Wrocławski doktor Dolittle

Wrocławski doktor Dolittle

Exif_JPEG_420 Dominika Tworek

Grzegorz Dziwak jest weterynarzem. Po pracy opiekuje się ponad 200 domownikami. To m.in. szopy, kangury, alpaki, papugi i węże Na progu jego posesji wita mnie gromadka psów, obwąchując i domagając się pieszczot. Wśród nich wesoło kica mara patagońska – gryzoń z Ameryki Południowej. Od wybiegu z kangurami woli beztroską zabawę z czworonogami na przydomowym trawniku. – Mara trafiła do mnie z minizoo. A właściwie z rąk jego pracownicy, która zauważyła, że samica nie karmi młodych. Wzięła je więc do swojego mieszkania, podkarmiła i oddała matce. Po czasie znów pojawiły się problemy. Jedno młode zmarło, a drugie było w ciężkim stanie, z zapaleniem płuc. Dziewczyna znów przygarnęła maluszka i odratowała, ale ten nie mógł już wrócić do zoo, a ona nie miała warunków, by go zatrzymać. I odezwała się do mnie. Z początku miałem duże wątpliwości. Między innymi dlatego, że to tak rzadko spotykane zwierzę, nawet nie wiedziałam, jak się nim zająć. Ale świetnie się odnalazło, o dziwo, dogadując się z psami – opowiada Grzegorz Dziwak, 36-letni weterynarz. Leczenie zwierząt było jego marzeniem od najmłodszych lat. W dzieciństwie zasypiał obłożony pluszowymi misiami. Wcześniej robił im zastrzyki i zakładał opatrunki. Po jego rodzinnym domu zawsze biegały psy i koty. Ale jemu było mało. Kolejno pojawiały się więc chomiki, szynszyle, świnki morskie czy papugi. A kiedy rodzice przestali się zgadzać na coraz bardziej egzotycznych nowych współlokatorów (gady, węże, jaszczurki), zaczęło się przemycanie tych mniejszych – głównie pająków – do szafy. Mimo rodzicielskiego oporu zwierzęca rodzina stale się powiększała. Na studiach cały wynajmowany pokój Grzegorz wypełnił terrariami. Skończył weterynarię, zostając specjalistą od zwierząt nieudomowionych. Chaos kontrolowany Miał w planach hodowanie zwierząt egzotycznych. Jednak zrezygnował z tego pomysłu, kiedy zaczął pracę w zawodzie. – Gdy zobaczyłem ogrom potrzebujących zwierząt, stwierdziłem, że rozmnażanie kolejnych jest bez sensu. Bo potem bardzo trudno znaleźć im dobry dom. Dziś przygarniam do siebie głównie skrzywdzone istoty. Mam znajomych w różnych organizacjach, którzy dają mi cynk, że gdzieś jest zwierzę potrzebujące azylu. Większość jest kastrowana i zostaje ze mną dożywotnio. Wyjątek stanowią obecnie kangury. Pozwalam na ich rozmnażanie, dopóki mam dla nich odpowiednio dużo miejsca lub gdy wiem, że zwierzę chciałby przyjąć ktoś odpowiedzialny, kto również mógłby zapewnić mu dobre warunki – przyznaje. Po ogromnym wybiegu przechadzają się dostojne alpaki, ciekawskie owce i urocze, niewielkie kangury. Jedna z samic nosi w torbie kangurzątko. Grzegorz ze śmiechem wspomina, że pierwszego kangurowatego kupił przez OLX. Kolejna kangurzyca była, jak większość trafiających tu zwierząt, schorowana i potrzebowała szczególnej opieki. – Lila jest niedowidząca, urodziła się w zoo – opowiada Grzegorz. – Została wyjęta z torby martwej matki. Później była odkarmiana sztucznym mlekiem. A kangury mają nadwrażliwość na laktozę i jeśli dostają mleko, którego używa się dla szczeniąt, czyli z laktozą, może dojść do zwyrodnienia białek soczewek oczu. I ona zachorowała na tak silną zaćmę, że totalnie nic nie widziała. Nie nadawała się więc na wybieg w zoo. I tak trafiła do mnie, a moja koleżanka, która specjalizuje się w okulistyce zwierząt, zrobiła jej zabieg usunięcia zaćmy. Obecnie choroba wróciła, ale dzięki temu, że Lila jest świetnie zaznajomiona z terenem, bardzo dobrze sobie radzi. Wybieg obok zdominowały ptaki: uważnie przypatrujące się nam emu, wszędobylskie kury i upodobniony do nich masywną posturą gołąb king. Pieczę nad kokoszkami sprawuje Bożena, kura uratowana z laboratorium. Dzięki ludzkiej opiece udomowiła się na tyle, że dziś hasa po ogródku z pieskami i pierwsza wyczekuje wiadra z ziarnem. Podwórze to chaos, ale kontrolowany przez Grzegorza. Zwierzęta integrują się, oddają wspólnym zabawom, choć nierzadko toczą międzygatunkowe spory. – Staram się, żeby życie toczyło się tu naturalnie, jak w przyrodzie. Żeby zwierzęta żyły w symbiozie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niebezpieczne, że nie powinno się łączyć obcych gatunków. Ale ja wychodzę z założenia, że przecież w naturze tak właśnie żyją. Zresztą sam wolałbym żyć z kimś, kogo nie lubię, niż w samotności. Jak ktoś trzyma zwierzę samo w klatce, to ono po prostu się nudzi. A tutaj, nawet jeżeli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 25/2022

Kategorie: Obserwacje