Tag "historia"

Powrót na stronę główną
Historia

List biskupów polskich czy polsko-niemieckich?

Dopiero po 30-40 latach od przekazania Niemcom listu wyszło na jaw, że abp Kominek wielokrotnie konsultował jego projekt z biskupami niemieckimi W zderzaniu się państwa i Kościoła przez prawie półwiecze PRL żadne wydarzenie nie wywołało tak gigantycznego rozgłosu jak list polskich biskupów do biskupów niemieckich, przekazany im 18 listopada 1965 r. w Rzymie podczas Soboru Watykańskiego II. Stanowisko biskupów ostro krytykowali zarówno I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Władysław Gomułka, jak i ówczesny premier Józef Cyrankiewicz. Kościół nie pozostawał dłużny. Obszernym komunikatem zareagowała Konferencja Episkopatu Polski, która obradowała 15 i 16 grudnia 1965 r., kard. Stefan Wyszyński w kilku kazaniach wygłoszonych w grudniu 1965 r. oraz w styczniu 1966 r. odpierał ataki władz. W kazaniach polemizowali również inni biskupi. Wielokrotnie w kraju i za granicą wypowiadał się w obronie listu jego autor, biskup wrocławski Bolesław Kominek. Prasowych tekstów katolickich także było co niemiara. Kampania medialna trwała do połowy 1966 r. Obie strony dyskusji przez dziesięciolecia pozostawały nieświadome jednego bardzo ważnego faktu. Dopiero po 30-40 latach od przekazania Niemcom listu wyszło na jaw, że abp Kominek, główny, właściwie wyłączny autor listu, wielokrotnie konsultował jego projekt z biskupami niemieckimi. Udostępniał poza tym tekst

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Grzech pierworodny Ameryki

Biali Amerykanie zbyt gładko przeszli do porządku dziennego nad niewolnictwem i rasizmem Mija 400 lat od pierwszego transportu czarnoskórych niewolników do brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej. Rocznica ta oraz sposób, w jaki dyskutuje się o niej dzisiaj, więcej mówią o współczesnej sytuacji Stanów Zjednoczonych niż o historii tego państwa i jego społeczeństwa. Wszystko zaczęło się w 1619 r. To wówczas do brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej zaczęły przybijać pierwsze statki z niewolnikami, rozpoczynając w ten sposób proceder, który miał trwać ponad dwa stulecia. „Był to zaiste ze wszech miar dziwny statek – statek przerażający, statek tajemnica. Czy był to statek handlowy, kaperski, wojenny – nikt tego nie wiedział. Z jego nadburcia ziewała czarna paszcza armaty. Powiewała nad nim bandera holenderska, lecz jego załoga składała się z różnych nacji. Zmierzał do angielskiej osady Jamestown, w kolonii zwanej Wirginią. Zawinął do portu i po dokonaniu transakcji szybko odpłynął. Zapewne żaden statek w dziejach nowożytnych nie przewoził bardziej złowieszczego ładunku. Na jego pokładzie było 20 niewolników”, opisywał przybycie pierwszego transportu J. Saunders Redding, czarnoskóry pisarz z połowy XX w. Niewolnictwo w Ameryce Północnej wzięło się z potrzeby chwili, a dopiero później przerodziło w ideologiczny i ekonomiczny fundament

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Socjaliści na celowniku NKWD

W latach 1939-1941 brutalnych represji doświadczyły setki działaczy polskiej lewicy Gdzie jest już zrealizowana doskonała demokracja? – W ZSRR. Gdzie panuje całkowita wolność? – W ZSRR. Gdzie lud pracujący jest szczęśliwy? – W ZSRR. Gdzie socjalizm jest urzeczywistniony? – W ZSRR. Jaki kraj zdąża już do komunizmu? – ZSRR. Gdzie rząd jest ubóstwiany przez ludność? – W ZSRR. A każdego, kto waży się wątpić w słuszność tych odpowiedzi, oczekuje w Sowietach więzienie lub kara śmierci – tak w 1938 r. pisał Wiktor Alter, członek kierownictwa Bundu, największej spośród żydowskich partii socjalistycznych działających w ówczesnej Polsce. Słowa te stały się ponurą zapowiedzią jego własnych losów. Jego, a także wielu innych działaczy przedwojennej polskiej lewicy. Gdy we wrześniu 1939 r. wojska radzieckie zajęły wschodnią Polskę, zapanowały chaos i dezorientacja. Władze RP nie zdecydowały się na formalne ogłoszenie stanu wojny z ZSRR, a wódz naczelny Edward Rydz-Śmigły, zanim ewakuował się do Rumunii, rozkazał, by „z bolszewikami nie walczyć”. W tej sytuacji niektórzy na własną rękę starali się ustalić, jaki charakter ma radziecka interwencja i jakie są prawdziwe intencje władz ZSRR. Próbę taką podjął m.in. przebywający w Kowlu Wiktor Alter wspólnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

…wie każdy śmiertelnik, co to znaczy Czytelnik

Wydawnictwo zafundowało każdemu listonoszowi na prowincji rower. Dzięki temu mogli dowozić publikacje oficyny Lato 1944 r. to jedna z cezur w dziejach Polski. Oznaczało przede wszystkim kres okupacji, ale także z jednej strony konieczność, a z drugiej możliwość odbudowy normalnego życia. Czasami była to odbudowa, a czasami budowa od podstaw nowych instytucji, bo przecież Manifest PKWN zmienił zasadniczo ustrój państwa. Na te pierwsze powojenne lata zazwyczaj patrzy się przez pryzmat wielkiej polityki i najważniejszych procesów społeczno-gospodarczych (reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu) oraz walki politycznej o kształt młodej państwowości. Walki politycznej, ale też zbrojnej. To przesłania powrót do normalności na innych polach, w tym odbudowę życia kulturalnego, a był to proces niezwykle interesujący, realizowany ponadto w imponującym tempie i na ogromną skalę. Choć w oficjalnych deklaracjach nowych władz sprawy kultury nie zajmowały wiele miejsca, w praktyce działo się bardzo dużo. Tydzień po ogłoszeniu Manifestu Teatr 1. Armii Wojska Polskiego dał pierwsze okolicznościowe przedstawienie w Lublinie, niewiele później powstała pierwsza wytwórnia filmowa. Już 1 sierpnia można było obejrzeć pierwsze normalne przedstawienie – „Śluby panieńskie” Fredry. Jak mówił jego reżyser, Władysław Krasnowiecki: „Fraki i mundury mężczyzn były przerobione z kostiumów,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Za klęskę wrześniową przed trybunał

Gen. Stefan Rowecki: Mamiono społeczeństwo mirażami zwycięstwa „Gdybyśmy byli lepiej przygotowani, a w toku kampanii lepiej dowodzeni, nie przyszłoby to Niemcom tak łatwo i tak szybko” [zwyciężyć w 1939 r.] – te słowa gen. Stefana Roweckiego są sprawiedliwą oceną rządów sanacji i naczelnego wodza Edwarda Rydza-Śmigłego. Napisane po klęsce wrześniowej w pełni oddają stan ducha Polaków, którzy oczekiwali odpowiedzi na pytanie: kto jest winny tak szybkiej przegranej. W szkicu „Czy wrzesień 1939 r. okrył niesławą naród polski?” przyszły dowódca Armii Krajowej dał, jeszcze przez klęską Francji w 1940 r., pierwsze, dość znamienne odpowiedzi na pytania, które nurtowały rodaków w początkowym okresie wojny. W ostatnim akapicie gen. Rowecki napisał, że sprawcy klęski wrześniowej staną przed specjalnym trybunałem i poniosą surową odpowiedzialność moralną i karną za konsekwencje prowadzonej polityki. Tak się jednak nie stało, choć część z nich została odsunięta (wielu bezzasadnie) przez ekipę gen. Władysława Sikorskiego i odizolowana na tzw. Wyspie Węży (szkockiej wyspie Bute). W Polsce Ludowej na mocy dekretu z 22 stycznia 1946 r. za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego w zasadzie zostali ukarani jedynie były premier i marszałek Sejmu Kazimierz Świtalski oraz płk Wacław Kostek-Biernacki, odpowiedzialny za Berezę Kartuską i stosowane w niej tortury wobec

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Dzień żałoby po powstaniu warszawskim

Rocznica powstania powinna być obchodzona 2 października, w dniu jego upadku i wygnania z miasta 650 tys. warszawiaków Ja sam nie uczestniczyłem w powstaniu. Urodziłem się dopiero po wojnie. Jednak kilka osób z rodziny straciło w nim życie albo zdrowie, jestem także świadkiem wieloletniej traumy, jaka po nim pozostała. Moja rodzina to warszawscy wygnańcy, którzy w wyniku powstania utracili cały swój przedwojenny świat i dorobek wielu pokoleń. Rosłem w towarzystwie kuzynów, którzy byli popowstaniowymi sierotami. Ciotek i wujków, którzy brali udział w walce i przeżyli, ale w jej ogniu stracili partnerów i przyjaciół. Mój chrzestny, wujek Janek, został inwalidą na całe życie, na skutek ran odniesionych w jakimś niepotrzebnym ataku. Drugi wujek, Zbyszek, zginął na Ochocie razem z rannymi, którymi się opiekował. Zostawił żonę z dwójką malutkich dzieci. Siostra ojca, Basia, przeżyła powstanie tylko dzięki temu, że koledzy z oddziału zanieśli ją nieprzytomną do jej matki, do domu, a ta ją odratowała. Mój ojciec miał szczęście. Nie wziął udziału w powstaniu. Siedział już wtedy w obozie koncentracyjnym. Moja matka z młodszą siostrą Ireną, jej małymi dziećmi, małym bratem i chorą własną matką opuściły Warszawę parę godzin przed wybuchem powstania. Wyjechały do znajomych, do Zaborowa, gdyż szwagier i kuzyn, którzy przyszli zabrać broń

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

Wyklęci, przeklęci, ogłupiali

Pisał Lech Beynar (Paweł Jasienica) na temat swojego udziału w partyzantce antykomunistycznej: „Nie wierzyłem ani przez chwilę w wybuch wojny amerykańsko-rosyjskiej. Do wiary w absurdy nie jestem skłonny. Sądziłem, że stanowimy atut polityczny w ręku »polskiego Londynu«, który za cenę rozwiązania naszych oddziałów wytarguje lepsze warunki w nieuchronnym kompromisie”. Beznadziejna naiwność trzeciego zdania tej wypowiedzi wzmacnia jedynie dwa pierwsze. Tymczasem w lipcu 1945 r. dowiadują się „leśni”, że rząd londyński przestał być uznawany przez mocarstwa. Mrzonka Jasienicy też się rozsypuje. Pozostaje kurczowe chwytanie się absurdu. Nikt nie wymaga od partyzantów choćby elementarnego rozumienia polityki. Wiedzieli jednak doskonale, że w 1939 r. ani Anglia, ani Francja z pomocą Polsce nie przyszły mimo wszelkich traktatów i zamaszystych podpisów. Wiedzieli też, że Ameryka unikała jak mogła zaangażowania się w europejską awanturę i to w końcu Hitler wypowiedział jej wojnę, a nie odwrotnie. Poza wszystkimi innymi czynnikami winna temu była trauma po I wojnie światowej. Lecz przecież teraz, po kolejnej międzynarodowej jatce, mogła ona tylko się zwiększyć, a nie zmaleć! Zresztą jaki interes mieliby Anglosasi w wojnie z Rosją? Wyłącznie niezachwiana narodowa megalomania mogła podszeptywać części Polaków, że byli sprzymierzeni mają wobec Rzeczypospolitej jakieś zobowiązania czy długi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Niedołężni dowódcy. Oddziały na papierze

Raport płk. Rzepeckiego na cztery miesiące przed wybuchem powstania warszawskiego Tegoroczne obchody 75. rocznicy powstania warszawskiego, podobnie jak wcześniejsze, ograniczają się do akcentowania bohaterstwa powstańców i oskarżania Stalina o nieudzielenie im pomocy. Poza nielicznymi historykami nikt nie zajmuje się oceną postaw żołnierzy i dowódców Armii Krajowej ani ich przygotowaniem do powstania. Lukę tę uzupełnia obszerna, napisana w marcu 1944 r. przez płk. Jana Rzepeckiego (1899-1983), „Ocena położenia”, będąca surową analizą Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej. Jej autor w czasie II wojny światowej był szefem VI Oddziału – Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ-AK. Adresatem tej oceny byli komendant główny AK Tadeusz Bór-Komorowski i jego zastępcy. Rzepecki nie zajmuje się taktyką militarną. Patrzy na AK przez pryzmat jej kadr – dowódców i żołnierzy, usytuowania politycznego, a także aspektów społecznych. Z pewnością na jego poglądy miały wpływ rozmowy z bliskimi współpracownikami, uczonymi tej miary co profesorowie Aleksander Gieysztor, Tadeusz Manteuffel, Witold Kula, Kazimierz Kumaniecki, Stanisław Lorentz czy Jan Zachwatowicz. „Ocena położenia” powstała kwartał przed wybuchem powstania. Dokument ten w znacznym stopniu ułatwia odpowiedź na pytania, dlaczego powstanie wybuchło i dlaczego skończyło się taką katastrofą.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Nie wysłali nawet wieńca

75. rocznica wyzwolenia Pragi wypadła w piękny wrześniowy dzień. Ciekaw byłem, kto pamięta o dniach chwały polskiego wojska. Niestety, był to też dzień hańby ludzi rządzących Polską. Poza panią burmistrz Pragi Północ i przewodniczącym rady dzielnicy nie przyszedł nikt z władz państwowych. Gdy wśród kilkudziesięciu osób, przeważnie wojskowych, stałem przed pomnikiem Kościuszkowców na praskim brzegu Wisły, z dumą myślałem o żołnierzach 1. Armii Wojska Polskiego, którzy po krwawej bitwie w dniach 10-15 września 1944 r. wyzwolili prawobrzeżną część Warszawy. 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki straciła w bojach o Warszawę 1792 żołnierzy i oficerów. Za wolność, którą przynieśli rodakom, zapłacili najwyższą cenę. Byli młodzi. Z pewnością chcieli żyć. Mieli swoje plany i marzenia. Przyszli ze wschodu, bo nie mieli wpływu na to, gdzie rzuciła ich najkrwawsza wojenna zawierucha. Wiedzieli, że każdy kolejny dzień niemieckiej okupacji to wiele ofiar śmiertelnych. Widzieli płonącą powstańczą Warszawę. Z rozkazu gen. Berlinga próbowali się przebić na Czerniaków. W najcięższych walkach, jakie były toczone w czasie powstania, poległo, zaginęło i zostało rannych 2276 żołnierzy. Niewielu kościuszkowców tę bitwę przeżyło. Dla każdego uczciwego Polaka jest więc oczywiste, że po wieczne czasy należy im się nasza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne

Nowy film twórcy wybitnego „Aferim!”

Od 27 września w kinach rumuński kandydat do Oscara, czyli „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” w reżyserii Radu Jude. Film to nagrodzona Kryształowym Globem na 53. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Karlowych Warach, prowokacyjna tragikomedia na bardzo