Tag "familoki"

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Cegły z ostatniego familoka

Kolonie robotnicze czekają na drugie życie. Nie wszystkie miały tyle szczęścia, ile Nikiszowiec

Familoki fascynują mnie od kilku lat. Zbieram archiwalne i współczesne zdjęcia kolonii robotniczych, szukam historii osiedli. Ciekawią mnie wspomnienia i opowieści mieszkańców familoków, to, jak wyglądało codzienne życie w domach robotniczych. Dlaczego to dla mnie tak ważna kwestia? Zdaje mi się, że familoki stanowią esencję Śląska z chlywikami (budynkami gospodarczymi), hasiokami (śmietnikami) i klopsztangą (trzepakiem). Tu przetrwały lokalne tradycje i zwyczaje, które są unikatowe na Śląsku. Staram się zachować i utrwalić chociaż namiastkę tych mikroświatów. To trudne zadanie, bo już od pewnego czasu te śląskie mikrokosmosy znikają na naszych oczach.

Wszystko zaczyna się pod koniec XVIII w., gdy powstaje Królewska Odlewnia Żeliwa w Gliwicach. Friedrich Wilhelm von Reden już w trakcie budowy huty myśli o zapewnieniu lokum dla pracowników zakładów. Tak powstają pierwsze skromne domy przy dzisiejszej ulicy Robotniczej. Żaden z tych pierwotnych familoków nie przetrwał, ostatnia ledwo stojąca chałupa robotnicza została wyburzona w latach 70. XX w. Z początków ery przemysłowej na Górnym Śląsku zachował się relikt dawnej kolonii robotniczej powstałej przy Królewskiej Hucie. Przy ulicy Kalidego w Chorzowie stoją skromne ciemnoszare domki przypominające o odległych początkach osady robotniczej, która z czasem przeistoczyła się w ogromny ośrodek miejski. Budynki powstały z wielkopiecowego żużlu i wapna, do ich postawienia wykorzystano odpady z huty. Z niemal 20 familoków do dziś przetrwało jedynie pięć domów, w tym jeden dawny budynek urzędniczy.

Wiek XIX to okres dynamicznej industrializacji Górnego Śląska. Przemysłowcy stawiają huty, kopalnie zaczynają fedrować coraz głębiej, budowane są koksownie i fabryki. Przy zakładach przemysłowych wznoszone są tanie w budowie domy robotnicze. Kilka, czasem kilkanaście familoków, by zapewnić lokum masom przybywającym do pracy. Koncerny przemysłowe zauważają, że domy robotnicze pozwalają przyciągnąć i utrzymać na dłużej pracowników, którzy są tak potrzebni do funkcjonowania nowych zakładów. Dzięki koloniom zmniejsza się rotacja robotników. Rodziny przywiązują się do jednego pracodawcy na pokolenia. Kobiety w codziennych obowiązkach domowych korzystają z pomocy piekarnioków (pieców piekarniczych), pralni i mangla (magla), które budują dla swoich pracowników zakłady przemysłowe. Przy robocie w takich miejscach rodzi się okazja na klachy (rozmowy, plotki) na różne tematy.

Mieszkańcy familoków dobrze się znają, tu kojarzy się każdego sąsiada. Wolny czas spędza się z innymi familiami, które często zna się od pokoleń. Bajtle (dzieci) bawią się na placu (podwórku) przy klopsztandze (trzepaku). Chodzą razem do szkoły, a gdy podrosną, ruszą śladem rodziców do pracy na grubie (kopalni) albo do werku (huty). I tak przez dekady.

Familoki chowają się w cieniu pieców hutniczych i szybów kopalnianych. Ceglane pudła rosną jak grzyby po deszczu, znajdziemy je od Gliwic po Katowice i Rybnik. Domy robotnicze powstają nawet za Brynicą, w Czeladzi, Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej, które były wówczas częścią zaboru rosyjskiego. Wraz z rozwojem przemysłu wzrasta konkurencja między zakładami, by utrzymać pracownika u siebie, co zmusza przemysłowców do budowania coraz większych osiedli i dzielnic robotniczych. Ustawa osiedleńcza i budowlana uchwalona w Prusach w 1904 r. nakłada na koncerny obowiązek zadbania o mieszkania dla pracowników. Budynki muszą być podłączone do kanalizacji i wodociągów, a w koloniach pracodawcy są zobowiązani do zasponsorowania budynku szkolnego dla dzieci. Pracownikom, zarówno robotnikom, jak i urzędnikom, zapewniano nie tylko mieszkanie. Finansowano też szkoły, przedszkola, sklepy, gospody, parki, szpitale i kasyna, ale nie takie w dzisiejszym znaczeniu – były to miejsca spotkań dla mieszkańców zrzeszonych w różnych stowarzyszeniach, restauracje i sale koncertowe, innymi słowy: budynki społeczno-kulturalne.

Ceglany familok z czerwoną framugą okienną stał się ikoną Górnego Śląska. Przez prawie 150 lat ery industrialnej od końca XVIII w. w regionie powstało niemal 200 kolonii robotniczych. Osiedla budowano w różnych stylach architektonicznych. Były inspirowane rozmaitymi koncepcjami urbanistycznymi. Różnorodność założeń tworzy ciekawą mozaikę. Początek XX w. to swoisty złoty wiek familoków. Wówczas powstały największe kompleksy mieszkaniowe będące samowystarczalnymi miasteczkami dla robotników: Nikiszowiec, Giszowiec, Zandka i Bobrek. (…)

Giszowiec znika

Po II wojnie światowej potrzeby i problemy mieszkaniowe w regionie były ogromne. Jedną z odpowiedzi miały być domki fińskie – małe, tanie, drewniane i szybkie w budowie konstrukcje. W wielu śląskich miastach stawiano ich setki. Budowano je w Katowicach, Siemianowicach. Wiele z nich przetrwało w Bielszowicach w Rudzie Śląskiej i Miechowicach w Bytomiu. Ich kariera była krótka, bo w kolejnych dekadach dominowały bloki z wielkiej płyty.

Górny Śląsk przyciąga masy do pracy w kopalniach i hutach. Młodzi robotnicy przyjeżdżają tu z całej Polski. Nadciągają w nadziei na lepsze życie i dobrze płatną pracę. Własne mieszkanie, wyższe płace i pełne półki w sklepach dla górników to wówczas kusząca zachęta do pracy w przemyśle. Przyjezdni z całej Polski trafiają najpierw do wulców, czyli hoteli robotniczych, ale żeby zaspokoić ogromny głód mieszkaniowy, na wielką skalę buduje się osiedla z dziesiątkami bloków mieszkalnych.

Częstym widokiem stają się sąsiadujące ze sobą stare ceglane familoki i nowe bloki z wielkiej płyty. Blokowiska mogą pomieścić znacznie więcej rodzin niż stare osiedla robotnicze. Mieszkania mają lepszy standard niż gdzie indziej, kuszą centralne

Fragmenty książki Kamila Iwanickiego Śląsk, którego nie ma, Helion, Gliwice 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.