Od „Króla żelatyny” do „Króla norek”

Od „Króla żelatyny” do „Króla norek”

Fot. Dawid Wolski/East News, Warszawa, 18.04.2024. Kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Przedstawienie liderow listy warszawskiej z Konfederacji w wyborach do PE, przed pomnikiem Syrenki Warszawskiej N/z: Ewa Zajaczkowska-Hernik

Lobbing w Polsce  – załatwiacze, profesjonaliści i dyplomaci Z definicji lobbing to wywieranie przez zawodowych rzeczników interesów wpływu na przedstawicieli władzy, by ci podjęli działania lub decyzje zgodne z interesami klientów owych rzeczników.  Jednym z pierwszych lobbystów był Kazimierz Grabek, „Król żelatyny”. W latach 1992-1999 gościł on stale w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Przez niemal dekadę, bez względu na to, jaka akurat opcja polityczna była u władzy, z powodzeniem lobbował na rzecz swoich firm, chcąc zapewnić im niemal monopol na produkcję żelatyny w Polsce. I udało się, lecz Grabek przedobrzył.  Afera wybuchła, gdy w grudniu 1997 r. rząd Jerzego Buzka wprowadził całkowity zakaz importu żelatyny pod pretekstem ochrony zdrowia społeczeństwa zagrożonego szerzącą się na Zachodzie chorobą szalonych krów.  Szybko wyszło na jaw, że ta decyzja zapewniała wyjątkowe profity firmom Kazimierza Grabka, który okazał się największym producentem żelatyny w kraju. Sprawą zainteresowały się media, a następnie kompetentne organy. Padło pytanie, jak on to załatwił. Oczywiście rząd wycofał się z podjętej pochopnie decyzji. Po Warszawie krążyła wówczas plotka, że przyczyną kłopotów pana Kazimierza był jeden z zachodnich koncernów farmaceutycznych, który nie chciał kupować od niego żelatyny – niezbędnej przy produkcji niektórych leków – bo miał własny produkt bardzo dobrej jakości. Pracownicy koncernu szepnęli więc komu trzeba co trzeba, a reszta była kwestią techniki. Upadek biznesu Kazimierza Grabka dał początek czarnej legendzie rodzimego lobbingu. Polski lobbysta zaczął się kojarzyć z facetem, który krąży w okolicach Wiejskiej z czarną dyplomatką wypchaną dolarami, by wręczyć ją pod stołem „zaprzyjaźnionemu” politykowi. Ten stereotyp utrwaliła tzw. afera Marka Dochnala, która wybuchła 26 września 2004 r., gdy funkcjonariusze ABW zatrzymali przedsiębiorcę i bon vivanta. Prokuratura zarzuciła mu skorumpowanie posła Sojuszu Lewicy Demokratycznej Andrzeja Pęczaka. Do legendy przeszło życzenie wybrańca narodu, by należący do Dochnala mercedes, z którego Pęczak na co dzień korzystał, został wyposażony w firanki. Poseł za określone korzyści materialne miał być pośrednikiem między biznesmenem a ówczesnym ministrem skarbu Zbigniewem Kaniewskim oraz innymi prominentnymi liderami lewicy. Dochnala interesowały plany prywatyzacyjne rządu dotyczące polskiego sektora energetycznego. Miał on reprezentować rosyjskie koncerny RAO JES i Łukoil, które przymierzały się do nabycia udziałów w naszych elektrowniach i rafineriach ropy naftowej.  Była to karkołomna, skazana na niepowodzenie misja, gdyż od tzw. afery Olina, czyli od grudnia 1995 r., gdy ówczesny minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski oskarżył urzędującego premiera Józefa Oleksego o współpracę z rezydentami KGB w Polsce Władimirem Ałganowem i Grigorijem Jakimiszynem, każdy biznesmen lub polityk, który miał bliskie kontakty z Rosjanami, stawał się obiektem zainteresowania agencji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.  Boleśnie przekonał się o tym dr Jan Kulczyk, który podobnie jak Dochnal snuł plany budowy łącznika energetycznego między Polską a naszym wschodnim sąsiadem. Plany te spełzły na niczym, gdy polskie służby odnotowały spotkanie, do którego doszło w jednej z wiedeńskich restauracji. Dr Kulczyk umówił się w niej na kolację z dobrze znanym nad Wisłą Władimirem Ałganowem. Spotkanie zaaranżowali panowie Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel, dobrzy znajomi byłego oficera KGB. Rozmowa dotyczyła dużego projektu gospodarczego – eksportu energii elektrycznej z Rosji przez Polskę do Niemiec. Jak wiemy, nic z tego nie wyszło. Po tym zdarzeniu dr Jan Kulczyk musiał zapomnieć o ambitnych planach biznesowych dotyczących Polski. Nikt nigdy głośno tego nie powiedział, lecz najbogatszy Polak stał się dla urzędników państwowych wysokiego szczebla i polityków persona non grata. Gdy w roku 2005 do władzy doszło PiS, dr. Kulczykiem i jego biznesami zainteresowały się organa ścigania. Rzecz jasna, nic z tego nie wyszło, lecz przedsiębiorca mógł zapomnieć o robieniu dobrych interesów na styku państwa i sektora prywatnego.  Możemy przyjąć, że na przełomie XX i XXI w. skończyły się czasy przebojowych przedsiębiorców, którzy osobiście lobbowali w swoich sprawach. Nadszedł czas profesjonalistów dyskretnie działających na rzecz klientów, najczęściej bardzo bogatych międzynarodowych korporacji, które nie znoszą zbytniego rozgłosu wokół ich spraw.  Czas profesjonalistów Pod koniec rządów AWS nad Wisłą pojawiły się pierwsze firmy otwarcie głoszące, że zajmują się lobbingiem. Najbardziej znane to CEC Government Relations, Cross

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 18/2024, 2024

Kategorie: Kraj