Tag "imigranci w Polsce"

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

A Marszałek by powiedział…

Histeria w sprawach imigrantów zapoczątkowana została przed laty przez Kaczyńskiego, który twierdził, że przywloką ze sobą zarazki nieznanych mu chorób i pierwotniaki. Już mniejsza o zarazki, ale te pierwotniaki! Samo to brzmiało złowrogo, szczególnie dla rodzimych pierwotniaków. Temat okazał się chwytliwy, a strach przed imigrantami świetnie nadawał się do administrowania, dając to, co wielu politykom jawi się jako wartość nadrzędna: wzrost słupków poparcia! Imigranci, biali z Ukrainy lub Białorusi, czy kolorowi z Afryki albo Azji, ku radości rodzimych narodowców zastąpili nieobecnych niemal w Polsce Żydów. Z kolei ogólny rasizm mógł zastąpić dotychczasowy wybiórczy, jakkolwiek by było, antysemityzm, a właściwie mało porywającą jego współczesną polską odmianę, czyli „antysemityzm bez Żydów”. Chociaż Braun robił, co mógł, a Mentzen w programowej piątce umieścił Żydów. W swoim, jak sądził, konserwatywnym programie (gdyby jeszcze wiedział, na czym konserwatyzm polega!) pisał: „Nie chcemy w Polsce Żydów, homoseksualistów…”. Co prawda z braku Żydów w Polsce antysemityzm koncentrował się raczej na Żydach z Brukseli, ale nie było to specjalnie porywające dla mas. Na szczęście pojawili się migranci.

Środowiska prawicowe szczuły na imigrantów, straszyły nimi, kłamiąc, że popełniają najokropniejsze przestępstwa (wiemy, że popełniają ich mniej niż Polacy), że pochłaniają środki z opieki społecznej, zajmują miejsca w kolejkach do lekarzy, a co najgorsze – szerzą islam! To znów kłamstwo, bo żadnych przywilejów, zwłaszcza nadanych im kosztem prawdziwych Polaków, nie mają. Na ogół pracują na takich stanowiskach, których Polacy przyjąć nie chcieli, i płacą podatki – w przeciwieństwie do nieroba Bąkiewicza, który w wieku prawie 50 lat jest utrzymywany jeszcze przez rodziców i dochodu narodowego nie przysparza. W dodatku ten Bąkiewicz ma czelność tworzyć bojówki, które pod nazwą Ruchu Obrony Granic przywłaszczają sobie uprawnienia organów państwowych i mają nas rzekomo chronić przed przybyszami, którzy są tu nielegalnie.

W czasie gdy skrajna prawica nakręcała antyimigrancką histerię, rząd w najlepszym razie milczał i nie reagował. Umizgiwał się do prawicowego elektoratu, jakby wierzył, że przeciągnie go na swoją stronę. Tymczasem tracił wyborców. Ludzie patrzyli ze zgorszeniem, jak prominentnym politykom Koalicji Obywatelskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielki fejk

Trudno o bardziej jaskrawy przykład dezinformacji niż to, co politycy PiS lub Konfederacji głoszą o Centrach Integracji Cudzoziemców

3 lipca w Hali Widowiskowo-Sportowej „Pod Dębowcem” w Bielsku-Białej zorganizowana została konferencja prasowa inaugurująca działalność Centrum Integracji Cudzoziemców. Ośrodek otwarto wcześniej, ale postanowiono zorganizować konferencję, by wyjaśnić lokalnej społeczności, czym jest ta instytucja.

Na spotkaniu pojawiły się miejska radna PiS Aleksandra Woźniak oraz lokalna działaczka Konfederacji Joanna Banaś z kilkudziesięcioma innymi osobami. Rozdawano ulotki z wizerunkami tych radnych Bielska-Białej, którzy rzekomo zgodzili się na budowę centrum, choć inicjatywa była niezależna od miasta i nie wymagała żadnej budowy. Bielskie Centrum to bowiem zaledwie cztery pokoje biurowe. Ale protestujący byli odporni na fakty, które próbowali przekazać Grzegorz Sikorski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach, Bartłomiej Potocki, dyrektor Departamentu Integracji Społecznej w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, czy przedstawiciele Caritas Polska.

Protestujący wiedzieli swoje: że do centrum trafią migranci, których nie chcą u siebie Niemcy. Trzymali transparenty z hasłami: „Mieszkańcy mają głos” i „Nie chcemy żyć w strachu”. Bo też od jakiegoś czasu wielu mieszkańców Bielska-Białej w takim strachu żyje. Ten strach jest regularnie podsycany.

Na początku maja pod bielskim ratuszem Młodzież Wszechpolska zorganizowała demonstrację pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem”. „Będziemy domagać się społecznych konsultacji i wyrażać swój sprzeciw wobec postawy władz miasta”, głosili organizatorzy. A ponieważ Centrum Integracji Cudzoziemców nie jest inicjatywą władz miasta, chyba chodziło o to, że te władze nie protestują. Kolejny protest odbył się w czerwcu. Do marszu sprzeciwu organizatorzy zapraszali wszystkich bielszczan, którzy „nie zgadzają się na obowiązkową relokację migrantów w ramach nowego paktu migracyjnego”.

Narodziny strachu

Nic więc dziwnego, że ludzie się boją. – Mieszkam niedaleko, nie chcę przestępczości, a oni będą się tu kręcić – mówi Urszula, matka samotnie wychowująca syna. Co ciekawe, nigdy na PiS nie głosowała i powinna być ostatnią osobą obawiającą się imigrantów. Bywała w Egipcie, interesuje się ajurwedą, ćwiczy jogę. A jednak odczuwa strach i imigrancka retoryka bardzo do niej przemawia. Opowiada o biegających po Niemczech uzbrojonych w noże islamskich fanatykach, o tym, że muzułmanie napadają na spokojnych ludzi i gwałcą kobiety. – Czuję się zagrożona – dodaje Urszula.

Do tej sytuacji idealnie pasują słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne – czarne”. To był oczywiście lapsus, ale jakże znamienny. CIC nie są ośrodkami pobytu ludzi, którzy przebywają w Polsce nielegalnie. Kto więc z tych centrów korzysta? Jak podkreśla Arkadiusz Kaczor, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach: – Z usług naszych centrów integracji mogą skorzystać tylko osoby, które przebywają w Polsce legalnie.

Potwierdza to również Sabina Haczek, koordynatorka Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom Caritas Archidiecezji Katowickiej.

CIC najłatwiej przyrównać do centrum informacji turystycznej. To biuro, w którym można uzyskać fachową poradę i pomoc. Nikt tam nie śpi ani się nie stołuje. Jeśli już mowa o pobycie cudzoziemców w takim centrum, to wtedy, gdy biorą oni udział w nauce języka polskiego lub w kursach, dzięki którym poznają obowiązujące w Polsce przepisy albo polską kulturę.

Kto z centrów korzysta? W przeważającej części obywatele Ukrainy (98%) i Białorusi, zazwyczaj kobiety z dziećmi. W Katowicach zarejestrowano prawie 1,5 tys. osób. W Częstochowie z pomocy CIC korzystają 144 osoby, natomiast w Bielsku-Białej, gdzie biuro uruchomiono najpóźniej, wsparcie otrzymuje prawie 130 osób. Wśród nich 32% to dzieci w wieku do 17 lat oraz kobiety: 30% w wieku ponad 60 lat, a 27,94% w wieku 18-59 lat. Inne narodowości pojawiają się sporadycznie: odnotowano 17 Białorusinów, po dwie osoby z Kirgistanu i Filipin oraz po jednej osobie z Algierii, Indii i Rwandy.

W Bielsku-Białej jak dotąd nie zarejestrowano osób spoza Ukrainy, choć Caritas współpracuje tam także z migrantami z Indii. To świadczy o tym, że obecne CIC w województwie śląskim odpowiadają przede wszystkim na potrzeby uchodźców wojennych z Ukrainy. I tak jest w całej Polsce.

Imigrancki matrix

Na konferencję w Bielsku-Białej przyszli protestować ludzie, których nie dawało się przekonać. Byli to po prostu zwolennicy innej, alternatywnej rzeczywistości.

CIC (w województwie śląskim, jak i w pozostałych województwach), wbrew pogłoskom rozsiewanym przez ich przeciwników, to typowe biura. Nie ma w nich ani łóżek, ani jadalń, nie pełnią żadnych funkcji hotelowych – nikt w nich na stałe nie mieszka. Służą jako punkty wsparcia i doradztwa dla osób potrzebujących pomocy w odnalezieniu się w nowym miejscu. Są efektem współpracy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach oraz Caritas Archidiecezji Katowickiej.

Koncepcja CIC ma korzenie w inicjatywie poprzedniego rządu. To pilotaż uruchomiony w 2021 r., mający na celu przetestowanie i ujednolicenie form wsparcia dla legalnie przebywających w Polsce cudzoziemców. Jego pozytywne wyniki doprowadziły do decyzji o rozszerzeniu projektu na całą Polskę. Chodziło o usystematyzowanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Bójcie się obcych?

Niedawno TVN 24 podała wieść hiobową. Od początku tego roku prokuratura postawiła zarzuty popełnienia przestępstwa ok. 2,6 tys. cudzoziemców! Tę wieść bezkrytycznie powtórzyły inne media, co ambitniejsze dodawały od siebie komentarz. Przywoływano przy okazji przypadki groźnych przestępstw popełnianych przez imigrantów w różnych krajach Zachodu. Stworzyło to szczególną atmosferę. Przeciętny Polak zrozumiał, jak groźni są imigranci, którzy tylko się rozglądają, kogo by tu zgwałcić, zamordować albo rozjechać autem. W tej atmosferze pojawiły się wypowiedzi polityków. Ostre, pryncypialne, antyimigranckie. Deportować! Trzeba chronić przed zbrodniczymi imigrantami nasze kobiety i dzieci, zanim zostaną zgwałcone lub zamordowane! Już nie mówiąc o tym, że nasze kościoły zostaną zamienione w meczety.

Żadna z osób powtarzających bezmyślnie informację o postawieniu zarzutów popełnienia przestępstw 2,6 tys. cudzoziemców nie podjęła trudu rozważenia, czy to dużo, czy mało. Zapewne dlatego, że sama liczba przerażała swoim ogromem i było oczywiste, że to nie tylko dużo, ale wręcz bardzo dużo. Co tam bardzo dużo, przerażająco dużo!

Otóż podejmujących temat dziennikarzy i polityków chciałem zmartwić. Sama liczba (choćby to było nawet 2,6 tys.) o niczym nie świadczy. Aby wiedzieć, czy to dużo, czy mało, trzeba by wiedzieć coś więcej. Na początek trzeba by się zorientować, ile zarzutów popełnienia przestępstw w tym samym okresie usłyszeli Polacy. Wiecie to? Sprawdzaliście? No chyba nie. Ale informacja o liczbie przestępstw popełnionych przez Polaków to i tak za mało, aby coś sensownego powiedzieć. Trzeba by jeszcze wiedzieć, ilu w Polsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Stan wyjątkowy jako marzenie

W politycznej ciszy (niemalże), bez emocji społecznej, bez istotnego medialnego zainteresowania przeszła uchwalona przez polski Sejm ustawa wprowadzająca możliwość czasowego (na 60 dni) i terytorialnego ograniczenia przyjmowania wniosków o ochronę międzynarodową.

Sam projekt w swoich komentarzach zgodnie oprotestowały wcześniej organizacje praw człowieka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Naczelna Rada Adwokacka i Krajowa Izba Radców Prawnych, wykazując, że nowelizacja „stoi w rażącej sprzeczności z prawem krajowym, unijnym i międzynarodowym”. RPO zauważył, że „prawo cudzoziemców do ubiegania się o ochronę międzynarodową na terytorium Polski jest prawem człowieka o randze konstytucyjnej. Zgodnie z art. 56 ust. 2 Konstytucji RP cudzoziemcowi, który poszukuje w RP ochrony przed prześladowaniem, może być przyznany status uchodźcy zgodnie z wiążącymi umowami międzynarodowymi”.

Wszystko to dla sejmowej większości, bez garstki posłanek i posłów Lewicy, Razem, kilkorga z PO i nie wiedzieć czemu z PiS (zawsze murem przeciw rządowi?), jest bez znaczenia. Impuls politycznego kursu „antyimigranckiego” jednoczy oponentów partyjnych, konsoliduje polskie ciemne jądro konserwatywno-prawicowe. Współbrzmi z Trumpowskimi hasłami i decyzjami, z europejskimi nawoływaniami skrajnej prawicy.

Pojęcie skrajnej prawicy traci zresztą semantyczny sens, jeśli jej hasła stają się domeną czegoś, co do niedawna było – albo chciało za takie się uważać – „liberalnym centrum”. Jeśli coś od setek lat należy do uznanego serca tradycji europejskiej polityczności, to prawo do azylu właśnie. Wyjmowanie go z korpusu praw człowieka jest krokiem dużo groźniejszym, niż może się wydawać, jest realnym rozmontowywaniem systemu politycznego zbudowanego na zgliszczach świata po II wojnie.

To nie jest zabieg bezkarny, lekki retusz – to rujnacja podstawowych reguł pokojowego współistnienia.

Dlaczego „liberalne centrum” ugina się pod naporem faszyzującej prawicy, która dyszy mu nad uchem i zdobywa coraz większe poparcie, w tym wyborcze (patrz Niemcy i wynik AfD)? Trudno znaleźć inną odpowiedź niż polityczna słabość i brak odwagi, by bronić porządku skonstruowanego po przemyśleniu hekatomby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Cudzoziemiec w Polsce – na końcu łańcucha pokarmowego

Praca imigranta w dynamicznie rozwijającym się kraju jest towarem pierwszej potrzeby. Ale on sam to tylko żywa maszyna lub intruz

W gdańskich stoczniach i fabrykach rozbrzmiewa kilkadziesiąt języków, podobnie jak w turystycznych zaułkach Starego Miasta. Stolica Pomorza ze swoim chłonnym rynkiem pracy skupia jak w soczewce wszystkie problemy polskiej polityki migracyjnej. W warunkach ostrego kryzysu mieszkaniowego i niepewności zatrudnienia liberalne hasła o równości szans i tolerancji szybko mogą zostać zastąpione polowaniem na czarownice. Niechęć i uprzedzenia sprzedają się jak gofry na plaży.

Chów klatkowy

W 50-metrowym, trzypokojowym mieszkaniu na gdańskich Siedlcach gnieździ się ośmiu Ukraińców. Wojna za wschodnią granicą jeszcze bardziej zaostrzyła kryzys mieszkaniowy, więc takie warunki to i tak wyjątkowy luksus. Miejsca, w których lokatorzy śpią na zmiany na piętrowych łóżkach, ograniczając czas spędzony w wynajętym mieszkaniu do kilku godzin niespokojnego snu, w aglomeracji gdańskiej nie należą do wyjątku. W myśl przepisów Kodeksu karnego z września 2017 r. na jednego osadzonego w polskim więzieniu powinno przypadać 3 m kw. powierzchni mieszkalnej. Więźniów i pracowników łączy więc konieczność ograniczania ekspresji ciała do minimum. Dnie spędzane w dusznych pomieszczeniach są jak krople spadające na czoło podczas chińskiej tortury wodnej.

Zagęszczeniu w wynajętych mieszkaniach i hotelach robotniczych towarzyszy całkowity brak ochrony przed nadużyciami na prywatnym rynku wynajmu. W gdańskim Nowym Porcie młodą Białorusinkę, która uciekła do Polski przed reżimem Łukaszenki, czekało starcie z realiami dzikiego rynku. Jej rzeczy osobiste zostały wyrzucone na ulicę, a kaucję przejęli nieuczciwi właściciele. W wyniku zastraszenia przez osiłków wynajętych przez właścicielkę lokalu dziewczyna dostała ataku padaczki. Cała sytuacja przypomniała jej pobicie przez białoruską milicję. Aktywiści lokatorscy donoszą o wielu tego typu sprawach z całego kraju.

– Do Komitetu Obrony Praw Lokatorów co kilka dni napływają zgłoszenia od przebywających w Polsce Ukraińców, Czeczenów, Pakistańczyków czy obywateli Arabii Saudyjskiej. Zgłaszający zazwyczaj nie mogą liczyć na równe traktowanie ich spraw przez policję. Mundurowi z cudzoziemcami obchodzą się zdecydowanie gorzej niż z Polakami – a przy tym nie zaobserwowałam, by nasi rodacy też mogli liczyć na profesjonalizm i zrozumienie funkcjonariuszy. Policjanci, gdy tylko słyszą obcy akcent, okazują całkowite lekceważenie. Pogarda wyczuwalna jest nawet wówczas, gdy zgłaszający płynnie mówi po polsku – stwierdza Zenobia Żaczek z Komitetu Obrony Praw Lokatorów.

Kontakt cudzoziemca z polskimi służbami porządkowymi jest jeszcze bardziej dramatyczny, jeśli sprawa dotyczy nielegalnego pobytu w pustostanie. Jeżeli w opuszczonym budynku chroni się polska rodzina, policjanci zazwyczaj przymykają oko. Znajdujące się w takiej samej sytuacji np. rodziny czeczeńskie są błyskawicznie wysyłane do ośrodka Straży Granicznej i traktowane jak przestępcy.

Do biura Komitetu Obrony Praw Lokatorów równie często trafiają sprawy Ukrainek i Białorusinek. Właściciele, którzy znaleźli bardziej dochodowych lokatorów, wyrzucają je na bruk z dnia na dzień. Policji nie obchodzi los ofiar brutalnego mechanizmu rynkowego. Funkcjonariusze z reguły nie chcą przyjmować tego typu doniesień ani nawet rozmawiać z pokrzywdzonymi.

Dziki Wschód i cywilizowany Zachód?

Tymczasem nie ma w Polsce takiego miejsca, w którym nie słychać o ukraińskich dzieciach przyjmowanych do przedszkoli bez kolejki kosztem polskich maluchów czy o dobrze płatnych etatach z pełnym ubezpieczeniem społecznym, czekających na pracowników zza wschodniej granicy.

– Ukraińcy i wiele innych grup pracowników cudzoziemskich są zatrudniani na czarno. „Pracodawcy” nierzadko okradają ich z pensji, a oni w efekcie stają się niewypłacalni, co skutkuje natychmiastowym wyrzuceniem z mieszkania. Nie wiedzą, do kogo się zwrócić – w sytuacji nadużyć pozbawieni są sieci wsparcia. Są także ofiarami propagandy, z którą zetknęli się jeszcze w ojczyźnie. Mówiono im, że Polska jako członek Unii Europejskiej i państwo cywilizowane przestrzega zasad humanitaryzmu i praworządności. Roszczeniowość Ukraińców może zatem brać się z ich wiary w propagandę uprawianą przez państwo polskie – ocenia aktywistka lokatorska.

Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zadeklarował chęć niesienia pomocy

Kraj

Uchodźcy. Rezk Alkabak

Ucieczka to sieć kontaktów. Ktoś komuś wysyła pieniądze, ktoś organizuje transport, ktoś kogoś przenocuje, skontaktuje z kimś, kto da pracę. I tak to działa

Rezk jest prawnikiem z Syrii. Do Europy uciekał przez Iran, przez góry, przez Turcję, przez morze.

– To był najbardziej niebezpieczny moment w moim życiu – mówi.

Po miesiącach w drodze, a potem miesiącach w ośrodkach dla uchodźców w oczekiwaniu na papiery, zamieszkał w Krakowie. Pracuje i układa wszystko na nowo.

I wtedy wszystko się zmienia

– Poproszę jedną syryjską na wynos – mówi chłopak i siada przy stoliku.

Przy drugim stoliku inny chłopak je klasyczną z mięsem, surówką i sosem. Na ladzie w pojemnikach znajdują się produkty. Oliwki, ser, czerwona cebula, pomidory, papryka, sosy, pity. Na ścianach wiszą małe wydruki zdjęć z Syrii. Pachnie mięsem, które obraca się na długiej tulei. Jeden z pracowników odkrawa kawałek, kładzie na pitę, dodaje ogórek kiszony i pastę czosnkową.

Rezk Alkabak nigdy nie marzył o przyrządzaniu kanapek. Marzył o prawie. Już wtedy, gdy jako dziecko biegał ulicami Damaszku. – Będę prawnikiem – mówił, gdy ktoś go pytał, kim chce zostać, jak dorośnie.

Urodził się w ponadpółmilionowym mieście Hims w zachodniej części Syrii, znanym z długiej historii i starych budowli, w tym VII-wiecznego meczetu Chalida ibn al-Walida. Zaraz potem jego rodzina przeprowadziła się do stolicy, do Damaszku. Tata Rezka, Maen, pracował na budowie, mama Shukrieh zajmowała się domem. On i jego starsze rodzeństwo, siostra Mariam i brat Hani, chodzili do szkoły podstawowej, potem do gimnazjum, do liceum.

Wonderful place, wonderful time – powie Rezk po latach o tym okresie swojego życia.

Powtarza: będę prawnikiem. I krok po kroku konsekwentnie dąży do spełnienia marzenia. Ma 18 lat, gdy 15 marca 2011 r. na fali arabskiej wiosny w całej Syrii odbywają się wielotysięczne demonstracje przeciwników autorytarnych rządów Baszara al-Asada. Ludzie idą, a naprzeciw staje wysłane przez dyktatora wojsko. Żołnierze strzelają. Giną setki cywilów. I wtedy wszystko się zmienia. Wszystko i dla wszystkich.

Wcześniej nikt by nie pomyślał o wyjeździe z kraju, teraz myśli o tym prawie każdy. Hims zaczyna wyglądać, jakby ktoś wyssał z niego życie, pozostawiając gołe mury i dziury po szybach, a meczet Chalida ibn al-Walida z listy atrakcji turystycznych przenosi się na listę „10 niezwykłych obiektów, których już nigdy nie zobaczymy”. W Damaszku kolejne fragmenty miasta obracają się w ruiny i powiększają internetowe galerie porównawczych zdjęć before i after. Rezk zaczyna rozumieć, że może zginąć w każdej chwili.

Pewnego dnia jego ojciec idzie do piekarni po chleb. Wybiera, kupuje, pakuje, wychodzi przed budynek i wtedy spada bomba. Ledwo uchodzi z życiem. Trafia na dwa miesiące do szpitala i to w tym czasie postanawia, że muszą wyjechać. Gdziekolwiek. W 2015 r. bierze Haniego i ruszają w drogę, która skończy się w Niemczech.

Rezk jest wtedy na Uniwersytecie Damasceńskim. Na wydziale prawa, tak jak sobie wymarzył. Tyle że po skończeniu studiów, zamiast ubiegać się o staż w którejś kancelarii, musi uciekać przed wcieleniem do armii. Wyjeżdża do Libanu. Mija przygraniczne obozy dla syryjskich uchodźców i jedzie do niewielkiego Amszit nad Morzem Śródziemnym, gdzie przez kolejne dwa lata pracuje jako kucharz w restauracji.

Jak mogę dotrzeć do Europy?

Na świecie wybucha epidemia COVID-19 i Rezk nie może zostać dłużej w Libanie. Wraca więc do Syrii. Ma 4 tys. dol. oszczędności. Mariam sprzedaje biżuterię i wszystko, co ma cennego, i dokłada swoje. Tata, który teraz pracuje w Monachium jako kierowca szkolnego autobusu, też coś wysyła. I brat, który pracuje tam jako barber. 2 tys. dol. dokładają jego teściowie. Rezk liczy, ale wciąż jest za mało.

– Cześć! Zdecydowaliśmy się wyjechać do Europy. Pomożesz mi? – dzwoni do najlepszego przyjaciela, który od kilku lat mieszka w Kanadzie.

– Pewnie. Ile potrzebujesz?

27 października 2020 r. Rezk i Mariam wsiadają do samolotu do Iranu, bo do Iranu Syryjczykom nie są potrzebne wizy. Wystarczy na facebookowej grupie wpisać: „Jak mogę dotrzeć do Europy?” i wyskakują oferty. Wystarczy popytać znajomych, przyjaciół, tych, którzy wyjechali, i tych, którzy zostali. Biznes się kręci. Rezk i Mariam wybierają opcję za 1,2 tys. dol. od osoby. Pierwszym etapem jest lot. Lądują w Tebrizie. Ponad pół miliona mieszkańców, kolejne stacje metra, małe kamienice, w okolicy istniał ponoć biblijny Eden, a w centrum istnieje park Shah Goli. „Zdecydowanie warto zobaczyć podczas wycieczek do Tebrizu – zachwala internetowy przewodnik. – Jeden z niewielu terenów zielonych w mieście, przyjazna okolica, w której można się wybrać na spacer i złagodzić stres”. Rezk i Miriam czekają, zestresowani. Przez kolejne dni zastanawiają się, czy to jutro. Dziewiątego dnia słyszą, że tak.

6 listopada zakładają górskie buty, na ramiona zarzucają ciężkie plecaki i ruszają.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Już nie opcja, ale konieczność

Polska gospodarka potrzebuje imigrantów. A oni potrzebują nas.

Ikram jest kierowcą Bolta w Warszawie. Ma 35 lat. Rok temu przyjechał do Polski z Tadżykistanu, jednej z najbiedniejszych republik postradzieckich. Chwali wyższe niż w ojczyźnie zarobki, znośne warunki pracy, bogate zaopatrzenie i ceny w sklepach. Uważa, że Polacy są sympatyczni i tolerancyjni. Nie wie, czy zostanie nad Wisłą, bo w Niemczech mógłby zarobić więcej.

Były oficer gruzińskiej policji Zurab stracił posadę, gdy w roku 2013 obóz polityczny prezydenta Micheila Saakaszwilego utracił władzę. A on był z tym obozem związany. W Gruzji polityczni przegrani nie mogą liczyć na względy, dlatego Zurab z rodziną musiał uciekać. Najpierw na Ukrainę, a gdy w 2022 r. wojska rosyjskie zaatakowały kraj, do Warszawy. Dziś pracuje jako kierowca w Uberze. W stolicy i dużych miastach większość kierowców taksówek Ubera i Bolta to imigranci.

Ukrainiec Andrij jest robotnikiem budowlanym. W Doniecku był cenionym chirurgiem. Gdy w kwietniu 2014 r. miasto opanowali separatyści, z żoną i małym dzieckiem wyjechał do Mariupola, gdzie znalazł pracę w szpitalu. W roku 2021 kupił dom. Ale w lutym kolejnego roku wojska rosyjskie zaatakowały miasto, więc z ciężarną żoną przyjechał do Polski. Drugie dziecko przyszło na świat u nas. Andrij ciężko pracuje i stara się nostryfikować dyplom lekarza. Marzy o pracy w szpitalu. Nie jest lekko, jednak ma nadzieję, że gdy to się uda, jego życie zmieni się na lepsze. Na Ukrainę nie chce wracać, przeklina wojnę i Putina.

Podobnych dramatycznych życiorysów jest bez liku. Z opublikowanego we wrześniu 2023 r. przez Warsaw Enterprise Institute raportu „Migracje: niewykorzystana (na razie) szansa Polski” wynika, że w naszym kraju mieszkało od 3,5 mln do 4 mln imigrantów, z czego 60-75% stanowili Ukraińcy. Inne nacje to Białorusini, Gruzini, Hindusi i Mołdawianie. Ci ludzie są nam potrzebni. Pracując legalnie, zajmują miejsca pracy opuszczone przez Polaków, płacą podatki, składki ZUS, gwarantują wzrost PKB i wspierają gospodarkę.

Potrzebujemy rąk do pracy.

Polacy od XIX w. byli narodem emigrantów. Trzej weterani powstania listopadowego w roku 1836 walczyli w jednej z najsłynniejszych bitew w historii Stanów Zjednoczonych – obronie klasztoru Alamo pod San Antonio w Teksasie. Garnizon powstańców bronił się tam przed meksykańską armią. Zginęli niemal wszyscy oblężeni. Obronę Alamo nazwano amerykańskimi Termopilami.
W XIX i XX w. nasi przodkowie zasiedlali Brazylię i Amerykę Północną, szukali pracy w kopalniach Francji i Belgii. Galicyjscy chłopi osiedlali się na terenach dzisiejszej Bośni i Hercegowiny. Ci z Mazowsza w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdżali do Gruzji. Dziś imigranci przyjeżdżają do nas, licząc na to samo.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Awantura o obcych

Mieszkańcy gminy Stara Biała, w której wyrosło ogromne miasteczko dla azjatyckich pracowników budowy Orlenu, nie pojmują problemu z imigrantami Mało kto z gminy Stara Biała wcześniej widział Filipińczyka. Teraz wystarczy po południu wejść do sklepu w Białej, żeby spotkać ich kilku. Kupują głównie banany, bo to ulubiony owoc tego narodu, a na dodatek w niewygórowanej cenie. To ważne, bo przecież oni przyjechali do Polski, żeby zarabiać, a nie wydawać. Gdyby nie budowa orlenowskiego zakładu Olefiny III, niewiele osób w kraju wiedziałoby o istnieniu w województwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Podlasie pod ścianą

Kryzys migracyjny trwa, Podlasianie nie mogą normalnie żyć ani pracować „W trakcie przedłużonego świątecznego weekendu od 7 do 10 kwietnia br. polsko-białoruską granicę nielegalnie próbowało przekroczyć 180 osób. Zatrzymano również 6 pomocników w organizowaniu nielegalnego przekroczenia granicy”, informowała po świętach wielkanocnych Straż Graniczna. Latem zeszłego roku na podlaskim odcinku granicy z Białorusią ukończono budowę wysokiego na 5,5 m płotu ze stalowych przęseł, zwieńczonego drutem żyletkowym, o łącznej długości 186 km. Pozostałe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

47 296 powodów, żeby rozwiązać Straż Graniczną

Na ogólnie zadane pytanie, czy w Polsce może funkcjonować instytucja, organizacja, służba państwowa (!), która masowo dopuszcza się działań przestępczych, systematycznie, regularnie łamie prawo, nie zwraca uwagi na kolejne wyroki sądowe, które to potwierdzają, odpowiedź wydaje się oczywista – nie, nie może. A jednak funkcjonuje w najlepsze. To Straż Graniczna, w szczególności jej funkcjonariusze stacjonujący wzdłuż granicy z Białorusią. W trybie dostępu do informacji publicznej (prawa obowiązującego od 20 lat), regulacji bardzo nielubianej przez rządzących, opublikowana została

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.