Tag "Hiszpania"

Powrót na stronę główną
Świat

Koniec korridy?

Tradycja walk byków w Hiszpanii spotyka się z coraz większym sprzeciwem

Walki byków i gonitwy z bykami stanowią ugruntowaną tradycję w regionie północnym i w sąsiedniej Nawarze, którą wielu uważa za część ojczyzny Basków.

W baskijskich miastach Bilbao i San Sebastián latem odbywają się festiwale walk byków, natomiast w Pampelunie w Nawarze w ramach Sanfermines między 6 a 14 lipca każdego ranka na ulicach miasta mają miejsce gonitwy z bykami, a wieczorami można oglądać potyczki tych zwierząt. W sierpniu przed areną w Bilbao, gdy ludzie przychodzili, by obejrzeć walkę byków podczas święta Aste Nagusia, Wielkiego Tygodnia, zebrali się protestujący, wykrzykując takie hasła jak „Tortury nie są kulturą!” i „Żadna tradycja nie jest ponad rozumem!”.

Chociaż demonstracje w obronie praw zwierząt od dawna stanowią nieodłączny element obchodów świąt w Bilbao, tegoroczne przyciągnęły znacznie więcej ludzi niż w ostatnich latach. Do manifestacji doszło na skutek protestu części pracowników miejskiego transportu publicznego, którzy sprzeciwiali się umieszczaniu na tramwajach reklam informujących o letnich walkach byków. „Tak samo jak nie jest dozwolona reklama seksistowska, rasistowska czy nawołująca do nienawiści, nie powinno się zezwalać na promowanie działań, które są sprzeczne z uczuciami ludzi i naruszają dobrostan zwierząt”, twierdzili przedstawiciele baskijskiego lewicowo-nacjonalistycznego i niepodległościowego związku zawodowego Langile Abertzaleen Batzordeak (LAB, Nacjonalistyczne Komitety Robotnicze).

W Bilbao lewicowa, proniepodległościowa koalicja EH Bildu wezwała do dyskusji na temat przyszłości walk byków w mieście. Zakazała ich, kiedy kontrolowała ratusz w latach 2012-2015, ale kolejna administracja je przywróciła.

Protesty przeciwko walkom byków w Hiszpanii organizowane są regularnie. Ostatni, pod hasłem „Misión Abolición”, miał miejsce 20 września br. na Puerta del Sol w Madrycie. Według organizatorów w proteście wzięło udział ponad 10 tys. osób przybyłych z różnych części kraju. Manifestacja w tym roku powróciła do centrum Madrytu – przez kilka lat organizowano ją pod areną Las Ventas. „Misión Abolición” to apel, którym lokalne ugrupowanie PACMA (Partido Animalista Con el Medio Ambiente, Partia prozwierzęca i ekologiczna) chce zmobilizować obywateli do wywierania presji na rzecz zakazu walk byków. „Hiszpańskie społeczeństwo chce zmierzać ku przyszłości wolnej od znęcania się nad zwierzętami i od walk byków i po raz kolejny zademonstrujemy to na Puerta del Sol”, oświadczył rzecznik partii. Przedstawiciele PACMA podkreślili, że pomimo sprzeciwu dużej części społeczeństwa walki byków nadal otrzymują znaczne środki publiczne. W tym kontekście partia przypomniała, że co roku tysiące byków są poddawane „ekstremalnemu cierpieniu”, a wiele z nich ginie na arenach i podczas festynów – gdy podobno empatia i szacunek dla zwierząt zyskują w społeczeństwie na popularności.

Z najnowszych badań wynika, że zwolennicy PACMA generalnie mają rację: 77% Hiszpanów sprzeciwia się wykorzystywaniu zwierząt do takich aktywności jak walki byków, a 85% jest przeciwnych ich wykorzystywaniu do „rozrywki podczas lokalnych festynów”, np. gonitw z bykami. Inne badanie, z kwietnia tego roku, jest jednak nieco mniej optymistyczne dla zwierząt: wprawdzie aż 78% Hiszpanów nie popiera korridy, ale tylko 48% zgodziłoby się na zniesienie jej ustawowej ochrony. Jak pokazuje sondaż ośrodka Sigma Dos dla centroprawicowego dziennika „El Mundo”, najwięcej zwolenników korridy jest wśród wyborców partii prawicowych: Vox i Partii Ludowej, a najmniej wśród głosujących na lewicową koalicję rządową PSOE i Sumar.

Według danych statystycznych Ministerstwa Kultury w 2023 r. odbyły się 1474 walki byków, podczas gdy w 2008 r. aż 3295. W niektórych regionach byki nie są już widywane na arenie. Takim miejscem jest miasto Vitoria-Gasteiz, stolica prowincji Álava – walk nie praktykuje się tutaj od 2016 r. W 2013 r. Katalonia stała się drugim regionem autonomicznym w Hiszpanii, który zakazał tego sportu, dwie dekady po Wyspach Kanaryjskich.

Od Joselita i Hemingwaya po przepychanki polityczne

Korrida ujawnia wiele na temat polityki. Jej zwolennicy twierdzą, że stanowi ona część ich kultury, a przeciwnicy, że jest okrutnym sportem. Bez wątpienia korrida jest mocno zakorzeniona w historii kraju. Co roku 16 maja czci się minutą ciszy Joselita – jednego z najsłynniejszych matadorów wszech czasów – zabitego na arenie w 1920 r.

Rytuał walk byków niewiele się zmienił od czasu śmierci Joselita. Częścią tego widowiska jest tradycja i ceremonia: od testowania i zamęczania zwierzęcia, przez cios zadany lancą przez konnego pikadora, wbijanie kolczastych włóczni w górną część grzbietu byka przez banderilleros, do wkroczenia matadora z czerwoną muletą, który zada śmiertelny cios. Korrida zwyczajowo odbywa się po południu, na każdy pokaz składa się sześć walk po 20 minut.

Amerykański pisarz Ernest Hemingway napisał o tym w książce non-fiction „Śmierć po południu” z 1932 r.: „Walka z bykami to jedyna sztuka, w której artysta jest narażony na śmierć, a stopień doskonałości wykonania zależy od honoru walczącego”.

Krytyka nie jest wyłącznie lewicowa. W 1567 r. walk byków zakazał dekret papieski, który – co ważne – nigdy nie został uchylony. W 2010 r. rząd Katalonii pod naciskiem lokalnych nacjonalistów wprowadził zakaz walk byków, gdyż uznano je za niezgodne z katalońską tradycją (później Trybunał Konstytucyjny uchylił zakaz, ale walki byków nie powróciły). W 2022 r. hiszpański rząd socjalistów orzekł, że „bon na kulturę” dla młodzieży, przeznaczony na zajęcia po pandemii, nie może mieć zastosowania do walk byków. Sąd z tym się nie zgodził i zezwolił na jego wykorzystanie również na wejścia na walki.

Partie polityczne dostrzegły, że spór o walki byków daje im szansę na zajęcie centralnego miejsca w debacie na ten temat i zaprezentowanie się jako gwarant jedności narodu, który broni czegoś symbolicznego. Decyzja z 2010 r., postrzegana przez wielu jako przejaw katalońskiego nacjonalizmu, spotkała się z krytyką hiszpańskiej prawicy, która uznała walki byków za symbol tożsamości narodowej. Partia Ludowa i Vox uczyniły z obrony walk byków integralną część swoich programów politycznych, wykorzystując tę kwestię do przyciągnięcia podobnie myślących wyborców. Natomiast lewicowa platforma Sumar zaproponowała uchylenie ustawy o walkach byków, podnosząc argumenty za prawami zwierząt i dobrostanem publicznym. Niejednoznaczne stanowisko w sprawie walk zajęła PSOE. Chociaż przyczyniła się do uchwalenia ustawy o ochronie walk byków w całym kraju, jej podejście różni się w zależności od regionu. W niektórych, takich jak Wspólnota Walencka, Estremadura i Kastylia-La Mancha, broni walk byków, jednocześnie w innych podejmuje działania przeciw nim.

Nie będzie nagrody za cierpienie

W 2024 r. lewicowy rząd Hiszpanii ogłosił, że zniesie narodową nagrodę za walki z bykami. Decyzja ta została przyjęta przez obrońców praw zwierząt z zadowoleniem, ale rozwścieczyła fanów korridy. Większość Hiszpanów jest coraz bardziej uwrażliwiona na dobrostan zwierząt, w związku z tym „nie uznaliśmy za właściwe utrzymywanie trofeum, które nagradza pewne formy znęcania się nad zwierzętami”, wyjaśniał minister kultury Ernest Urtasun w wywiadzie dla kanału LaSexta. „Jeszcze mniej zrozumiałe jest to, że za te formy torturowania zwierząt przyznaje się medale, którym towarzyszą nagrody pieniężne, a zatem wydaje się na nie publiczne pieniądze”, kontynuował minister, członek partii Sumar. Zniesienie nagrody szybko stało się przedmiotem publicznej debaty w Hiszpanii i ponownie rozpaliło dyskusję nad tą kontrowersyjną kwestią.

Konserwatywna Partia Ludowa, główna partia opozycyjna, szybko obiecała, że przywróci nagrodę, jeśli odzyska władzę. „Walki byków są w Hiszpanii zajęciem, które jest częścią naszej kultury, naszych tradycji, (…) naszej tożsamości jako narodu”, a odebranie nagrody jest dowodem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

To nie samoobrona, to eksterminacja

Hiszpania zaostrza stanowisko wobec Izraela: ogłasza embargo na broń i zwiększa pomoc humanitarną

Rząd Hiszpanii zapowiedział zastosowanie aż dziewięciu środków nacisku na Izrael w związku z ludobójstwem w Strefie Gazy. Premier Pedro Sánchez wezwał także społeczność międzynarodową do wykluczenia Izraela z udziału w imprezach sportowych.

Sankcje obejmą nie tylko embargo na izraelską broń, w tym anulowanie już zawartych kontraktów wojskowych z izraelskimi firmami, ale również zakaz wjazdu do Hiszpanii osób, które bezpośrednio brały udział w tym, co Sánchez nazwał ludobójstwem. Przedstawiciel hiszpańskiego rządu po raz pierwszy otwarcie użył słowa ludobójstwo w odniesieniu do działań Izraela w Strefie Gazy, choć – jak wspomniał – tak te zbrodnie opisują specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. okupowanych terytoriów palestyńskich Francesca Albanese i większość ekspertów.

Sankcje odpowiedzią na eksterminację w Gazie

Dekret dotyczący pakietu sankcji został ostatecznie zatwierdzony przez hiszpański rząd 9 września i wykluczył izraelskie firmy z przetargów publicznych. Embargo obejmuje: zakaz eksportu oraz importu broni, tranzytu paliwa oraz importu produktów i usług z terytoriów okupowanych.

Madryt bada obecnie sposoby na uniezależnienie hiszpańskiego przemysłu zbrojeniowego od izraelskich technologii. Dziennik „La Vanguardia” poinformował, że urzędnicy wraz z głównymi hiszpańskimi producentami uzbrojenia szykują plan zastąpienia izraelskich systemów objętych embargiem.

Jak powiedział szef hiszpańskiego rządu, oprócz wprowadzenia zakazu międzylądowań w hiszpańskich portach lotniczych zamknięta zostanie przestrzeń powietrzna dla samolotów przewożących „sprzęt wojskowy przeznaczony dla Izraela”. Pozostałe sankcje obejmują wspomniany już zakaz wjazdu do Hiszpanii osób uczestniczących w ludobójstwie, wykluczenie produktów pochodzących „z nielegalnych osiedli w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu” oraz ograniczenie usług konsularnych dla hiszpańskich mieszkańców tych osiedli.

Madryt zwiększy też pomoc humanitarną: dodatkowe 10 mln euro trafi do Agencji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (UNRWA), a całkowity budżet dla Strefy Gazy wzrośnie w 2026 r. do 150 mln euro. „Naród żydowski doświadczył niezliczonych prześladowań, zasługuje na państwo i bezpieczeństwo. Ale co innego chronić swój kraj, a co innego bombardować szpitale i głodzić niewinne dzieci”, powiedział Sánchez, podkreślając, że jego kraj od samego początku potępiał ataki Hamasu. W ostatnich miesiącach Hiszpania wzywała także inne kraje europejskie do wstrzymania dostaw broni do Izraela.

78% Hiszpanów za uznaniem Palestyny

Hiszpania uchodzi za najbardziej propalestyński głos w Europie. Według badania przeprowadzonego w maju 2024 r. przez Królewski Instytut Elcano 78% populacji jest zdania, że kraje europejskie powinny uznać suwerenne państwo palestyńskie. Inne, wcześniejsze badania, również wskazują propalestyński trend. Badanie Pew Research Center z maja 2023 r. pokazało, że spośród kilku objętych nim krajów to Hiszpania najsilniej popiera Palestynę. Tylko 12% obywateli otwarcie opowiedziało się za Izraelem, podczas gdy 31% – za Palestyną. Nawet po ataku Hamasu z 7 października 2023 r. 31% Hiszpanów popierało Palestyńczyków, Izrael zaś 23%.

W hiszpańskich miastach w wielu miejscach można zobaczyć graffiti nawołujące do ratowania Gazy i powstrzymania ludobójstwa. W kraju cały czas są organizowane wiece i protesty wyrażające solidarność z Palestyną.

Ta solidarność była też widoczna w trakcie ostatniego etapu Vuelta a España – legendarnego wyścigu kolarskiego, zaliczanego razem z Tour de France i Giro d’Italia do wielkich tourów. Zawody od samego początku stały się areną propalestyńskich protestów, które wymusiły modyfikację kilku etapów, a nawet doprowadziły do wypadków wśród uczestników. Demonstracje trwały niemal codziennie – punkt kulminacyjny osiągnęły w czasie ostatniego, 21. etapu Vuelty – wyścig został trwale przerwany 56 km przed metą, gdy protestujący wtargnęli na trasę. Kolarze zostali zmuszeni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Jak zaplanować aktywny weekend na Costa Blanca? Pomysły dla miłośników sportu i przyrody.

Artykuł sponsorowany Costa Blanca to znacznie więcej niż tylko złote plaże i tętniące życiem kurorty, to prawdziwy skarb dla poszukiwaczy przygód. Dzięki swojemu wyjątkowemu mikroklimatowi, region ten oferuje idealne warunki do aktywności na świeżym powietrzu przez cały

Świat

Święty Graal wraków nadal na dnie

Potwierdzono lokalizację wraku legendarnego hiszpańskiego galeonu San José. I zaczęła się wielka awantura dyplomatyczna

Już na pierwszy rzut oka widać, że to doskonała historia na filmową opowieść, oferująca co najmniej kilka perspektyw. Można ją opowiedzieć w stylu „Titanica” Jamesa Camerona, gdzie współcześni badacze, wykorzystując nowoczesną technologię, rekonstruują wydarzenia z odległej przeszłości, dodając potrzebną filmowi dramaturgię. Wówczas akcja nie działaby się na początku XX w., jak w wyciskaczu łez z Leo DiCaprio i Kate Winslet, ale dwa stulecia wcześniej. Prawdopodobnie po części na Karaibach, gdzie 8 czerwca 1708 r. stoczono bitwę morską. Po części w ciemnych korytarzach Escorialu, hiszpańskiego pałacu królewskiego, gdzie nerwowo przeliczano stan kont monarchii, próbując oszacować, jak długo Burbonowie będą w stanie prowadzić działania wojenne przeciwko sojuszowi Wielkiej Brytanii, Austrii i Prus.

Fabuła non-fiction

Można też zamienić tę opowieść w thriller polityczny, w którym partyjne interesy, luźno definiowane dobro narodowe i zwykły koniunkturalizm ścierają się ze zwykłą chciwością. Wówczas protagonistami byliby Juan Manuel Santos, były kolumbijski prezydent, noblista z nagrodą za doprowadzenie do zakończenia wojny domowej w swoim kraju, oraz Gustavo Petro, obecna głowa państwa, pierwszy w historii Kolumbii prezydent lewicowy, który obiecuje, że wrak statku San José wydobędzie jeszcze przed końcem swojej kadencji.

Są tu jeszcze wątki poboczne, nieco trudniejsze do zekranizowania. Na przykład skomplikowana batalia prawna w celu ustalenia własności nie tylko samego wraku, ale przede wszystkim jego zawartości.

Bo do kogo należy skarb spoczywający od ponad 300 lat na dnie oceanu? Do Kolumbii, która dziś kontroluje te wody, ale w chwili zatonięcia jednostki nie istniała jako państwo, a więc jako podmiot prawa międzynarodowego? Do Hiszpanii, która wprawdzie nadal jest monarchią (rządzoną w dodatku przez tę samą dynastię), która wówczas czerpała bogactwa ze swoich kolonii, choć te koloniami dawno być przestały? Do Wielkiej Brytanii – bo to Brytyjczycy we wspomnianej bitwie statek zatopili? Do ostatecznych odkrywców – grupy Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI), organizacji non-profit zajmującej się badaniem dna oceanów? A może do całej ludzkości? I powinien zostać przekazany np. pod zarząd Organizacji Narodów Zjednoczonych?

Jest jeszcze inny problem, czysto naukowy: jak wycenić wartość skrzyni ze skarbami? Dodać „walory zabytkowe”, czy liczyć po współczesnych cenach kruszców na światowych rynkach? Nie mówiąc o kwestii etycznej: czy takie rzeczy powinno się w ogóle wyceniać? Czy to zabytek klasy zerowej, a może jednak coś, co da się upłynnić? Zwłaszcza że wstępne szacunki podawane przez specjalistyczne portale, zarówno te poświęcone historii i rynkowi sztuki, jak i serwisy dla płetwonurków i amatorów eksploracji dna morskiego wskazują, że to, co znajduje się wciąż wewnątrz drewnianego szkieletu San José, może być warte od 16 do 20 mld dol. Dla Kolumbii, kraju zdewastowanego kilkoma dekadam wojny domowej, wciąż pozostającego bardziej na dorobku niż stabilnego gospodarczo, byłby to nie lada zastrzyk finansowy.

Ale po kolei – należy zacząć od faktów. Rzeczywiście 8 czerwca 1708 r. galeon należący do Hiszpańskiej Korony, płynący z peruwiańskiego portu Callao przez Panamę do Hiszpanii, został zatopiony przez Brytyjczyków. Na pokładzie znajdowało się 600 członków załogi, którym ostateczny cios zadał statek HMS Expedition. San José poszedł na dno w okolicach Kartageny, jednego z największych miast dzisiejszej Kolumbii. Ponieważ śmierć ponieśli prawie wszyscy hiszpańscy marynarze, a Brytyjczycy niedokładnie zaznaczyli współrzędne starcia, miejsce wiecznego spoczynku tej jednostki pozostawało nieznane przez prawie trzy stulecia. A był to galeon o niebagatelnym znaczeniu, zwłaszcza w ówczesnym kontekście politycznym.

W metropolii szalał wówczas konflikt, trwała hiszpańska wojna o sukcesję, która ostatecznie zakończyła się w 1714 r. Tron zostawił Karol II, po którego śmierci o panowanie nad Półwyspem Iberyjskim i wciąż licznymi koloniami w Nowym Świecie spierali się z jednej strony Burbonowie, a więc alians hiszpańsko-francuski, a z drugiej – Wielka Brytania wraz z Prusami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

10 mniej oczywistych miejsc w Europie idealnych na wakacje samochodowe

Artykuł sponsorowany Podróż samochodem po Europie otwiera przed turystą zupełnie inne możliwości niż tradycyjne formy zwiedzania. Pozwala dotrzeć do miejsc pomijanych przez biura podróży i uniknąć zatłoczonych atrakcji. Poniżej znajdziesz zestawienie mniej znanych, ale wyjątkowo atrakcyjnych

Świat

Bunt na Półwyspie Iberyjskim

Hiszpanie sprzeciwiają się zbrojeniowej gorączce NATO

Podczas szczytu NATO w Hadze (24-25 czerwca) uzgodniony został nowy cel dla krajów członkowskich: 5% PKB (z obecnych 3,5%) do 2035 r. na „twardą obronę” i dodatkowe 1,5% na inwestycje związane z obronnością, takie jak cyberbezpieczeństwo i mobilność wojskowa. Z nowymi celami nie zgadza się Hiszpania, która oświadczyła, że nie musi się stosować do tych wytycznych.

„Nie” Sáncheza dla wyścigu zbrojeń

Premier Pedro Sánchez jeszcze przed szczytem oświadczył, że jego rząd nie zamierza blokować przyjęcia przez inne kraje zobowiązania pięcioprocentowych wydatków na obronę. Stwierdził jednak, że Hiszpania nie może przyjąć takiego celu, bo oznaczałoby to poważne ograniczenie środków na politykę socjalną oraz podwyżkę podatków. „W pełni szanujemy uzasadnione pragnienie innych krajów, aby zwiększyć inwestycje w obronność, ale my nie zamierzamy tego robić”, powiedział, dodając, że Hiszpania mogłaby się wywiązać ze wszystkich zobowiązań wobec NATO, jeśli chodzi o personel i sprzęt, wydając na ten cel 2,1% swojego PKB. Zwrócił uwagę także na fakt, że wzmocniona zostanie zależność Europy od uzbrojenia z USA. Hiszpania i reszta Europy, kupując sprzęt wojskowy głównie od Amerykanów, nie będą mogły rozwijać własnej bazy przemysłowej.

Postawa centrolewicowego przywódcy wywołała oburzenie wśród pozostałych członków NATO, którzy obawiali się, że może ona zniweczyć wypracowany kompromis. Hiszpania od początku podchodzi z dystansem do kwestii zwiększenia wydatków zbrojeniowych. Według szacunków NATO w 2024 r. wydano tam na ten cel zaledwie 1,24% PKB.

Historia relacji Hiszpanii z sojuszem jest trudna. Już pod koniec lat 80. próby przyłączenia Hiszpanii do NATO wywołały chaos polityczny. Sondaże konsekwentnie pokazywały, że obywatele sprzeciwiają się przystąpieniu do paktu polityczno-wojskowego.

Ówczesny centroprawicowy rząd stanął przed wyzwaniem: nie udało mu się zdobyć wystarczającego poparcia dla przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego ani wśród partii politycznych, ani w społeczeństwie. Chociaż potencjalne wejście Hiszpanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej miało wyraźną akceptację wszystkich sektorów politycznych i opinii publicznej, sprawa przystąpienia do NATO ugrzęzła w kontrowersjach. Ostatecznie rząd Unii Centrum Demokratycznego uzyskał poparcie jedynie konserwatywnego Sojuszu Ludowego oraz nacjonalistycznych partii baskijskiej i katalońskiej. Komunistyczna Partia Hiszpanii (PCE) oraz Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) sprzeciwiały się takiemu zaangażowaniu. Siłą napędową kampanii „Nie dla NATO” byli socjaliści, na czele z Felipem Gonzálezem, którzy domagali się referendum w tej sprawie.

Tymczasem ta część społeczeństwa, która nie była przeciwna członkostwu w NATO, po śmierci Franco (członkostwo utożsamiano z demokratyzacją Hiszpanii), stopniowo zmieniła nastawienie. Było to spowodowane antypatią wobec Stanów Zjednoczonych (wielu Hiszpanów obwiniało Waszyngton za długotrwałość dyktatury Franco), tradycyjnym brakiem zainteresowania Hiszpanów sprawami zagranicznymi oraz faktem, że znaczna część społeczeństwa nie postrzegała ZSRR

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Schody niezgody

Mieszkańcy Barcelony są przeciw budowie schodów do bazyliki Sagrada Família. Trzeba by wysiedlić tysiące rodzin i firm, wyburzyć domy

Nad Sagrada Família wciąż górują potężne dźwigi. Wewnątrz słychać stuk młotów, odgłosy ciętego i szlifowanego kamienia, ale koniec 143-letnich prac budowlanych jest bliski. Esteve Camps, prezes organizacji odpowiedzialnej za realizację pierwotnego planu Antoniego Gaudíego, powiedział, że jeśli budowa pójdzie zgodnie z planem, do 2026 r. uda się skończyć wysoką na 172,5 m centralną wieżę poświęconą Jezusowi Chrystusowi. Dzięki temu Sagrada Família stanie się najwyższym budynkiem w Barcelonie. Miałoby to upamiętnić 100. rocznicę przedwczesnej śmierci Gaudíego w 1926 r. Jednak prace nad innymi rzeźbami i dekoracjami, a także nad kontrowersyjnymi schodami prowadzącymi do miejsca, które miałoby być wejściem głównym, potrwają do 2034 r. Camps potwierdza, że bazylika może zostać ukończona w ciągu niecałej dekady, ale tylko gdy rada miasta udzieli pozwolenia na budowę jej najbardziej spornej części.

Cud architektury czy zarzewie konfliktu?

Plany zbudowania schodów wywołały sprzeciw mieszkańców, bo jeśli zostaną wprowadzone w życie, będzie to się wiązało z wyburzeniem budynków mieszkalnych i biurowych w sąsiedztwie bazyliki oraz eksmisją tysięcy rodzin i znajdujących się na tym terenie firm. „Czekamy na decyzję rady, czy będziemy kontynuować realizację tego projektu. Bez niej nie możemy nic zrobić”, powiedział Camps w Euronews Culture. Przyznał jednak, że plany mogą zostać zmienione. „Jeśli schody będą szersze, będzie to miało wpływ na jeszcze większą liczbę mieszkańców. To kwestia do negocjacji. Wymiary można zmniejszyć. Rada zna nasze potrzeby i czekamy na jej decyzję”, dodał. Temple Expiatori de la Sagrada Família (Świątynia Pokutna Świętej Rodziny) to jedna z najambitniejszych autorskich realizacji architektonicznych wszech czasów. Jest znakiem rozpoznawczym Barcelony.

Jej budowę rozpoczęto w 1882 r. To dzieło Gaudíego, który, podobnie jak wielu architektów i projektantów katedr, zmarł, nie doczekawszy ukończenia swojego dzieła. Ale zamysłem tego głęboko wierzącego artysty i architekta rewolucjonisty było stworzenie najbardziej niezwykłej budowli sakralnej na ziemi, w stylu, jakiego jeszcze nie było. „Katedry dla ludu”, jak ją nazywał.

Od początku prac budowniczym stawały na przeszkodzie wojna, zaniedbania i brak finansów. Pozostawiony samemu sobie przez władze świeckie i kościelne Gaudí wydał na bazylikę cały swój majątek. W ostatnich latach życia chodził od drzwi do drzwi, żebrząc, i wciąż jakoś udawało mu się budować ją dalej.

Aż do śmierci.

W 1936 r., na początku wojny domowej, anarchiści podpalili kryptę i zniszczyli warsztat Gaudíego oraz gipsowe modele, które wykonał jako wskazówki dla swoich następców, aby ukończyli dzieło. Architekt Lluís Bonet i Garí uratował ich fragmenty, a modele zostały złożone na nowo. Wiele szczegółów technicznych dotyczących sposobu realizacji projektu Gaudíego zostało później dopracowanych przez nowozelandzkiego architekta Marka Burry’ego Sagrada Família jest uważana za jeden z cudów współczesnego świata, ale nie zawsze tak było. Salvador Dalí opisał jej „przerażającą i jadalną urodę”, podczas gdy George Orwell uważał ją za „jeden z najbardziej odrażających budynków na świecie” i skomentował, że anarchiści wykazali się brakiem smaku, nie wysadzając jej w powietrze, gdy mieli okazję. Brytyjski pisarz i historyk Gerald Brenan stwierdził: „Nawet w europejskiej architekturze tego okresu nie można znaleźć niczego tak wulgarnego i pretensjonalnego”. „The Telegraph” opublikował zaś artykuł atakujący bazylikę, w którym została nazwana „najbrzydszą katedrą na świecie”.

Czy Gaudí chciał tych schodów?

Do dzisiaj zarówno bazylika, jak i jej rozbudowa budzą kontrowersje i emocje. Obecnie punktem spornym są ogromne schody. Miałyby one prowadzić od głównej Fasady Chwały do Carrer d’Aragó, arterii, symbolizując drogę z piekła do zbawienia. Niestety, aby powstały, konieczne będzie zburzenie wielu budynków.

Trzeba pamiętać, że w chwili rozpoczęcia prac wokół świątyni było pusto, dopiero z biegiem lat wyrosły tam zabudowania. Sporny obszar obejmuje 3 tys. domów (ok. 10 tys. mieszkańców) i 50 lokali użytkowych. Na niektórych balkonach wiszą transparenty z hasłami: „Nasze mieszkania są legalne”, „Moje życie jest tutaj, a oni chcą je zniszczyć”.

„Od ponad 40 lat wisi nad nami miecz Damoklesa. Obawiamy się, ponieważ nie wiemy, co się z nami stanie”, mówi Salvador Barroso, lider stowarzyszenia osób, które budowa może pozbawić dachu nad głową. „Eksmitują mnie po tym, jak zapłaciłem za mój dom. Dlaczego? Z powodu uporu zarządzających projektem Sagrada Família w sprawie budowy schodów, których nie było w planach Gaudíego”. Barroso cytuje ekspertów, którzy mówią, że schody nie są dziełem Gaudíego, zostały zaprojektowane później przez jego uczniów, aby „mieć pretekst do proszenia o datki”.

Mieszkańcy twierdzą, że schody nie były częścią oryginalnych planów Gaudiego, argumentując, że brakuje dokumentacji potwierdzającej ich zaprojektowanie. A jeśli nie ma tych oryginalnych szkiców, budowa schodów będzie tylko niepotrzebnym zakłóceniem spokoju społeczności. Już w 2018 r. stowarzyszenie społeczne ujawniło dokument hiszpańskiego ministerstwa kultury z 1975 r., wskazujący – jak uważali członkowie – że Gaudí nigdy schodów nie zaprojektował.

Wbrew ich opiniom ekipa budująca bazylikę Sagrada Família przypisuje schody architektowi, powołując się na artykuł opublikowany w gazecie „La Veu de Catalunya” 10 października 1907 r., kiedy geniusz jeszcze żył. „Sprawa wejścia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Kryzys mieszkalnictwa w Hiszpanii

Hiszpania proponuje 100% podatku od domów kupowanych przez osoby spoza UE

W Hiszpanii nabywcy nieruchomości niebędący rezydentami w Unii Europejskiej wkrótce mogą zostać objęci 100-procentowym podatkiem, który chce nałożyć premier Pedro Sánchez. Zaporowy podatek jest jednym z kilkunastu ogłoszonych przez niego sposobów walki z kryzysem mieszkaniowym. Rząd planuje złagodzić w ten sposób narastające oburzenie wywołane kosztami mieszkań, które przekraczają już możliwości finansowe wielu Hiszpanów.

„Zachód stoi przed decydującym wyzwaniem: nie może podzielić społeczeństwa na dwie klasy: z jednej strony bogatych właścicieli, a z drugiej biednych najemców”, przekonywał premier Hiszpanii, przypominając, że ceny mieszkań w Europie w ciągu ostatniej dekady wzrosły o 48%, czyli prawie dwukrotnie więcej niż dochód rodziny.

„Żeby dać wyobrażenie problemu, należy wskazać, że w samym 2023 r. osoby spoza Unii Europejskiej kupiły ok. 27 tys. domów i mieszkań w Hiszpanii. I nie zrobiły tego, aby w nich mieszkać, nie zrobiły tego, aby ich rodziny miały gdzie mieszkać, zrobiły to, aby spekulować, aby na nich zarobić, na co my – w kontekście niedoboru, w którym jesteśmy – oczywiście nie możemy pozwolić”, powiedział Sánchez i dodał: „Jest za dużo lokali typu Airbnb, a za mało mieszkań. To niesprawiedliwe, że ci, którzy mają trzy, cztery lub pięć mieszkań na wynajem krótkotrwały, płacą niższy podatek niż hotele”.

Lider socjalistów przedstawił 12 pomysłów mających poprawić dostępność mieszkań. Chce m.in. ograniczyć spekulacje na rynku nieruchomości i rozwój bazy turystycznej poprzez odstraszające podatki. Zamierza też uprzemysłowić i zmodernizować sektor budownictwa, aby mieszkania powstawały szybciej, taniej i w sposób bardziej zrównoważony, dzięki „projektom strategicznym” dofinansowanym w ramach europejskiego planu naprawczego NextGenerationEU, uruchomionego w 2020 r. Przewiduje również zwiększenie pomocy dla najemców i wprowadzenie zwolnień podatkowych dla małych właścicieli pustych domów, którzy wystawiają je na rynek po umiarkowanych cenach. Największe emocje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Nie jesteś moim królem!

Kwestia odszkodowań za kolonializm i niewolnictwo zatrzęsła relacjami w brytyjskiej rodzinie narodów

Jak bardzo dziedzictwo kolonializmu rzutuje na stosunki wewnątrz państw tworzących brytyjską Wspólnotę Narodów, przekonał się król Karol III. Podczas październikowej wizyty w Australii monarcha musiał stawić czoła Lidii Thorpe, senatorce reprezentującej tamtejszą rdzenną społeczność. „Odpowiadasz za ludobójstwo dokonane na naszym narodzie. Oddaj nam to, co ukradłeś – nasze kości, czaszki, dzieci, nasz naród. Zniszczyłeś naszą ziemię. Daj nam traktat. Chcemy traktatu. To nie twoja ziemia. Nie jesteś moim królem!”, wykrzyczała podczas spotkania Karola III z australijskimi parlamentarzystami senator Thorpe. Nawiązywała do faktu, że brytyjscy kolonizatorzy nigdy nie podpisali żadnego porozumienia z rdzenną ludnością Australii, w związku z czym ich działalność była nie tylko naganna moralnie, ale i nielegalna.

„Nadszedł czas na rozmowy o sprawiedliwości naprawczej za odrażający handel ludźmi”, podkreślono w oświadczeniu podpisanym przez 56 państw tworzących niegdysiejszą Wspólnotę Narodów. Miejscem tegorocznego szczytu organizacji, który odbył się w dniach 17-26 października, było Samoa. Wśród głównych punktów spotkania nie uwzględniono dyskusji o odszkodowaniach, lecz właśnie ten temat dominował w doniesieniach medialnych z ostatnich dni szczytu. W przytoczonym dokumencie można było bowiem przeczytać, że „szefowie rządów, zauważając wezwania do dyskusji na temat sprawiedliwości naprawczej w odniesieniu do transatlantyckiego handlu niewolnikami (…), zgodzili się, że nadszedł czas na znaczącą, prawdziwą i pełną szacunku rozmowę zmierzającą do kształtowania wspólnej przyszłości opartej na równości”.

Nadzieje na przełom natychmiast rozwiał laburzystowski premier Wielkiej Brytanii, sir Keir Starmer. Komentując szczyt, jednoznacznie wypowiedział się przeciwko jakimkolwiek konkretnym odszkodowaniom ze strony jego rządu. „Nie było żadnej dyskusji o pieniądzach. Nasze stanowisko w tej kwestii jest bardzo jasne – przekonywał. – Nie możemy zmienić naszej historii, ale z pewnością powinniśmy o niej rozmawiać”.

Nic dziwnego, że Starmer wykluczył dyskusję o pieniądzach. Według raportu University of the West Indies, wspartego przez sędziego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości Patricka Robinsona, wymierna wielkość brytyjskich odszkodowań za wieki niewolnictwa przekraczałaby 18 trylionów funtów! I to tylko w odniesieniu do 14 państw obszaru Karaibów.

Karaiby upominają się o swoje

O tym, że Wielka Brytania powinna zapłacić za straty Afryki i Karaibów będące skutkiem handlu ludźmi, dało się słyszeć na długo przed tegorocznym szczytem Wspólnoty Narodów. Sprawa ta szczególnie mocno wybrzmiała rok temu, kiedy wiele krajów wspólnoty świętowało 200. rocznicę wyzwolenia, czyli buntu kilkunastu tysięcy niewolników w dzisiejszej Gujanie. Rebelia z 1823 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Euro 2024

Moja jedenastka turnieju

Euro 2024 skończyło się doskonale – zwyciężyła drużyna grająca najpiękniej i najskuteczniej.

Spośród argumentów na rzecz uznania turnieju za udany koronnym wydaje mi się ten dotyczący puenty, podobnie rzecz ma się zresztą z krótką formą literacką, a wedle aforyzmu pierwszego macho polskiej socjaldemokracji tyczy się to także kwestii męskości – wszystko zależy od tego, jak kto kończy.

Otóż Euro 2024 skończyło się doskonale – zwyciężyła drużyna grająca najpiękniej i najskuteczniej. Hiszpania wystawała jakością ponad resztę uczestników tak, że nawet oko laika błyszczało z zadowolenia, bo wystarczyło poprzyglądać się przez kilka minut La Furia Roja, by umieć wytypować prawidłowy wynik meczu.

Przepaść między reprezentacją Hiszpanii a pozostałymi uczestnikami łatwiej zrozumieć, jeśli sporządzimy tabelę punktową zakończonych mistrzostw: triumfatorzy wygrali wszystkie siedem spotkań, podczas gdy drugi finalista – ekipa angielska – tylko trzy razy. W bramkach też różnica miażdżąca: Hiszpanie trafiali 15 razy, Anglicy ośmiokrotnie. Zanim jednak udało się podopiecznym Luisa de la Fuente sięgnąć po rekordowy, czwarty tytuł, musieli trochę się pomęczyć w finale, przez pierwsze 45 minut męczącym także dla widowni. Dariusz Szpakowski w pierwszej połowie narzekał, że mecz nie chce się otworzyć – zaiste, fachowcy od otwierania wzięli się do roboty dopiero po przerwie, kolejna genialna asysta Yamala skazała Nico Williamsa na sukces. Anglicy musieli zacząć grać, zrobiło się ciekawie i żwawo, aż po ostatnie chwile i kluczową interwencję Daniego Olma, wybijającego z linii piłkę nieuchronnie zmierzającą do… dogrywki. Meczbole w ostatnich momentach były specjalnością tych mistrzostw, Anglicy dwa razy zabijali nadzieje rywali w samych końcówkach, tym razem jednak trafili na drużynę idealnie zbalansowaną.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.