Tag "katolicyzm"

Powrót na stronę główną
Kraj

Miasto Maryi walczy z szatanem

Wbrew pozorom nie jest to Częstochowa

Pamiętacie galijską wioskę, w której żyli Asteriks i Obeliks, a która tak dzielnie broniła się przed Rzymianami? W Polsce też mamy miejsce, które twardo się broni – przed siecią 5G i innymi wymysłami szatana.

Obroną tą od dziesięciu lat kieruje Maryja, matka Chrystusa. 8 grudnia 2015 r. prezydent Rafał Piech zawierzył jej Siemianowice Śląskie. „Ona otrzymała klucze do miasta, jest jego menedżerem i je prowadzi”, powiedział przy tej okazji.

5G, edukacja zdrowotna i egzorcyzmy

Pytania dotyczące walki z szatanem zadałem mu jakiś miesiąc temu. Chciałem wiedzieć, jak wygląda w tym mieście edukacja zdrowotna. Prosiłem również o informację, ile decyzji w sprawie „posadowienia urządzeń teletechnicznych działających w sieci 5G” wydano w ciągu ostatnich pięciu lat w Siemianowicach Śląskich. Na interesujące mnie dane czekałem ponad dwa tygodnie. Być może nie bez powodu – tyle czasu zajęły konieczne egzorcyzmy. Ale odpowiedzi nadeszły. Dzięki temu wiadomo, że Siemianowice Śląskie przynajmniej od 2021 r. bronią się przed takim wynalazkiem szatana jak sieć telefonii komórkowej. Odpowiadająca mi rzeczniczka prasowa Alina Kucharzewska poinformowała, że „pozwolenia na budowę stacji bazowej telefonii komórkowej wydawane są bez rozróżnienia stosowanego przez operatora standardu komunikacji (2G, 3G, 4G czy 5G). Wszystkie wydane decyzje w tym zakresie były odmowne”.

Dowiedziałem się również, ile dzieci chodzących do siemianowickich szkół zapisanych jest na zajęcia z edukacji zdrowotnej, ile zaś nie. Poznałem także liczbę uczniów uczęszczających na zajęcia z religii.

Na tym polu szatan wyraźnie przegrywa. Na zajęcia z edukacji zdrowotnej zapisanych jest bowiem 1,7 tys. uczniów, wypisanych – ponad 2,3 tys. W lekcjach religii uczestniczy 2,7 tys. młodych ludzi. Jest ich trochę więcej niż tych, którzy na katechezę nie chodzą (2,1 tys.).

Z odpowiedzi przesłanej przez siemianowicki magistrat wynika, że ten nie podejmował żadnych działań zachęcających bądź zniechęcających uczniów do udziału w zajęciach z edukacji zdrowotnej. Ta neutralność nie obejmuje jednak samego Rafała Piecha. Wkrótce po rozpoczęciu obecnego roku szkolnego wystąpił w mediach społecznościowych z apelem: „Naszym obowiązkiem jest promowanie tego, co naturalne!!! Prawdziwa rodzina to związek składający się z mężczyzny i kobiety. Do 25 września możesz wypisać dziecko z edukacji zdrowotnej. Kilka faktów, które kryją się pod tym przedmiotem”.

Tylko nie dwie panie

W kilkuminutowym monologu Piech ujawnił szatańskie plany – będę trzymał się ściśle tego, co powiedział. Edukacja zdrowotna ma drugie dno, które prezydent Siemianowic Śląskich odsłonił. Ministerstwo oraz pomysłodawcy tego przedmiotu kładą nacisk na to, aby zrównywać „związek mężczyzny i kobiety jako ten związek przecież naturalny, prawdziwy, ze związkiem homoseksualnym, składającym się z dwóch mężczyzn albo dwóch kobiet. To jest właśnie cel, aby tak naprawdę młodemu człowiekowi przedstawić, że tutaj nie ma żadnych różnic”.

Dalej Piech wywodził, że to oczywiście nieprawda, „bo wiemy doskonale, co jest naturalne i co jest prawdziwe, a co jest nienaturalne”. Jaka jest różnica pomiędzy „nienaturalnością” a „nienormalnością”, tego nie powiedział. Powiedział natomiast o „dużym zagrożeniu”.

Pod jego wystąpieniem w mediach społecznościowych został zamieszczony formularz adresowany przez rodziców do dyrektorów szkół: „Rezygnacja z udziału w zajęciach Edukacja Zdrowotna. Oświadczam, że moja córka/mój syn… uczennica/uczeń klasy… w roku szkolnym… nie będzie uczestniczyć w zajęciach Edukacja Zdrowotna”. I miejsce na datę oraz podpis rodzica czy opiekuna.

Szatańska edukacja zdrowotna to nie tylko mącenie młodzieży w głowach sprzecznymi z naturą związkami międzyludzkimi. Są kolejne niebezpieczeństwa. Być może jeszcze bardziej szatańskie. Dotyczą już 15-latków oraz uczniów starszych. Piech bił na alarm: „Tam będzie się omawiać takie zagadnienia jak właśnie zagadnienie przyjemności seksualnej, tego, co wpływa na libido. Wymienia się formy aktywności seksualnej”. Aktywnościom seksualnym Rafał Piech poświęcił nieco więcej uwagi. Mówił: „Wymieniono różne formy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Bp Życiński porównał mnie do Judasza

W polskim Kościele jest sporo kleru o słabej formacji, niewykształconego, nieznającego teologii. I on rządzi

Przedstawianie prof. Tadeusza Bartosia naszym czytelnikom byłoby nietaktem – zarówno wobec nich, jak i wobec profesora. Jego dorobek i intelektualna odwaga są dobrze znane, a dla wielu stanowią inspirację do dalszych poszukiwań. Wywiad rzeka z profesorem, której fragmenty prezentujemy, to lektura wymagająca i niełatwa. Zmusza do zadawania pytań: Dlaczego? Po co? Czy naprawdę musiał? Czy nie dało się inaczej? A gdy już się je zada – nie sposób nie czytać dalej.

Tadeusz Bartoś nie sypie anegdotami, które wywołują uśmiech. Mówi serio, tak jak pisze: z intelektualnym namysłem, z dystansem wobec siebie i instytucji, które współtworzył. Nie był dominikańskim bon vivantem, choć, jak sam przyznaje, nie od razu dostrzegł, czym naprawdę jest życie w zakonie, a właściwie w Kościele. To świat podporządkowany sztywnym regułom, wśród których na plan pierwszy wysuwa się uległość. Dopiero po latach, już jako dojrzały dominikanin, Bartoś zrozumiał, że funkcjonuje w systemie autorytarnym, który ma się dobrze w państwach niedemokratycznych.

Czytelnik szybko zauważy, że Artur Nowak nie stawia rozmówcy pod ścianą i nie celuje pytaniami w stylu brukowców. Dociekliwość dziennikarza, chęć poznania biografii i poglądów Bartosia są dopasowane do jego charakteru i intelektu. Niektórym może jednak zabraknąć ostrzejszego tonu lub choćby pytania: jak to możliwe, że taki umysł przez lata godził się na to, co głosi Kościół i Biblia? Dlaczego tolerował przepych instytucji, która od wieków stawia się ponad człowiekiem?

Książka podzielona jest wyraźnie na dwie części. Pierwsza to chronologiczna opowieść o drodze do zakonu i samym życiu zakonnym. Druga to już szersza refleksja: Bartoś i Kościół. Dogmaty i ludzie, którzy są poddani kościelnej strukturze lub ją umacniali, jak Jan Paweł II. Bo nawet jeśli ktoś w Kościele dąży do zmian, to najczęściej po to, by go wzmocnić, a nie umniejszyć jego rolę.

Droga Bartosia od ministranta po dominikanina z czasem zaczęła się zmieniać, a raczej załamywać pod wpływem lektur, obserwacji, własnych przemyśleń i… Co było tym „i”, niech czytelnik odkryje sam, sięgając po książkę pod znamiennym tytułem „Bóg odszedł z poczuciem winy”.

Bóg odszedł z poczuciem winy. Tadeusz Bartoś w rozmowie z Arturem Nowakiem, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

 

Prof. Tadeusz Bartoś

Kiedy wstąpiłeś do nowicjatu, miałeś okazję zobaczyć ten świat od środka. Przypomnijmy, gdzie odbyłeś tę formację.
– Nowicjat odbywał się w Poznaniu. A więc już będąc w duszpasterstwie, widzieliśmy tych nowicjuszy. Chłopcy wchodzili, wychodzili, szli na modlitwy, na nieszpory… mijaliśmy się. Były obłóczyny, klęczałem w garniturze i krawacie, zdjęli mi marynarkę, krawat, założyli habit, pas, szkaplerz – rytuał inicjacyjny. Kiedyś jeszcze zmieniano imiona, żeby panowie przeżyli jakby całkowitą przemianę: stary umiera, rodzi się nowy.

A kryzys?
– W pierwszych miesiącach nowicjatu byłem w szoku. To był paraliżujący konflikt poznawczy. Okazało się, choć docierało to do mnie powoli przez kilka miesięcy, że w ogóle cała ta zewnętrzna otoczka klasztoru, cały ten sympatyczny i zabawowy świat aktywności za klauzurą w ogóle nie istniał. Totalna pustka. Wszystkie zachowania regulowane stosownymi zasadami, cały dzień zaprogramowany co do minuty: rano wstajesz, idziesz na modlitwy, śniadanie, zajęcia wspólne, czas wolny, obiad, rekreacja i tak dalej. Całe życie określone z góry, totalna zewnątrzsterowność, skrajna heteronomia, brak możliwości prywatnych kontaktów, rozmów kuluarowych, jakiegokolwiek ducha swobody.

I ty się temu wszystkiemu grzecznie podporządkowałeś?
– Istnieją dwa typy podejścia, dwie strategie przetrwania w takiej zamkniętej grupie. Jedna zabawowa, chociaż to jest zakazane, a druga to ta nieludzka, formalna, czyli milczenie, modlitwa i posłuszeństwo. Albo uznanie, że reguły są, bo muszą być, a życie rządzi się swoimi prawami, albo stwierdzenie, że staranne wypełnianie wszystkich wskazań jest drogą do duchowej doskonałości, dowodem wierności Bogu, czymś najdoskonalszym. No to raczej nie dla mnie. Ja poszedłem drogą doskonałości – rzetelny młody człowiek z Wielkopolski – i szybko boleśnie to odczułem. Życie zakonne oznacza życie w milczeniu, skupieniu, modlitwie. Krótko mówiąc, po śniadaniu nikt nie może sobie pójść do drugiego kolegi na posiadówkę, żeby sobie pogadać i poplotkować. To jest to alternatywne życie – zakazane, ukryte i najzdrowsze. Ale solidny zakonnik żyje według reguły, czyli nie ma lepszych i gorszych przyjaciół – wszyscy są braćmi. To jest silnie deprywacyjne. I jeśli respektowałem te reguły, to oznaczało, że nie mam żadnych towarzyskich kontaktów. Przeżyłem totalne odcięcie od poprzedniego życia. Od znajomych, kolegów, rodziny. Zakaz odwiedzin, cenzurowana przez magistra korespondencja. Listy dostawało się już otwarte. Rozmowa wspólna wszystkich razem tylko po obiedzie w salce rekreacyjnej. Czyli takie sztuczne posiedzenie, gdzie ktoś tam coś gada lub nie. O alternatywnym trybie funkcjonowania nic nie wiedziałem. Latami nic nie wiedziałem.

To nieludzkie. Stąd ten kryzys, o którym wspomniałeś.
– Z jednej strony miałem momenty, że chciałem uciec stamtąd, z drugiej – czułem zobowiązanie, bo podjąłem decyzję świadomą, że chcę być zakonnikiem. Tłumaczyłem sobie, że jestem człowiekiem poważnym, a wierność powołaniu to najwyższa wartość, m.in. dlatego wyciągnąłem papiery z polonistyki, żeby nie móc stąd uciec, i sam zastawiłem na siebie pułapkę.

Miałem dylematy, więc poszedłem na rozmowę do magistra, czyli opiekuna. Pytałem: co, jeśli mam wątpliwości, że fatalnie się czuję. No i on tłumaczył, że to normalne, że to jest właściwa droga. Doświadczenie duchowe, wystawienie na próbę, może nawet jakaś pustka. Jest na ten temat literatura. XVI-wieczny hiszpański mistyk Jan od Krzyża, mówił o ciemnej nocy duszy. A więc braku uczuć, braku miłości do Boga, braku zapału i radości. I że tak ma być, bo to jest próba. I chyba przyjąłem to za dobrą monetę. Później się w tych mistykach zaczytywałem. Stopniowo zabijałem w sobie radość życia, w głębi pielęgnując przekonanie, że życie to nie radość, taniec, śmiech i zabawa, ale krzyż noszony na co dzień. To paradygmat, formacja kulturowa Zachodu: udręczyć duszę, by później dać jej chwilę wytchnienia. Pełna kontrola. Pielęgnowałem więc w sobie pustkę, by zjednoczyć się z bóstwem. (…)

Rozmawiałeś o tych kryzysach z innymi nowicjuszami?
– Nie. Szedłem drogą zasad, oficjalną. Nie robiłem tego, czego obyczaj zakonny zakazuje, a więc nie uczestniczyłem w nieoficjalnych nasiadówkach, wręcz nie miałem wielkiego pojęcia, że takie sieci kontaktów się tworzyły. Nie mogło być tak, że – dajmy na to – magister wchodzi do celi, a tam dwóch kolegów sobie siedzi i pije herbatkę. Mówiłem już, że zakazany był kontakt z rodzicami przez cały nowicjat, listy były cenzurowane. Miałem takie poczucie, że ten skok duchowy polega na tym, że się odcinam od całego świata, od wszystkiego, wszystkich powiązań rodzinnych, bo teraz najważniejszy jest Bóg. Nowe życie, powtórne narodziny. Ja w to wszedłem na sto procent. Stąd organizm zareagował nerwowo.

Ale nie wszyscy tak mieli?
– Po wielu latach rozmawiałem z jednym z zakonników, który też później się pożegnał z organizacją. Wspominaliśmy i mówię, że przecież nie można było w ogóle rozmawiać. A on mi na to: „Co ty opowiadasz, Tadziu? Wszystko było można. Imprezy nawet były”. Krótko mówiąc, było tzw. drugie życie, podziemie towarzyskie. Poza tym wśród kleryków odpowiednio nastawionych kwitło życie miłosne, najpierw przyjaźnie, potem zakochania. Też nic o tym nie wiedziałem. Inny kolega również po latach opowiadał bez specjalnego zażenowania o romansach, jak jeden mówi, że jest mu smutno, chce się przytulić, i do łóżka mu włazi. Opowiadał z rozbawieniem. A on po prostu szukał, biedak, bliskości. To nie były jakieś takie wielkie tajemnice, ale zdaje się, taka plotkarska wiedza środowiskowa, tajemnica pana Poliszynela. A ja głupi książki czytałem, zamiast zabawiać się z chłopakami. No, ale to są moje refleksje po czasie.

Trochę czasu upłynęło.
– W pewnym momencie powiedziałem sobie: trzeba użyć wyobraźni, by sprawę sobie przedstawić. Znacząca część duchownych jest homoseksualna. Mieszkają razem w klasztorach, niekiedy bardzo licznych. No i od czasu do czasu między nimi iskrzy, zakochują się, zastanawiają, czemu na mnie nie spojrzał albo uśmiechnął się do mnie. Może mnie lubi? Wszystko, co najbardziej naturalne na świecie. Jestem wielkim fanem miłości gejowskiej dla gejów. Przyroda to najpierw różnorodność, która cieszy. I teraz wyobraź sobie, że jako heteryk zamieszkałbyś w domu pełnym pięknych kobiet. Idziesz, dajmy na to, do chóru na nieszpory, stoicie sobie vis-à-vis, śpiewacie pobożne pieśni i tu po prawej Kasia, a tam dalej Basia, Zosia na ciebie spojrzała, uśmiechasz się do niej, Krysia cię nie lubi, ale Ania bardzo. Z tym że Ania wie, że leci na ciebie też Agnieszka, więc Ania za bardzo Agnieszki nie lubi. No po prostu raj na ziemi. Rzec by można, potencjalny harem. Takie sceny dzieją się – tak sobie to przedstawiam – pośród gejowskiej braci klasztornej. W tej atmosferze trudno o ducha

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kapelan prezydenta

Jaki prezydent, taki jego duchowy przewodnik

„Kończąc pracę nad nową strukturą Kancelarii, zaprosiłem do współpracy salezjanina, ks. dr. hab. Jarosława Wąsowicza, który będzie pełnił funkcję kapelana prezydenta. Ks. Jarosław Wąsowicz to duchowny i naukowiec. Człowiek odważny, oddany Panu Bogu patriota. Antykomunista, były członek Federacji Młodzieży Walczącej. Dyrektor Archiwum Salezjańskiej Inspektorii Pilskiej. Były członek Rady Muzeum II Wojny Światowej. Pomysłodawca akcji społecznej »Serce dla Inki«. Organizator ogólnopolskich pielgrzymek kibiców na Jasną Górę oraz wyjazdów wakacyjnych dla dzieci z polskich rodzin mieszkających na Wileńszczyźnie. Autor kilkuset publikacji naukowych i publicystycznych, wykładowca. Człowiek pogodny, pracowity, a także pełen życzliwości”, napisał Karol Nawrocki na portalu X.

Życiorys czcigodnego kapelana jest piękny i bohaterski, ale mocno niekompletny. Śpieszę wypełnić tę lukę.

Kapłan nienawiści

Ks. Jarosław Wąsowicz ma 52 lata i jest o 10 lat starszy od Karola Nawrockiego. Panowie znają się od dawna. Wielebny przez lata był przewodnikiem duchowym i politycznym Nawrockiego. Uformował go jako fanatycznego antykomunistę. Przekłada się to na walkę z liberalizmem, lewactwem i Unią Europejską.

Powiedzmy wprost: Wąsowicz to nacjonalista, szowinista, ksenofob i rasista, akceptujący przemoc nie tylko na stadionach, ale i w życiu publicznym. Idolami księdza są „żołnierze wyklęci”, w tym Narodowe Siły Zbrojne, partyjne wojsko przedwojennych polskich faszystów z Obozu Narodowo-Radykalnego. NSZ nie podporządkowały się podziemnym strukturom państwa polskiego, a okryta złą sławą Brygada Świętokrzyska kolaborowała z hitlerowcami. „Żołnierze wyklęci” nie chcieli zaakceptować powojennej rzeczywistości i chwycili za broń, wyczekując wybuchu III wojny światowej.

Podziemie antykomunistyczne ma na sumieniu wiele zbrodni. Paliwem popełnianych mordów była katolicka, antydemokratyczna i nacjonalistyczna ideologia z okresu przedwojennego. Narodowcy chcieli stworzyć wyznaniowe państwo autorytarne. Nie uznawali mniejszości narodowych, którym odmawiali wszelkich praw. Zakładali całkowitą eliminację ludności żydowskiej (poprzez wysiedlenie), którą oskarżano o promowanie szkodliwych dla polskości idei komunizmu, socjalizmu, liberalizmu i masonerii. „Żołnierze wyklęci” walczyli nie tylko z nową władzą, ale także z ludnością cywilną, dokonując mordów, rozbojów i rabując co popadnie. Wystarczyło samo podejrzenie o niepolskie pochodzenie lub sprzyjanie komunistom – i niewinne osoby, często całe rodziny, kobiety i dzieci, były zabijane w okrutny sposób. Szacuje się, że „żołnierze wyklęci” zamordowali ponad 5 tys. cywilów, z czego 200 ofiar to dzieci do lat 14.

Ale dla Wąsowicza katami byli Leszek Kołakowski, Tadeusz Mazowiecki i Zygmunt Bauman, którzy, jak twierdził, z bronią w ręku zwalczali tzw. podziemie niepodległościowe.

To podobno Wąsowicz był inicjatorem skandalicznej wystawy zorganizowanej w 2020 r. w Muzeum II Wojny Światowej. Zgodnie z jej przekazem za wybuch wojny nie odpowiadał nacjonalizm niemiecki, doprowadzili do niej Marks, Engels i Nietzsche, bo ich prace filozoficzne zaprzeczały istnieniu Boga (sic!).

Lewacka zaraza

Nie żadna miłość bliźniego i nauczanie Jezusa, ale nienawiść jest prawdziwą ideologią ks. Jarosława Wąsowicza i Karola Nawrockiego.

Wąsowicz jest nieformalnym kapelanem stadionowych chuliganów i organizatorem corocznej Patriotycznej Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę, która od kilkunastu lat odbywa się w styczniu. W tym roku do Częstochowy przybył także Karol Nawrocki jako kandydat na prezydenta. W wygłoszonej homilii duchowny kreślił polityczną instrukcję dla swojego podopiecznego.

„Trzeba z odwagą podjąć walkę z cywilizacją śmierci, bo, jak widać, zatacza coraz szersze kręgi, a sprawa bezwarunkowej dostępności aborcji, czyli zabijania nienarodzonych dzieci, jest przez niektórych podnoszona jako zasadnicza sprawa w programach wyborczych, a następnie jako najważniejsze zadanie do zrealizowania przez liberalno-lewicowe rządy. Trzeba wreszcie z odwagą zwalczać promocję obcych nam standardów moralnych, bo są one nie tylko moralnym nieuporządkowaniem, ale, jak pokazuje historia, stawały się one zawsze jedną z przyczyn upadku cywilizacji i kultury humanistycznej. (…) Karol Nawrocki zawsze uważnie wsłuchiwał się w nasze głosy. Dzisiaj witamy go wśród nas w nowej roli, z nadzieją, że nigdy nie zapomni drogi, którą w życiu prowadził go Pan Bóg (…). Witamy więc brata pośród braci, z nadzieją, że jego pielgrzymowanie do Królowej Polski będzie trwało w kolejnych latach, jeśli taka będzie wola Boża już w nowej roli”, prawił Wąsowicz.

Podczas spotkania w auli ojca Kordeckiego 11-letni Xavier, syn stadionowego chuligana, zapytał pretendenta do najwyższego urzędu w Polsce, „czy jeżeli zostanie prezydentem, to nie dopuści lewackiej ideologii do szkół”. Wywołało to entuzjazm zgromadzonych, a kibole zaczęli krzyczeć w ekstazie: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”. Wyraźnie wzruszony Nawrocki zaprosił chłopca na mównicę i podziękował mu za pytanie, które, jak stwierdził, „jest wielkim zobowiązaniem”, po czym dodał: „Odpowiedź może być tylko jedna. Drodzy państwo, jesteśmy dzisiaj na Jasnej Górze, jesteśmy w miejscu, w którym słyszymy głos młodych obywateli zaniepokojonych tym, co się dzieje w polskich szkołach. I odpowiedź tutaj może być jednoznaczna. Xavier, oczywiście nie dopuszczę do tego”.

Gdy padały te haniebne słowa, obok Nawrockiego stał wyraźnie rozbawiony ks. Wąsowicz…

Dodajmy, że ta „lewacka ideologia”, którą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Stary Stomma

Dwadzieścia lat temu, 21 lipca 2005 r., umarł Stanisław Stomma. Nazwisko to pamięta się dziś raczej w połączeniu z imieniem Ludwik, bo syn Stanisława, Ludwik Stomma, był słynnym felietonistą „Polityki” i „Przeglądu”. Kim zaś był Stanisław?

Na mapie politycznej Polski powojennej stanowił zjawisko odrębne pod każdym względem. Pochodził z Litwy, w dodatku z tej jej części, która w okresie międzywojennym nie wchodziła w skład II Rzeczypospolitej. Rzec można – był ostatnim depozytariuszem Rzeczypospolitej Obojga Narodów w jej granicach przedrozbiorowych – i to tym bardziej, że pochodzenie miał szlacheckie… W genach przechował mądrość litewskiego ziemiaństwa: jego świadomość egzystencjalnych zagrożeń i – wysnutą z tych zagrożeń – gotowość do koniecznego kompromisu. W przedwojennym Wilnie był liderem Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”, lecz sytuował się między prawicą a radykalną lewicą. Wspominał, że „serce mu biło do Żeromskiego”.

Był człowiekiem zmian i paradoksów. Przedwojenny piłsudczyk stał się po wojnie orędownikiem geopolityki Romana Dmowskiego. Antykomunista spod znaku Mariana Zdziechowskiego realizował politykę ugody z komunistami. Wywodząc się z „Polski Jagiellońskiej”, stał się entuzjastą „Polski Piastowskiej”. Artykuł Stommy z roku 1946 „Maksymalne i minimalne tendencje społeczne katolików” głosił – w obliczu stalinizmu – wycofanie się z walki politycznej i skupienie się na „ostatnich liniach zasadniczych”, niemożliwych już do oddania. Oskarżano Stommę o minimalizm, a przecież jego program był wtedy jedynie możliwy: charakteryzowała go wierność imponderabiliom, a zarazem nadspodziewana skuteczność. W krakowskim „Tygodniku Powszechnym” jeszcze w roku 1950, w apogeum stalinizmu, można było czytać słowa Stommy i Jerzego Turowicza: „Marksistami ani socjalistami nie jesteśmy. (…) Ideał socjalistyczny nie jest naszym ideałem”.

Gdy dalsze pisanie w tym duchu stało się niemożliwe, Stomma z Turowiczem powiedzieli w roku 1953 swe „non possumus”. Nikt nie mógł im zagwarantować, że za swą hardość nie zapłacą życiem. Tymczasem rezygnacja z obecności publicznej dała im kapitał moralny. Po przełomie Października 1956 nowy przywódca

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Skale obrzydliwości

Narodowy socjalizm i katolicyzm tworzą nadzwyczaj toksyczną miksturę, chłeptaną przez niezliczone rzesze obywateli Polski, a potem wyrzygiwaną publicznie ku uciesze gawiedzi i przy rosnących słupkach poparcia dla skrajnej prawicy. Naród karmiony takim koktajlem wyrodnieje, brunatnieje i hołubi swoich harcowników za to, że „mówią, jak jest”, a cokolwiek by mówili podłego, nikczemnego, jadowitego i haniebnego, poprzedzają to katolickim „Szczęść Boże”, cytatami z Biblii lub puentują głośną modlitwą. W odstępie kilkudziesięciu godzin Kaczyński ze swoją świtą zdążył pobłogosławić „obrońców granic”, Bąkiewicz wygłosić do kamer i mikrofonów swoje faszystowskie credo, Duda w obłąkańczym słowotoku uznać, że Polsce potrzeba wieszania zdrajców, a Braun zanegować istnienie komór gazowych i zacytować „naukowe” opracowania dotyczące mordów rytualnych. Owóż, ja osobiście wolę mordy rytualne od mord narodowych socjalistów katolickich, którzy najwyraźniej postanowili odbić w Polsce rząd dusz.

Nie dziwię się, że puszczają nerwy już nawet największym stoikom rodem z krakowskiej szkoły ekumenizmu i tolerancji – nawet Tomasz Fiałkowski, jeden z tytanów intelektualnych „Tygodnika Powszechnego”, napisał na swoim Facebooku o obecnej Polsce, że to „obrzydliwy, gówniany kraj”. Tu już nie czas na język ezopowy, o Polsce należy pisać tak, jak Thomas Bernhard pisał o Austrii, której obywatele dewocję i ksenofobię wyssali z mlekiem matek i której nie mógł darować hipokryzji – ci sami obywatele, którzy ekstatycznie witali Hitlera na Heldenplatz w 1938 r., po wojnie przybrali pozę ofiar nazistowskiego reżimu. O ironio, Bernhard wytchnienie odnalazł w Polsce, którą wspominał najrzewniej, zwłaszcza czas, który spędzał w towarzystwie Stanisława Leca na Nowym Świecie – ale inna to była Polska, inne demony w niej się budziły – te, których Bernhard najbardziej nienawidził, dopiero teraz urosły w siłę.

Ci sami fanatycy, gotowi zabić w obronie dobrego imienia ojczyzny, stawiający pomniki i muzea reprezentantom narodu, który jakoby masowo i z narażeniem życia ukrywał Żydów, dzisiaj gorliwie polują na imigrantów i tropią ludzi, którzy w człowieczym odruchu chcieliby dopomóc uchodźcom. Milion spośród nich oddało głos w ostatnich wyborach prezydenckich na skrajnego antysemitę, bezkarnie głoszącego teraz kłamstwo oświęcimskie i znieważającego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Mopem w Ewangelię

Biskup krakowski Andrzej Zebrzydowski mawiał w XVI w.: „A wierz sobie choćby w kozła, byleś dziesięcinę płacił!”. Marek Jędraszewski, jeden z następców Zebrzydowskiego, tak nie powie – wszak już nie ma dziesięciny.

Gdy przed laty usłyszałem z ust jednego biskupa, że istnieje „grzech społeczny”, a z ust innego, że słów Jezusa nie należy „traktować dosłownie”, uznałem, że polski Kościół rzymskokatolicki stał się instytucją pogańską. Wybory prezydenckie tylko mnie w tym przeświadczeniu utwierdziły. Wszak Kościół poparł grzesznika, i to grzesznika zatwardziałego! Gdy bowiem ujawniały się kolejne wykroczenia dr. N. – przeciw przykazaniu drugiemu, szóstemu, siódmemu i ósmemu – jedyną jego odpowiedzią było krętactwo. Chrześcijanin ma obowiązek wybaczać grzesznikowi, ale jak wybaczać, skoro grzesznik kłamie, że nie grzeszył? Kościół, popierając akurat takiego kandydata, dał świadectwo, że grzechy przeciw Dekalogowi mają jego błogosławieństwo. Czy może być większe zgorszenie?

Bp Zebrzydowski żył w czasach, gdy nie istniał rozdział Kościoła od państwa: biskupi nie „mieszali się do polityki” – oni w polityce byli. Rządzili się racją Kościoła: zwalczając inaczej wierzących, dezintegrowali Rzeczpospolitą, rozsadzali ją od środka. A jednak byli też nieraz ostoją polskiej państwowości. I nieraz starali się o pokój społeczny, co zresztą wywodzili z nakazu ewangelicznego: „Błogosławieni pokój czyniący” – Beati pacifici. Tymczasem w ostatnich wyborach – cośmy ujrzeli? Wszak katolicy byli po obu stronach skonfliktowanych obozów, a kandydat przez biskupów zwalczany nie był żadnym Antychrystem, przeciwnie – wykazywał cechy, które powinny być Kościołowi bliskie. Ale biskupi woleli pobłogosławić wojnę. Tak, wojnę, bo prezydent elekt pojmuje swą misję jako taran walący w konstytucyjny rząd.

Takiego Kościoła jeszcze w Polsce nie mieliśmy. Cokolwiek mówić o aborcyjnej obsesji papieża Jana Pawła II, nie da się go określić mianem poganina. Cokolwiek mówić o katolicyzmie ludowym prymasa Stefana Wyszyńskiego, polską rację stanu rozumiał on bezbłędnie. Choć od obozu rządzącego w PRL oddzielało go wszystko. Dziś polscy biskupi postawili na polityczne zwarcie z rządem, który jest najdalszy od jakiejkolwiek „walki z religią”, a jedyne

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Książki

Fałszywe świadectwo

Mit Żyda, niewiernego i niewdzięcznego wobec ojców Kościoła, był wałkowany na wszelkie sposoby

Artur Nowak: Jednym z fundamentów antyżydowskiego mitu są mordy rytualne. Nie da się ominąć tego tematu, jeżeli chcemy wyjaśnić historię prześladowań Żydów w różnych okresach historii. Zakładam, że nasi czytelnicy mają jakąś wiedzę na ten temat, ale nigdy dość dekonstrukcji tego mitu, a w zasadzie oszczerstwa. Zanim jednak zaczniemy rozmawiać o szeroko opisanych, zwłaszcza w literaturze amerykańskiej, mordach rytualnych, powiedzmy o innych pomówieniach mających zohydzić Żydów. Byli oni przedstawiani jako ci, którzy szerzą zarazy dziesiątkujące średniowieczne społeczeństwa.

Stanisław Obirek: Literatura na temat różnych sposobów oczerniania Żydów jest nie do ogarnięcia. Właściwie każdy szanujący się autor, który zajmuje się stosunkami żydowsko-chrześcijańskimi, wcześniej czy później pisze na ten temat książkę. Ich lektura jest dość przygnębiająca i w pewnym sensie monotonna, bo pojawiają się ciągle te same motywy, o których również w naszych rozmowach ciągle wspominamy.

Jednym z najlepszych znawców problematyki chrześcijańskiego antysemityzmu był zmarły w 2010 r. amerykański historyk Robert Michael, który napisał na ten temat wiele książek. Ale dwie zasługują na szczególną uwagę. „Holy Hatred: Christianity, Antisemitism, and the Holocaust” z 2006 r. („Święta nienawiść. Chrześcijaństwo, antysemityzm i Holocaust”), w której wykazuje, że bez długiej historii chrześcijańskiego antysemityzmu nie byłoby Holokaustu. Czy, ujmując rzecz jeszcze mocniej, to chrześcijaństwo utorowało drogę do Zagłady europejskich Żydów. Drugą książką jest „A History of Catholic Antisemitism: The Dark Side of the Church” z 2008 r. („Historia antysemityzmu. Ciemna strona Kościoła”). Obie powstały z potrzeby dania świadectwa prawdzie, bez której nie można sobie wyobrazić poprawnych stosunków między tymi dwiema grupami religijnymi.

Pierwsza składa się z pięciu rozdziałów, z których każdy jest małą monografią na tytułowy temat. Najpierw czytelnik otrzymuje szeroką panoramę chrześcijaństwa jako religii z gruntu antysemickiej, która doprowadziła do Holokaustu. Kolejno mamy omówione antyżydowskie traktaty ojców Kościoła, przemoc w okresie średniowiecza. Dwa ostatnie rozdziały poświęcone są ze względów oczywistych Niemcom, ze szczególnym uwzględnieniem kontynuacji wątków antysemickich od Lutra do Hitlera. Ostatni rozdział koncentruje się na wpływie Hitlera na tożsamość narodu niemieckiego. Druga ze wspomnianych książek, choć objętościowo skromniejsza, obejmuje znacznie szersze obszary tematyczne i koncentruje się w dużym stopniu na papiestwie. Mamy tu porównanie świata pogańskiego z katolikami, które nie wypada korzystnie dla tych drugich.

Robert Michael pokazuje też, jak w teologii chrześcijańskiej na długo przed Fryderykiem Nietzschem odwrócono wartości i jak bardzo zmasowany był wysiłek oczerniania Żydów. No i obrazuje, jak prawo rzymskie zostało użyte do dyskryminowania Żydów.
– Pojawiają się wątki znane z poprzedniej książki, jak średniowieczna przemoc i pogłębianie się procesu zniesławiania Żydów w okresie wypraw krzyżowych. Autor zatrzymuje się dłużej nad antyżydowską polityką papiestwa, a w ostatnich rozdziałach przygląda się antysemityzmowi trzech krajów: Austro-Węgier, Francji i Polski. Kończy rozważania analizą współczesnej polityki papiestwa i refleksją nad charakterem katolickiego rasizmu.

Jak wspomniałem, to tylko jedna z wielu propozycji książkowych, by poznać ciemną stronę historii chrześcijaństwa, w której mentalność antysemicka do dzisiaj jest mocno obecna. Przyprawianie Żydom rozmaitych gąb trwają od wieków.

Dominikanin Giordano da Rivalto, czyli Jordan z Pizy, który żył w latach 1260-1311, pisał, że Żydzi kontynuowali mordowanie Chrystusa, kradnąc hostię, i powtarzali ukrzyżowanie, atakując ją, jakby była ciałem. Brzmi to makabrycznie.
– Dobrze, że go wspominasz, bo Robert Michael poświęca mu sporo uwagi w swoich obu książkach. Jest on o tyle ciekawym przykładem antysemity, że był jednym z najlepiej wykształconych ludzi swego czasu, a wioska Rialto, z której pochodził, do dzisiaj szczyci się nim jako poprzednikiem Dantego ze względu na piękno dialektu toskańskiego, jakim się posługiwał. I to właśnie ten znakomicie wykształcony teolog jest autorem w samej rzeczy makabrycznych koncepcji.

Przywołajmy fragment jego rozważań z „Holy Hatred”, by zdać sobie sprawę z tego, o czym mówimy: „[Żydzi] są źli w sercu i nienawidzą Chrystusa ze złą nienawiścią (…) gdyby mogli, ukrzyżowaliby Go na nowo każdego dnia (…). Są znienawidzeni na całym świecie, ponieważ są źli wobec Chrystusa, którego przeklinają”. Te słowa nie pozostały bez konsekwencji. Jak pisze dalej Michael: „Giordano twierdził, że był obecny, gdy chłopiec Jezus w cudowny sposób pojawił się na hostii sprofanowanej przez Żydów. Z dumą twierdził, że ten cud pobudził chrześcijan do zamordowania 24 tys. Żydów w ramach kary za ich zły czyn”. Nawet jeśli te dane są przesadzone, dają nam pojęcie o straszliwym spustoszeniu

Fragmenty książki Artura Nowaka i Stanisława Obirka Antysemickie chrześcijaństwo, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Człowiek Nikt

Mogło być inaczej: triumwirat Trzaskowski – Tusk – Sikorski byłby wzorem dla Europy. Może żadne państwo nie miałoby u władzy ludzi równie wybitnych. Ale nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. A Polacy zawsze byli mistrzami w unicestwianiu własnych szans. Polacy – czyli polscy katolicy. Oraz polscy patrioci. Pisałem kiedyś na tych łamach: jeżeli polscy patrioci będą mogli zniszczyć polskie szanse – zrobią to. Więc zrobili. I prezydentem Rzeczypospolitej będzie znowu Człowiek Nikt.

Człowiek Nikt – bez doświadczenia politycznego. Nigdy nie był posłem, senatorem, eurodeputowanym, wiceministrem, ministrem, wojewodą… Więc od razu na najwyższą godność w państwie? Owszem, tak też bywa: fala społecznego wzmożenia niesie czasem ludzi, którzy są jej wyrazicielami. Lecz przecież tutaj nic takiego nie miało miejsca! „Obywatelski kandydat” był królikiem wyciągniętym z pisowskiego kapelusza. W dodatku królikiem wspieranym przez obce mocarstwo. „Amerykanie chcą nam wybierać prezydenta? To jest podłość!” – tak można strawestować dawne słowa dr. Dudy o Niemcach – słowa bezzasadne. Jednak dziś taka ingerencja odbyła się naprawdę. Politycy nie chcą jej komentować – wszak „Ameryka to nasz najważniejszy sojusznik!”. Owszem, najważniejszy – ale już trochę tak jak kiedyś Rosja. Dumny polski naród, ponoć przywiązany do niepodległości, znów posłusznie głosuje tak, jak każe obcy.

Przeszłości Człowieka Nikt nie znamy. To, co wychodziło na jaw w trakcie kampanii prezydenckiej, ukazywało się przypadkiem. Czy i co jeszcze wyjdzie – tego nie wiemy. W sprawie Człowieka Nikt toczą się trzy postępowania prokuratorskie. Ale polskim patriotom to nie przeszkadza – takie postępowania wobec Donalda Trumpa też przecież się toczyły. Człowiek Nikt grzeszył przeciw drugiemu, szóstemu, siódmemu i ósmemu przykazaniu. Ale polskim katolikom to nie przeszkadza, przeciwnie: krzyczą o miłosierdziu. Jak jednak mówić o miłosierdziu przy braku skruchy? Ujawnienia wykroczeń przeciw Dekalogowi nie pochodziły od grzesznika. I niczym go nie zawstydzały.

A Ewangelia? A słowa „Błogosławieni pokój czyniący”? Wszak pokój czynił jeden Rafał Trzaskowski, nieustannie wyciągający rękę do przeciwników i wzywający do narodowego pojednania. Człowiek Nikt mówił zupełnie odwrotnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kościół otwarcie wspierał Nawrockiego

Czy Karol Nawrocki wygrałby wybory bez pomocy Kościoła? W jakim stopniu „aksamitna” agitacja duchownych pomogła mu w przeskoczeniu Trzaskowskiego?

Bo nie ma wątpliwości, że taka agitacja miała miejsce. Wystarczy zresztą przytoczyć relacje mediów. To dzięki nim mogliśmy się dowiedzieć o parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczawie, wsi w okolicach Limanowej w Małopolsce. To tam pod koniec mszy, w ogłoszeniach duszpasterskich ksiądz mówił: „Chrześcijanin może z czystym sumieniem głosować tylko na kandydata, który nie deklaruje sprzeciwu wobec prawa Bożego. Na podstawie osobistych deklaracji obu kandydatów jedynym, który spełnia to kryterium, jest Karol Nawrocki. Drugi kandydat, Rafał Trzaskowski, w swoich deklaracjach zdecydowanie sprzeciwia się prawu Bożemu zawartemu w Dekalogu i Objawieniu Bożym, m.in. poprzez jawne wspieranie aborcji, czyli zabijania dzieci nienarodzonych, oraz związków homoseksualnych. Pamiętajmy, że w tę ważną dziejową chwilę ważą się losy naszej Ojczyzny i Kościoła w Polsce! Za to, czy i jak zagłosujemy, przyjdzie nam zdać sprawę przed Bogiem w godzinę sądu”.

Wybuchła awantura, rozmowę dyscyplinującą z księdzem przeprowadziła kuria w Tarnowie, jej rzecznik zapewniał, że Kościół nie angażuje się w popieranie któregokolwiek z kandydatów.

Takich instrukcji, wygłaszanych z ambon lub zamieszczanych na tablicach ogłoszeń, było więcej. Portal naTemat.pl poświęcił nawet tej sprawie duży tekst. Ostrów Wielkopolski. 18 maja ksiądz kończy poranną mszę słowami: „Dzisiaj też zadecydujemy, czy opowiemy się za Polską, czy za Niemcami. Pan z wami!”.

Parafia w Lipnie. „Dziś wybory prezydenckie. Wybierzmy kandydata, który będzie stał na straży chrześcijańskich wartości, będzie bronił naszej wiary, a nie będzie z nią walczył, oraz będzie wiązał z nią życie społeczne i polityczne naszego Narodu. Niech to będzie osoba, która rozumie i szanuje tysiącletnią historię naszej Ojczyzny i wiarę naszą. Bez tego grozi nam podeptanie wiary i tradycji naszych ojców, a kto wie, czy także i niepodległości”.

Parafia w Swarożynie. „W nasz wybór musi być wpisana obrona wartości, na których zbudowana została Polska, poczynając od ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wybierzmy kandydata, który będzie bronił naszej wiary, a nie będzie z nią walczył, oraz kieruje się w życiu osobistym szacunkiem do religii katolickiej”.

Parafia w miejscowości Wysoka. „W przyszłą niedzielę bardzo ważne wybory prezydenckie. Katolik nie może głosować na kandydata, który jest za zabijaniem nienarodzonych dzieci czy chce wyrzucić Boga z przestrzeni społecznej”.

Parafia Jana Pawła II na warszawskim Bemowie. Proboszcz na oficjalnym profilu w mediach społecznościowych straszył ekskomuniką Rafała Trzaskowskiego i jego wyborców. A niedzielne rozważania zatytułował wprost: „Okiem proboszcza: głosowanie na aborcjonistę”.

Jedna z parafii w Lublinie. „Niech każdy odda głos zgodnie ze swym sumieniem, mając na uwadze godność, ale też ład moralny i gospodarczy w naszej Ojczyźnie. Niech przemawia w nas troska o życie ludzkie, o wolność dla głoszenia ewangelii i uznanie ważnej roli Kościoła w Polsce. Pamiętajmy, że chodzi tu o przyszłość Ojczyzny”.

Parafia w Ustrzykach Dolnych. „Jako ludzie wierzący mamy moralny obowiązek pójść na wybory, aby zgodnie z wiarą i sumieniem wybrać osobę, która będzie bronić świętości życia od poczęcia do naturalnej śmierci; małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety; bronić dzieci przed demoralizacją, szanować wiarę i krzyż święty. Pamiętajmy, że za każde nasze wybory jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za losy Kościoła i Ojczyzny!”.

Parafia w Hajnówce. „W tych dniach decyduje się los Polski i Polaków na długie lata. Czy zostaniemy jeszcze jako Polska i Polacy, czy znikniemy z mapy Europy i świata? Czy w tych dniach będziemy kierować się jeszcze patriotyzmem i żywą wiarą w Boga? Oby decyzja Polaków dla nas i naszej Ojczyzny przyniosła radość i nadzieję. Módlmy się za Polskę i nowego prezydenta”.

Plakaty Karola Nawrockiego rozwieszano także na murach kościołów. Tak było np. w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Zielonce czy parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Łaskarzewie.

Wskazówki padały nie tylko z ambon. W promowanie Karola Nawrockiego zaangażowane były media o. Rydzyka, a także niektórzy znani duchowni. Na przykład ks. Oko na stronie Apokalipsa Chrystusa Króla pisał: „Szanowni Państwo, Drogie Siostry i Bracia, na podstawie całej mojej wiedzy i życiowego doświadczenia całym sercem ostrzegam przed zwycięstwem skrajnego, tęczowego lewaka, jakim jest Rafał Trzaskowski. Wszyscy muszą być świadomi, że głosowanie na niego albo niegłosowanie w ogóle oznacza popieranie obozu, w którym jest wiele osób nieświadomych tego, co się naprawdę dzieje, ale w którym ton nadają jednak najgorsi ateiści, pośród których minister Barbara Nowacka

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Katolicy we władzach PRL

Losy polskiego katolicyzmu w czasach Polski Ludowej pokazują fałszywość tezy o „komunistycznym” bądź „totalitarnym” charakterze tamtego państwa

W IPN-owskim żargonie powojenna Polska określana jest wyłącznie przymiotnikiem „komunistyczna”, czemu towarzyszy dopowiedzenie, że był to „system totalitarny”. Prawdziwe dzieje Polski Ludowej są jednak znacznie bardziej skomplikowane – a przy tym ciekawsze – niż propagandowe schematy wciskane do głów Polaków, zwłaszcza tych młodszych, którzy tamtych czasów nie pamiętają lub nie znają. Niestety, w zakłamywaniu naszej historii przodują ludzie Kościoła katolickiego – zarówno duchowni, jak i świeccy, którzy zwykle afiszują się ze swoją religijnością (jak obecny prezes IPN i kandydat PiS na prezydenta). Tymczasem właśnie losy polskiego katolicyzmu w czasach PRL są najlepszym dowodem na fałszywość tezy o „komunistycznym” bądź „totalitarnym” charakterze tamtego państwa.

Warto zawsze pamiętać, że Polska była jedynym krajem podporządkowanym Moskwie, w którym dominowało wyznanie rzymskokatolickie. Stanowiło to jeden z ważniejszych powodów, dla których budowanie ustroju wzorowanego wprost na radzieckim okazało się niemożliwe. „Polska droga do socjalizmu” musiała uwzględniać siłę i znaczenie Kościoła, tym bardziej że władza PPR, a potem PZPR przez cały okres swojego istnienia wszelkimi sposobami zabiegała o uzyskanie legitymacji społecznej. Jednym z tych sposobów było dążenie do porozumienia z hierarchią kościelną, która – co warto szczególnie dziś podkreślać – nigdy takiego porozumienia nie odrzucała. Doskonale rozumiała bowiem, że Kościół powinien funkcjonować w każdych warunkach, również pod rządami partii, która oficjalnie deklarowała światopogląd materialistyczny. Tym bardziej że bardzo dobrze pamiętano okupację hitlerowską, gdy Niemcy wymordowali lub przynajmniej uwięzili znaczną część polskiego duchowieństwa. W żadnym razie nie da się z tym porównać nawet jedynego okresu w historii Polski Ludowej, gdy władza podjęła rzeczywiste prześladowania kleru, czyli lat 1953-1956. Co ciekawe, było to już po śmierci Stalina, który do końca nie pozwalał ekipie Bieruta na tego typu ekscesy, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że w kraju potencjalnie przyfrontowym mogłoby to wywołać niepożądane nastroje w społeczeństwie.

Październikowy przełom 1956 r. ostatecznie zamknął okres walki państwa z Kościołem i rozpoczął epokę pokojowego współistnienia, które w czasach rządów Gierka, a szczególnie Jaruzelskiego, przekształciło się w bliską współpracę coraz mniej ideologicznej władzy z coraz bardziej pragmatyczną hierarchią kościelną. Ukoronowaniem tej współpracy okazały się porozumienia Okrągłego Stołu z 1989 r. – wspólne dzieło ekipy rządzącej i episkopatu wspieranego przez Watykan.

Charakterystycznym elementem polityki władz Polski Ludowej wobec Kościoła był udział działaczy katolickich w organach państwa. Jest to element zwykle marginalizowany, a dziś, gdy dominuje IPN-owska optyka historyczna, sprowadzany głównie do wymiaru „agenturalnego”. To także skutek klerykalnego podejścia do historii Kościoła, które nakazuje uważać za istotne działania kardynałów Wyszyńskiego czy Wojtyły, ale już aktywność świeckich katolików – w takim samym stopniu akceptujących realia polityczne PRL – postrzega się w najlepszym razie jako coś mało istotnego, w najgorszym zaś jako „kolaborację z wrogami Kościoła”.

Fenomen w bloku

A przecież udział środowisk katolickich w życiu politycznym Polski Ludowej, nawet jeśli miał często charakter fasadowy, stanowił swoisty fenomen na tle całego bloku radzieckiego. Przywódcy partii rządzącej doskonale wiedzieli, że w prorządowych katolikach mają sojuszników nie do końca szczerych, nieakceptujących w stu procentach ich polityki, a już na pewno nie ideologii. W przedwojennej Polsce nie było bowiem tradycji katolicyzmu lewicowego. Wręcz przeciwnie: kler stanowił polityczne zaplecze sił najbardziej „reakcyjnych” i antykomunistycznych, zwłaszcza endecji, w wymiarze społecznym, zaś najbliżej było mu do ziemiaństwa i prawicowej części inteligencji. Nawet sanacja nie cieszyła się zaufaniem ludzi Kościoła, a co dopiero wszelkie siły na lewo od niej.

A jednak zasadnicza zmiana sytuacji geopolitycznej Polski po II wojnie światowej doprowadziła do pojawienia się kilku ośrodków katolickich, które zaakceptowały nową rzeczywistość, definitywnie zamykając swoje przedwojenne sympatie i antypatie polityczne. Dwa najważniejsze pojawiły się już w 1945 r.: w marcu zaczęto wydawać w Krakowie „Tygodnik Powszechny”, a w listopadzie w Warszawie tygodnik „Dziś i Jutro”. O ile ta pierwsza inicjatywa miała wsparcie Kurii Metropolitalnej i osobiście abp. Adama Sapiehy, o tyle druga stanowiła inicjatywę całkowicie świecką, a jej relacje z hierarchią kościelną okazały się niełatwe.

Przywódcą środowiska „Dziś i Jutro”, w 1952 r. przekształconego w Stowarzyszenie PAX, był Bolesław Piasecki, którego trafnie scharakteryzował po latach Stefan Kisielewski: „Postać niezwykła. Przed wojną wódz Falangi, niby taki szalenie agresywny, faszystowski, czort wie jaki. W czasie wojny stworzył Konfederację Narodu, która się biła, ale biła się także chyba z Rosjanami, bo oni poszli na Wschód. W rezultacie został aresztowany. Siedział w Lublinie na Zamku. Tam w jakiś sposób przekonał podobno gen. Sierowa, przekonał go do siebie. No i go nie rozstrzelali, jakby można było sądzić, tylko oddali polskim władzom. UB przywiózł go do Warszawy. Siedział na Rakowieckiej, ale go wozili na rozmowy do Gomułki, bo zastanowiło wszystkich, że Rosjanie go jednak nie wykończyli. Przekonał Gomułkę, że potrzebna jest nowa grupa katolicka, prorządowa. Zdumiewająca ewolucja, bo jeszcze dwa lata przedtem oni wydawali mapę z granicą od Morza Bałtyckiego do Czarnego. Polska narodowa, antykomunistyczna bardzo, a tu nagle stał się katolickim komunistą”.

Pierwsi w Sejmie

Środowisko kierowane przez Bolesława Piaseckiego było pierwszym, które uzyskało miejsce w budowanym dopiero systemie politycznym Polski Ludowej. Już bowiem w Sejmie ustawodawczym, wyłonionym w styczniu 1947 r., znalazło się trzech jego przedstawicieli tworzących Katolicko-Społeczny Klub Poselski: Witold Bieńkowski, Aleksander Bocheński i Jan Frankowski. Bieńkowski był przedwojennym pisarzem i publicystą, w czasie okupacji wraz z Zofią Kossak-Szczucką organizował pomoc dla Żydów w ramach Żegoty. Ale miał być też inicjatorem skrytobójczego mordu na Jerzym Makowieckim i Ludwiku Widerszalu (szefach Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK oskarżonych o sympatie prokomunistyczne) dokonanego w czerwcu 1944 r. Zresztą Bieńkowski dość szybko zerwał ze środowiskiem Piaseckiego – w przeciwieństwie do Aleksandra Bocheńskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.