Mokuroku Toyoty

Mokuroku Toyoty

W Wałbrzychu Japończycy przyrzekli, że zatrudnią 1,5 tys. osób przy produkcji silników

Kazuyoshi Tsuyukusa nie jest, jakby można mniemać, skośnookim i ciemnowłosym Japończykiem, lecz naszym rodakiem z krwi i kości. Pytam, jak to się stało, że został Japończykiem i zamiast swojskiego Mirosława (jak go nazywają nieoficjalnie), nosi imię trudne dla nas do wymówienia. Odpowiedział krótko, że pochodzi z Gdańska, 20 lat temu wyjechał do Japonii, gdzie studiował. Kiedy polski paszport utrudniał mu poruszanie się po świecie, zaczął starania o japońskie obywatelstwo. To wiązało się ze zmianą imienia i nazwiska.
W przedstawicielstwie Toyoty w Wałbrzychu pracuje jako menedżer i pełni szczególną funkcję pomostu między dwoma światami.
– To trudno wyobrażalny przeskok kulturowy i technologiczny. Sam doznaję szoku, gdy przyjeżdżam z Japonii do Polski – twierdzi.
Jak więc muszą się czuć ci, którzy z polecenia koncernu przyjechali na skraj naszego kraju, do miasta gnębionego wysokim bezrobociem i wciąż bolejącego po stracie górniczej świetności? Bo nawet elegancki ochroniarz w przeszklonej portierni u wjazdu do wałbrzyskiego zakładu – tego, gdzie powstają nowoczesne skrzynie biegów – wolałby być, jak dawniej, umorusanym górnikiem… – Nie znam lepszej pracy niż tam pod ziemią – wspomina. – Wróciłby do kopalni choćby zaraz, tylko że tam już tylko woda.
Zapisuje więc przychodzących, wydaje gustowne plakietki z napisem „gość” i głośno oznajmia, że na te czasy, to owszem, bardzo dobra praca.

Na walizkach

Obecnie na dłuższych kontraktach jest w Wałbrzychu sześciu Japończyków. Około 20 przyjechało na krócej. Z tej stałej grupy czterech sprowadziło rodziny, jeden zostawił bliskich w Dreźnie, inny – jeszcze w Japonii. Największy problem jest z dziećmi w wieku szkolnym. Właśnie dlatego ta jedna rodzina wciąż jest w Niemczech.
– Od pół roku trwają we Wrocławiu starania o utworzenie szkoły międzynarodowej. Wszyscy rozumieją tę potrzebę i są całym sercem „za”. Jednak prywatna szkoła, która mogłaby spełniać taką rolę, nie może doprosić się o większy budynek. – Mój syn chodzi do zerówki w pobliskim osiedlu. – tłumaczy mi pewna Japonka. – Czuje się świetnie, dogaduje po polsku, ale już powinien rozpocząć edukację w swoim ojczystym języku, bo inaczej później nie poradzi sobie w Japonii.
Japończycy na kontrakcie nie muszą zbytnio przyzwyczajać się do miejsca pobytu. Będą tu trzy lata, ewentualnie jeszcze kolejne dwa. Dlatego nie budują oni domów, a w wynajętych nie wprowadzają gruntownych zmian. Za to usiłują poznać kraj gospodarzy.
– Od początku istnienia Specjalnej Strefy Ekonomicznej próbowałem wciągnąć kadrę kierowniczą firm do naszego życia – zwierza się Bogusław Dyszkiewicz, przewodniczący rady miejskiej. – Dwa lata temu urządziłem pierwsze dyskusyjne spotkanie w Zamku Książ. Japończyków chyba jeszcze wtedy na nim nie było, ale na niedawnej uroczystej sesji rady z okazji pięciolecia strefy prezes Toyoty był szczególnym gościem.
Japończycy mają już swoje ulubione knajpki. W pobliskim Szczawnie Zdroju, w hotelu Lorien, kucharze z mozołem starają się szykować japońskie potrawy. Różnie bywa z efektem starań, za to goście zasmakowali w naszych potrawach. Na pierwszym miejscu stawiają żurek z kiełbasą i schabowego.

Mokuroku

Nazajutrz po uroczystym otwarciu japońskiej fabryki, miejscowa prasa skwapliwie powtarzała japońskie słowo mokuroku, wypowiedziane przez Fujio Cho, prezesa Toyoty Motor Corporation. Oznacza ono „obietnicę przekazania daru”. Chodzi o tysiąc miejsc pracy w celu wyprodukowania – po roku 2004 – 550 tys. skrzyń biegów i 250 tys. silników. Będzie to największy zakład podzespołów w koncernie Toyota, nie wyłączając Japonii – zapewniał Fujio Cho.
Już za to jedno wałbrzyszanie mogliby gorąco pokochać Japończyków.
– Nie słyszałam dotąd, by kogokolwiek z nich spotkała jakąś przykrość na ulicy czy w miejscu publicznym – mówi Iwona Stach-Janyst, zaprzyjaźniona z rodziną japońską. Po chwili jednak przypomina sobie, że jedna z cudzoziemek została okradziona w sklepie podczas pierwszych robionych w Wałbrzychu zakupów. Nie miała pretensji do Polaków, u nich też się to zdarza.
Toyota w Wałbrzyskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej ma szczególną pozycję, co zdaje się budzić gorycz u innych inwestorów, też poważnych w tym rejonie – z Niemiec, Francji, Włoch. Wypominają z przekąsem, ile to już stworzyli setek miejsc pracy tu, w obszarze dużego bezrobocia, gdy tymczasem słynny koncern dał ich dotąd zaledwie 130. Bogusław Dyszkiewicz próbuje łagodzić sytuację i dba, by przy uroczystych okazjach jednakowo uhonorowani byli przedstawiciele wszystkich „strefowych” firm. Od dwóch lat np. ich kadra kierownicza otrzymuje zaproszenia na bal magistracki w Zamku Książ. W gronie Japończyków był w tym roku Toshitaki Kageyama, prezes wałbrzyskiej Toyoty wraz z małżonką. Suknia pani prezesowej olśniła pozostałe uczestniczki – była wyszywana perłami. Tymczasem pan Kageyama stał się bohaterem zabawnego nieporozumienia…
Miał otrzymać honorowy tytuł Kawalera Balu Magistrackiego, co wiązało się z tradycyjnym pasowaniem szablą. Nie rycerską w tym przypadku, lecz górniczą, bo przewodniczący jako długoletni górnik takową posiada i nawet przechowuje na eksponowanym miejscu w swoim gabinecie.
Dostojny Japończyk zaproszony do pasowania przykląkł na kolano (tyle udało się mu na migi wytłumaczyć), jednak zerwał się gwałtownie, gdy ujrzał uniesioną nad sobą szpadę. W końcu jakoś zrozumiał intencję i poddał się rytuałowi.

Za ścianą

– Michiko, moja japońska sąsiadka czuła się zagubiona w Polsce i po przełamaniu pierwszych lodów bardzo się do nas garnęła – wspomina Iwona Stach-Janyst, radna i wiceprzewodnicząca rady miejskiej. – To było zrozumiałe. Mąż pracuje całe dnie, ona w domu z małymi dziećmi, wokół obcy ludzie. O naszej przyjaźni zadecydowało jednak coś więcej. Nasze dzieci również bardzo się polubiły, nawet psy żyją w zgodzie.
Obie nastoletnie córki Janystów są zafascynowane kulturą Japonii, a maluchami sąsiadów zajmują się jak młodszym rodzeństwem. Dla przyjemności pobierają lekcje u Michiko i twierdzą, że japoński wcale nie jest taki trudny. Gramatyki prawie nie ma, a główny kłopot to konieczność opanowania kilkunastu tysięcy znaków. W dziedzinie kulinariów posiadły umiejętność jedzenia pałeczkami. Potrafią też przygotować sporo dalekowschodnich potraw. Kiedy Michiko otrzymuje paczkę ze swego kraju, ofiarowuje im część specjałów.
Michiko, która już wcześniej znała trochę język polski, czyni znaczne postępy. Sąsiedzi znaleźli jej odpowiednią nauczycielkę. Poznaje Polskę, wybierając się wspólnie z przyjaciółmi np. do Wrocławia do Hali Ludowej na spektakl „Strasznego Dworu”. Rodziny wyjeżdżają razem na urlop i tak samo spędzają święta. Szczególną rolę pełni w tych układach babcia Roma Stach, która pomaga odnaleźć się w naszym kraju nie tylko Michiko, ale i pozostałym trzem paniom z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jest też dowodem na to, że przy dużej dozie dobrej woli obu stron można obejść barierę językową.
Polacy podziwiają u swych egzotycznych znajomych ich kulturę osobistą, hart ducha (to ludzie, którzy nigdy nie narzekają!) i metody wychowywania dzieci. Japończycy nie strofują zbytnio swoich pociech i na wiele im pozwalają. Tymczasem one od najmłodszych lat mają duże poczucie obowiązku. Podczas wspólnych wakacji w domkach nad jeziorem polska rodzina z uznaniem obserwowała, jak japońskie maluchy dbały o powierzony im sprzęt i nie był to wcale jednorazowy popis.
Michiko udała się właśnie z dziećmi do Japonii, by starsze, poświęcając miesiąc wakacji, uzupełniły braki w wymaganej w ich kraju edukacji.

Precyzyjni jak obrabiarka

Praca w Toyocie – to marzenie nie tylko wałbrzyszan, lecz również mieszkańców okolicznych miasteczek. Droga do tego jest trudna i zakończy się sukcesem dla nielicznych. Koncern stosuje nieznane u nas, przynajmniej w praktyce, metody rekrutacji. Można było się o nich dowiedzieć na spotkaniach urządzanych przez specjalistyczną firmą, która nie jest z nią związana, bo Toyota cały ten proces pozostawia fachowcom.
Zainteresowani zbierali się tłumnie w jednej z największej sal w mieście i wysłuchiwali referatów o wspaniałej pracy w zgranym kolektywie, o uczciwych możliwościach awansowania itd. Dowiadywali się też o kilkustopniowej rekrutacji, składającej się m.in. z testu i warsztatów psychologicznych. Kiedy ewentualni kandydaci policzyli, ile było spotkań i ilu na każdym było chętnych, oraz ile jest miejsc w fabryce – miny wyraźnie im zrzedły. Najmniej odporni zrezygnowali. Wtedy dopiero Japończycy przystąpili do rekrutacji.
Japończycy już znacznie wcześniej zaczęli myśleć o przygotowaniu polskich kadr. Zespół Szkół Technicznych w Wałbrzychu otrzymał od nich sterowaną numerycznie obrabiarkę, pierwszą tego typu maszynę w naszym kraju. Zapewnili też przeszkolenie nauczycieli. Shinsuk Shiga przyjeżdżał dwukrotnie i przeprowadził mordercze kursy trwające od rana do wieczora. Jeden z uczestników, Wiktor Przykuta, stwierdził potem, że wprawdzie nie poznał wszystkich możliwości urządzenia (w tak krótkim czasie jest to niemożliwe), ale już zaczął pisać programy. Urządzenie „zapamiętuje” pięć tysięcy programów, działa z niewiarygodną precyzją i takiej wymaga od obsługujących je ludzi. Po zaprogramowaniu, maszyna wszystkie czynności wykonuje automatyczne.
Początkowo obrabiarka wzbudzała tak duże zainteresowanie, że szkoła urządzała specjalne pokazy. Przez oszkloną ściankę można było obserwować, jak sama zmienia sobie narzędzia i wykonuje po kolei to, co trzeba.
Maszyna nie była jedynym darem koncernu. Przekazał on również Wałbrzychowi karetkę pogotowia, a ostatnio, z okazji otwarcia fabryki – dwa wysokiej klasy samochody dla policji i straży miejskiej.
Kazuyoshi Tsuyukusa zapewnia, że dobra ocena jakości pracy naszych ludzi w Toyocie nie jest czczym komplementem. Polacy naprawdę się starają.

 

Wydanie: 2002, 24/2002

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy