Tag "Adrian Zandberg"

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Dlaczego młodzi Polacy są przeciw?

To im prezydenturę zawdzięczają Duda i Nawrocki

Dr Adam Kądziela – adiunkt w Katedrze Socjologii Polityki i Marketingu Politycznego Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Kierownik projektów badawczych dotyczących partycypacji wyborczej młodych Polaków. Autor m.in. publikacji „Polityczny portret młodych Polaków 2023” i „Determinanty partycypacji wyborczej młodych Polaków”.

Czy młodzi się zbuntowali? Ostatnie wybory to jednorazowy wyskok czy zapowiedź pewnej tendencji?
– Młodzi świadomie głosują przeciwko status quo. Są zbuntowani z natury. Widać to wyraźnie, gdy przeanalizujemy wyniki wyborów wśród najmłodszych wyborców i ich preferencje od 2015 r.

To było też widać w pierwszej turze wyborów prezydenckich.
– I to bardzo wyraźnie. Ponad 55% głosów młodych padło na Sławomira Mentzena i Adriana Zandberga. Można to traktować jako formę buntu, ale ten bunt widzimy każdorazowo w wyborach od dekady. Jeżeli przeanalizujemy te wyniki, to w najmłodszej grupie widzimy pokaz sprzeciwu wobec rządzącej klasy politycznej, ktokolwiek by nią był. Co ciekawe, ten sprzeciw wyraża się nie w politycznej apatii, ale w rosnącej aktywności wyborczej i w poparciu kandydatów antysystemowych. W 2025 r. mieliśmy do czynienia z rekordową frekwencją wyborców w wieku do 29 lat. W pierwszej turze wyniosła 72,8%, a w drugiej była o 3,5 pkt proc. wyższa i osiągnęła 76,3%. Ten silny głos był głosem sprzeciwu, głosem przeciwko establishmentowi.

Młodzi poparli kandydata bardziej antysystemowego?
– Tego, który nie wywodził się z obozu rządzącego. Karol Nawrocki był przede wszystkim beneficjentem transferu głosów oddanych w pierwszej turze na Sławomira Mentzena. Aż 88% wyborców Mentzena w drugiej turze zagłosowało właśnie na kandydata PiS. To on był beneficjentem tego sprzeciwu.

Co frustruje młodych?

Skąd ten sprzeciw się bierze?
– Nie ma jednej dominującej motywacji. A jeżeli koniecznie mielibyśmy ją wskazać, byłaby to wspomniana antyestablishmentowość. Żeby opowiedzieć o jej źródłach, musimy się skupić na kilku czynnikach. Z badań, nie tylko ilościowych, ale i tych pogłębionych, o których pisała także w majowym raporcie Fundacja Batorego, wyłaniają się cztery kluczowe aspekty.

Przede wszystkim aspiracje ekonomiczne, czyli frustracja wynikająca z sytuacji ekonomicznej młodego pokolenia, m.in. złej sytuacji mieszkaniowej. Gdy w 2023 r. pytaliśmy młodych o ich aktualną sytuację mieszkaniową, aż 37% deklarowało, że mieszka jeszcze z rodzicami. 20% – że wynajmuje mieszkanie z innymi osobami. A 15% dzieli z innymi osobami pokój. Okazuje się, że 70% mieszka w warunkach, które utrudniają usamodzielnienie się, nie mówiąc o założeniu rodziny. Na to nakładają się wątki związane z inflacją, z rosnącymi kosztami życia. One młodych, którzy dopiero wchodzą na rynek pracy, dotykają w sposób szczególnie bolesny.

Istotną motywacją, by iść na wybory i wyrazić sprzeciw, były również obawy związane z bezpieczeństwem.

Wojną?
– Konkretnie chodzi o wojnę za naszą wschodnią granicą. Poczucie zagrożenia militarnego, a także strach przed migracją w ostatnich latach stały się dominującym źródłem obaw młodych o bezpieczeństwo, w tym w wymiarze ekonomicznym.

Pozostałe wątki, które moglibyśmy wskazać, to negatywny obraz życia publicznego, poczucie braku wpływu na politykę. Negatywna ocena życia politycznego, brak poczucia wpływu na rzeczywistość i niski poziom debaty publicznej stale się pojawiają, kiedy młodzi są pytani o ocenę otaczającej ich rzeczywistości politycznej.

Ważnym komponentem, który wzmacnia antyestablishmentowe postawy i frustrację młodych, są media społecznościowe. To one zdominowały sposób, w jaki młodzi czerpią informacje o polityce. Szczególnie krótkie formy wideo mają ogromne znaczenie: są proste, wyraziste, bardzo emocjonalne. Idealne warunki, by uderzyć w proste instynkty i dać paliwo antyestablishmentowej narracji.

Czyli iść na wybory i zrobić na złość!
– Może nie na złość, ale być przeciw głównemu nurtowi. To pokoleniowy bunt, sprzeciw. Spójrzmy na wybory w 2015 r. – wtedy młodzi poparli Pawła Kukiza, ponad 40% oddało na niego głos. Nie jest więc dla mnie zaskoczeniem, że w maju w pierwszej turze wyborów ponad 36% najmłodszych poparło Sławomira Mentzena, bo ten sprzeciw jest elementem tożsamości kolejnych grup młodych Polaków. W 2019 r. ten elektorat był kluczowy dla Konfederacji. Gdyby nie młodzi, Konfederacji nie byłoby w Sejmie. W 2023 r. z kolei masowo wsparli ówczesną opozycję. Dzięki tym wyborcom udało się utworzyć obecną koalicję. No i w 2025 r. ponownie skierowali się w stronę kandydatów spoza głównego nurtu. A w drugiej turze Karol Nawrocki, jakkolwiek by patrzeć, bardziej niż Rafał Trzaskowski był kandydatem spoza obozu władzy. Widać, że jest stały wzorzec.

Nie tacy progresywni

Młodzi są w miarę dobrze wykształceni, otwarci na świat, na Europę, co więc ich kieruje w stronę partii tradycjonalistycznych?
– Badania, które realizowaliśmy kilka miesięcy przed wyborami w 2023 r., pokazały, że w części kwestii światopoglądowych czy dotyczących usług publicznych młodzi nie są tak progresywni, jak postrzegają ich inne grupy społeczne. W części postulatów, np. dotyczących prawa aborcyjnego

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Psychologia Wywiady

Snusy, saszetki i używki w polityce

Związki używek z władzą są tak stare, jak stara jest historia ludzkich społeczności

Dr Jacek Dębiec – amerykański psychiatra, neurobiolog i filozof. Jego prace ukazały się w czołowych pismach naukowych: „Nature”, „Nature Neuroscience”, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA”, „Trends in Cognitive Sciences”, „Biological Psychiatry” i innych. Jest naukowym i klinicznym konsultantem społecznej Rady ds. Bezpiecznego Odstawiania Leków Psychotropowych (Psychotropic Deprescribing Council).

Podczas tegorocznej kampanii prezydenckiej większość Polaków dowiedziała się o istnieniu snusa. Wyjaśni pan dokładnie, co to za produkt?
– Nazwa snus wywodzi się ze Szwecji i pochodzi od „zaciągać się” czy „wdychać”. Bo pierwotnie mieliśmy do czynienia właśnie z wdychaną formą nikotyny. Dopiero później zmieniła się ona w zażywanie doustne. Chodzi o wkładanie produktu nikotynowego pod górną wargę, by absorpcja tej substancji mogła zachodzić bezpośrednio poprzez śluzówkę jamy ustnej.

Tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma pojęciami: snusem i saszetkami nikotynowymi.
– Snus to po prostu sproszkowany tytoń, który ma zapach i smak nikotyny. Natomiast w saszetkach nikotynowych znajduje się już sam ekstrakt nikotyny, bez tytoniu. One mogą mieć różne smaki, różne zapachy.

W trakcie najważniejszej przedwyborczej debaty Karol Nawrocki włożył do ust taką saszetkę. W pierwszej chwili pomyślałam, że to nieprawdopodobne, aby człowiek, który nie jest w stanie wytrzymać paru godzin bez nikotyny, mógł zostać reprezentantem Polski na arenie międzynarodowej. Dopiero później przyszło mi do głowy, że może to być jakiś rodzaj politycznej gry.
– Niewątpliwie zażycie snusa czy saszetki nikotynowej (bo nie wiemy dokładnie, co przyjął Karol Nawrocki) było elementem gry politycznej. W czasie kluczowej debaty prezydenckiej nie ma miejsca na przypadkowe gesty. To był bardzo dobrze wykalkulowany manewr – skierowany do określonej grupy wyborców. A media czy widzowie, którzy zareagowali na ten gest oburzeniem, tylko ten przekaz wzmocnili.

Pomogli Nawrockiemu wygrać wybory?
– Pomogli zdobyć głosy młodych, konserwatywnych mężczyzn, którzy w pierwszej turze poparli Sławomira Mentzena. Proszę zwrócić uwagę, że Rafał Trzaskowski po rozmowie u Mentzena udał się wprost do jego pubu, miejsca, gdzie chodzą na piwo głównie młodzi mężczyźni o prawicowych poglądach. A co w takich barach się ogląda? Najczęściej sport. W Stanach Zjednoczonych futbol czy bejsbol, w Europie – piłkę nożną.

Co ma piernik do wiatraka?
– To, że badania przeprowadzone w zeszłym roku przez badaczy z Uniwersytetu Loughborough w Wielkiej Brytanii pokazały, że co piąty zawodnik Premier League bierze te snusy. Bardzo prawdopodobne, że ci młodzi wyborcy Mentzena, jeżeli sami nie zażywają nikotyny, to przynajmniej oglądają swoich idoli, sportowców, którzy to robią. A także widzą reklamy produktów nikotynowych w trakcie transmisji sportowych.

Czyli snus to taki ich emblemat…
– Przekaz kandydata na prezydenta był następujący: „Jestem jednym z was – młodych, będących częścią tej kultury męskości, w której zażywa się produkty nikotynowe”. Oburzenie „świętej” części opinii publicznej na Karola Nawrockiego tylko wzmogło poczucie przynależności grupowej, której snus jest istotnym symbolem.

Snusy są niejako odpowiedzią na kryzys męskości?
– W Stanach Zjednoczonych stały się istotnym elementem odradzania się „kultury męskości”. Pojawił się nowy, współczesny „Marlboro Man”. To mężczyzna, który chodzi na siłownię, ma bardzo konserwatywne poglądy i oczywiście zażywa snusy.

W pakiecie z innymi substancjami: kofeiną, kreatyną i różnymi proteinami.
– Jak najbardziej, to jest pakiet. Kreatyna i proteiny są na wzrost masy mięśniowej, a snusy czy kofeina mają wyzwalać energię, ułatwiać podjęcie większego wysiłku.

Jak nikotyna działa na nasz mózg?
– Pobudza zarówno ośrodkowy układ nerwowy, jak również autonomiczny układ nerwowy. Przez co – przede wszystkim – zwiększa pracę serca i ciśnienie krwi oraz zdolność do wysiłku, koncentracji, jednocześnie podwyższając próg bólu. Za sprawą wzmożonego wydzielania dopaminy pojawia się też pewne uczucie przyjemności. O nikotynie mówi się nawet, że to taki mind enhancer – dopalacz naszych czynności poznawczych.

Czy snusy są zdrowsze niż papierosy?
– Z pewnością zażywanie nikotyny w formie snusów pozwala uniknąć dymu papierosowego i jego niszczącego działania na płuca. Ale badania wpływu na zdrowie współczesnych doustnych form nikotyny są względnie nowe. Wciąż potrzebujemy czasu, żeby się przekonać, jakie są rzeczywiste długofalowe efekty zdrowotne.

Choć nie jest to substancja neutralna dla naszego zdrowia.
– Wcześniejsze badania nad tradycyjnym zażywanym doustnie tytoniem pokazały, że zwiększa on ryzyko raka jamy ustnej. Jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, to wiadomo, że nikotyna wzmaga wydzielanie naszych endogennych opioidów: endorfin, enkefalin, dynorfin. A ich wyzwalanie – oraz dopaminy, która jest związana z poczuciem przyjemności i zaspokojenia – ma silny potencjał uzależniający. Co ciekawe, szwedzkie badania pokazały, że snusy mogą być nawet bardziej uzależniające od papierosów. Może dlatego, że poprzez śluzówkę jamy ustnej nikotyna jest wchłaniana szybko i w znacznych ilościach.

Promowanie snusów przez Nawrockiego podbija sprzedaż wielkim zagranicznym korporacjom?
– Tak. Według Market Research Future w 2023 r. amerykański

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Podgryzanie i wyszczerzanie

Wydawało się, że tak abominacyjny, paranoiczny wróg jak PiS powinien scalać koalicję, a oni się kłócą i podgryzają Tuska. Premier ma swoje wady (znowu nie ma wizji, tej opowieści, baśni dla ludu, raz już przez to przegrał) i musi po raz kolejny udowodnić swoją polityczną wielkość, ale w tej właśnie chwili podgryzanie go jest głupie. A przede wszystkim autodestruktywne. To podcinanie gałęzi, na której siedzi cała liberalna Polska. Celują w tym Zandberg i Hołownia. Nawet widząc narcyzm Hołowni, dałem mu kredyt zaufania. Teraz wygląda na to, że głównym wrogiem Hołowni jest Tusk, bo jemu samemu marzy się urząd premiera. Co też władza robi z ludźmi! Zandberg najgwałtowniej atakuje Tuska. Przypomina zacietrzewionego marksistę. Rycerz w ciężkiej zbroi, ale jak PiS dojdzie do władzy, to on w tej zbroi spadnie z konia. Tego można nie przeżyć.

Zbliża się chwila, gdy Nawrockiego, darujmy sobie epitety, będę musiał oglądać codziennie w telewizji. Komentuję wydarzenia polityczne, więc nie ucieknę od jego wyszczerzonych zębów, przylepionego triumfującego uśmiechu. Z Dudą już się oswoiłem. Duda, chociaż odchodzi, to błaznuje, ale szczęśliwy, bo wie, że być może będziemy za nim tęsknić.

Nie mam jednak wrażenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Teoria obucha

Czasami zastanawiam się, jak to się dzieje, że można kogoś takiego jak ja, kto całe życie pasjonował się polityką, oddał jej kawał własnego, eksplorował, poznawał, spierał się o nią i dyskutował, na tyle zniechęcić do formy jej uprawiania, że zaczyna obojętnieć, przestaje się na nią oglądać. Ta rytualna powtarzalność pewnych schematów reagowania liberalnego centrum! Rękoma „swoich” mediów i polityków, sympatyków i autorytetów, nieradzących sobie z trudnościami kampanii własnego kandydata, jak zawsze zaczyna atakować i winić „lewicę” (na takim poziomie ogólności, że dostaje się każdej z nich, choć pewnie razemiakom i Zandbergowi najbardziej), a przecież powinien to być czas zdobywania każdego potencjalnego poparcia przy kruchych szansach kandydata KO czy raczej PO.

Jak bumerang wraca zatem teoria podkowy, o ekstremizmach, które się zbliżają i są antydemokratyczne.

Że skrajna prawica i skrajna lewica (gdzie ona jest, błagam, niech ktoś mi ją pokaże w Polsce!!!) to jedno zło.

W tej kwestii rozwinął się dla „Gazety Wyborczej” autor publikujący niestety także na łamach „Przeglądu”, Mateusz Mazzini. Polemikę podjął niestrudzony Tomasz Markiewka, filozof z Torunia, pisząc: „Kiedy spojrzymy jednak na ostatnie kilkanaście lat polityki w krajach demokratycznych, to jakakolwiek próba symetryzowania okazuje się oparta na kruchych podstawach. Pomyślcie sobie o wszystkich tych politykach, którzy wzbudzają uzasadnione lęki, że dążą do podkopania systemu demokratycznego. Lista nazwisk jest dobrze znana: Trump, Orbán, Kaczyński, Musk (tak, zaliczam go do polityków), Farage (ten od brexitu), Bolsonaro. Na tej liście próżno szukać postaci lewicy. Standardowa riposta brzmi: bo skrajna lewica nie objęła władzy, ale gdyby objęła… Od razu należy sobie jednak zadać pytanie, dlaczego lewica nie objęła władzy? Może dlatego, że nie ma jej jako poważnej siły politycznej i większość strachów przed skrajną lewicą jest tak naprawdę sztucznie pompowana?”.

I dalej: „Może warto zadać sobie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego, gdy przychodzi do dyskusji o skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, to przykładami tej pierwszej są politycy sprawujący realną władzę na najwyższych szczeblach, a przykładami tej drugiej są

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

W jedności siła. A oni się dzielą

Wszyscy się cieszymy, że młodzi zagłosowali. Guzik! Wielu z nich głosuje dla hecy

Po pierwszej turze wyborów prezydenckich sporo ludzi rzuciło się na statystyki publikowane przez Państwową Komisję Wyborczą. Ja też się rzuciłam. Wielu wygrzebało z tych danych wiejskie i miejskie fenomeny, dziwne wyniki i zaskakujące wzrosty lub spadki poparcia. Ja poszukałam dwóch średnich gmin, w których kandydaci idą łeb w łeb.

Gmina Bolesław
Fot. Anna Wyrwik

Nawrocki, Trzaskowski i komunia

Gmina Bolesław leży w powiecie olkuskim, przy północno-zachodniej granicy województwa małopolskiego. Bliżej jej, a raczej im, mieszkankom i mieszkańcom, których jest tu ok. 7,5 tys., do Katowic niż do Krakowa. Gmina ma 13 wsi, główna to Bolesław. Do niej jadę. I od razu na ulicy starcie z panią, która mówi, że w pierwszej turze nie głosowała, w drugiej może będzie, może nie, nie wie, ale ma nadzieję, że nie wygra ten, który chce wszystkiego zakazać.

– A czego konkretnie? – pytam.

– Chce odebrać rodzinom 800+, krzyże i komunię świętą, to mi się nie podoba.

Nie wiem, o co chodzi z tą komunią, ale pani twierdzi, że było o tym głośno. Nie jest jednak pewna, o którym kandydacie mówimy. To nie pierwszy raz podczas mojej wędrówki między turami, gdy mam wrażenie, że wyborcom mylą się już kandydaci. I tylko kobieta w kwiaciarni z szelmowskim uśmiechem odpowiada, że w ogóle nie głosuje, nie ogląda telewizji. Żyje wśród kwiatów i bez polityki.

– Moim zdaniem to jest tak, że nie było dobrze, potem miało być dobrze, a jest gorzej i będzie coraz gorzej – kontynuuje pani na bolesławskiej ulicy. Poza tym nie ma pracy, zasiłki podnieśli, jednak wciąż za mało, i co wybory, to obiecują, ale przed wyborami to można dużo gadać. – A później się okazuje, że wszystko biorą dla siebie.

Jeśli więc pójdzie głosować 1 czerwca, krzyżyk pewnie postawi obok nazwiska Karola Nawrockiego. W pierwszej turze kandydat PiS otrzymał w gminie Bolesław 29,04% głosów. Zajął drugie miejsce, a wygrał tu Rafał Trzaskowski z wynikiem 30,96%. Różnica wyniosła 74 głosy. Wynik jest bardzo zbliżony do ogólnopolskiego. A będzie jeszcze ciekawiej.

Również na ulicy spotykam pana Jana, który mówi, że prezydent jest tylko jeden.

– Andrzej Duda? – pytam.

– Kiedy go wykopią? – denerwuje się pan Jan. – Chyba już dosyć. Nie ma swojego zdania i jest jedynie wykonawcą woli Kaczyńskiego.

To już wiem, że tym prezydentem dla pana Jana jest Rafał Trzaskowski.

– Pod każdym względem jest najlepszy. Wykształcony, pełnił już wiele funkcji, dobrze rządzi Warszawą. A Nawrocki to złodziej i kombinator.

Braun i paznokcie

Cicho jest w Bolesławiu, spokojnie, życie codzienne polskiego miasteczka, sklepy i urząd gminy, Dino i OSP. Ludzie pracują w przemyśle i budownictwie, w usługach i w rolnictwie. – Rolnicy głosują na PiS. Czasy PSL na wsi dawno już się skończyły – mówi kobieta napotkana, a jakże, na ulicy.

Wszystkich spotykam na ulicy, bo wszyscy się boją zidentyfikowania przez sąsiadów, więc zastrzegają: „Proszę napisać, że mnie pani spotkała na ulicy”. Zatem na ulicy spotykam kobietę z sąsiedniej gminy Trzyciąż i aż zerkam z ciekawości w tamtą stronę. W powiecie olkuskim wygrał Nawrocki z Trzaskowskim 35% do 27%. W gminach Bukowno, Bolesław i Klucze, do których jeszcze pojedziemy, zwyciężył kandydat KO. W trzech pozostałych – kandydat PiS. W gminie Trzyciąż to nawet z wynikiem ok. 48%, a Trzaskowski był dopiero trzeci z ledwie 12%. Dlaczego?

Odpowiedzią może być fragment „Strategii rozwoju powiatu olkuskiego na lata 2005-2015”: „Pod względem gospodarczym powiat olkuski można podzielić na trzy odrębne obszary. Pierwszy o charakterze typowo przemysłowym tworzy zachodnia część powiatu – gminy Bolesław, Bukowno oraz miasta Olkusz i Wolbrom. Drugi obszar – rolniczy – obejmuje wschodnią część powiatu – gmina Trzyciąż, tereny wiejskie gminy Wolbrom oraz tereny wiejskie gminy Olkusz. Trzecim, uzupełniającym obszarem jest gmina Klucze, która dzięki niebagatelnym walorom środowiska przyrodniczego i promowaniu ekologicznych rozwiązań w przemyśle, pretenduje do objęcia funkcji terenu turystyczno-rekreacyjnego”.

To by się zgadzało z wszelkimi badaniami, według których tereny rolnicze częściej wybierają PiS, a przemysłowe PO. Potwierdzają to także dane dotyczące zamożności wymienionych gmin. Z raportu Ministerstwa Finansów z 2024 r., prezentującego wskaźniki dochodów podatkowych w przeliczeniu na mieszkańca, wynika, że wśród olkuskich gmin wygrywają Bukowno i Bolesław, potem są Klucze, a Trzyciąż daleko, daleko za nimi.

Wróćmy na bolesławską ulicę, gdzie spotkana kobieta zwierza się, że w życiu głosowała już i na PO, i na PiS, i nikt jej składek dla przedsiębiorców nie obniżył, więc teraz głosowała na Grzegorza Brauna. – Wstydzę się przyznać, bo wszyscy mówią, że Braun jest głupi itd. Moim zdaniem on mądrze mówił na tych debatach.

Kobietę przekonała nie sprawa składek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

To bój o wszystko

Wyniki zależą od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone

Dr Mirosław Oczkoś – specjalista od marketingu politycznego i wizerunku z Zakładu Marketingu Wartości SGH

Czego możemy się spodziewać w ostatnim tygodniu kampanii?
– Rozmawiamy przed weekendem, czyli przed marszem i debatą kandydatów. Ona może być game changerem. Do tej pory wszystkie debaty, po pierwsze, były różne, a po drugie, i tak nie miały jednego zwycięzcy, choć miały przegranych.

Jak wypadli w nich Trzaskowski i Nawrocki?
– Trzaskowski żadnej nie wygrał, ale też nie przegrał. Podobnie Nawrocki – nie wygrał żadnej debaty, ale wszystkie przeżył. Taki zresztą był jego cel. Jeżeli więc staje do boju dwóch finalistów, ludzie na to patrzą.

Patrzą, który z nich bardziej się nadaje na prezydenta?
– Wyborcy w Polsce, jeżeli patrzą na prezydenturę, to chcieliby kogoś, kto jest zdecydowany, mocny, w tym przypadku męski, bo tylko tak to w Polsce funkcjonuje, przystojny, dobrze mówiący, dający poczucie bezpieczeństwa, nie tylko militarnego. Jeszcze żeby był miły, to w ogóle byłoby fajnie.

Czyli chcą Kwaśniewskiego.
– Trochę tak. Jego prezydentura pokazuje, czym się różni polityk od przypadkowych ludzi.

O tyle to ciekawe, że był lewicowym politykiem w kraju prawicowym. Czyli można.
– Był też, i wciąż jest, bardzo zręcznym politykiem. Był lewicowy, ale również czuł ludzi. Potrafił wsiąść do papamobilu i pojechać. W związku z tym ja bym go słuchał, ponieważ Aleksander Kwaśniewski ma dobre ucho polityczne, dobrego czuja, a przede wszystkim jest jedynym politykiem w Polsce, który wygrał drugą prezydenturę w pierwszej turze.

Jeżeli uznamy weekend za kluczowy dla wyniku wyborów – zadecydują debaty, marsze – i tak zostanie jeszcze pięć dni. To będzie czas na finisz. Na przekonanie wyborców.
– Wszystko zależy od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone. Jeżeli sztab Trzaskowskiego wzbudzi taką emocję, że to jest wybór ostateczny… Bo do tej pory nie brzmiało to tak jednoznacznie. Mówiono, że te wybory, owszem, są ważne. I tyle. A teraz, jeżeli wzbudzi się emocję, że to wybór między byciem na Zachodzie, w rodzinie europejskiej, albo zwrotem na Wschód… Że po jednej stronie są ci, którzy chcą Polski w Unii, a po drugiej ci, którzy uważają, że Unia to zło, że Polskę rozkradła i wszystko nam nakazuje: krzywiznę banana, kolor skórki pomarańczy…

Rolnikom wciska pieniądze.
– I na dodatek na siłę uzbraja ich w fergusony, jakieś klimatyzowane traktory. No, obrzydlistwo!

Te emocje mają działać przede wszystkim na tych, którzy głosowali na innych kandydatów lub nie głosowali w ogóle.
– I zapyta pan, ile kto z tej grupy wyciągnie? Wbrew pozorom więcej może wyciągnąć Trzaskowski niż Nawrocki. Bo np. elektorat Zandberga, czy to się Zandbergowi podoba, czy nie, jest, jak on sam określił, elektoratem ludzi mądrych i myślących. Tam są młodzi ludzie, kobiety, które uczestniczyły w strajkach kobiet, w czarnych marszach. Oni doskonale wiedzą, że jeśli prezydentem zostanie Karol Nawrocki, wrócą wszystkie demony, tyle że razy trzy albo cztery.

Mogą nie lubić duopolu PO-PiS, mogą nie lubić liberałów, ale jeszcze bardziej nie będą chcieli powrotu do represji wobec kobiet.
– Ścigania ich w gabinetach ginekologicznych itd. Myślę więc, że Zandberg po pierwszej turze też znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Nie chciał poprzeć oficjalnie nikogo, bo walczy z duopolem. Ale jeżeli zacznie odradzać głosowanie na Trzaskowskiego, to jego własny elektorat może go wystawić do wiatru. Tym bardziej że ludzie pytają teraz, czy według niego większym zagrożeniem jest duopol, czy recydywa PiS.

W podobnej sytuacji jest Mentzen.
– Mentzen chce ograć i PiS, i Koalicję Obywatelską. I trochę parodią jest, że narzucił Trzaskowskiemu i Nawrockiemu swoje debaty – bo to parodia, żeby kandydat, który nie przeszedł do drugiej tury, przepytywał publicznie kandydatów, którzy do niej przeszli. A teraz, po pierwszej takiej „debacie”, już wiadomo, że Nawrocki z Mentzenem pracują nad projektem własnym, a nie dla Kaczyńskiego. Zresztą Karolowi Nawrockiemu bliżej do Konfederacji

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Pędem ku ścianie

W starym budynku publicznej telewizji biegnie wąski i niezwykle długi korytarz pokryty tandetnym linoleum – nic tu się nie zmieniło od pół wieku. Do korytarza podczepione są liczne studia, też już archaiczne. Szedłem tędy po raz pierwszy w 1975 r., program nagrywano jeszcze w czasach cenzury. W połowie lat 90. prowadziłem tu „Pegaz”. Przez osiem lat rządów PiS ani razu nikt mnie do TVP nie zaprosił, inna sprawa, że bym nie przyszedł. Ale ciekawe, że komunistyczna cenzura była łagodniejsza niż ta pisowska, czarne listy działały niezawodnie. Teraz bywam w programie „Sprawa dla reportera”. Poznaję tam tę inną Polskę, małych miasteczek i wsi, gdzie PiS ma najwięcej wyborców. W czasie programu po studiu łazi pokraczny kundelek – okazuje się, że to pies telewizyjny, który włóczy się po studiach podczas nagrań. Ciekawe, kto go wyprowadza do toalety.

Z komina pofrunął biały dym. A mi się marzyło, by był tęczowy. Nowy papież robi dobre wrażenie, podobno jest dosyć liberalny, miło brzmi, nie czułem jednak dużych emocji przy wyborze. A przecież mam wiele szacunku dla tradycji, imponujący jest szkarłatny sznur kardynałów sunący przez katedrę, majestatycznie, w chmurze śpiewu, w dwójkowej kolumnie, ku kaplicy Sykstyńskiej. Widać już Sąd Ostateczny stworzony przez anielskiego Michała Anioła. Ta sztuka, gdybym nie był twardym ateistą, byłaby dla mnie dowodem na istnienie Boga. Ale w mój ogląd uroczystości wkrada się groteska. Syci, bogaci mieszkańcy małych i dużych kardynalskich pałaców, ojcowie chrzestni z ponad 70 krajów, suną noga za nogą, starzy, zgarbieni, ale też młodzi i prości. Cała anachroniczna jednorodność męska, podkreślona przez wszystkie afery pedofilskie, wielcy kapłani, ale niewolni od żądz cielesnych, z którymi sobie nie radzą. I pomyśleć, że kiedyś było z tym o wiele, wiele gorzej, wszystko tylko było schowane pod kołdrą z wyhaftowanym złotym krzyżem. Odnotowałem przy okazji, że nowy papież jest o cztery lata młodszy ode mnie – do tego już doszło. Dobrze o nim świadczy, że grywa z zapałem w tenisa. Podobno grać będzie nadal. W krótkich papieskich spodenkach?

A ja nie mogę się zdecydować, czy wrócić do tenisa. Boję się, że straciłem formę i technikę. Może lepiej pozostać ze wspomnieniami z przeszłości, kiedy dobiegałem nawet do trudnych piłek.

W Kanale Zero ciekawy wywiad z Rafałem Trzaskowskim. Nie lubię Stanowskiego, bywa dowcipnym błaznem, ale co to za błazen z silnym odchyleniem prawicowym. Krytykuje za cwaniactwo, najchętniej liberałów, podczas gdy sam jest cwaniakiem i chamem promującym głównie siebie. Trzaskowski wypadł świetnie. Jest najlepszy w rozmowie, gorszy, gdy monologuje.

Karol Nawrocki zrobił za to wielkie postępy w sztuce kłamstwa. Arcykapłanem kłamstwa i wielkim nauczycielem jest prezes. Nawrocki zaczął wierzyć we własne kłamstwa – a to już wysoki stopień wtajemniczenia. Wierzy, że Tusk jest agentem niemieckim, a Niemcy chcą nas zdominować i podbić. Globalne ocieplenie to jedno wielkie oszustwo. Polska się zwija, zmierza ku katastrofie gospodarczej i politycznej, jak tak dalej pójdzie, przestanie istnieć. UE to liberalna zgnilizna i

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Kończy się obecny kształt lewicy

Ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy gra zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg

Robert Kwiatkowski – były prezes Telewizji Polskiej SA, były poseł SLD, członek Rady Mediów Narodowych

Jak ocenia pan kampanię?
– Na razie jest zaskakująco przewidywalna. Przy wszystkich jej zakrętach i wybojach zmierza w tę samą stronę, do czego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie 20 lat.

To znaczy, że w drugiej turze spotka się PO-PiS, przedstawiciele obozu postsolidarnościowego. Z jednej strony PiS, z drugiej strony Platforma czy szerzej Koalicja Obywatelska. A wynik jest niepewny. Chociaż sondaże wskazują na większe szanse Trzaskowskiego.

W sondaże pan średnio wierzy.
– Właśnie zakończyła się pierwsza tura powtórzonych wyborów w Rumunii. I okazuje się, że nie doszacowano wyniku kandydata prawicowego. Sondaże podawały, że dostanie trochę ponad 30%, a dostał ponad 40%. To jest przepaść! A przecież sondażownie i metodologie mniej więcej są te same i w Rumunii, i w Polsce.

Na pewno bez poparcia lewicowego elektoratu Trzaskowski nie ma szans, by wygrać te wybory.
– Najpierw musimy zdefiniować pojęcie lewicowego elektoratu. Opieram się na badaniach CBOS, który dzieli elektoraty ze względu na autoidentyfikację. Ludzie sami mówią, za kogo się uważają, czy za lewicę, czy za prawicę, czy centrum. Z tych badań wynika, że Koalicja Obywatelska, zwłaszcza Rafał Trzaskowski, zagospodarowuje zawsze dobrze ponad połowę elektoratu lewicowego. I znaczną część centrum. Kiedy więc mówimy o wyborcach lewicowych, to ich większość utożsamia się – i robi to od wielu lat – i z Koalicją Obywatelską, i z Trzaskowskim. Wyborcy lewicowi już w tej chwili stanowią chyba największy segment wyborców Trzaskowskiego.

Mamy troje kandydatów lewicowych. Wiemy, że większość elektoratu lewicowego już jest zajęta przez tego największego, czwartego. W takim razie po co ta trójka startuje?
– To już zupełnie inna historia. Tutaj, po pierwsze, w grę wchodzi wieczna tęsknota do rozbicia PO-PiS, by pojawił się ten trzeci. Jeśli jednak miałby się pojawić jakikolwiek trzeci, to w tych wyborach największe na to szanse miał kandydat radykalnie prawicowej, konfederackiej strony. Ale, zwłaszcza po Końskich, wszystko wróciło do normy. Tak na marginesie, widać, po co było zaproszenie do debaty wystosowane przez Trzaskowskiego pod adresem Nawrockiego, prawda?

Żeby było jak zawsze.
– Po drugie, start wspomnianej trójki kandydatów to przygrywka do tego, co będzie się działo w wyborach parlamentarnych. To batalia o miejsce w koalicji rządowej. Dlatego istotne jest, jaki wynik będzie miała Magdalena Biejat, zwłaszcza w zestawieniu z Szymonem Hołownią. Po trzecie, to jest gra o przyszłość lewicy. Bo ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy grają zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg. Był jeszcze jeden kandydat lewicowy, Piotr Szumlewicz ze Związkowej Alternatywy, który też nie krył aspiracji na nowe otwarcie i udział w nim.

To poważna gra?
– Tak. Przecież widać, że formuła Nowej Lewicy, jeśli już się nie wyczerpała, to jest tego bliska. Strategiczne fundamenty Nowej Lewicy, to znaczy połączenie SLD z Wiosną i jedność w ramach klubu parlamentarnego, okazały się niewypałem. Tak zwane połączenie SLD z Wiosną spowodowało wojnę domową wewnątrz SLD i rozwalenie jego struktur.

To było w 2021 r., w poprzedniej kadencji Sejmu.
– A w tej kadencji mieliśmy rozbicie klubu parlamentarnego i wyjście partii Razem. W konsekwencji nastąpiło i jej rozbicie, bo część parlamentarzystów i parlamentarzystek Razem pozostała w ramach klubu Lewicy.

Ale to już mały klub, liczy 21 posłów.
– Mamy więc ewidentnie kryzys strukturalny, na który nakłada się kryzys polityczno-wizerunkowy, bo poza pewnymi sukcesami o charakterze personalnym coraz trudniej jest politykom Nowej Lewicy odpowiedzieć na pytanie: co załatwili, co z ich sztandarowych postulatów udało się przeforsować? Niewiele. Są oczywiście takie rodzynki jak renta wdowia czy wolne wigilie, ale to trochę mało, jeśli pamiętamy, że sprawy związane ze związkami partnerskimi, prawami kobiet czy depenalizacją aborcji utknęły w martwym punkcie i nic nie wskazuje na to, żeby mogły ruszyć dalej.

Lewica, mimo że weszła

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Święto, stypa czy nieporozumienie?

W tym mało porywającym tytule mówię rzecz jasna o nadchodzącej pierwszej (nic nie wskazuje, żeby miało nam zabraknąć tego przeżycia powtórnie po dwóch tygodniach) turze wyborów prezydenckich. Wielokrotnie pisałem negatywnie albo skrajnie niechętnie o samej instytucji prezydentury, o przebiegu tej i innych kampanii wyborczych, które w największym skrócie urągają ludzkiemu rozumowi. Tym razem postanowiłem się zastanowić nad tym, co pozytywnego mogę skreślić (skreślić – w znaczeniu napisać). Na pewno żadnych sugestii – czytelniczki i czytelnicy „Przeglądu” należą do absolutnej czołówki tych wszystkich, którzy w Polsce wciąż polityką się interesują, dla których pozostaje ona ważna, zarówno na poziomie rozmów czy sporów, jak i stanowiąc zasadniczy horyzont, który określa nasze społeczne umocowania, życie codzienne i przyszłość wreszcie. Tym samym myślę o Państwu jako o pewnej najbardziej świadomej grupie obywatelskiej, która z absolutnym przekonaniem i naręczem racji zrobi, co będzie uważała za najlepsze. 18 maja pójdzie i zagłosuje na wybranego kandydata/kandydatkę bez bólu, z poczuciem sensu i niezmarnowania własnych przekonań.

Ale równie dobrze wyobrażam sobie, szczególnie w drugiej turze, oddanie głosu nieważnego. Lewicowi pretendenci wciąż jeszcze niszczeni i atakowani, przemilczani w mediach publicznych, w drugiej turze najpewniej nie zawalczą, choć wybory potrafią zaskakiwać, a tendencje są dobre. Nie marudzę dzisiaj, że jest kilkoro kandydatów lewicy, bardziej interesuje mnie ich sumaryczne osiągnięcie i wzmocnienie na przyszłość.

Nie mam żadnych wątpliwości, że cała lewicowa trójka: Biejat, Senyszyn i Zandberg – biją o co najmniej trzy głowy pozostałych nie tyle kandydatów, ile harcowników. Merytorycznie, uczciwością i spójnością sensownej wizji Polski sprawiedliwszej, wrażliwej, społecznej i odpowiedzialnej. Nie przypadkiem ośrodki badające prawdziwość wypowiadanych słów dają im absolutny prymat.

Nie ma co dzisiaj biadolić, że rozum i racjonalność to nie jest w Polsce najsilniejsza karta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pierwsza tura jak plebiscyt

Dla wyborców lewicy obecne wybory mają znaczenie: Biejat, Senyszyn, Trzaskowski czy Zandberg

„W pierwszej turze głosujcie sercem! – apeluje do wyborców lewicy Magdalena Biejat. – W drugiej możecie rozumem”. Nie jest to puste wezwanie. Wcale bowiem nie jest tak, jak pisze wielu publicystów, że troje kandydatów lewicy dzieli się „torcikiem”, a w zasadzie jego kawałkiem, którym są wyborcy lewicy.

Po pierwsze, to nie jest dzielenie się małym kawałkiem. Badania pokazują, że wyborców lewicowych jest w Polsce ok. 20%, dziś może trochę mniej. To pokaźna siła. Po drugie, kandydatów, na których 18 maja zamierzają głosować lewicowi wyborcy, jest nie troje, ale czworo. Po trzecie, ich wyniki zbudują nową hierarchię po lewej stronie sceny politycznej, nowy układ sił, będą też miały wielki wpływ na kształt całej polityki. To jest ta gra.

Zacznijmy od czwórki kandydatów. Pierwszym jest… Rafał Trzaskowski. Według badań to on zbiera największą grupę wyborców lewicowych. Ba! Sam zbiera więcej niż pozostała trójka. Około 50-60% wyborców o lewicowych poglądach jest gotowych oddać na niego głos już w pierwszej turze.

Widać w tym pewną logikę – od lat obserwujemy, że wyborcy lewicy coraz chętniej głosują na Platformę Obywatelską. A ona powoli staje się partią centrolewicową, jeśli chodzi o bazę społeczną, i centroprawicową, jeśli chodzi o kierownictwo. Można rzec, że Platforma żywi się dziś wyborcami lewicy, niespecjalnie przejmując się ich oczekiwaniami. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta, pisaliśmy o tym wiele razy. Dlatego, że tych wyborców nie potrafią przytrzymać partie lewicowe. Czy raczej szefowie tych partii. To ich mierność, ich niemądre działania napędzają kolejnych wyborców Donaldowi Tuskowi. A dlaczego Tusk nie musi zbytnio się liczyć z ich oczekiwaniami? Tu również nie ma co dumać nad odpowiedzią – elektorat lewicy jest mocno antypisowski, retoryka PiS jest dla niego szczególnie bolesna, wybiera zatem mniejsze zło.

Ci ludzie są bowiem proeuropejscy, otwarci na świat, życzą sobie państwa demokratycznego, przewidywalnego, oddzielonego od Kościoła, gwarantującego prawa kobiet. Partia Tuska jest tej wizji zdecydowanie bliższa niż partia Kaczyńskiego. Wystarczyło, by zrezygnowała z antypeerelowskiej retoryki, i większość wyborców ją zaakceptowała. Ba! W tej partii najbliższy lewicy jest Trzaskowski, więc głosowanie na niego uważa się za naturalne. No bo czy jest wyraźna różnica między nim a Magdaleną Biejat?

Biejat jest w tych wyborach kandydatką Nowej Lewicy, ugrupowania powstałego na gruzach SLD i Wiosny. Jej zadanie jest proste i zarazem trudne. Startuje, gdyż partia, która ma ambicje, musi mieć swojego kandydata. Inaczej sama się poddaje. Teoretycznie nie ma za wysoko ustawionej poprzeczki. W 2015 r. kandydatką SLD była Magdalena Ogórek, która zgromadziła 353 tys. głosów, co przełożyło się na 2,38% poparcia. W 2020 r. startował Robert Biedroń. Zebrał 432 tys. głosów, ale ponieważ w 2020 r. była wyższa frekwencja, przełożyło się to na ledwie 2,22% głosów. Oto więc próg przyzwoitości (niezbyt wysoki, prawda?), który Biejat musi przeskoczyć. Musi być lepsza od Ogórek i Biedronia.

Dodajmy jeszcze jedno – 15 października 2023 r. lewica (czyli sojusz Nowej Lewicy, Razem, Unii Pracy i PPS) zdobyła 1,85 mln głosów, czyli 8,61%. To jest rezerwuar wyborców, których Biejat powinna przyciągnąć. Wtedy oddali głos na lewicę, wiedząc, że będzie ona – w przypadku zwycięstwa ugrupowań demokratycznych – jedną z partii koalicyjnych, i to nie największą. Dziś mamy podobną sytuację: nikt się nie spodziewa, że Magdalena Biejat

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.