Tag "nauka"

Powrót na stronę główną
Nauka

Złoto na nowotwory

Czy gwiazdki ninja pokonają komórki glejaka?

Co my, laicy w dziedzinie nauki, wiemy o działaniu złota czy innych metali szlachetnych na ludzki organizm? Na pewno od starożytności było jasne, że złoto ma właściwości przeciwzapalne i antybakteryjne, dlatego może wspomagać gojenie się ran. Dzięki dużej kowalności kruszec można spłaszczyć do bardzo cienkiej warstwy i wykorzystać np. jako element opatrunku. Złoto znalazło zastosowanie również w stomatologii do wypełniania ubytków zębów. Pomaga też w leczeniu schorzeń skóry, serca, kości, wątroby oraz jako środek uspokajający. Różnymi zastosowaniami metali szlachetnych w medycynie zajmują się także polscy naukowcy.

Siła nanocząstek.

Pojawiła się m.in. informacja, że nanocząstki złota zabijają komórki rakowe. W Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie postanowiono zająć się zdrowotnymi zaletami tego pierwiastka. Wypreparowano i wyhodowano rodziny komórek rakowych glejaka oraz raka jelita grubego. Metodami chemicznymi utworzono też drobiny złota o rozmiarach miliardowych części metra. Ponieważ w krakowskim IFJ powstało centrum medyczno-akceleratorowe przeznaczone do radioterapii protonowej, potraktowano komórki rakowe nanocząsteczkami złota.

Wyniki nie od razu zachwyciły. Okazało się, że nanocząsteczki zaburzają funkcje życiowe komórek rakowych, ale na krótko. Lepiej niszczą wroga nanocząsteczki w kształcie gwiazdek – a takie też potrafią syntetyzować laboratoria PAN w Krakowie. Być może do wytwarzania takich gwiazdek zainspirowały naukowców filmy, w których mistrzowie sztuk walki rzucają w przeciwników metalowymi gwiazdkami ninja? Jaki był powód, nie wiemy, ale utworzono nawet model teoretyczny wojny złota z rakiem dzięki analizie przeprowadzonej na Uniwersytecie Rzeszowskim i na Politechnice Rzeszowskiej. Skoro w instytucie w Krakowie można wytwarzać nanocząstki wieloma metodami, otrzymując drobiny o różnych rozmiarach i kształtach, z syntetycznego złota wyprodukowano nie tylko sferyczne nanocząstki o rozmiarach 10 nanometrów, ale także cząstki aż 200-nanometrowe, właśnie o budowie gwiaździstej, które niszczyły glejaka nadzwyczaj skutecznie. Wojnę złotych sekrecji z rozmnażającymi się komórkami nowotworowymi obejrzano dokładnie dzięki użyciu pierwszego w Polsce mikroskopu holotomograficznego, zakupionego przez IFJ PAN ze środków Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Wiara w naukę jest niewygodna dla władzy

Samochody elektryczne w dzisiejszej postaci są ślepą uliczką. To się nie uda.

Prof. Łukasz Turski – profesor nauk fizycznych, specjalista w zakresie fizyki materii skondensowanej i mechaniki statystycznej, pomysłodawca i inicjator budowy Centrum Nauki Kopernik w Warszawie i pierwszy przewodniczący jego rady programowej.

Niedawno po raz kolejny oglądałem film „Iluminacja”, gra w nim pan siebie, egzaminatora na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. W 1972 r. film był wielkim wydarzeniem, a dziś… Przecież nauka i wiara to dwa różne pojęcia. Jak można je porównywać?
– Nie można. Ale „Iluminacja” jest dobrym filmem. Mam też dobre wspomnienia – przy pracy nad nim poznałem Agnieszkę Holland. Krzysztofa Zanussiego znałem wcześniej, był moim starszym kolegą szkolnym i kolegą mojego starszego brata. A co do nauki i wiary – bardzo trudno te pojęcia tak po prostu oddzielić, ponieważ historycznie to ludzie związani z Kościołem byli niemal jedynymi, którzy w europejskiej części cywilizacji zajmowali się nauką. Kiedy zwiedza się katedrę w Chartres, nad każdym wejściem widać posągi uczonych, w większości pogan.

Królowie, możnowładcy, biskupi, mnisi, chłopi i mieszczanie, wchodząc do katedry, chylili czoło przed ich umysłami.

Przed lepszymi umysłami?
– Uważam, że istnieje pakt społeczny między ludem, wszystkimi ludźmi, a nauką. Jak to wygląda? Opisuje to choćby Artur Oppman w baśni o bazyliszku. Oto zjawia się w Warszawie potwór, porywa dzieci. I lud ma problem. Lecz nie zwraca się o pomoc do króla, chociaż zamek stoi trzy kroki do Krzywego Koła, nie zwraca się do burmistrza albo do biskupa. Nie! Idzie do wieży, bo w tej wieży mieszka czarodziej – tak go nazwano w baśni, ale przecież wiemy, że chodzi o człowieka uczonego. Lud o ratunek prosi naukę. To jest ta umowa społeczna – lud potrzebuje dostarczycieli bezpiecznej prawdy.

Żeby wiedzieć, jak jest, a nie jak mówią.
– Teorię bezpiecznej prawdy sformułował w XIX w. angielski matematyk, filozof, William Clifford. Mówił – pewnie to się panu spodoba – że człowiek ma moralny obowiązek kwestionować wszelkie przekonania oparte na wierze, a niepoparte empirycznymi dowodami. Nauka ma więc dostarczać ludziom to, co prawdziwe. Sprawdzone i potwierdzone, z małym zastrzeżeniem – że pracujemy nad tym, żeby „to” jeszcze lepiej potwierdzić.

Wciąż jeszcze sprawdzamy.
– Tak zwany lud kiedyś bardzo wierzył w naukę. Ale ostatnio, z jakichś powodów, jest w nim tej wiary mniej.

Dlaczego?
– Bo wiara w naukę jest niewygodna dla władzy. Dla władzy, jakakolwiek ona by była, czy to duchowa, czy cywilna, ktoś, kto potrafi powiedzieć: „Bzdury pleciesz, bo 2 razy 2 daje 4, a nie 5”, jest niebezpieczny. Dramat dzisiejszych czasów polega na tym, że wykorzystano rozwój nauki, a jest on zupełnie niesamowity, do tego, żeby zatrzeć jej niezależność.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Mieszczuszek wiejski

DO LASU (odc. 2)

Eryś miał się uczyć, dużo uczyć, do żadnych robót przydomowych go nie zmuszano, nawet kiedy go do nich ciągnęło.

– Siedź nad książkami, ty jesteś umysłowy, tobie inne życie jest pisane – mówił ojciec Erysiowi, kiedy ten się zgłaszał do pomocy w stolarni. – Nie przychodź mi tu, bo se palca utniesz albo ci drzazga pod paznokieć wejdzie.

No i wracał Eryś ku chałupie, a jak matkę przy rąbaniu drewna chciał zastąpić, przepędzała go tak samo jak Suchy Karol. – Idźże mi stela, siekiery nie tykaj, ja se poradze. Zadanie odrób, doucz sie rachunków, poczytaj se co, synek, nie trza mi cie tu. Jakeś głodny, zaraz ci chleba nakroje, kanapki zrobie, kolacja bedzie, dopiero jak
ojciec z roboty wróci.

No i tak sobie rósł Eryś, dziecko wychuchane i wykarmione; rósł, a z nim rosły jego dwie lewe ręce, rosła też niechęć innych dzieciaków do niego, bo to ani konia zaprząc nie wyuczony, ani świni do rżnięcia nie trzymał. Ojciec do ciesiołki i stolarki go nie przysposobił, matka chowała z dala od wysiłków, a i od kuchni. Powiadali, że to taki mieszczuszek wiejski, a to gorzej jeszcze niż miejski wsiok. Nie miał lekko Eryś poza domem; im więcej się uczył, tym bardziej mieli go za głupiego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Nauka

Polski uczony potrafi… tylko za granicą?

Bez postępu technologicznego, bez rodzimych spółek skutecznie konkurujących na polu nowoczesnych rozwiązań w przemyśle czeka nas stagnacja.

Dyskusja PRZEGLĄDU o stanie polskiej nauki

Nasz kraj w unijnym rankingu European Innovation Scoreboard, dotyczącym innowacyjności, stanu badań naukowych oraz postępu technologicznego, od 29 lat regularnie okupuje trzecie lub czwarte miejsce… od końca. Co jest smutną ilustracją stanu polskiej nauki i rodzimego przemysłu. Gorzej od nas wypadają tylko Rumuni i Bułgarzy. Wychodzi na to, że młodzi naukowcy, jeśli chcą się rozwijać, powinni jak najszybciej wyjechać z kraju i szukać szczęścia najlepiej za oceanem. Daje to czasem fantastyczne efekty.

Szanse w USA.

Jesienią 2022 r. amerykańska fundacja OpenAI, założona m.in. przez właściciela Tesli Elona Muska i miliardera Petera Thiela, w celu przyśpieszenia prac nad sztuczną inteligencją uruchomiła chatbot o nazwie ChatGPT. To program komputerowy, który za pośrednictwem internetu umożliwia użytkownikom konwersację z nim. ChatGPT okazał się ważnym etapem w rozwoju sztucznej inteligencji, można by rzec – wskazał kierunek rozwoju. Jego odpowiedzi na pytania i wykonywanie poleceń w stylu: „Napisz wiersz” lub „Napisz opowiadanie” sprawiły, że poważnie zaczęto się zastanawiać, czy w przyszłości komputery nie staną się mądrzejsze od ludzi i czy w końcu nas nie wyeliminują, niczym roboty w filmie „Terminator”.

Tajemnicą sukcesu chatbota była i jest możliwość korzystania z ogromnej bazy wiedzy. Dzięki nowym algorytmom i superwydajnym procesorom ChatGPT potrafi odpowiadać na najróżniejsze, często skomplikowane pytania. Jest też bardzo pomocny w tworzeniu zarówno krótkich informacji, jak i obszernych referatów. W USA już korzystają z niego niektóre redakcje.

Z czasem pojawiły się inne zastosowania chatbota, takie jak wspomaganie programistów w ich pracy. Pierwszy milion użytkowników ChatGPT zyskał zaś w ciągu zaledwie pięciu dni (dla porównania – Netfliksowi zajęło to 10 miesięcy). 100 mln użytkowników pojawiło się po dwóch miesiącach.

Mało kto wie, że w opracowywaniu programu, który stał się niemal synonimem sztucznej inteligencji, wzięło udział kilku niezwykle uzdolnionych Polaków. W pierwszej dziesiątce najwybitniejszych naukowców zajmujących się nowym oprogramowaniem, których fundacja OpenAI zaprosiła do udziału w pracach, znalazł się pochodzący z Kluczborka 36-letni Wojciech Zaremba. Dzięki swoim talentom zrobił on za oceanem niezwykłą karierę.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Nauka Wywiady

Na wysypisku prac naukowych

Plagiatowanie dotyczy nie tylko mniejszych uczelni, ale także tych najbardziej szacownych. Dyskusja PRZEGLĄDU o stanie polskiej nauki.

Dr hab. med. Marek Wroński – emerytowany profesor uczelniany, felietonista miesięcznika „Forum Akademickie”, nazywany łowcą plagiatów

Kiedy rozmawialiśmy w 2008 r., powiedział pan: „W ostatnich kilku latach zgromadziłem kilkanaście udowodnionych przypadków plagiatu prac doktorskich”. Czy od tamtego czasu wiele się zmieniło w kwestii nieuczciwości naszej elity naukowej?
– Niestety, w ostatnim czasie wiele zmieniło się na gorsze. Problem wyniknął w 2018 r., gdy ówczesny minister nauki dr Jarosław Gowin zlikwidował większość przepisów pozwalających szybko karać odebraniem stopnia za naruszenia dobrych praktyk naukowych w awansach akademickich. Zlikwidował wprowadzoną w 2003 r. Ustawę o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz stopniach i tytule w zakresie sztuki, która szczegółowymi przepisami chroniła przed nierzetelnościami w doktoratach i habilitacjach. Obecnie niewielka część nowej, obowiązującej ustawy o szkolnictwie wyższym pozwala na ściganie tylko plagiatów w monografiach doktorskich i habilitacyjnych. Natomiast szczegółowe przepisy dotyczące pozostałych naruszeń – takich jak naruszanie praw autorskich, fałszerstwo i fabrykacja danych badawczych w dorobku naukowym – zostały zlikwidowane.

Czy minister Czarnek coś poprawił?
– On już miał wprowadzoną ustawę i zmieniał na gorsze inne rzeczy. Zlikwidowano Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów Naukowych, co znacznie osłabiło, a nawet uniemożliwiło kontrolę nad jakością nominacji awansowych w szkolnictwie wyższym. O połowę zmniejszono liczbę członków powołanej na to miejsce Rady Doskonałości Naukowej. Prawie zlikwidowano przepisy nadzorujące i kontrolujące procedurę przyznawania doktoratów, habilitacji i nominacji profesorskich. Szalenie obniżono prawne wymagania jakościowe. Przeforsowano zasadę, że wszystkie awanse naukowe idą drogą administracyjną – zgodnie z Kodeksem postępowania administracyjnego, co dało ogromne możliwości odwoływania się od niekorzystnych decyzji. To sprawiło, że takie wykryte nierzetelne postępowania awansowe są latami unieważniane (jak odebranie plagiatowej habilitacji czy doktoratu). Na przykład sprawa odebrania plagiatowej habilitacji historyka prof. Mirosława Krajewskiego toczy się już 15 lat. Kolejne decyzje uczelni – tutaj Uniwersytetu Mikołaja Kopernika – zostają zaskarżone do sądu administracyjnego. WSA/NSA po kilku latach sprawę zwraca do ponownego rozpatrzenia z jakichś nieznacznych względów formalnych – nie podważając głównego argumentu, że potwierdzony jest w monografii znaczny plagiat naukowy, który wyklucza zatwierdzenie habilitacji. Uczelnia, a konkretnie Wydział Nauk Historycznych, poprawia błędy formalne i sprawa wraca w tryby odwoławcze, gdyż plagiator/jego prawnik wskazuje, że w międzyczasie wygasły przepisy, na podstawie których unieważniono nierzetelnie uzyskany przed laty stopień naukowy. I tak w koło Macieju. Również ostatnio ta sprawa wróciła, ale wyroku NSA ciągle nie ma, gdyż kolejne zażalenia blokują proces formalnie. Na przykład że w postępowaniu unieważniającym było trzech recenzentów, a nie czterech (zmieniły się przepisy). Co więcej, w składzie orzekającym sądu administracyjnego był jakiś neosędzia, plagiator złożył zatem wniosek o wykluczenie – ten problem z neosędziami wszystkich sądów może teraz rozstrzygnąć tylko Trybunał Konstytucyjny, więc sprawy sądowe zostały pozawieszane. Plagiatorom w to graj: nie ma prawomocnego wyroku, czyli nie jestem jeszcze winny. A czas ucieka!

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Pro domo sua

Nauka polska jest chora. Jeśli ktoś ma co do tego jakieś wątpliwości, niech spojrzy na wyniki światowych rankingów. W tych zestawieniach najlepsze polskie uniwersytety lokują się w czwartej czy piątej setce. Podkreślam, te najlepsze. A te gorsze? Nie mieszczą się nawet wśród tysiąca ocenianych.

Do wielu chorób trapiących od lat polską naukę, takich jak jej chroniczne niedofinansowanie, w ostatnich latach doszły nowe. Gowinowa reforma zbiurokratyzowała naukę do granic możliwości. Ludzie, którzy powinni poświęcać większość swojego czasu na badania naukowe, tracą go na zajęcia biurokratyczne, które, jeśli w ogóle byłyby konieczne, powinny być wykonywane przez pracowników o innych niż naukowe kwalifikacjach. Każda uczelnia tworzy stosy do niczego niepotrzebnych dokumentów, z których generalnie nie tylko się nie korzysta, ale nawet do nich nie zagląda. Ich produkcja jest jednak niezbędna, bo raz na cztery lata wnikliwie studiują je rewizorzy z Polskiej Komisji Akredytacyjnej (zwanej pieszczotliwie Paką). Na ich podstawie ocenia się wydziały, dyscypliny naukowe i kierunki studiów. A od tej oceny zależy kategoria, jaką dostaje wydział. Od tej kategorii z kolei zależą uprawnienia do nadawania stopni naukowych i wysokość finansowania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Nauka

Granda z grantami

Czas zobiektywizować ocenę i wartość badań naukowych.

Na początku krótkie wyjaśnienie. W tym tekście chodzi o to, aby pieniądze przeznaczane na rozwój najważniejszych badań naukowych trafiały do osób lub zespołów badawczych, które mogą swoimi pracami przynieść największy pożytek społeczeństwu. Czy to pacjentom leczącym się na groźne choroby, czy konsumentom nowoczesnych technologii, które powinny być bezpieczne dla człowieka i środowiska. 

Obecnie dobór projektów badawczych, które otrzymują wsparcie finansowe od państwa lub innych sponsorów, oparty jest na dosyć enigmatycznych wskaźnikach. Nie zawsze obiektywnie ukazują one rzeczywistą wartość projektów. 

Przede wszystkim uwzględnia się publikacje w prestiżowych, wysoko punktowanych periodykach naukowych (na samym szczycie są anglojęzyczne „Nature” i „Science”) oraz liczbę cytowań artykułów w pracach innych autorów. Oczywiście pomijam systemy patologiczne, kiedy granty naukowe trafiają w ręce protegowanych, dzieci, mężów itd., co też się zdarza. Pisała o tym dosyć obszernie Magdalena Kawalec-Segond w dodatku do „Rzeczpospolitej”. W tekście „Jak działają kartele naukowe” odsłoniła siatkę uzależnień, w którą wpadają jednostki badawcze i naukowcy. W rezultacie promowani są sprytni udziałowcy takiego systemu, zespoły lub badacze, którzy pozycję w nauce uzyskują dzięki niezbyt uczciwym zabiegom, a są całe tabuny takich, którzy mimo osiągnięć na żadne wsparcie finansowe liczyć nie mogą. Autorka przeciwstawia ten protekcyjny system wspomagania, trącący nepotyzmem, metodom bardziej obiektywnym. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Rembrandt jak prawdziwy

Żeby stać się wielkim fałszerzem, nie trzeba być wielkim malarzem, tylko raczej twórcą przekonujących opowieści.

Jeśli spytacie ludzi, czym się zajmuje fałszerz dzieł sztuki, 99 osób na 100 odpowie: „Kopiuje obrazy”. W rzeczywistości trudno o stwierdzenie dalsze od prawdy. Wystarczy chwila namysłu, żeby powód stał się oczywisty. Żaden poważny fałszerz nie skopiuje obrazu z tej prostej przyczyny, że oryginał już istnieje. Żeby udowodnić, że kopia jest falsyfikatem, trzeba tylko wskazać oryginał w muzeum i powiedzieć: „Proszę, tu jest autentyk”. Prawdziwe fałszerstwo wymaga stworzenia czegoś, co nigdy nie istniało, i wymyślenia powodu, dla którego się pojawiło. (…)

Za każdym razem, gdy ktoś mnie pyta o fałszowanie dzieł sztuki, chce usłyszeć opowieść o jakimś ezoterycznym, mistycznym procesie, połączeniu z umysłem artysty, które pozwala bez wysiłku i zastanowienia robić coś, co robiłby tamten. W rzeczywistości trzeba się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Pochłaniałem wszystkie informacje, jakie mogłem zdobyć – dokumenty, książki, katalogi, teksty naukowe; czytałem prace historyczne, stare gazety na mikrofilmach i opisy katalogowe; spędziłem wiele godzin w archiwach i na obmyślaniu przyszłych fałszerstw.

Han van Meegeren, słynny holenderski fałszerz z lat 30. i 40. XX w., był miernym malarzem, ale za to mistrzem w postarzaniu – dzięki wykorzystaniu fenolu i formaldehydu podczas suszenia jego farba pękała od spodu, naśladując naturalny proces. Ta technika pozwoliła van Meegerenowi oszukać specjalistów. Mógł zanieść swój obraz do muzeum i powiedzieć: „Dostałem go od pewnej zamożnej włoskiej rodziny, która nie chce, żeby podawać jej nazwisko”, i to wystarczyło. W moich czasach to już nie było możliwe, co wskazuje na istotny tajnik współczesnej sztuki fałszerskiej. Dla mnie udokumentowane pochodzenie dzieła było ważniejsze niż ono samo. Możecie mieć autentycznego Rembrandta, ale jeśli nie potraficie udokumentować jego historii, zostaje wam tylko powiesić go sobie w piwnicy albo sprzedać za kilkaset dolarów. (…)

Dla fałszerza rysunek, obraz i postarzanie to pierwszy, najbardziej oczywisty etap procesu. Żeby zostać prawdziwym fałszerzem, trzeba mieć nienasycony apetyt na informacje i oko do szczegółów. Ucząc się, czytając i oglądając, musicie zawsze wypatrywać słabych punktów, luk, błędów, cienia niepewności, który da waszemu dziełu szansę na zaistnienie. Szukacie prawdopodobieństwa. Jak się tak nad tym zastanowić, to żeby stać się wielkim fałszerzem, nie trzeba być wielkim malarzem, tylko raczej twórcą przekonujących opowieści. (…)

Za czasów współpracy z Carlem Marcusem wymieniłem szkło artystyczne na parę akwafort Rembrandta: „Archanioł Rafał opuszczający Tobiasza” i „Portret Jana Corneliusa Sylviusa”. Wtedy nie znałem się na tym jeszcze za bardzo, ale wydawało mi się niesamowite, że tak łatwo można wejść w posiadanie prawdziwego Rembrandta. Byłem tym tak podniecony, że zaniosłem akwaforty do Ebrii Feinblatt, specjalistki z Los Angeles County Museum of Art, żeby dowiedzieć się na ich temat czegoś więcej. Uważnie obejrzała obie przez szkło powiększające i powiedziała, że „Archanioł Rafał” to cenna grafika z czasów Rembrandta, a potem łagodnie wyjawiła, że „Jan Cornelius” to w rzeczywistości falsyfikat, choć zrobiony po mistrzowsku. Oczywiście byłem rozczarowany, ale obie akwaforty wprawiły w ruch trybiki w mojej głowie. Zacząłem pracować nad kolejną łamigłówką z repertuaru dawnych mistrzów.

Akwaforty to osobliwe dzieła – powstają w wyniku złożonego procesu, który wymaga skrupulatności, skupienia i zaangażowania, a także zwracania uwagi na szczegóły. Żeby stworzyć akwafortę, artysta musi ostrym rylcem wyskrobać rysunek na metalowej płycie. Gdy to zrobi, płytę zanurza w kwasie, który pogłębia i poszerza żłobki, zamieniając je w rowki na tyle duże, by mogły pomieścić tusz. Kiedy potem pokryje się płytę tuszem i odciśnie na papierze, tusz ze żłobień wsiąknie w papier, tworząc grafikę. To proces wymagający staranności i dużego nakładu pracy, a przy tym obejmujący wiele etapów.

Fragmenty książki Tony’ego Tetro i Giampiera Ambrosiego Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki, przeł. Katarzyna Makaruk, Znak Literanova 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kopernik wstąpił do PiS

Akademia Kopernikańska, która miała być wizytówką polskiej nauki na arenie międzynarodowej, stała się przytuliskiem dla osób związanych z partią Jarosława Kaczyńskiego

Akademia Kopernikańska została utworzona w 2022 r. z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy. W uzasadnieniu do projektu ustawy powołującej akademię roi się od frazesów. Napisano m.in., że „inicjatywa ta stanowić będzie uczczenie najwybitniejszego polskiego uczonego Mikołaja Kopernika” i „ma być trwałym pomnikiem wzniesionym naszemu rodakowi”, a poprzez umiejscowienie jej w Polsce i „dzięki jej międzynarodowemu charakterowi utrwalone zostanie w całym świecie niekwestionowane identyfikowanie Mikołaja Kopernika z Polską”. Akademia Kopernikańska miała też „zwiększyć konkurencyjność i rozpoznawalność polskiej nauki na świecie” oraz „umacniać pozycję polskiej nauki na świecie” poprzez integrację polskich i zagranicznych naukowców, finansowanie badań naukowych, przyznawanie grantów i stypendiów, organizowanie konferencji, sympozjów. 

„Akademia Kopernikańska jest nowym wymiarem i płaszczyzną współpracy na najwyższym poziomie najwybitniejszych przedstawicieli świata nauki z całego świata, w tym tych pochodzenia polskiego w obszarach kopernikańskich. Ma tworzyć elity dla Polski, Europy i świata w najbliższych 20 latach, a mam nadzieję, że zdecydowanie dłużej”, prawił minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. 

Celebra i projekt polityczny

Środowiska naukowe nie były jednak zachwycone pomysłem PiS. Krytyczne stanowiska wyraziły m.in. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowe Centrum Nauki, Polska Akademia Umiejętności i Polska Akademia Nauk. 

„Sprawa kluczowa: po co to wszystko? Jeżeli głównym celem jest celebra, to proszę bardzo. Ale jeśli głównym celem jest poprawienie stanu nauki w Polsce, to chciałbym zwrócić uwagę (…) na dramatyczną sytuację z kadrą. W tej chwili, jeżeli porównać sytuację w Polsce z sytuacją w Europie, to brakuje ok. 100 tys. pracowników badawczych, głównie powiązanych z przemysłem. To jest kwota rzędu kilku miliardów złotych, którą trzeba zainwestować w ludzi, nie w mury, bo w to już zainwestowano. Sama akademia niczego nie zmieni. (…) Proszę państwa, z tego po prostu nic nie będzie poza fasadą, przepraszam za słowo, wioską potiomkinowską, którą nam się funduje”, mówił podczas posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży prof. dr hab. Jerzy Langer, prezes Towarzystwa Naukowego Warszawskiego.

Na inny aspekt utworzenia akademii zwrócił uwagę prof. dr hab. Jacek Kuźnicki, przewodniczący Rady Narodowego Centrum Nauki: „Jest to projekt polityczny i daje politykom prawo decydowania o członkach tej akademii oraz o przyznawaniu nagród, przyznawaniu grantów i innych rodzajów funduszy. Mimo wielu deklaracji w projekcie i w uzasadnieniu projektu dubluje on wszystkie istniejące organizacje finansujące naukę w Polsce. Co więcej, dublując je, nie pokazuje, jakimi schematami będzie przyznawał środki finansowe na naukę”. 

Rzeczywiście Akademia Kopernikańska to dziwaczny twór, który powiela zadania licznych instytutów badawczych, instytutów Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej czy Narodowego Centrum Nauki. Co najważniejsze, jest to twór upolityczniony, a przecież nauka powinna być wolna od wszelkich nacisków partyjno-ideologicznych. Tymczasem Akademię Kopernikańską nadzoruje minister nauki, a jej członków i sekretarza generalnego, który kieruje działalnością akademii, powołuje prezydent.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Dlaczego lewica się wycofała?

Jak długo może być „wrażliwy społecznie” (i to nie werbalnie) lewicowy poseł, który sam ma sześć mieszkań albo prowadzi firmę? Prof. dr hab. Mirosław Karwat – kierownik Katedry Teorii Polityki i Myśli Politycznej Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, członek Komitetu Nauk Politycznych PAN. Napisał m.in.: „O perfidii”, „Sztuka manipulacji politycznej”, „O złośliwej dyskredytacji”, „O demagogii”, „Jak się usidla ludzi. Kurs przytomności dla każdego”, „Manipulacja w polityce, czyli niezbędnik

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.