Tag "fauna Ameryki Północnej"

Powrót na stronę główną
Zwierzęta

Nie Rudolf, ale Rudolfina

Niektóre renifery są w pełni udomowione i od pokoleń znajdują się w zagrodach przy człowieku Były święta, to i były prezenty, przynajmniej dla grzecznych Czytelników. Przesyłkę dostarczył ekspres w składzie renifery i wyzyskiwacz z lejcami, który zmusił nieszczęsne zwierzęta do objechania kuli ziemskiej w ciągu zaledwie doby, choć w normalnych warunkach z zaprzęgiem pokonują najwyżej 25 km dziennie. Skoki po grzybkach Niektóre syberyjskie ludy używają reniferów jako zwierząt pociągowych. Ponoć osobniki zjadają muchomory, po czym wykonują nieziemskie skoki, od których wzięła się legenda o reniferowym zaprzęgu na nocnym niebie. Podobno też szamani niektórych ludów piją mocz reniferów po grzybkach, by osiągnąć stany równie nieziemskie. Zwierzęta te wykorzystywane są również jako wierzchowce, wówczas mają większy zasięg, niż gdy ciągną sanie. Ewenkowie i inne ludy Wschodu opanowali tę sztukę już 7 tys. lat temu. Mikołaj sięgnął zatem do wiedzy ludów pogańskich, przy czym podkręcił normy pracy dla czteronożnych podwładnych. Od pierwszych hodowców reniferów sztukę ujeżdżania, szkolenia do ciągnięcia sań i dojenia przejęły inne ludy. Stosunkowo najpóźniej dotarła ona do USA, dopiero w XIX w., za to w Wales na Alasce, najbardziej na zachód wysuniętym mieście na kontynencie północnoamerykańskim, działa dziś jedyna poczta

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Jak heloderma arizońska stała się medyczną supergwiazdą

Heloderma arizońska to największa jaszczurka Ameryki Północnej, mająca mniej więcej pół metra długości. Pokryta jest perłowymi łuskami, tworzącymi piękny, psychodeliczny, czarno-pomarańczowy wzór. Na dodatek jest jedną z niewielu znanych jadowitych jaszczurek – swoim ofiarom jad aplikuje nie przez puste w środku kły, jak jej krewniacy węże, lecz gryząc zdobycz, dzięki czemu wytwarzana w śliniankach w żuchwie trucizna przenika do ciała złapanego stworzenia. Gatunek ten żyje na półpustynnych terenach w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, głównie w Arizonie, a także dalej w Meksyku. Nielegalne polowania, zabudowywanie gruntów i budowa dróg sprawiają, że liczba tych jaszczurek nieustannie się zmniejsza, a gatunek uważany jest  za bliski zagrożenia wymarciem. Jaszczurka ta ma mroczną przeszłość, była niezrozumiana i nielubiana. Ludzie uważali, że ma trujący oddech i zabija ofiary, chuchając na nie, a jej ugryzienie jest dla nas zabójcze. Nic z tego nie jest prawdą. Taki bliski kontakt z tym zwierzęciem może jednak skończyć się silnym bólem, spowodowanym zarówno przez samo ugryzienie, jak i przez działanie trucizny. (…) Trucizna ta oddziałuje m.in. na trzustkę, w której produkowana jest insulina. Reguluje ona poziom cukru we krwi, a jeżeli ma się cukrzycę typu 2, to albo trzustka produkuje za mało insuliny, albo nie działa ona

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Wrocławski doktor Dolittle

Grzegorz Dziwak jest weterynarzem. Po pracy opiekuje się ponad 200 domownikami. To m.in. szopy, kangury, alpaki, papugi i węże Na progu jego posesji wita mnie gromadka psów, obwąchując i domagając się pieszczot. Wśród nich wesoło kica mara patagońska – gryzoń z Ameryki Południowej. Od wybiegu z kangurami woli beztroską zabawę z czworonogami na przydomowym trawniku. – Mara trafiła do mnie z minizoo. A właściwie z rąk jego pracownicy, która zauważyła, że samica nie karmi młodych. Wzięła je więc do swojego mieszkania, podkarmiła i oddała matce. Po czasie znów pojawiły się problemy. Jedno młode zmarło, a drugie było w ciężkim stanie, z zapaleniem płuc. Dziewczyna znów przygarnęła maluszka i odratowała, ale ten nie mógł już wrócić do zoo, a ona nie miała warunków, by go zatrzymać. I odezwała się do mnie. Z początku miałem duże wątpliwości. Między innymi dlatego, że to tak rzadko spotykane zwierzę, nawet nie wiedziałam, jak się nim zająć. Ale świetnie się odnalazło, o dziwo, dogadując się z psami – opowiada Grzegorz Dziwak, 36-letni weterynarz. Leczenie zwierząt było jego marzeniem od najmłodszych lat. W dzieciństwie zasypiał obłożony pluszowymi misiami. Wcześniej robił im zastrzyki i zakładał opatrunki. Po jego rodzinnym domu zawsze biegały psy i koty. Ale jemu było mało.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.