Tag "Francja"
Upokarzające włamanie do Luwru
Sławne muzeum z przestarzałym systemem bezpieczeństwa
Korespondencja z Francji
W samym sercu państwa przechodzącego bezprecedensowy w XXI w. kryzys polityczny nastąpiła rzecz niesłychana: w niedzielę 19 października z najczęściej odwiedzanego muzeum na świecie skradziono niezwykle cenne obiekty, o wartości idącej w dziesiątki, jeżeli nie setki milionów euro, a jak podają francuskie media, wręcz „nie do oszacowania”. Zrabowano głównie biżuterię z okresu napoleońskiego, wysadzaną diamentami i innymi cennymi kamieniami – sprawcy jednak nie będą mogli w żaden sposób jej odsprzedać, co oznacza, że „wartość rynkowa” tych klejnotów jest równa zeru.
Przebieg „skoku stulecia”, jak nazywa go francuska prasa, był banalny. Złośliwcy mogą powiedzieć, że komiczny czy kabaretowy. Jednak odzwierciedla on poważniejszy problem: całkowite zaniedbanie we Francji kultury, a nawet szerzej – instytucji publicznych.
Jak to się stało?
Jak w każdy dzień pierwsi zwiedzający pojawili się w Luwrze o godz. 9. Pół godziny po otwarciu muzeum obok skrzydła z Galerią Apollina pojawiło się czterech mężczyzn, dwóch na skuterach i dwóch kierujących podnośnikiem, za pomocą którego dostali się na balkon na pierwszym piętrze. Następnie, przy użyciu szlifierki kątowej, wcześniej pozostawionej na miejscu, wyłamali okno. W środku złodzieje w kominiarkach i żółtych kamizelkach zaatakowali dwie gabloty pancerne. Sterroryzowali ochroniarzy i skradli osiem klejnotów, wśród których znajdowały się ozdoby z czasów Pierwszego Cesarstwa, bogato zdobione szafirami i szmaragdami. Według oficjalnych informacji podczas ucieczki upuścili obok balkonu koronę cesarzowej Eugenii, wysadzaną 1350 diamentami. Eksponat został uszkodzony.
Zadziwiające jest, że w pierwszym momencie nikt z personelu, poza paroma zastraszonymi ochroniarzami, nie zorientował się, że doszło do włamania. France Info podaje, że personel dopiero po dłuższej chwili powiadomił ochronę i rozpoczął ewakuację. O godz. 9.38 sprawcy wsiedli na swoje jednoślady i po nieudanej próbie podpalenia podnośnika uciekli ulicami Paryża. Według zeznań turysty będącego świadkiem wydarzeń ludzie „usłyszeli hałas, ktoś uderzał w okno. Personel poszedł sprawdzić, ale szybko się wycofał. Pracownicy zaczęli biec i powiedzieli im, żeby się ewakuowali”. Na szczęście nikt nie został ranny.
Zdarzenie to nie tyle wstrząsnęło opinią publiczną, ile wywołało wśród obywateli Republiki niedowierzanie, że w tak łatwy sposób można okraść Luwr, najsłynniejsze muzeum świata. Przy tym wszystkim osobom stojącym w kolejce do wejścia w pierwszej połowie dnia kazano czekać dalej, mówiono o „problemach technicznych”. Część oczekujących dopiero z mediów miała się dowiedzieć, że doszło do rabunku i zwiedzanie Luwru w tym dniu nie będzie możliwe.
Zwierciadło kryzysu
Francuzi widzą w tym włamaniu odzwierciedlenie wszystkiego, co dzieje się w państwie. Wszystkie placówki kultury, podobnie jak instytucje publiczne, są skrajnie niedofinansowane. Zdaniem Cour des comptes, Trybunału Obrachunkowego, pomimo rocznego budżetu operacyjnego w wysokości 323 mln euro „kwoty te są niewielkie w porównaniu z szacowanymi potrzebami”. Polityka oszczędnościowa co chwilę zmieniającego się rządu skutkuje trwałymi zaniedbaniami w sferze publicznej, czego skrajnym przykładem jest bezprecedensowa kradzież w Luwrze.
Związki zawodowe Luwru już dawno ostrzegały przed problemami z bezpieczeństwem w muzeum. Jedna z pracownic ochrony, Elise Muller, zwraca uwagę na budżet instytucji, który był tworzony kosztem bezpieczeństwa właśnie. Ze względu na niedofinansowanie kierownictwo muzeum musiało ustalić priorytety – najważniejsze było zapewnienie bezpieczeństwa podczas dużych wydarzeń. Nikt nie wpadł na pomysł, że pewnego niedzielnego poranka bandyci wybiją szybę i ukradną biżuterię.
System bezpieczeństwa w Luwrze jest przestarzały, brak funduszy nie pozwolił na zakup nowocześniejszego sprzętu. Dyrektorka muzeum Laurence des Cars podkreśla niedostatki zewnętrznego monitoringu, który nie obejmuje wszystkich elewacji, oraz fakt, że kamery są już stare, co uniemożliwiło zarejestrowanie zagrożenia. Laurence des Cars przyznaje, że po objęciu stanowiska była zaszokowana stanem infrastruktury ochronnej. Zaplanowana modernizacja to koszt 80 mln euro, jednak postępuje powoli z uwagi na, z jednej strony, skomplikowane procedury przetargowe, z drugiej zaś – ograniczenia finansowe. Warto dodać, że szkło gablot pochodzących z 2019 r. chroniło eksponaty wyłącznie przed atakami z broni palnej, nie przed innymi metodami włamań.
W czerwcu ub.r. odbył się strajk pracowników, który miał uwrażliwić opinię publiczną i polityków na kwestie bezpieczeństwa w Luwrze. Według wspomnianej wcześniej przedstawicielki związków zawodowych podejmowane w ostatnich latach decyzje budżetowe w żaden
Ekspresowa moda, trwałe szkody
Francuzi coraz ostrzej reagują na zalew branży tekstylnej produktami z Chin
Korespondencja z Francji
Fast fashion, czyli moda ekspresowa, zalewa rynki europejskie tanimi i nietrwałymi produktami odzieżowymi. Firmy takie jak Shein, Temu czy AliExpress oferują ogromny wybór ubrań, często znacznie większy niż tradycyjne sklepy (niejednokrotnie przy tym kradnąc projekty innych firm odzieżowych), i stosują bardzo agresywną reklamę. Model ten opiera się na szybkim obrocie towarem bardzo niskiej jakości, co ma poważne skutki ekologiczne. Przemysł tekstylny odpowiada za ok. 10% światowej emisji gazów cieplarnianych i zużywa ogromne ilości wody.
Nieakceptowalne są ponadto warunki pracy w krajach produkcji fast fashion – mówi się o pracy przymusowej i dziecięcej. Moda ekspresowa osłabia też francuski (i europejski) przemysł odzieżowy: liczba miejsc pracy od 1990 r. spadła w nim trzykrotnie, obecnie zagrożonych jest kolejne 20 tys. miejsc pracy, a w przyszłości nawet 50 tys.
Francja wprowadziła już środki zaradcze, m.in. premię za naprawę ubrań i obowiązek oznaczania produktów tzw. eko-score’ami (system oceny wpływu produktów na środowisko). Nowe przepisy mają iść jeszcze dalej.
Tymczasem w Polsce w czerwcu br. Poczta Polska podpisała umowę z Temu, chińskim gigantem handlu elektronicznego, i mimo licznych głosów krytyki decyzja ta wciąż jest usprawiedliwiana przez neoliberałów, wedle zasady, że każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę na wolny rynkek, ma być pewny, że mu tę rękę wolny rynek odrąbie.
Świadomość społeczna i naciski
Zmiany prawne są bardzo często rezultatem presji społecznej. Nie inaczej było z ograniczeniami wobec chińskich gigantów odzieżowych. Firmy te oprócz ogromnego wpływu na degradację środowiska mają na sumieniu praktyki ocierające się o przestępczość systemową, w tym przypadku pracę przymusową i wykorzystywanie dzieci.
Mało przy tym się mówi o dramacie lokalnych przedsiębiorców, którzy, nawet jeśli chcieliby produkować w swoich krajach, napotykają wiele problemów, ponieważ ich koszty produkcji zawsze będą wyższe niż koszty towarów importowanych z Chin. Dlatego tanie, nietrwałe, do tego szkodliwe dla zdrowia ubrania stały się prawdziwą plagą współczesności.
Na szczęście problem ten jest bardzo zauważalny we Francji, gdzie w szczególności młode pokolenie pomnaża wysiłki w celu ograniczania własnej konsumpcji. Temat jest szeroko nagłaśniany poprzez działania influencerów, mówiących o katastrofie klimatycznej, zapraszanie do telewizji rzetelnych ekspertów zajmujących się tym tematem czy różnorakie akcje społeczne, a ludzie regularnie mobilizują się na rzecz działalności ekologicznej.
Ważny jest także w tym kontekście patriotyzm gospodarczy. Oddolne inicjatywy, takie jak bojkot nieetycznych producentów, przynoszą wymierne skutki. W sondażu organizacji Max Havelaar 60% Francuzów opowiada się za gotowością do bojkotu fast fashion. Szczególnie dotyczy to dużych sieci modowych (22%) oraz marek wielkiej dystrybucji (16%).
Dla Francuzów bardzo istotne jest wspieranie lokalnych producentów i manufaktur – pozwala to krok po kroku uwalniać się od globalnej ekspansji marek typu Zara, H&M, Topshop, Forever 21 itd., która nastąpiła w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Według badań przedstawionych przez Statkraft i OnePoll 80% Francuzów odczuwa niepokój związany z następstwami zmian klimatycznych, co sprzyja wspomnianemu już ograniczaniu konsumpcji i wywieraniu presji na rządzących w celu wzmożenia wysiłków np. na rzecz hamowania rozwoju firm, które najbardziej zanieczyszczają środowisko.
Droga legislacyjna
W Polsce propozycja nałożenia kar na chińskie firmy spotyka się nie tylko ze sprzeciwem, lecz nawet z oburzeniem liberalnych polityków, którzy powołują się na argument o „ograniczaniu wolnego rynku”. Ze względu na tak dogmatyczny tok myślenia o systemie kapitalistycznym niemożliwe stają się jakiekolwiek konsultacje międzypartyjne w tym zakresie.
Tymczasem we Francji propozycję ustawy ograniczającej tzw. szybką modę złożył nie polityk lewicowej proweniencji, lecz deputowany Republikanów Antoine Vermorel-Marques, który zauważa rosnący problem marginalizacji francuskich producentów w obliczu zalewu chińskich
Francuski dług wobec Trypolisu
Jak libijskie miliony zasiliły kampanię Sarkozy’ego
Korespondencja z Francji
Były prezydent Nicolas Sarkozy, jedna z ciekawszych postaci V Republiki, został niedawno skazany na pięć lat więzienia w procesie dotyczącym afery korupcyjnej powiązanej z byłym przywódcą libijskim Muammarem Kaddafim i nielegalnego finansowania kampanii wyborczej w 2007 r.
Po raz pierwszy w sprawie libijskiego finansowania Nicolas Sarkozy został zatrzymany 20 marca 2018 r. Wyrok zapadł jednak dopiero w tym roku i został opatrzony klauzulą natychmiastowej wykonalności, co oznacza, że będzie obowiązywał, nawet jeśli były prezydent odwoła się od decyzji sądu. W toku śledztwa i procesu Sarkozy’emu zarzucono m.in. nielegalne finansowanie kampanii wyborczej, bierną korupcję i tuszowanie przywłaszczenia środków publicznych. Aby jednak zrozumieć złożoność malwersacji finansowych, które zaważyły na przyszłości byłego prezydenta, należy w pierwszej kolejności odnieść się do zawiłych powiązań w jego najbliższym otoczeniu.
Kamuflowanie pieniędzy po francusku
W paryskim światku elit pierwszej dekady XXI w. roiło się od nazwisk, które później miały się pojawiać na salach sądowych. Jedną z takich postaci był Ahmed Djouhri, biznesmen i znajomy wielu francuskich polityków. W 2006 r. poznał on Nicolasa Sarkozy’ego, wówczas ambitnego polityka, który już rok później miał objąć urząd prezydenta Francji.
Francuski wymiar sprawiedliwości interesował się Djouhrim od dawna. W 2018 r. Djouhri został zatrzymany w Londynie w związku z podejrzeniem udziału w tajemniczych transakcjach finansowych. Jedna z nich dotyczyła przelewu na kwotę 500 tys. euro dla Claude’a Guéanta, który współpracował z Sarkozym jako szef gabinetu od 2002 r., gdy późniejszy prezydent był jeszcze ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jeana-Pierre’a Raffarina. Według śledczych po wyborach prezydenckich Guéant miał otrzymać przelew z zagranicznego konta. Wkrótce potem, w 2008 r., nabył luksusowe mieszkanie w prestiżowej XVI dzielnicy Paryża, o wartości 717 500 euro. Oficjalnie środki miały pochodzić ze sprzedaży dwóch obrazów flamandzkiego malarza Andriesa van Eertvelta malezyjskiemu prawnikowi Sivie Rajendramowi. Remont mieszkania miał być w całości opłacony w gotówce, co sugeruje, że część łapówki została przekazana poza wspomnianym przelewem.
W opinii niezależnych ekspertów wspomniane dzieła sztuki, choć opatrzone certyfikatem wyceniającym je na 500 tys. euro, w rzeczywistości były warte najwyżej kilkadziesiąt tysięcy (na dokumencie widnieje podpis Georges’a de Jonckheere’a, lecz marszand specjalizujący się w malarstwie flamandzkim zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek potwierdzał tak wysoką wycenę dzieł). Zespół dziennikarski programu „Cash Investigation” podczas konsultacji ze znawcą sztuki i rynku antyków Peterem de Boerem ustalił, że w latach 90. prace van Eertvelta sprzedawano za dzisiejszą równowartość ok. 22 tys. euro, obecnie zaś ich wartość rynkowa nie przekraczałaby 40 tys. euro.
Na tym jednak historia się nie kończy. Trop prowadzi dalej, do dwóch biznesmenów: Wahiba Nacera i Khaleda Bugshana, którzy mieli przelać 500 tys. euro na konto malezyjskiego prawnika. A ten miał przekazać środki Guéantowi. Cały łańcuch operacji finansowych to klasyczny przykład tego, co francuscy śledczy nazywają déguisement d’argent, czyli kamuflowaniem pieniędzy, by nadać legalną formę środkom wątpliwego pochodzenia.
Wokół Djouhriego również narastały kontrowersje. W 2009 r. sprzedał swoją willę na Lazurowym Wybrzeżu, wartą według szacunków ok. 1,8 mln euro, za niemal pięciokrotnie wyższą kwotę (9,5 mln euro). Nabywcą był pośrednik, który odsprzedał nieruchomość funduszowi inwestycyjnemu LAP, powiązanemu z libijskim kapitałem. Za kulisami tych operacji, jak podają liczne źródła, miał stać Wahib Nacer – człowiek, który pojawia się w tle niemal każdej podejrzanej transakcji. Sieć powiązań między francuskimi elitami politycznymi, biznesmenami z Bliskiego Wschodu i zagranicznymi pośrednikami pokazuje, jak skomplikowane potrafią być mechanizmy prania pieniędzy w najwyższych kręgach władzy. I jak precyzyjnie działa system mający na celu ukrycie źródeł nielegalnych środków.
Pensje z szafy
Pierwsza podróż Nicolasa Sarkozy’ego do Trypolisu nie była przypadkowa. Każdy szczegół tej wizyty został starannie zaplanowany przez jego najbliższego współpracownika, Claude’a Guéanta, oraz wpływowego pośrednika Ziada Takieddine’a, francusko-libańskiego przedsiębiorcę. Właśnie ta podróż miała otworzyć nowy rozdział w relacjach Paryża z reżimem Muammara Kaddafiego, co przerodziło się w jedną z największych we współczesnej Francji afer korupcyjnych, której dowodów nie da się podważyć.
Aby zrozumieć całą historię, warto przytoczyć świadectwo Moftaha Missouriego, bliskiego współpracownika Kaddafiego, który po latach zgodził się udzielić wywiadu francuskim dziennikarzom. W jego relacji pojawia się scena, która wygląda jak fragment politycznego kabaretu. Missouri twierdzi, że po poufnym spotkaniu Kaddafiego z Sarkozym w 2005 r. (czyli, gdy ten był jeszcze ministrem spraw wewnętrznych) otrzymał od libijskiego przywódcy nagranie ich rozmowy. Słychać rozmowę prowadzoną po angielsku, podczas której Sarkozy wyjawia Kaddafiemu
Uniwersytety na sprzedaż
Sytuacja finansowa francuskich uczelni jest krytyczna. To przestroga dla innych państw wspólnoty europejskiej
Korespondencja z Francji
Szkolnictwo wyższe w Europie coraz bardziej ulega presji i logice rynku. Zmniejszający się ustawicznie poziom finansowania ze strony państwa, rosnące deficyty budżetowe uczelni, deregulacja zawodu nauczyciela akademickiego, a także marginalizacja badań naukowych nieprzynoszących bezpośredniego zysku to symptomy wspólnego ogólnoeuropejskiego kryzysu.
Na przykładzie Francji, gdzie w ostatnich latach cięcia objęły budżety dziesiątek uczelni, widać, jak wyraźnie państwo wycofuje się z finansowania szkolnictwa wyższego. Uniwersytety publiczne, jeszcze niedawno powszechnie dostępne, oferujące wysoką jakość nauczania, dziś zmuszone są do ograniczania zajęć, redukcji kadry i szukania prywatnych źródeł dochodu.
Dlaczego tnie się wydatki na szkolnictwo wyższe?
Francja, podobnie jak wiele innych krajów europejskich, zmaga się z narastającym kryzysem finansów publicznych. W obliczu wciąż rosnącego długu publicznego oraz deficytu (Komisja Europejska uruchomiła procedurę, według której Francja musi podjąć kroki w celu zmniejszenia deficytu budżetowego do poziomu 3% PKB) rząd francuski ogłosił w ubiegłym roku cięcia budżetowe szacowane na ok. 10 mld euro, które mają być stopniowo zwiększane. Według oficjalnych informacji dług publiczny Francji to 110% majątku narodowego, a deficyt wynosi ok. 6% PKB.
Jednak zamiast szukać rozwiązań po stronie progresywnych podatków, władze często wybierają ograniczanie wsparcia dla instytucji publicznych. Choć przykład pochodzi znad Sekwany, trend ten nie jest odosobniony. Również w Polsce i w innych państwach Unii Europejskiej obserwujemy podobne napięcia między potrzebą inwestowania w edukację a próbami ograniczania wydatków na nią. To rodzi pytanie, czy Europa nie zapomina dziś o znaczeniu uniwersytetów jako filarów rozwoju społecznego i gospodarczego.
Troska państwa o szkolnictwo wyższe zmniejszała się z roku na rok od początku prezydentury Emmanuela Macrona. Oznacza to sukcesywną redukcję zajęć na uczelniach, trudne warunki pracy wykładowców i studentów (w wielu placówkach studenci skarżą się np., że w salach wykładowych latem jest gorąco, a zimą tak zimno, że są często proszeni o przynoszenie koców), a w niektórych przypadkach także realne ryzyko wprowadzenia czesnego. Uczelnie, w tym tak prestiżowe jak Sorbona czy Sciences Po, alarmują o deficytach, zawieszonych projektach badawczych i braku środków na utrzymanie nowych kampusów.
Na temat dramatycznej sytuacji uczelni we Francji alarmuje w szczególności francuska lewica. Deputowany Arthur Delaporte skierował do Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego i Badań Naukowych interpelację, w której wskazał na rosnący kryzys jednej z najważniejszych instytucji naukowych w Europie, Uniwersytetu Paris 1 Panthéon-Sorbonne.
Choć sprawa dotyczy jednej uczelni, ma wymiar symboliczny
Kto opodatkuje miliarderów?
Francuski Senat wetuje projekt ustawy nakładający dwuprocentowy podatek na bogaczy
Korespondencja z Francji
W Polsce po 1989 r. poruszanie tematu opodatkowania najbogatszych powoduje, że ustawodawcy nabierają wody w usta. Podobnie źle kojarzone są próby wprowadzenia dodatkowych progów podatkowych. Jednocześnie rośnie popularność polityków promujących radykalnie liberalne poglądy gospodarcze, zgodnie z którymi „państwo nie ma własnych pieniędzy”. Tymczasem sprawiedliwe opodatkowanie najbogatszych to nie tylko kwestia ekonomiczna, lecz także etyczna. Przykład Francji, gdzie Senat zablokował ostatnio projekt ustawy wprowadzającej dwuprocentowy podatek dochodowy dla najbogatszych obywateli, pozwala przyjrzeć się standardom debaty podatkowej w krajach zachodnich.
W obliczu coraz bardziej liberalizującej się sceny politycznej w Europie oraz pogłębiających się nierówności społecznych kluczowe staje się uświadamianie społeczeństwom zagrożeń płynących z bezrefleksyjnego wspierania najbogatszych. W Polsce kontrowersje wywołują niedawne propozycje np. Władysława Kosiniaka-Kamysza, który chciałby uzależnić świadczenia socjalne od aktywności zawodowej rodziców. Określa on pomoc społeczną jako „zwieńczenie ambicji” – tym samym opowiada się za rozwiązaniami sprzyjającymi segregacji klasowej. Aby zrozumieć, do czego prowadzi neoliberalizm, warto spojrzeć na jego efekty na Zachodzie, chociażby we Francji, która zmaga się dziś z głębokim kryzysem gospodarczym.
Stopniowe obniżanie się poziomu życia Francuzów, niedofinansowane instytucje publiczne czy odpływ turystów to odbicie obecnej sytuacji gospodarczej. Deficyt kraju sięga niemalże 6% rocznie, a dług publiczny wynosi 110% majątku narodowego. Od lat postuluje się zwiększenie opodatkowania najbogatszych, którzy sięgają po różnorakie formy optymalizacji podatkowej, co pozwala im zmniejszyć udział w zasilaniu budżetu kraju do minimum – nierzadko przy tym czerpią korzyści ze środków publicznych.
Na początek warto się pochylić nad realnym problemem omijania prawa przez najbogatszych.
Jak Bernard Arnault obchodzi system podatkowy
W pierwszej kolejności warto się przyjrzeć różnym metodom optymalizacji fiskalnej, które miliarderzy stosują w celu maksymalizacji zysków. Przykładem funkcjonowania tych mechanizmów jest historia Bernarda Arnaulta – prezesa koncernu LVMH i przez lata najbogatszego człowieka na świecie (obecnie piąty w rankingu „Forbesa”). Bardzo skutecznie wykorzystuje on luki i przywileje oferowane przez systemy podatkowe, lokując np. swoje holdingi w krajach proponujących korzystniejsze warunki fiskalne (np. w Luksemburgu), co pozwala mu znacznie ograniczać obciążenia. Dodatkowo zakłada w rajach podatkowych spółki, które formalnie świadczą usługi dla firm zarejestrowanych we Francji. Pozwala to na transfer części zysków do państw o niskich lub zerowych podatkach i choć tego rodzaju działania są na granicy legalności, Arnault do tej pory skutecznie unikał odpowiedzialności prawnej.
We Francji działa również wyjątkowo korzystne dla najbogatszych prawo spadkowe. Na mocy tzw. paktu Dutreila (mechanizm, który pozwala na częściowe zwolnienie z podatku od spadków i darowizn przy przekazywaniu firmy rodzinnej – przyp. red.) przedsiębiorcy mogą obniżyć podatek
Supermax zamiast reformy więziennictwa
Francja wybuduje w Amazonii więzienie o zaostrzonym rygorze, aby odizolować baronów narkotykowych i islamistów
Zgodnie z polityką zwalczania handlu narkotykami francuski minister sprawiedliwości ogłosił, że chce utworzyć w Gujanie Francuskiej więzienie o zaostrzonym rygorze, aby „unieszkodliwić” najniebezpieczniejszych przestępców narkotykowych. Propozycja ta przywołuje bolesne wspomnienia kolonii karnych.
Więzienie w dżungli
Zamiar zbudowania w sercu amazońskiej dżungli zakładu karnego „podobnego do amerykańskich więzień Supermax” Gérald Darmanin ogłosił na łamach prawicowego „Le Journal du Dimanche” podczas podróży, którą 17-19 maja odbył do Gujany Francuskiej. W izolacji można by tam osadzać baronów narkotykowych i islamskich terrorystów, a wszystko za łączną kwotę 400 mln euro. „To więzienie odegra kluczową rolę w walce z handlem narkotykami”, powiedział później minister francuskiej gazecie. Darmanin, idąc za przykładem swojego poprzednika Didiera Migauda, uznał walkę z przestępczością zorganizowaną za priorytet, a sekunduje mu w tym minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau.
Kartele narkotykowe nad Sekwaną wszczynają coraz krwawsze wojny o wpływy, coraz częściej też dochodzi do porwań osób, które dorobiły się fortuny na kryptowalutach. Porachunki między kartelami i narkohandel dotyczą już nie tylko Marsylii, Lyonu czy przedmieść Paryża, ale także mniejszych miast. W dodatku w ostatnim czasie odnotowano kilka ataków na zakłady karne, np. w nocy z 14 na 15 kwietnia w kilku więzieniach we Francji doszło do podpaleń samochodów na parkingach, a więzienie Toulon-La-Farlède zostało ostrzelane.
Jak zapowiedział Darmanin, ośrodek penitencjarny w Gujanie będzie wykorzystywany do zatrzymywania osób „na początku szlaku narkotykowego” i jako „trwały środek usuwania przywódców siatek handlujących narkotykami” we Francji kontynentalnej. Więzienie ma pomieścić 500 osadzonych i powstać w graniczącym z Surinamem mieście Saint-Laurent-du-Maroni. Pod koniec XIX w. z rozkazu Napoleona III została tam stworzona kolonia karna, do której przywożeni byli więźniowie z Francji, zanim trafili do innych miejsc zsyłki. Niektórzy zostali wysłani na osławioną Wyspę Diabelską u wybrzeży Gujany Francuskiej. Była to kolonia znana z przetrzymywania więźniów politycznych, w tym Alfreda Dreyfusa, który został niesłusznie skazany za szpiegostwo i spędził na wyspie pięć lat (1894-1899). Złą sławę Wyspa Diabelska zyskała z powodu nieludzkich warunków, w jakich przebywali więźniowie; stała się inspiracją dla filmu z 1939 r. z Borisem Karloffem w roli głównej, a także dla powieści „Papillon”, na podstawie której powstały dwa filmy.
„Widzimy coraz więcej siatek handlu narkotykami”, mówił Darmanin reporterom. „Moja strategia jest prosta – uderzyć w zorganizowaną przestępczość na wszystkich poziomach. Tutaj, w Gujanie, na początku szlaku handlu narkotykami. We Francji kontynentalnej – neutralizując przywódców siatek przestępczych. I tak dalej, aż do konsumentów. To więzienie będzie zabezpieczeniem w wojnie z handlem narkotykami”.
Nie dla kolonialnego superwięzienia
Pomysł rozgniewał wiele osób w Gujanie Francuskiej. Plan potępił Jean-Victor Castor, członek tamtejszego parlamentu. Powiedział, że napisał bezpośrednio do premiera Francji, aby wyrazić swoje obawy; zauważył przy tym, że decyzja została podjęta bez konsultacji z lokalnymi urzędnikami. „To obraza naszej historii, polityczna prowokacja i kolonialny regres”, podkreślił Castor w oświadczeniu, wzywając Francję do wycofania się z projektu.
Jean-Paul Fereira, pełniący obowiązki przewodniczącego kolektywu terytorialnego Gujany Francuskiej (zgromadzenia 51 ustawodawców nadzorującego sprawy samorządu lokalnego), powiedział, że ogłoszenie budowy więzienia jest dla nich zaskoczeniem, ponieważ plan ten nigdy nie był z nimi omawiany. „Dlatego członkowie kolektywu ze zdziwieniem i oburzeniem odkryli, wraz z całą ludnością Gujany, informacje zawarte w »Le Journal Du Dimanche«”, napisał w oświadczeniu
Z czym naprawdę walczy Francja?
Zmagania z terroryzmem czy instytucjonalny atak na islam?
Korespondencja z Francji
„Trzeba zaatakować korzeń, podłoże, na którym rozwija się islamski terroryzm (…). Nauczyciele, urzędnicy, lekarze, wolontariusze stowarzyszeń są zjednoczeni wszędzie, w najbardziej wrażliwych miejscach Republiki, by zapobiegać, wykrywać i działać przeciwko radykalizacji”, grzmiał prezydent Francji Emmanuel Macron podczas uroczystości upamiętnienia ofiar ataku terrorystycznego 3 października 2019 r.
Faktycznie, od mniej więcej 2016 r. społeczeństwo francuskie coraz bardziej się radykalizuje. Według danych w 2024 r. każdego miesiąca 2558 osób było śledzonych ze względu na podejrzenie o działalność terrorystyczną (o 6% więcej w porównaniu z 2023 r.). Ponadto, jak czytamy w odpowiedzi ministra spraw wewnętrznych na interpelację z 18 marca br., od 2023 r. ponad dwie trzecie zaangażowanych w działalność terrorystyczną stanowiły osoby poniżej 21. roku życia. Wobec narastającego problemu państwo zaostrza zarówno politykę wyznaniową, jak i sposób kształcenia młodych ludzi. Dziś temat walki z islamem zajmuje jedno z najważniejszych miejsc w debacie publicznej, rząd rozważa zaś wprowadzenie kolejnych ograniczeń, np. dotyczących noszenia hidżabu na uniwersytetach.
Pojawia się jednak pytanie, z czym tak naprawdę walczy Francja. Czy mówimy o zmaganiach z islamizmem w kontekście terroryzmu, czy o ataku na islam jako religię?
Konfliktogenny fundament Republiki
Francuzi bardzo często zwracają uwagę na to, że pierwsze pokolenie imigrantów z państw Maghrebu nie stanowiło zagrożenia. Zjawisko radykalizmu pojawia się później, zwłaszcza po 2000 r. Może być ono tłumaczone zbyt kategoryczną polityką asymilacji oraz laickością państwa, która często odbierana jest przez ludzi młodych, poszukujących swojej tożsamości, jako przemoc kulturowa. Aby zrozumieć złożoność tego problemu, warto krótko się odnieść do historii francuskiej laickości, uznawanej za fundament Republiki.
Najważniejszym aktem prawnym dotyczącym religii we Francji jest ustawa o rozdziale Kościoła od państwa z 1905 r., która obowiązuje do dzisiaj. Na jej podstawie państwo nie uznaje, nie finansuje ani nie wspiera żadnej religii, zachowując przy tym całkowitą neutralność instytucji publicznych. Uznaniem zasady świeckości było wpisanie do art. 1 konstytucji z 1958 r. zasady, że Francja jest republiką niepodzielną, świecką, demokratyczną i socjalną. Rodzicom pozostawiono możliwość świadomego wyboru pomiędzy świeckim a religijnym systemem wychowania dzieci, co zostało zagwarantowane poprzez dostęp do różnorodnych szkół prywatnych, zarówno niezależnych, jak i tych, które zawarły umowy z państwem na mocy tzw. ustawy Debrégo z 1959 r. Rozwiązanie to umożliwia edukację zgodną ze światopoglądem rodziców, przy poszanowaniu zasad laickości obowiązujących w sferze publicznej. Funkcjonowanie szkół półprywatnych jest szczególnie istotne w kontekście tzw. entryzmu islamskiego (zjawiska rozprzestrzeniania się islamu w sposób niekontrolowany – przyp. red.) oraz radykalizacji.
W 2004 r. zabroniono noszenia ostentacyjnych
Rewolucja oczami dziecka
Bujna wyobraźnia pomaga przetrwać nawet najtrudniejszy okres życia
Lionel Baier – szwajcarski reżyser, w swoich filmach skupia się na problemach społeczno-politycznych, pokazując je najczęściej z perspektywy zwykłych ludzi. Najnowszy dramat „W ukryciu” opowiada o wydarzeniach z maja 1968 r. w Paryżu, widzianych przez dziewięcioletniego chłopca. Film będzie można oglądać w kinach od 13 czerwca.
Twój film powstał na bazie powieści Christophe’a Boltanskiego „La Cache”. Autor opowiada o dziejach swojej artystycznej rodziny w trakcie wydarzeń paryskich z maja 1968 r. On sam był wtedy dzieckiem, dlatego w filmie przyjmujesz perspektywę dziewięciolatka. Bajkowa otoczka przypominała mi serię książek o Mikołajku.
– Nie były one moim źródłem inspiracji, ale podoba mi się to porównanie. Mamy ten sam czas i miejsce akcji, do tego mówimy o małym chłopcu jako głównym bohaterze. Mnie samemu chyba bliżej było do postaci Gastona Lagaffe’a z belgijskich komiksów „Gaston”. Tak czy siak nie mogę powiedzieć, że „W ukryciu” można zestawiać z „Mikołajkiem” na zasadzie 1:1, ale to takie opowieści o Francji w krzywym zwierciadle.
Pod koniec filmu pada zdanie: „Arogancją jest nie mieć żadnej wyobraźni”. Twój film w głównej mierze opiera się na dziecięcej imaginacji. Ten cytat stał się motywem przewodnim?
– Bardzo możliwe. Dziś wierzę, że bujna wyobraźnia pomaga przetrwać nawet najtrudniejszy okres życia. Sam mam polskie korzenie (wszyscy w mojej rodzinie pochodzą z różnych miejsc na świecie) i wiem, że w tamtych czasach pochodzenie wiązało się z pewnymi wyzwaniami.
Jakimi
– Kiedy mój dziadek przyjechał do Szwajcarii, musiał kłamać, udawać, że jest kimś innym. Do tego potrzebował wyobraźni! Dziadek nieustannie zmyślał i tym samym wymyślał siebie na nowo: w papierach zmieniał swoje pochodzenie i kombinował, aby móc zostać w Szwajcarii i rozpocząć nowe życie. Prawda została jednak utracona, dziadek stał się tą osobą, którą sam sobie wykreował. Kiedy pojechałem do Polski, aby poznać jego przeszłość, dowiedziałem się o nim całkiem sporo, ale były to wyłącznie suche fakty. Nie wiedziałem, dlaczego musiał wyjechać ani w jaki sposób żydowskie korzenie wpłynęły na jego losy. Nie otrzymałem odpowiedzi na pytania „dlaczego?” albo „jak?”.
W Polsce znalazłeś informacje w stylu wpisów z Wikipedii.
– Dokładnie tak. Pozostaje wówczas jedno: zbudować coś na fundamencie prawdy, operując wyłącznie fikcją. Trzeba wyobrazić sobie jakieś rzeczy, wejść w umysł tych ludzi i zastanowić się, co myśleli i dlaczego podejmowali takie, a nie inne decyzje. Albo podjąć niektóre za nich. Dziadek pochodził z Polski, ale jego nazwisko Baier mówi nam, że miał też korzenie niemieckie. Dziś wiem również, że pradziadek był w Odessie jako żołnierz. Gdybyśmy spojrzeli na dzieje mojej rodziny z takiej dokładnej, historycznej perspektywy, okazałoby się, że wcale nie pochodzę z Polski. Ale dziś nie da się tego inaczej określić, więc tak o sobie mówię. Postanowiłem, że ta Polska to punkt wyjścia dla mojej rodziny.
Dlaczego?
– Sam musiałem podjąć taki wybór, bo nikt inny tego nie zrobił. Jacques Lacan powiedział kiedyś, że tak naprawdę nie jest interesujące, czy widzimy taką zero-jedynkową prawdę. Bo to jest słowo, którego używamy, aby opowiedzieć naszą własną historię, naszą prawdę. Aby pokazać światu, kim jesteśmy. Jeśli czuję, że moje korzenie sięgają Polski, to przy tym zostanę. Wykorzystywanie fikcji w celu odszukania własnej tożsamości wciąż jest sposobem, aby wyrazić siebie i uporządkować swoją genealogię. Postanowiłem zekranizować „W ukryciu”, bo to książka, która mówi coś o tożsamości rodziny autora. Boltanski stara się ją zrozumieć, ale poprzez połączenie prawdy historycznej z fikcją, która wprowadza w książce konwencję powieści.
Lacan mówił też o fazie lustra, o momencie, w którym dziecko po raz pierwszy przegląda się w lustrze, widzi swoje odbicie i w ten sposób wytwarza swoją tożsamość (ego). Angielski tytuł filmu możemy przetłumaczyć jako „bezpieczny dom”. Miałem wrażenie, że ten dom rodzinny staje się dla bohatera czymś w rodzaju Lacanowskiego lustra.
– Taki też był mój zamiar.
Jak przestrzeń tego mieszkania wpłynęła na sposób prowadzenia narracji i kręcenia filmu?
– Raz jeszcze wracamy do tematu wyobraźni. To miejsce, które Boltanski opisuje w książce, wciąż istnieje. Można je zobaczyć, wejść do środka. Postanowiłem jednak, że pod żadnym pozorem nie mogę go odwiedzić. Ani razu nie przekroczyłem progu tego mieszkania.
Skąd taka decyzja?
– Nie chciałem, aby prawdziwe obrazy wpłynęły na wyobrażenie tego miejsca, które wytworzyła we mnie lektura książki. Ja to mieszkanie pamiętam wyłącznie oczami własnej imaginacji. Tym sposobem na potrzeby filmu zbudowaliśmy w studiu coś w rodzaju mieszkania z mojej głowy. W trakcie seansu ono chwilami wydaje się duże, bardzo przestrzenne – i takie miało być. To mieszkanie widziane oczami małego chłopca. W takich przypadkach
Antykolonialna rewolucja
We wrześniu 1802 r. do Haiti przybyła jednostka ok. 2,5 tys. polskich żołnierzy. Po dwóch miesiącach zostały z niej niedobitki
Zbigniew Marcin Kowalewski – badacz ruchów społecznych, autor prac o ruchach i teoriach rewolucyjnych. Publikował w Wenezueli, Francji, Stanach Zjednoczonych, Ukrainie. Tłumacz z hiszpańskiego, francuskiego i portugalskiego. Jego ostatnie książki to „Rap. Między Malcolmem X a subkulturą gangową. Naród Islamu w czarnej Ameryce” (2020), „Ukraińskie rewolucje” (2023) oraz „To nie jest kraj dla wolnych ludzi. Sprawa polska w rewolucji haitańskiej” (2025).
Po co właściwie wracać do wydarzeń rewolucji haitańskiej z przełomu XVIII i XIX w.?
– Bo literatura historyczna do nich wraca. Zainteresowanie na świecie istnieje; publikacje na ten temat są rozległe. Natomiast koniec badań w Polsce nastąpił w latach 70. i 80. Jan Pachoński pisał o wyprawie polskich legionistów do Haiti. Tadeusz Łepkowski tuż przed śmiercią wywiązał się ze swojego zobowiązania, które złożył w 1965 r., że całą sprawę polską w tej rewolucji postara się wyjaśnić. Moim zdaniem nie do końca mu się to udało. Postanowiłem zaproponować swoje rozstrzygnięcie starych zagadek historycznych.
Czy w ciągu lat wypłynęły jakieś nowe fakty na ten temat?
– Jedną ze stosunkowo niedawnych fal uruchomiła Susan Buck-Morss książką o Heglu i Haiti. 30 lat temu pojawiło się fantastyczne odkrycie, mianowicie ktoś wreszcie wpadł na pomysł, by ustalić, skąd przed wybuchem rewolucji wziął się tak duży napływ niewolników z Afryki. Nikt nigdy nie dociekał, kim byli ci ludzie. A jest to jeden z kluczy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego była to jedyna podjęta przez niewolników rewolucja w dziejach ludzkości, która odniosła sukces.
Czy podobne zrywy miały miejsce także w innych koloniach?
– Pojawiały się rozmaite ruchy powstańcze na obszarach, gdzie istniało niewolnictwo – poczynając od Ameryki Północnej, przez kolonie na Morzu Karaibskim, aż po Brazylię. Nie wspominając o wystąpieniach niewolników w starożytności. Były one jednak bez porównania bardziej ograniczone i ponosiły porażki. Początek powstania w Haiti to był huragan. Od razu zaczęły się walki na ogromną, zdumiewającą skalę. Po dwóch miesiącach, według ocen historyków, na północy kraju, gdzie wybuchło powstanie, większość niewolników uczestniczyła w rewolucji. Bez różnicy wieku i płci.
Jak ważnym miejscem z punktu widzenia kolonii wyspiarskich było Haiti?
– Wśród historyków są spory na ten temat. Jedni zastanawiają się, czy była to najcenniejsza kolonia francuska. Drudzy, czy była to najcenniejsza kolonia w ogóle. Haiti nabrało wagi jako teren plantacji trzciny cukrowej, która w tamtym czasie miała ogromne znaczenie, a następnie jako ważny punkt eksportu kawy. Przy czym była to kolonia o szczególnym stopniu wyzysku, niezwykle zabójcza. Niewolnicy masowo umierali z wycieńczenia. Taniej było kupić niewolnika z Afryki, niż zapewnić mu ludzkie warunki przetrwania.
Co było iskrą do wzniecenia rewolucji?
– Powstanie w Haiti wybucha dwa lata po rewolucji francuskiej. Łączy się z tym, co dzieje się we Francji, a więc ze zmianą ustroju, a to obejmuje również sprawę przyznania praw obywatelskich tym, którzy są wyzwoleńcami. Te echa mają oddźwięk na terenie kolonii; stwarza się pewna sprzyjająca atmosfera. Ale punktem wyjścia jest spisek – nie bardzo wiadomo, przez kogo zainicjowany. Zaczyna się od spotkania 200 przedstawicieli setki plantacji. Są to niewolnicy, ale ci uprzywilejowani, którzy są majstrami, mistrzami, kierownikami robót.
Z początku ich postulaty są ograniczone. Nie chodzi o zniesienie niewolnictwa, raczej o to, jak długo ma trwać tydzień roboczy, a więc o kwestie mające polepszyć sytuację niewolników. Spiski wśród niewolników zdarzały się w różnych
Francuskie miasteczka na celowniku karteli
Na sennej i dotąd bezpiecznej prowincji kwitnie handel narkotykami
We Francji handel narkotykami rozprzestrzenia się na nowe terytoria: małe miasteczka. Kraj, który od dawna jest głównym europejskim rynkiem nielegalnych substancji, obawia się konsekwencji narastania tego problemu. W ciągu ostatnich kilku lat, jak twierdzą eksperci, handel narkotykami stał się bardziej zauważalny w miastach średniej wielkości i małych, które kiedyś wydawały się senne i bezpieczne.
Morlaix: narkotyki w sercu Bretanii
Jednym z takich miejsc jest Morlaix w departamencie Finistère, zamieszkane przez ok. 15 tys. osób. Miejscowość słynie z imponującej mariny, ratusza z balkonem, z którego w lipcu 1945 r. przemówienie wygłosił gen. Charles de Gaulle, oraz XVIII-wiecznej fabryki tytoniu, która została przekształcona w ośrodek kulturalny.
Niestety, w ostatnim czasie miasteczko musi stawić czoła rozwojowi handlu narkotykami i towarzyszącej mu przemocy.
„Mamy do czynienia z falą kokainy, to coś nowego – powiedział burmistrz Jean-Paul Vermot. – Wiedziałem, że będę musiał się z tym zmierzyć, ale nie na taką skalę. Mamy tu młodych ludzi z okolicznych wsi, którzy twierdzą, że bez kokainy nie ma już imprezy. Po raz pierwszy handel narkotykami i ich konsumpcja dotykają nawet najmniejsze wioski”.
Miasteczko położone niedaleko portu Roscoff zawsze w mniejszym lub większym stopniu zmagało się z problemem narkotykowym. Ale rok 2024 był przełomowy – doszły do tego handel ludźmi i obecność broni palnej w przestrzeni publicznej. Dowódca komisariatu policji w Morlaix, Renaud Moal, mówi o walce gangów. Jeden z dilerów chciał się usamodzielnić i „źle mu to wyszło”, jak komentuje Moal. Zaczęły się bójki, strzały w drzwiach domów rywali. „Sytuacja się pogarszała, ale odkąd ich aresztowaliśmy, jest spokój”, podsumowuje policjant. Burmistrz dodaje jednak: „W 2021 r. w Morlaix pojawił się tzw. model marsylski. Zostałem natychmiast poinformowany. Grożono mi śmiercią. »Spalimy ratusz«, usłyszałem”. Dwa lata później na północy miasta zaczął działać nowy punkt handlu narkotykami.
Francja leży na skrzyżowaniu szlaków narkotykowych i jest dla handlarzy doskonałą lokalizacją. Konopie indyjskie trafiają tu z Maroka przez Hiszpanię, podczas gdy kokaina dostarczana jest z krajów Ameryki Południowej, takich jak Peru, Kolumbia i Boliwia









