Tag "narkotyki"

Powrót na stronę główną
Świat

Miasto Boga, ulica człowieka

Między jednym selfie a drugim nikt nie widzi tych, którzy leżą na kartonach. To też jest Rzym, ale nie ten z pamiątkowych magnesów

Korespondencja z Włoch

Dworzec Termini, lato 2025. Wagon zatrzymuje się z sykiem. Ludzie wysiadają nieśpiesznie. Klimatyzacja zostaje za plecami. Powietrze jest gorące i pachnie papierosami. Tu można palić. Tłum rusza do wyjścia. Nie można przystanąć, zaraz ktoś cię potrąci. Trzeba wejść w nurt, który prowadzi do hali głównej dworca.

Ci z walizkami na kółkach zmierzają do wyjścia, sprawdzając jednocześnie w telefonie rezerwację, przekładając dziecko z ramienia na ramię, poprawiając czapkę przeciwsłoneczną. Twarze mają już lekko zrumienione. Południowe słońce działa szybko.

Ale są też inni. Ze starymi, wielkimi torbami sportowymi, przerzuconymi niedbale przez ramię, lub spłowiałymi plecakami. Nie idą w stronę Koloseum. Skręcają w bok, gdzie mniej ludzi. Przechodzą przez skwer pod starymi drzewami. Idą w kierunku Piazza Vittorio Emanuele.

Jeszcze niedawno Włosi tańczyli tam tango pod arkadami. Dziś przechodzą pośpiesznie między ciałami o zapachu trudnym do nazwania: mieszanina rozkładu potu i alkoholu. Mefedron krąży w żyłach. To też jest Rzym. Ale nie ten z pamiątkowych magnesów.

Wystarczy przejść kilka przecznic dalej i odbić w prawo, by wrócić na trasę turystyczną. Do tłumu, który odbija się w świetle w szybach piętrowych autobusów dla zwiedzających. Gdzie z głośników płyną opowieści o imperatorach, niewolnikach i marmurze. I wszystko jest na swoim miejscu.

Krzyki drobnych handlarzy: po angielsku, niemiecku, polsku. Rzemyki wiązane błyskawicznie na nadgarstkach. Spróbuj nie zapłacić za nie kilku euro. Mężczyzna z koszem czapek. Kolejny z plecakiem pełnym czapek. Nagle wszyscy wokół chcą ci sprzedać czapkę.

Ale jest coś, czego kupować nie trzeba. Zaraz obok, w małym parku z widokiem na amfiteatr. Kamień, ławka, cień i nasone – źródełko z wodą. Wystarczy zatkać otwór palcem, a strumień wybija łukiem do ust. Czysta, chłodna. Zbawienie w upale.

Dalej jest Łuk Konstantyna. Jeszcze dalej Circo Massimo, spaliny i kurz. Poźniej Palatyn. Tu ludzi jest mniej. Cień pinii, cisza. Rozgrzane marmury. Fragmenty kolumn, ślady domów. W dole Forum Romanum. W górze taras widokowy. Aparaty łapią ostrość na twarzy, kapeluszu, dłoni. Koloseum, łuk i forum stają się tłem do kolejnych selfie. Nikt nie pyta, co to za kolumna. Liczy się kadr. I dalej, do Vittoriano. Po kilku krokach przerwa. Gelato al pistacchio. Może będzie trochę chłodniej?

Ulica zaczyna lekko opadać. Szeroka arteria prowadzi w dół, w stronę Watykanu. Jakby miasto samo schodziło do swojej świątyni.

Plac Świętego Piotra. Znowu selfie.

Pod kolumnadą Berniniego bezdomni leżą na kartonach albo podpierają plecami kolumny. Powietrze stoi. Cień przesuwa się wolno, okalając tylko fragment posadzki. Co jakiś czas leżący są zmuszeni wstać. Zmieniając miejsce, przesuwają się o kilka metrów, zgodnie z ruchem słońca – jak żywe wskazówki zegara słonecznego. Ich ruch jest zegarem, a plac Świętego Piotra staje się tarczą.

Rano składają namioty i powoli szukają wolnego miejsca i chłodu po lewej stronie – tej, która w kulturze biblijnej symbolizowała mniejszy zaszczyt, odrzucenie lub słabość, w kontraście do „silnej” prawej.

Po południu podpierają plecami inne kolumny. Wieczorem wracają na swoją stronę placu i rozkładają to, co rano zwinęli.

Tomasz

Leży na kawałku kartonu jak bohater dawnego obrazu – swobodny, ale pełen apatycznego spokoju, jak Diogenes w scenie z obrazu Gaspare Dizianiego, kiedy rozmawia z Aleksandrem Wielkim, półodwrócony, pogrążony w swoim świecie. Obok zielony, nowy plecak w stylu survivalowym, z przypiętym karabińczykiem i frędzlami sznurka. Porządek jego rzeczy – gazetka, starannie złożony ręcznik, butelka San Pellegrino – tworzy misternie ułożony mikroświat, jakby każdy z tych drobiazgów miał swoje wyznaczone miejsce i własną opowieść. Jest w średnim wieku, przystojny. Smukła sylwetka, kosmyki czarnych włosów opadające na wysokie czoło, cień zarostu podkreślający rysy. W gęstych brwiach i nieruchomym spojrzeniu jest spokój, ciężar i dystans. Mówi powoli.

– Jestem uchodźcą politycznym z Polski – mówi coś, co już wiele razy próbował wyjaśnić różnym ludziom. Dłonie trzyma splecione na brzuchu. Porusza nimi tylko wtedy, gdy coś poprawia.

– Studiowałem filologię polską – to jedyna informacja, jaką podaje bez oporu. Poza tym cisza. O rodzinie nie chce opowiedzieć. O dzieciństwie nic. Tylko, że jest kawalerem. O Polsce mówi bardzo chętnie, wpada w słowotok, ale spytany o osobiste przekonania, np. o wiarę – milknie.

– Nie biorę tego intelektualnie – odpowiada po chwili. Patrzy w stronę kopuły bazyliki. – Po prostu tu jestem. Jem w Watykanie, śpię, żyję w Watykanie. To miejsce specjalne. Stąd wszystko się rozchodzi.

Nie prosi o pomoc. Nikogo nie nagabuje. Siostry zakonne przynoszą mu jedzenie. Korzysta z watykańskiej łaźni dla bezdomnych. Zna rytm dnia i godziny nabożeństw. Wie, kiedy plac pustoszeje, a kiedy gęstnieje tłum. Czuje się częścią tego miejsca. Jego obecność jest cicha. Czasem wręcz dostojna.

– Oni są tu na chwilę – wskazuje głową pielgrzymów.

Unika kontaktów, rozmów. Zwłaszcza z Polakami.

– Tu jest bardzo bezpiecznie – mówi. – Carabinieri pilnują. Jak ktoś krzyczy, jak kogoś zaczepia, to interweniują. Jestem tu spokojny.

Massimiliano

Bywa tu często. Wygląda, jakby właśnie wracał z biblioteki, ale skręcił na plac Świętego Piotra, bo był tu z kimś umówiony. Drobny, szczupły, w czystej koszuli z podwiniętymi rękawami. Gładko ogolona twarz. W ręce torba z kanapkami i wodą.

– We Włoszech 6 mln ludzi żyje dziś poniżej granicy ubóstwa. To znaczy, że nie mają wystarczających środków na mieszkanie, jedzenie, leczenie, edukację dzieci. Pomyśl: 6 mln. To jedna dziesiąta społeczeństwa.

Robi pauzę. – Rzym nie jest wyjątkiem. Ale ma jedną przewagę: tu są możliwości. To duże

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Epidemia, która trwa

pondencja z USA

Pod koniec lutego uwagę Amerykanów całkowicie pochłaniał wyrzut kontrowersyjnych dyrektyw i przyśpieszająca reorganizacja amerykańskiej państwowości, fundowane narodowi przez świeżo zaprzysiężonego prezydenta Donalda Trumpa. Informacje na temat sytuacji w innych niż polityka obszarach amerykańskiego życia schodziły na dalszy plan, a czasem w ogóle nie przenikały do szerszej wiadomości publicznej.

Zaskakujący raport

Jedną z takich informacji był opublikowany 25 lutego doroczny raport federalnej agencji CDC (Centrum Kontroli Chorób) na temat epidemii uzależnień. Wieści były zaskakujące. W 2024 r. liczba zgonów z powodu przedawkowania narkotyków, w tym przede wszystkim z powodu największego obecnie zabójcy, fentanylu i jego pochodnych, zmniejszyła się o niebywałe 24% w skali roku. Czegoś takiego zmagająca się od pół wieku z kryzysem narkomanii Ameryka jeszcze nie widziała.

Wymowny jest fakt, że wieści tych nie świętowano z przytupem nawet w samym środowisku medycznym. Jego uwaga w tym momencie całkowicie skupiona była na Waszyngtonie, a dokładnie na Kapitolu. Mimo wielu prób interwencji ze strony amerykańskich izb i związków lekarskich Senat zatwierdził właśnie kontrowersyjną nominację Roberta Francisa Kennedy’ego jr. (RFK) na nowego sekretarza zdrowia, a DOGE wystartował z pierwszą rundą masowych zwolnień pracowników agencji federalnych i szokujących, bezprawnych cięć w ich budżetach. Obawy o to, czy kombinacja przywództwa ze strony antyszczepionkowca i promotora teorii spiskowych wraz z topniejącymi zasobami na wydatki zdrowotne nie wymażą z historii Ameryki dekad postępu osiągniętego przez medycynę, przyćmiły więc wszystko inne, w tym powody do radości w związku z raportem CDC.

Pół roku po publikacji raportu przeświadczenie, że zaniechanie toastów było reakcją jak najbardziej właściwą, tylko się pogłębiło. RFK, jak zresztą wielu innych szefów resortów powołanych przez Trumpa, zdaje się robić wszystko, by udowodnić, że może i stanie się dla Ameryki jeszcze bardziej niebezpieczny, niż wydawało się to w momencie jego nominacji. Choć ze względu na własną przeszłość – sam przez kilkanaście lat był narkomanem – mogło się zdawać, że kryzys ten będzie mu szczególnie leżał na sercu, wygląda na to, że nie tylko nie wypowie narkomanii jakiejkolwiek merytorycznej wojny, lecz wręcz przyłożył już rękę do unicestwienia tej, która trwała i niosła zapowiedź sukcesów.

Narkomania a bezdomność

Ameryka z epidemią narkomanii boryka się od dekad. Świat jest o niej na bieżąco informowany przez lubujący się w temacie Hollywood, a turyści mogą łatwo jej się przyjrzeć z bliska – wystarczy, że przespacerują się po amerykańskich ulicach.

Narkomania w USA bezpośrednio bowiem napędza inną przypadłość, typowo amerykańską i wynikającą z braku adekwatnych w tej mierze rozwiązań, epidemię bezdomności. Wedle najnowszych szacunków badaczy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco narkomanami jest obecnie niemal trzech na czterech bezdomnych (UCSF 2025). Handel i zażywanie narkotyków w biały dzień jest więc nieodłącznym atrybutem każdego namiotowego miasteczka, na które można się dziś natknąć dosłownie wszędzie – w centrach metropolii i na najgłębszej prowincji, w mieścinach nawet takich jak Rock Springs w zachodniej części Wyoming, najsłabiej zaludnionego stanu w kraju. Powierzchnię wielkości czterech piątych Polski zamieszkuje tu tylko niecałe 600 tys. mieszkańców.

Dwa lata temu, przejeżdżając przez Rock Springs, natknęliśmy się przed supermarketem Walmart na parę Niemców skonfundowanych interakcją z grupką młodych, choć wyglądających na mocno steranych życiem ludzi. Prosili ich o wsparcie finansowe na organizację wakacyjnej wyprawy pod namiot. Interweniowaliśmy i posłużyliśmy obcokrajowcom za tłumaczy, choć ich angielski był bezbłędny. Być może nawet nie zwrócili uwagi, że przy wjeździe do tego niewielkiego miasta, witał ich bilboard przestrzegający przed zażywaniem fentantylu. Takie bilboardy, fundowane przez lokalne władze, to dzisiaj część kodu kulturowego Ameryki. Informują, że epidemia uzależnienia od tego syntetycznego opioidu mocno daje się we znaki lokalnej społeczności, i oferują pomoc, wskazując na bilbordach numery telefonów.

Opioidy przejęły pałeczkę

Zatrzymajmy się przy wątku opioidów, bo odciskają one na współczesnym krajobrazie narkomanii w USA piętno szczególne. Gdyby nie one, kto wie, czy Ameryka już dawno nie otrąbiłaby w tej wojnie sukcesu lub przynajmniej była na dobrej drodze do jej zakończenia.

Jako niezwykle skuteczne, „cudowne” remedium na silny ból opioidy pojawiły się w amerykańskich aptekach w połowie lat 90. zeszłego wieku, wprowadzone przez koncern Purdue Pharma, rodzinny biznes rodu Sacklerów, którego niechlubną historię opisywałam kilka lat temu („Rodzina, która wywołała epidemię”, „Przegląd” 41/2021). Moment debiutu ich flagowego produktu o nazwie OxyContin nie był przypadkowy.

W latach 70. i 80. XX w. rynek ubezpieczeń medycznych w USA mocno się skonsolidował i wyznaczył nowe cele. Miejsce pomniejszych, lokalnych ubezpieczycieli zajęli giganci działający jako tzw. HMOs (Health Maintenance Organizations), którzy uznali, że priorytetem będzie redukcja kosztów opieki zdrowotnej, w tym poprzez ograniczenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Supermax zamiast reformy więziennictwa

Francja wybuduje w Amazonii więzienie o zaostrzonym rygorze, aby odizolować baronów narkotykowych i islamistów

Zgodnie z polityką zwalczania handlu narkotykami francuski minister sprawiedliwości ogłosił, że chce utworzyć w Gujanie Francuskiej więzienie o zaostrzonym rygorze, aby „unieszkodliwić” najniebezpieczniejszych przestępców narkotykowych. Propozycja ta przywołuje bolesne wspomnienia kolonii karnych.

Więzienie w dżungli

Zamiar zbudowania w sercu amazońskiej dżungli zakładu karnego „podobnego do amerykańskich więzień Supermax” Gérald Darmanin ogłosił na łamach prawicowego „Le Journal du Dimanche” podczas podróży, którą 17-19 maja odbył do Gujany Francuskiej. W izolacji można by tam osadzać baronów narkotykowych i islamskich terrorystów, a wszystko za łączną kwotę 400 mln euro. „To więzienie odegra kluczową rolę w walce z handlem narkotykami”, powiedział później minister francuskiej gazecie. Darmanin, idąc za przykładem swojego poprzednika Didiera Migauda, uznał walkę z przestępczością zorganizowaną za priorytet, a sekunduje mu w tym minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau.

Kartele narkotykowe nad Sekwaną wszczynają coraz krwawsze wojny o wpływy, coraz częściej też dochodzi do porwań osób, które dorobiły się fortuny na kryptowalutach. Porachunki między kartelami i narkohandel dotyczą już nie tylko Marsylii, Lyonu czy przedmieść Paryża, ale także mniejszych miast. W dodatku w ostatnim czasie odnotowano kilka ataków na zakłady karne, np. w nocy z 14 na 15 kwietnia w kilku więzieniach we Francji doszło do podpaleń samochodów na parkingach, a więzienie Toulon-La-Farlède zostało ostrzelane.

Jak zapowiedział Darmanin, ośrodek penitencjarny w Gujanie będzie wykorzystywany do zatrzymywania osób „na początku szlaku narkotykowego” i jako „trwały środek usuwania przywódców siatek handlujących narkotykami” we Francji kontynentalnej. Więzienie ma pomieścić 500 osadzonych i powstać w graniczącym z Surinamem mieście Saint-Laurent-du-Maroni. Pod koniec XIX w. z rozkazu Napoleona III została tam stworzona kolonia karna, do której przywożeni byli więźniowie z Francji, zanim trafili do innych miejsc zsyłki. Niektórzy zostali wysłani na osławioną Wyspę Diabelską u wybrzeży Gujany Francuskiej. Była to kolonia znana z przetrzymywania więźniów politycznych, w tym Alfreda Dreyfusa, który został niesłusznie skazany za szpiegostwo i spędził na wyspie pięć lat (1894-1899). Złą sławę Wyspa Diabelska zyskała z powodu nieludzkich warunków, w jakich przebywali więźniowie; stała się inspiracją dla filmu z 1939 r. z Borisem Karloffem w roli głównej, a także dla powieści „Papillon”, na podstawie której powstały dwa filmy.

„Widzimy coraz więcej siatek handlu narkotykami”, mówił Darmanin reporterom. „Moja strategia jest prosta – uderzyć w zorganizowaną przestępczość na wszystkich poziomach. Tutaj, w Gujanie, na początku szlaku handlu narkotykami. We Francji kontynentalnej – neutralizując przywódców siatek przestępczych. I tak dalej, aż do konsumentów. To więzienie będzie zabezpieczeniem w wojnie z handlem narkotykami”.

Nie dla kolonialnego superwięzienia

Pomysł rozgniewał wiele osób w Gujanie Francuskiej. Plan potępił Jean-Victor Castor, członek tamtejszego parlamentu. Powiedział, że napisał bezpośrednio do premiera Francji, aby wyrazić swoje obawy; zauważył przy tym, że decyzja została podjęta bez konsultacji z lokalnymi urzędnikami. „To obraza naszej historii, polityczna prowokacja i kolonialny regres”, podkreślił Castor w oświadczeniu, wzywając Francję do wycofania się z projektu.

Jean-Paul Fereira, pełniący obowiązki przewodniczącego kolektywu terytorialnego Gujany Francuskiej (zgromadzenia 51 ustawodawców nadzorującego sprawy samorządu lokalnego), powiedział, że ogłoszenie budowy więzienia jest dla nich zaskoczeniem, ponieważ plan ten nigdy nie był z nimi omawiany. „Dlatego członkowie kolektywu ze zdziwieniem i oburzeniem odkryli, wraz z całą ludnością Gujany, informacje zawarte w »Le Journal Du Dimanche«”, napisał w oświadczeniu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Francuskie miasteczka na celowniku karteli

Na sennej i dotąd bezpiecznej prowincji kwitnie handel narkotykami

We Francji handel narkotykami rozprzestrzenia się na nowe terytoria: małe miasteczka. Kraj, który od dawna jest głównym europejskim rynkiem nielegalnych substancji, obawia się konsekwencji narastania tego problemu. W ciągu ostatnich kilku lat, jak twierdzą eksperci, handel narkotykami stał się bardziej zauważalny w miastach średniej wielkości i małych, które kiedyś wydawały się senne i bezpieczne.

Morlaix: narkotyki w sercu Bretanii

Jednym z takich miejsc jest Morlaix w departamencie Finistère, zamieszkane przez ok. 15 tys. osób. Miejscowość słynie z imponującej mariny, ratusza z balkonem, z którego w lipcu 1945 r. przemówienie wygłosił gen. Charles de Gaulle, oraz XVIII-wiecznej fabryki tytoniu, która została przekształcona w ośrodek kulturalny.

Niestety, w ostatnim czasie miasteczko musi stawić czoła rozwojowi handlu narkotykami i towarzyszącej mu przemocy.

„Mamy do czynienia z falą kokainy, to coś nowego – powiedział burmistrz Jean-Paul Vermot. – Wiedziałem, że będę musiał się z tym zmierzyć, ale nie na taką skalę. Mamy tu młodych ludzi z okolicznych wsi, którzy twierdzą, że bez kokainy nie ma już imprezy. Po raz pierwszy handel narkotykami i ich konsumpcja dotykają nawet najmniejsze wioski”.

Miasteczko położone niedaleko portu Roscoff zawsze w mniejszym lub większym stopniu zmagało się z problemem narkotykowym. Ale rok 2024 był przełomowy – doszły do tego handel ludźmi i obecność broni palnej w przestrzeni publicznej. Dowódca komisariatu policji w Morlaix, Renaud Moal, mówi o walce gangów. Jeden z dilerów chciał się usamodzielnić i „źle mu to wyszło”, jak komentuje Moal. Zaczęły się bójki, strzały w drzwiach domów rywali. „Sytuacja się pogarszała, ale odkąd ich aresztowaliśmy, jest spokój”, podsumowuje policjant. Burmistrz dodaje jednak: „W 2021 r. w Morlaix pojawił się tzw. model marsylski. Zostałem natychmiast poinformowany. Grożono mi śmiercią. »Spalimy ratusz«, usłyszałem”. Dwa lata później na północy miasta zaczął działać nowy punkt handlu narkotykami.

Francja leży na skrzyżowaniu szlaków narkotykowych i jest dla handlarzy doskonałą lokalizacją. Konopie indyjskie trafiają tu z Maroka przez Hiszpanię, podczas gdy kokaina dostarczana jest z krajów Ameryki Południowej, takich jak Peru, Kolumbia i Boliwia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Nieletni killerzy z Marsylii

Seria brutalnych morderstw rzuciła nowe światło na problem handlu narkotykami w tym mieście

Mówią o nich „jobberzy” (les jobbeurs) – pośrednicy, sprzedawcy narkotyków, a coraz częściej płatni zabójcy. Marsylię, stolicę francuskiego bezprawia, opanowali bezwzględni gangsterzy, z których wielu nie osiągnęło jeszcze pełnoletności.

Choć wydaje się, że Francuzi są już przyczajeni do informacji o gangsterskich porachunkach w Marsylii, a brutalność narkotykowego biznesu im spowszedniała, to jednak ostatnie zbrodnie, dokonane z początkiem października, wywołały szok i oburzenie.

15-letni chłopiec, zwerbowany przez mafię, miał za zadanie podpalić drzwi w mieszkaniu jednego z narkotykowych gangsterów, by go zastraszyć. Został wynajęty przez 23-letniego więźnia, który za pośrednictwem mediów społecznościowych obiecał mu nagrodę w wysokości 2 tys. euro.

Więzień podawał się za członka jednej z grup mafijnych. W trakcie akcji członkowie konkurencyjnej grupy zauważyli chłopaka. Zaatakowali go nożem, zadając ponad 50 ciosów, i podpalili żywcem.

Zaledwie dwa dni później ten sam więzień skontaktował się poprzez media społecznościowe tym razem z 14-latkiem, proponując mu poważniejsze zlecenie: zabicie członka gangu. Obiecał zapłatę 50 tys. euro. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. W wykonanie zadania wmieszany został 36-letni Ramdane, piłkarz, ojciec dwójki dzieci, który, aby utrzymać rodzinę, dorabiał jako taksówkarz. Nastolatek, któremu towarzyszył kolega, kazał kierowcy zaczekać na nich, ale ten najwyraźniej nie zastosował się do polecenia. W efekcie chłopak strzelił mu w tył głowy.

Prokurator Nicolas Bessone opowiedział agencji AP o „ultraodmłodzeniu” sprawców przestępstw związanych z narkotykami. Podkreślił, że kierowca był tu przypadkową ofiarą, zamordowaną „z zimną krwią”. Całą sytuację opisał jako „bezprecedensowe okrucieństwo”.

Seria brutalnych morderstw rzuciła nowe światło na zagrożenia, których powodem jest handel narkotykami w mieście, i ujawniła, że gangi coraz częściej korzystają z usług nastoletnich płatnych zabójców, werbowanych za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Historia zbrodni

Marsylia od dawna ma złą reputację i wciąż zmaga się z jej konsekwencjami. Jest wyjątkowym i specyficznym miastem Francji. Od ponad 2,5 tys. lat jest celem dla imigrantów z obszaru basenu Morza Śródziemnego. Tamtejszy port przez lata był bramą prowadzącą na południe oraz do Maghrebu.

Przed wiekami, gdy Morze Śródziemne było ogniwem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Imperium w proszku

Nigdy dotąd Europa nie konsumowała tyle kokainy.

W tekstach na temat narkotyków trzeba uważać przede wszystkim na dwie rzeczy. Po pierwsze, aby nie popaść w stereotypy, bo te mają coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. Wśród takich stereotypowych wyobrażeń jest chociażby wizerunek przemytników: wąsatych mężczyzn o oliwkowej skórze, noszących przy sobie kilka sztuk broni, wiecznie gotowych do jej użycia gdzieś na granicy pomiędzy Meksykiem i USA. Wiele dla promocji tego typu obrazków zrobił amerykański przemysł filmowy, takimi produkcjami jak słynny serial „Narcos” czy film „Sicario”. Nie chodzi tu o odmawianie im walorów rozrywkowych, bo to rzeczy nierzadko wybitne, a czasami po prostu wciągające. Ważniejsze, by zrozumieć, że nie tak odbywa się obecnie przemyt narkotyków, zwłaszcza w Ameryce Północnej. Tamtejszy rynek zdominowały już narkotyki syntetyczne, opioidy, substancje przygotowywane w laboratoriach na obrzeżach wielkich miast i często przewożone przez granicę całkowicie legalnie, jako produkty farmaceutyczne dostępne w większości aptek, zarówno w USA, jak i w Meksyku. Z wąsami i pistoletami ma to niewiele wspólnego.

Po drugie, pułapką bywa sposób prowadzenia narracji – nie może być monotonna, ale też nie należy popadać w ckliwość. Kilka tygodni temu brytyjski dziennik „The Guardian” opublikował duży reportaż o wykorzystywaniu nieletnich migrantów do transportu i handlu narkotykami w Europie Zachodniej. Punktem wyjścia opowieści był dworzec kolejowy w Brukseli, który dla tych dzieci stał się domem, miejscem pracy, często jedyną znaną im rzeczywistością na Starym Kontynencie. I owszem, tragedia kilkulatków zmuszanych do roznoszenia pakunków z białym proszkiem jest trudna do przyswojenia, aczkolwiek wiadomo, że dzieciaki są ostatnim elementem łańcucha dostaw. Znacznie ważniejsze jest podejście systemowe do tego zjawiska, którego akurat w reportażu „Guardiana” zabrakło. Kto ów proszek sprowadza i skąd, kto za niego płaci i ile, komu to się opłaca – od tych pytań powinno się zaczynać dyskusję o narkotykach. Szczególnie że danych na ten temat, coraz bardziej wiarygodnych, jest z każdym rokiem więcej.

W każdym porcie przemyt.

European Drug Report 2024, coroczna publikacja przygotowywana przez Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA), nie pozostawia wiele miejsca na interpretację wniosków. W tej chwili Europejczycy zażywają więcej kokainy niż kiedykolwiek w historii. Pokazują to właściwie wszystkie dostępne dane liczbowe.

Zacznijmy od punktów początkowych – miejsc, w których narkotyki zaczynają swoją podróż w ramach łańcucha dostaw na kontynencie. Tutaj najważniejszą rolę odgrywają porty. W Antwerpii w ciągu ostatnich 12 miesięcy skonfiskowano rekordowe 116 ton kokainy. Według informacji portalu Bloomberg to o 10% więcej niż rok wcześniej. Wzrost zanotowano także w kalabryjskim porcie Gioia Tauro na południu Włoch, w Marsylii, w Pireusie i w Dublinie. Spadek – w portach holenderskich, w tym w szalenie popularnym Rotterdamie.

Te dane należy jednak interpretować z pewną rezerwą, bo nie dają pełnego obrazu ruchu przemytniczego. Mowa tu o transportach, które udało się wykryć, a nie o całej ilości przerzuconych narkotyków. Ta zawsze będzie kilkunasto-, czasami kilkudziesięciokrotnie wyższa, bo żadna administracja portowa na świecie nie jest w stanie prześwietlić wszystkich kontenerów dostarczanych do tych gigantycznych portów. W przypadku Gioia Tauro włoskie ministerstwo spraw wewnętrznych szacuje, że ubiegłoroczna konfiskata 2,7 tony kokainy, oczywiście rekordowa, stanowiła nie więcej niż 10% przerzucanego tamtędy towaru. Według dziennika „Corriere della Sera” port ten jest miejscem wwozu 90% całej kokainy trafiającej na włoski rynek.

Europejskie władze i tak radzą sobie lepiej niż latynoamerykańskie. Tu warto przytoczyć statystyki z ekwadorskiego Guayaquil, jednego z najważniejszych pacyficznych portów Ameryki Łacińskiej, z którego wypływa w świat miesięcznie 300 tys. kontenerów. Lokalni urzędnicy są w stanie sprawdzić zawartość maksymalnie co piątego.

Jeśli zatem ilość zarekwirowanych narkotyków spada, nie wiadomo do końca, czy dzieje się to, bo przemytników odstraszyły skuteczne działania władz, czy zwyczajnie stali się sprytniejsi. Akurat Holendrzy chwalą się lepszą współpracą z rządami państw latynoskich, z drugiej strony populacja tego kraju jest, patrząc na proporcje, najbardziej uzależniona w Europie. Dane EMCDDA dowodzą, że aż 3% holenderskiego społeczeństwa używa kokainy. Na drugim miejscu znaleźli się Hiszpanie (2,4%), potem Irlandczycy (2,3%), a następnie Duńczycy i Norwegowie (po 2,1%). W liczbach bezwzględnych to kilka milionów ludzi na kontynencie. Najwięcej zaś jest najmłodszych. Jak wynika z wyliczeń „Guardiana”, aż 2,5 mln Europejczyków w wieku od 15 do 34 lat zażywa kokainę. To 2,5% tej grupy wiekowej.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Narkowojna nad Sekwaną

W ataku na konwój więzienny w północnej Francji zginęło dwóch strażników. To pierwsza od ponad 30 lat śmierć funkcjonariuszy na służbie.

Historia przypominająca sceny z filmów sensacyjnych wydarzyła się wieczorem 14 maja. Gdy więzienny konwój wracał z sądu w Rouen do zakładu karnego w Évreux, niezidentyfikowani napastnicy zablokowali furgonetkę dwoma autami przy punkcie poboru opłat. Z peugeota wyszło kilku ubranych na czarno mężczyzn w kominiarkach. Otworzyli 

ogień. Dołączyła do nich druga załoga, która wysiadła z audi. Szacuje się, że cała operacja odbicia więźnia trwała około dwóch minut. Fabrice Moello (52 l.) i Arnaud Garcia (34 l.), którzy zginęli w zamachu, byli pierwszymi francuskimi funkcjonariuszami więziennymi poległymi na służbie od 1992 r. Trzech pozostałych jest rannych, z czego jeden walczy o życie.

„Nigdy nie widziałem czegoś takiego”, powiedział Agencji AFP policyjny weteran Jean-François Maugard, który spędził prawie 25 lat w wydziale do walki z przestępczością zorganizowaną paryskiej policji kryminalnej, rozpracowując takich przestępców jak znany z napadów na banki Antonio Ferrara czy Rédoine Faïd, nazywany „królem ucieczek” po tym, jak wysadził bramę w więzieniu.

„Przemoc gangów narkotykowych weszła w bardzo niepokojącą fazę. Doszło do ataku na pełną skalę z udziałem niemal grupy szturmowej wyposażonej w broń bojową, co sprawiło, że funkcjonariusze byli bez szans”, zauważył Gregory Joron, sekretarz generalny policyjnych związków zawodowych UN1TE.

Bestialski napad, w którym odbito więźnia, zwrócił uwagę na wart wiele miliardów dolarów rynek narkotykowy, napędzający w całej Francji wojnę gangów oraz związaną z tym zorganizowaną działalność przestępczą: od handlu bronią po morderstwa i wymuszenia. 

Zbiegły więzień, 30-letni Mohamed Amra, powiązany z grupami przestępczymi z Marsylii, został niedawno skazany za rozbój kwalifikowany i oskarżony w sprawie uprowadzenia zakończonego śmiercią. Jest także podejrzany o handel narkotykami i zlecanie zabójstw w wojnach gangów.

„Ten brutalny atak pokazuje, że zagrożenie przestępczością zorganizowaną jest tak samo duże jak zagrożenie terrorystyczne – napisała w serwisie X komisarz Unii Europejskiej ds. wewnętrznych Ylva Johansson. – Musimy się jej przeciwstawić z taką samą determinacją”. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polska epidemia opioidów

255% – tyle wyniósł wzrost sprzedaży tych środków w ciągu ostatnich lat. 

Skala uzależnień od opioidów stała się poważnym problemem społecznym. W Stanach Zjednoczonych tylko w 2021 r. z powodu nadużywania silnych leków przeciwbólowych zmarło 108 tys. osób. Tam sytuacja jest ekstremalnie zła. Według badań European Psychiatric Association w Europie jest lepiej, 15 z 19 badanych krajów radzi sobie bowiem z oznakami kryzysu opioidowego. Wyjątek stanowią Wielka Brytania i Irlandia. Pytanie, czy Polska do nich dołączy, gdyż tempo wydawania recept jest przerażające i rośnie. Zaledwie w ciągu czterech lat liczba recept na leki opioidowe bez refundacji wzrosła o ok. 450 tys.

Z czym to się je?

Opioidy to silne leki pomagające w radzeniu sobie z bólem, które nie bez powodu nazywane są jednocześnie lekami narkotycznymi – mają one bardzo duży potencjał uzależniający. Wśród nich można wyróżnić substancje pochodzenia naturalnego, takie jak kodeina oraz morfina, półsyntetyczne – czyli heroinę i oksykodon. Są też substancje syntetyczne, wśród których znajdziemy tramadol, metadon, loperamid, fentanyl. Na końcu należy wymienić substancje endogenne, takie jak endorfiny i endomorfiny.

Środki te stosowane są głównie u pacjentów z chorobami nowotworowymi, zwyrodnieniowymi stawów, bólami porodowymi, półpaścem czy po zabiegach chirurgicznych i urazach kręgosłupa. Większość silnych leków można kupić tylko na receptę. Jedynie słabe, takie jak loperamid czy kodeina, nie wymagają przepisywania przez lekarza. Niestety, nawet niewielkie ilości opioidów potrafią uzależniać. Apetyt rośnie w miarę zażywania. Organizm szybko się przyzwyczaja i trzeba brać więcej leku, aby osiągnąć ten sam efekt terapeutyczny.

Podczas 32. Europejskiego Kongresu Psychiatrii w Budapeszcie specjaliści zwracali uwagę, że opioidy są coraz częściej używane jako zamiennik narkotyków. Mają m.in. zastępować morfinę. Lekarze wskazują również, że jeśli chodzi o Europę, problem jest zauważalny w krajach bałtyckich, choć na razie liczba zgonów spowodowanych uzależnieniem od opioidów nie zbliża się do odnotowanej w USA. 

Według analiz przeprowadzonych przez ekspertów Ogólnopolskiego Systemu Ochrony Zdrowia w 2002 r. polscy pacjenci nabyli w aptekach 4,8 mln opakowań leków opioidowych. W ciągu niecałych 20 lat sprzedaż wzrosła, w 2021 r. było to już 11,08 mln. Trzy lata temu pacjenci wydali ponad 404 mln zł na opioidy. Największy wzrost odnotowano wśród recept bez refundacji, czyli odpłatnych w 100%. W 2023 r. lekarze wystawili ich 1 825 203. Cztery lata wcześniej – 1 384 149. Recept z refundacją wystawiono zaś 5,8 mln w 2023 r., podczas gdy w 2019 r. 5,6 mln. To oznacza, że największy wzrost użycia jest w grupie osób, która nie potrzebuje opioidów do terapii. 

Problemem jest łatwy dostęp. Właściwie wystarczy internet i zasobny portfel. Jakub Kosikowski z Naczelnej Izby Lekarskiej, zajmujący się pacjentami onkologicznymi, twierdzi, że w wielu przypadkach recepty na opioidy są wydawane w tzw. receptomatach lub, o zgrozo, za pośrednictwem mediów społecznościowych. „Ktoś na Facebooku lub Telegramie pisze, że potrzebuje konkretnego leku, i od razu odzywa się lekarz, który w wiadomości prywatnej wypisuje receptę. Problem, jak widać, jest złożony”, mówił Kosikowski w portalu Wyborcza.pl. Podobnie jak w przypadku medycznej marihuany użytkownicy opioidów uczą się odpowiednich formułek, aby uzyskać leki podczas teleporady albo wyciągnąć specyfik dzięki receptomatom. 

Problem uzależnienia rozmywa się w polskim krajobrazie powszechnie akceptowalnego brania tabletek garściami. Ekspertka Monaru dr Maria Banaszak wyjaśnia: „Leki przecież przyjmują wszyscy. Nie trzeba kupować środków na czarnym rynku i szukać dilera. Pacjenci rejestrują się w kilku przychodniach (często prywatnie), wymuszają recepty, załatwiają je przez znajomych i korzystają z tego, że wciąż pracują lekarze, którzy nie zadają zbyt wielu pytań”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Europa zielenieje

Dlaczego coraz więcej krajów decyduje się na legalizację marihuany? Tuż przed godz. 24 w nocy z 31 marca na 1 kwietnia pod Bramą Brandenburską w Berlinie rozległy się dźwięki reggae. Dobór muzyki nie był przypadkowy. Kilkaset osób nie tylko z transparentami, ale też z jointami i fajkami wodnymi w rękach zebrało się, by świętować legalizację marihuany w Niemczech. Nowa polityka antynarkotykowa wprowadzona wraz z początkiem kwietnia u naszych zachodnich sąsiadów dopuszcza posiadanie niewielkiej ilości suszu, prywatną uprawę i legalną konsumpcję przez osoby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Stymulanty i depresanty

Zazwyczaj wystarczało, jeśli zatrzymani opróżnili kieszenie. W przypadku narkotyków  o wiele więcej mówią twarze niż kontrola osobista Spora część policyjnych statystyk dotyczy spraw narkotykowych. (…) Kiedy pracowałem w patrolu, otrzymywaliśmy zgłoszenia o podejrzeniu używania, posiadania czy handlowania narkotykami. Finalnie jednak nie mam na koncie jakiejś pokaźnej liczby zatrzymań z tego tytułu. Prawdę powiedziawszy, było ich mało. Gdyby tylko ludzie wytrzymywali presję psychiczną, to cała późniejsza zabawa z zatrzymaniem by ich ominęła. Na rynku mamy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.