Tag "bloki mieszkalne"

Powrót na stronę główną
Kraj

Osiedla grozy

Polityka mieszkaniowa jest odbiciem systemu wartości, jakim kieruje się każda władza

Przez każde większe polskie miasto biegną niewidzialne granice odgradzające coraz szczelniej bogatych od biednych. Nieformalne, ale odczuwalne dla tysięcy ludzi linie podziałów często są kreślone rękami i samorządowców, kierujących się jak najbardziej ideologicznymi pobudkami. Powstawanie tzw. osiedli grozy to często efekt traktowania lokatorów komunalnych jako grupy, którą z zasady należy zakwaterować w miejscach, gdzie nie zamieszkałby nikt, kto nie został do tego zmuszony.

W Polsce nie brakuje miast, których włodarze alergicznie reagują na takie hasła jak odpowiedzialność społeczna czy interes społeczny. Przykładem myślenia o społecznej polityce mieszkaniowej jako o narzędziu represjonowania najuboższych lokatorów było opuszczone już osiedle grozy Dudziarska na obrzeżach Warszawy. Kilkanaście lat temu, tuż przed Euro 2012, o krok dalej posunęły się władze Gdańska, oddając do użytku budynek mieszkalny kojarzący się z więzieniem i gettem.

Ulica Ubocze. Blok ufundowany dzięki partnerstwu publiczno-prywatnemu ulokowano na obrzeżach – tak jakby samo istnienie lokali socjalnych było plamą na obrazie miasta. Z zewnątrz budynek łatwo pomylić z hotelem robotniczym z końca lat 60. Ci, którzy stają przed nim po raz pierwszy, często nie mogą uwierzyć, że budowla powstała zaledwie 12 lat temu. Wybite szyby licznych opuszczonych lokali, zabezpieczone jedynie folią, kojarzą się z mrocznymi ulicami nowojorskiego Bronksu z końca lat 70. Jednak w przeciwieństwie do metropolii zza oceanu Gdańsk nie zmaga się z ostrym kryzysem finansowym, a nawet znajduje się w czołówce najlepszych miejsc do życia i pracy w Polsce.

Bloku nie zbudowano w ramach oszczędności, założeniem porozumienia między władzami miejskimi a dużą firmą deweloperską było pokazanie, że rozwijające się miasto może łączyć interesy prywatnych podmiotów deweloperskich z wrażliwością społeczną. W zamian za przekazanie gruntów pod budowę nowoczesnego kompleksu wieżowców Olivia Centre deweloper w ciągu półtora roku postawił blok mieszkalny z prefabrykatów, przeznaczony dla lokatorów oczekujących na przydział mieszkania komunalnego. Inwestor miał w tym przypadku wolną rękę. Każde jego działanie prezentowano w mediach jako dowód niesłychanej hojności. Firma deweloperska jako podmiot prywatny ma przede wszystkim generować przychód i utrzymywać się na rynku nieruchomości. Jej funkcją nie jest realizowanie polityki społecznej. Zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych to konstytucyjny obowiązek każdego samorządu terytorialnego.

Hojność to waluta chętnie wydawana przed kamerami, na konferencjach prasowych. Jednak deweloper, kierując się czysto wolnorynkową logiką, najwyraźniej po cichu postanowił z nią nie przesadzać, oszczędzając zarówno włożone w inwestycję pieniądze, jak i materiały budowlane.

Zbudowana tanim kosztem konstrukcja dość szybko zaczęła ulegać dewastacji, a brak udogodnień dla osób z niepełnosprawnościami uwięził w mieszkaniach najstarszych i zniedołężniałych lokatorów.

Młotkiem trudno pomalować ścianę, do realizacji określonych zadań służą odpowiednie narzędzia. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zadań miasta i firm prywatnych. W Gdańsku miejska polityka upychania ubogich i niekiedy problematycznych lokatorów w jednym budynku, w połączeniu z powierzaniem nienadzorowanej firmie prywatnej zadań należących do obowiązków gminy stała się potwierdzeniem neoliberalnej tezy o patologiach cechujących państwowe i komunalne inwestycje mieszkaniowe.

Ruina w prezencie

Plecy około dwudziestoletniego chłopaka pokryły się bąblami po jednej nocy we własnym łóżku. To ślady po ugryzieniach pluskiew. W kuchni dość regularnie można zobaczyć sporych rozmiarów karaluchy. By ograniczyć inwazję, mieszkańcy zalepiają kratki przewodów wentylacyjnych, jednak niewiele to pomaga. Latem, gdy temperatura dochodzi do 30 st. C, pani Bożena woli duchotę szczelnie zamkniętego mieszkania niż niechciane towarzystwo. Karaluchy łatwo znaleźć w zmywarce i kuchence mikrofalowej, która w środku nocy włącza się samoczynnie w wyniku takich odwiedzin.

– Pamiętam, kiedy wprowadziłam się do bloku przy ulicy Ubocze. Jechałam samochodem pod wówczas jeszcze ogrodzony budynek. Byłam przerażona. Co prawda, blok był wówczas nowy i w dobrym stanie technicznym, ale z zewnątrz wyglądał jak hotel robotniczy. Chciało mi się płakać. Moja sąsiadka mieszkała z nastoletnią córką. Sąsiedzi potrafili co tydzień urządzać huczne imprezy. W 2011 r. w same Święta Wielkanocne podpalili jeden bok

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Ciaśniej, drożej, gorzej

W systemie nazywanym polskim rynkiem mieszkaniowym najważniejsza jest maksymalizacja zysku, a nie wygodna przestrzeń do życia. Grają na nim wszyscy deweloperzy.

Bartosz Józefiak – dziennikarz, reporter specjalizujący się w reportażu wcieleniowym. Autor książki „Patodeweloperka. To nie jest kraj do mieszkania”.

Nie bałeś się, że ktoś z branży deweloperskiej zaskarży cię za sam tytuł „Patodeweloperka”? To mogą być dzisiaj najpotężniejsi ludzie w Polsce.
– Na szczęście wydawnictwo Znak ma dobrych prawników, więc czytaliśmy tę książkę z prawnikami wnikliwie. Ale przy jej pisaniu chodziło mi też o to, żeby nie piętnować jednej konkretnej firmy, tylko pisać o zjawisku, a dokładniej o pewnych mechanizmach, które działają na rynku i powodują, że mieszkamy, tak jak mieszkamy.

Pokazujesz historie ludzi, którzy włożyli oszczędności życia w nowiutkie mieszkanie od dewelopera, ale zamieszkać w nim nie mogą, bo wszystko się sypie.
– Takich historii jest w Polsce niestety bardzo dużo, dlatego nie miałem problemów ze znalezieniem bohaterów do książki. Wielu ludzi zna przynajmniej jedną osobę, która ma lub miała przygody z odbiorem mieszkania. Oczywiście przy budowie bloku mogą się zdarzać i zdarzają drobne opóźnienia. Tyle że często takie historie ciągną się latami, a firmy niechętnie wypłacają kary umowne. O ile kary w ogóle są zapisane w umowie. A nawet jeśli mieszkanie już jest gotowe, bardzo dużo kwiatków wychodzi podczas odbioru. Mieszkańcy zwracają się więc do firmy o poprawki, bo niby dlaczego mieliby dopłacać kolejne 100 tys. zł do kredytu. Ale wracamy do punktu wyjścia, bo tu deweloperzy znów biorą się do pracy bardzo niechętnie. No i stajesz przed wyborem: albo czekasz, aż firma poprawi, ale nie masz gdzie mieszkać, albo poprawiasz to na własną rękę i topisz kolejne dziesiątki tysięcy. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.

Z lektury twojej książki wynika, że kupując teraz mieszkanie, najlepiej być pod stałą opieką prawnika i mieć pod ręką eksperta od odbiorów.
– Powiedziałbym wręcz, że aby kupić mieszkanie, trzeba zacząć od zabawy w detektywa. A jeśli chodzi o specjalistów, należy wynająć rzeszę ludzi, którzy staną w twoim narożniku w starciu z deweloperem. W pierwszej kolejności potrzebny jest architekt – on obejrzy rzuty mieszkania i sprawdzi, czy nie oszukano cię, chociażby pomniejszając na nich o 60% meble, które w rzeczywistości w ogóle się nie zmieszczą. Następnie prawnik, który przejrzy umowę i znajdzie wszelkie kruczki. Dalej ekspert inżynier odbiorów, który wyszuka wszystkie wady w lokalu, zanim odbierzesz klucze. Myślę, że bardzo często wskazany byłby również psycholog.

To naprawdę ciężki bój.
– Nie zazdroszczę ludziom, którzy kupują dziś mieszkanie na rynku pierwotnym. Odbiory ze specjalistą stały się normą, szczególnie w każdym dużym mieście. I coraz częściej w mniejszych ośrodkach. A to oznacza, że do świadomości społecznej przebija się wiedza, że klient nie może mieć pewności co do jakości wykonania obecnie budowanych mieszkań. Wręcz wydaje się, że mieszkania budowane lata temu są wykonane lepiej.

Fuszerka stała się ostatnio synonimem nowego budownictwa.
– Można się zgodzić z tym stwierdzeniem. Oczywiście są uczciwi deweloperzy, którzy na te słowa się oburzą. Dlatego wolę mówić o systemie, w którym najważniejsza jest maksymalizacja zysku, a nie wygodna przestrzeń do życia. Ten system jest właśnie nazywany polskim rynkiem mieszkaniowym i grają na nim wszyscy deweloperzy bez wyjątku. Czy chcą, czy nie. Firmy będą więc robiły wszystko, aby oszczędzać. Podmiotom, które chcą być uczciwe, nie pozostawia to większego wyboru. Żeby zachować konkurencyjność na rynku, są zmuszone do grania znaczonymi kartami.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielka płyta przeżyła lokatorów

Walka PiS z dziadostwem – jak mówią – wielkiej płyty może się skończyć na posadzeniu kilku drzew W spocie reklamowym PiS premier Morawiecki grzmi: „Koniec z dziadostwem!”. Owo dziadostwo to – zdaniem premiera – budynki z wielkiej płyty. Ktoś naiwny mógłby wziąć jego słowa za zapowiedź, że PiS dom po domu rozbierze bloki z wielkiej płyty, a w ich miejsce postawi budynki wykonane inną metodą, np. tradycyjną, czyli z użyciem cegieł. I że mieszkańców do tych nowych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wybory 2023 Wywiady

Wielka płyta to nie dziadostwo

PiS cały czas utrudniało działania spółdzielców, a teraz mówi, że będzie ułatwiało. To po prostu hipokryzja Waldemar Witkowski – od 2006 r. przewodniczący Unii Pracy. Kandydat z ramienia paktu senackiego na senatora w okręgu nr 1, obejmującym powiaty bolesławiecki, lubański, lwówecki i zgorzelecki. „Koniec z dziadostwem!”, mówił premier Morawiecki, obiecując program rewitalizacji bloków z czasów Polski Ludowej. Te bloki to rzeczywiście dziadostwo? – Niektórzy twierdzili, że te bloki wytrzymają maksymalnie 40 lat, a one są często w lepszym stanie niż

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.