Tag "giganci technologiczni"

Powrót na stronę główną
Świat

Konsolidacja oligarchii

Szefowie Mety, OpenAI, Google’a i Amazona doskonale wiedzą, że mają dziś więcej do ugrania z Partią Republikańską

7 stycznia 2025 r. Mark Zuckerberg zwrócił się z orędziem do opinii publicznej i globalnej populacji użytkowników jego platform: Facebooka, WhatsAppa i Instagrama. Niemal równo cztery lata po wyrzuceniu Donalda Trumpa z wielkich platform internetowych szef cyfrowej domeny obejmującej ponad 3 mld ludzi wygłosił zasady ewangelii na nową epokę. Teraz nie będzie już narzucanej poprawności politycznej, korporacyjne działy równości i inkluzywności zostaną zlikwidowane i „razem z prezydentem Trumpem będziemy się sprzeciwiać na całym świecie rządom, które atakują amerykańskie firmy i chcą wymusić na nich więcej cenzury”. Inni, McDonald’s, Walmart czy Amazon, nie czekali nawet do początku stycznia (i nie ogłaszali tego aż tak spektakularnie jak szef Mety) ze zlikwidowaniem swoich inicjatyw na rzecz różnorodności, równości i włączenia. Czyli znienawidzonego przez prawicę, nierzadko zresztą słusznie, korporacyjnego DEI (od diversity, equity, inclusion), dzięki któremu kapitalizm przywdziewał maskę ruchu społecznego dbającego o wszystkie mniejszości i ofiary ludzkiej krzywdy.

Do Mar-a-Lago, rezydencji prezydenta elekta na Florydzie, zaczęli zjeżdżać szefowie kolejnych firm, próbując mu się podlizać. „Każdy chce się ze mną zaprzyjaźnić”, napisał Trump na swojej własnej platformie Truth Social w połowie grudnia. I nie skłamał. Im bliżej było do 20 stycznia, tym bardziej pęczniał fundusz inauguracyjny jego kampanii. Ostatecznie zebrano rekordowe 170 mln dol. A firmy i ich szefowie, którzy wcześniej nie chcieli mieć z Trumpem nic wspólnego – od Apple’a i Amazona po Microsoft i OpenAI – wrzucili każdy po milionie.

Wreszcie przyszedł dzień inauguracji. I słynne zdjęcie, na którym honorowe i wyeksponowane miejsca zajmują szefowie największych cyfrowych korporacji z Doliny Krzemowej. W jednym rzędzie obok siebie: Zuckerberg z Mety/Facebooka, Jeff Bezos z Amazona, Sundar Pichai z Google’a i Elon Musk z Tesli/SpaceX oraz X.com. Obecni tego dnia byli też szefowie Apple’a Tim Cook i OpenAI Sam Altman.

Internet zalały komentarze pełne oburzenia, że wielki biznes skręcił w prawo. Tymczasem nic podobnego nie miało miejsca. To w najlepszym razie powierzchowne interpretacje sprzedawane przez sieroty po epoce, w której „dobre korporacje popierały postępowe postulaty”, „walczyły ze zmianami klimatu” i „pomagały Ukrainie”.

Ubolewanie nad woltą Bezosa, Pichaia, Zuckerberga i innych, którzy „ratowali demokrację”, a teraz nie chcą tego robić, jest niczym innym jak rozpaczliwą próbą redukcji dysonansu poznawczego przez ludzi, którzy zostali na peronie, gdy pociąg rzeczywistości dawno odjechał. W sumie trudno się dziwić – Jeff Bezos parę lat temu został właścicielem gazety „Washington Post”, gdy swoim hasłem uczyniła słowa: „Demokracja umiera w ciemności”. Nie uroni on jednak łzy, jeśli demokracja umrze w blasku fleszy, a dziennikarzom „Posta” i tak nie pozwoli o tym napisać. Stwierdzenie, że wielki biznes „ukorzył się przed Trumpem”, jest w najlepszym razie połowicznie prawdziwe.

Cała prawda okazuje się brutalniejsza – i ciekawsza. Chodzi bowiem nie tylko o ten banał, że wielkie korporacje zajmują się zarabianiem pieniędzy dla swoich akcjonariuszy, więc fasadowo popierały postępową agendę, gdy im to pasowało. Prawa kobiet, mniejszości czy migrantów były przecież w ich rękach wygodnym narzędziem do tłumienia lewicowej krytyki i przekierowania sporu na tematy kulturowe i tożsamościowe (pisałem o tym choćby w „Przeglądzie” w 2021 r.). Bardziej interesujące jest to, że szefów wielkich korporacji i krzemową oligarchię zbliżyła do Trumpa coraz większa wspólnota interesów.

Oni rozumieją po prostu, że – inaczej niż w 2016 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Zatrzymać gigantów

Krzyk rozpaczy. Albo, jeśli ktoś woli, jęk z okolic dna, na którym znalazły się w Polsce małe i średnie media. Choć i te największe, jeśli nie są własnością kapitału zagranicznego, cienko przędą. W szybkim tempie zaczynają dominować wielkie koncerny technologiczne. Patent na gigantyczne dochody mają bardzo prosty. Biorą z tradycyjnych mediów śmietankę, czyli treści wypracowane przez dziennikarzy, przerabiają je i jako swoje przekazują użytkownikom Google’a czy YouTube’a (Alphabet) albo Facebooka lub Instagrama (Meta). Mają moc i gigantyczne zasięgi, więc są bardzo atrakcyjne dla reklamodawców. I właśnie reklamy są tym czystym i ogromnym zyskiem.

Napisałem, że to czysty zysk, co jest prawdą, ale tylko księgową. Bo gdy ocenić sposoby dochodzenia do tych pieniędzy, to z regułami uczciwego biznesu rynkowego nie mają za wiele wspólnego. Giganci silni potęgą pieniędzy, wpływami politycznymi, najnowocześniejszymi technologiami i algorytmami, za którymi nikt poza nimi nie potrafi nadążyć, są dziś potężniejsi od rządów zdecydowanej większości państw na świecie. A może i od tych największych. Za ich interesami chodzą tabuny lobbystów. Interweniują premierzy. Ileż razy ambasador USA w Polsce pilnował, żeby zawsze było tak, jak chcą giganci! A chcą dalej brać od tradycyjnych mediów wszystko i nic im nie płacić. Stąd apel wydawców, redakcji i dziennikarzy, który my także drukujemy. Adresatem tego apelu są politycy. A konkretnie parlament i rząd, które potraktowały nas z aroganckim lekceważeniem. Jak papierową chusteczkę jednorazowego użytku. Żywiąc przekonanie, że łamy gazet oraz studia telewizyjne i radiowe ciągle będą przed nimi otwarte.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Sejm były w pełni poinformowane o sytuacji i o skali problemu. Mało tego, znając ich skromne kompetencje, środowisko dziennikarskie przygotowało bardzo konkretne i niewygórowane propozycje rozwiązań poprawiających nasze położenie. Niestety, te argumenty nie dotarły do posłów i urzędników. Zobaczymy, co z naszymi postulatami zrobi Senat. Jeśli i tam, podobnie jak w Sejmie, będzie mur i kompletnie niezrozumiała obojętność na interesy polskich mediów, trzeba będzie zrobić coś więcej niż apel. Może pora na dzień bez polityków w gazetach, programach telewizyjnych i radiowych? A może tydzień? Byłby czas na poważniejszą refleksję i zaproszenia dla ludzi nauki i kultury. Wielu czytelników, widzów i słuchaczy z pewnością by temu przyklasnęło.

Działanie w interesie bezwzględnych i kierujących się wyłącznie zyskiem światowych gigantów, czyli w konsekwencji udział w eliminowaniu z polskiego rynku kolejnych mediów, jest bezgraniczną głupotą. Nie ma na to innych słów.

Chcących wspomóc PRZEGLĄD proszę o wpłaty na konto:
Fundacja Oratio Recta
Nr konta: 72 1090 2851 0000 0001 2023 9821

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Od „Króla żelatyny” do „Króla norek”

Lobbing w Polsce  – załatwiacze, profesjonaliści i dyplomaci Z definicji lobbing to wywieranie przez zawodowych rzeczników interesów wpływu na przedstawicieli władzy, by ci podjęli działania lub decyzje zgodne z interesami klientów owych rzeczników.  Jednym z pierwszych lobbystów był Kazimierz Grabek, „Król żelatyny”. W latach 1992-1999 gościł on stale w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Przez niemal dekadę, bez względu na to, jaka akurat opcja polityczna była u władzy, z powodzeniem lobbował na rzecz swoich firm, chcąc zapewnić im niemal

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media

Koniec bezpłatnych social mediów

Platformy społecznościowe chcą zarabiać więcej. Dobrały się do portfeli użytkowników, choć część serwisów obiecywała, że zawsze będą darmowe Od początku istnienia Facebooka na ekranie logowania wyświetlał się komunikat: „Ta platforma nigdy nie będzie płatna”. Napis zniknął w 2019 r. Serwis, jak można się domyślać, nie dotrzymał obietnicy i planuje wprowadzić opłaty, chociaż na razie nie dla wszystkich. Podobną drogą podążają inne popularne platformy. Pytanie, z jakim pozostają użytkownicy, brzmi: tylko co ja będę z tego mieć?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Utopia i koszmar w jednym

Kalifornia miała być zwiastunem lepszego jutra Ameryki. Tymczasem sypie się od środka Z jednej strony robotaxi, autonomiczne samochody prowadzone przez algorytm, z drugiej – epidemia bezdomności w samym centrum San Francisco (na zdjęciu). Pozycja jednego z liderów zielonej transformacji energetycznej w Stanach Zjednoczonych, a równocześnie permanentny kryzys wodny i zawłaszczanie zasobów przez wielkie holdingi spożywcze czy korporacyjnych farmerów. Opowieść o politycznej ziemi obiecanej, gdzie każdy może wyjść z cienia i dojść do pozycji władzy, zderzająca się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.