Tag "kultura niemiecka"
Niederschlesien
Na Halę Izerską idzie się ze Stogu Izerskiego lub z Jakuszyc. Na końcu wędrówki odsłania się olbrzymia przestrzeń łąki, obramowanej dalekimi pasemkami lasów. Hala Izerska to zjawisko nowe: przed wojną, w czasie Niederschlesien, istniała w tym miejscu niemiecka wioska Gross-Iser. Dziś pozostały po niej wychylające się z traw fundamenty, ocalała zaś tylko szkoła – schronisko zwane Chatką Górzystów. Mieszkańców już w roku 1946 wysiedlono.
Dzieje Gross-Iser przypominają los opisywanej przez Filipa Springera Miedzianki. Wszak tu też mamy „historię znikania”, choć pozbawioną tamtego dramatyzmu. Nieraz na Dolnym Śląsku widzimy opuszczone domostwa, zastygłe w stanie tużpowojennym. Ktoś te domostwa kupił, lecz na renowację nie starczyło już środków. Tak właśnie wygląda dziś wieś Pobiedna (Wigandsthal), gdzie w XVIII w. Adolf Traugott von Gersdorff postawił zespół pałacowy oraz wieżę Mon Plaisir, na której prowadził obserwacje astronomiczne. Czasem dawny dwór przekształcono na ekskluzywny hotel – to przypadek Brunowa w powiecie lwóweckim. Natomiast muzea dokumentujące czas Niederschlesien tworzono tylko wyjątkowo. W Szklarskiej Porębie (Schreiberhau) dom Carla
a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl
My, z Ziem Odzyskanych
Powoli wykuwała się nowa tożsamość, która zastępowała starą, przywiezioną z Kresów lub centralnej Polski
W relacjach wrocławian z lat 60. pojawiają się przykłady szybkiego porzucania zwyczajów przywiezionych z domu. Jak pisał 37-letni mieszkaniec miasta: „Przed kilkunastu laty tradycje na przykład oblewanego poniedziałku […] tak żywe na wsi polskiej, ówcześnie mieszkańcy naszego miasta usiłowali przeszczepić na grunt wrocławski. Pamiętam, bo obserwowałem to z okien mieszkania przy ul. Nowowiejskiej, jak potokami lała się woda z okien i balkonów. Ludziska podłączali węże do kranów i polewali nimi nieostrożnych przechodniów. Aż powoli zwyczaj ten zaczął zanikać, ludzie zaczęli się wstydzić sami siebie”.
Inny zauważał: „Sam pamiętam majówki na skwerze koło PDT. Rozłożone koce, panowie w skarpetkach grają w karty, panie w halkach karmią piersią dzieci. […] Te rodzajowe scenki przeniosły się już dawno poza miasto nad Odrą”.
Wymieszanie się ludności napływowej z różnych regionów, mimikra i traktowanie tradycji jako balastu w awansie społecznym sprawiły, że powoli wykuwała się nowa tożsamość, która z wolna zastępowała starą, przywiezioną z Kresów albo centralnej Polski. Nie mogła być nią tożsamość oparta na micie ciągłości z państwem Piastów, którą próbowała zaszczepić władza. Oficjalną „piastowską” propagandę mieszkańcy Ziem Odzyskanych traktowali z przymrużeniem oka, a w najlepszym wypadku z wyuczonym formalizmem. W próbach odpowiedzi na pytanie o to, czym była „wrocławskość” w epoce Gomułki, pojawiają się skojarzenia z gatunku tych luźnych, np. niebieskie tramwaje czy zieleń. Z rzadka ktoś poruszy temat otwartości i tolerancji. Kwestia „odwiecznej polskości” też jest poruszana, ale czuć, że styl usztywnia się w tych miejscach, fraza wjeżdża w koleiny wyrobione przez władze, a opis traci autentyczność.
Przełom 1989 r. sprawił, że w przestrzeni publicznej pojawiły się inne, bardziej ambitne próby stworzenia lub odtworzenia tożsamości Ziem Odzyskanych. Tą, której do dziś poświęca się najwięcej miejsca, jest budowanie mostów między teraźniejszością a historią Schlesien, Pommern i Ostpreußen. W latach 90. można było nareszcie odkurzyć kolejne warstwy „piastowskiej” propagandy i na nowo odczytać skrywaną szwabachę. Warstwa była tak gruba, a odkrycie tak fascynujące, że z czarno-białych pocztówek, niemieckich nazw i dawno nieistniejących budowli zaczęto czerpać dumę. Kodeks depozytariusza, objawił się w nowej formie – jako świetne narzędzie budowania więzi między ludźmi a ich regionem. Okazało się, że depozytariusz może nie tylko dbać o poniemieckie zabytki, lecz także je pokochać i traktować jak swoje.
Skrajną formą poszukiwania ciągłości na przekór historycznemu rozwarstwieniu była purystyczna rekonstrukcja. Kolor elewacji Hali Stulecia postanowiono wiernie odtworzyć na podstawie zachowanych fragmentów oryginalnej powłoki z 1913 r. Wrocławski Dworzec Główny został przemalowany na szokujący wielu mieszkańców pomarańczowy ugier, oryginalny kolor budynku z 1860 r. Wszystko po to, by nacieszyć oczy retransmisją najpiękniejszych chwil miasta w formacie 3D. Z perspektywy konserwatora zabytków prace te są oczywiście godne pochwały, pozwalają też mieszkańcom lepiej poznać historię swojego miasta, ale trudno nie dostrzec w nich jednocześnie naiwnej wiary w arkadyjski mit i w możliwość cofnięcia wskazówek zegara. (…)
Część nestorów praktyki odkurzania poniemieckiej historii twierdzi, że ta fala utożsamiania się z przedwojennymi śladami minęła. Małgorzata Ruchniewicz, historyczka związana z Uniwersytetem Wrocławskim, nie kryje rozgoryczenia niewielkim społecznym oddźwiękiem takich rekonstrukcji pamięci: „Uważam, że między innymi moje wysiłki […] po kilku latach nie pozostawiły po sobie za wiele. […] Patrząc szerzej, w ramach tej tożsamości nie do końca znalazło dla siebie miejsce to, na czym historykom zależało. […] wybrane wątki, które były ważne w latach 90. XX w. czy na początku tego stulecia, teraz już tak nie rezonują, nie są tak ważne dla społeczności lokalnych, jak wówczas”.
Spowolnienia nie widać na pewno w mediach społecznościowych. Na Instagramie coraz więcej jest historycznych profili, których autorzy dzielą się biografiami niemieckich mieszkańców znanych dotąd tylko z wykutych na nagrobkach nazwisk lub poniemieckimi śladami spotykanymi na ulicach. Znacznie mniej jest treści, które przypominałyby Wrocław czy Szczecin lat 50., 60. i 70.
Poniemieckość okazała się atrakcyjna również dla twórców. Reportaże z Dolnego Śląska czy Pomorza Zachodniego pełne są zamalowanych lub odkrytych napisów, egzotycznie brzmiących niemieckich toponimów czy architektonicznych warstw w historycznym przekładańcu – i to właśnie ta poniemiecka fascynuje najbardziej. Ciekawi też kontrast między nią a warstwami późniejszymi, w którym Ziemowit Szczerek dostrzegł różnicę między germańskim przywiązaniem do formy a słowiańską na ową formę odpornością.
Na tym poniemieckim horyzoncie centralne miejsce zajmuje rok 1945, niczym wschodzące (lub zachodzące) słońce nad Bałtykiem. To wtedy wszystko się dokonało. Wtedy procesy, które zazwyczaj zajmują całe wieki, urzeczywistniły się w ciągu roku. Jeśli mielibyśmy posłużyć się
Fragmenty książki Sławomira Sochaja Niedopolska. Nowe spojrzenie na Ziemie Odzyskane, Filtry, Warszawa 2024
Rzeźnicy z Serbii, nieogary z Polski
Wakacyjne zaległości filmowe. Dla wymagających Wojna, eutanazja, gentryfikacja, weganizm to tematy, które poważne kino brało pod lupę w ostatnich miesiącach. Niestety, pandemia najpierw opóźniła premiery, a potem przekierowała trudniejsze filmy do obiegu DVD i na kanały streamingowe. Ale one tam są, czekają na nas, zwłaszcza w sezonie urlopowym. Jest co oglądać, jest o czym rozmawiać. „Aida” (reż. Jasmila Žbanić). Zachód przygląda się wojnie na Wschodzie W serbskim oryginale film nazywa się bardziej swojsko dla









