Tag "nowe technologie"
Jaka może być przyszłość polskiej gospodarki
Ciekawy tekst Andrzeja Jakubowicza (nr 41/2025) o polskiej gospodarce chciałbym uzupełnić o znane mi fakty i moje propozycje. Nie tylko główne założenia neoliberalne, ale i konkretne rozwiązania doprowadziły do upadku lub likwidacji w latach 1990-1992 ok. 40% przedsiębiorstw państwowych.
Niezgodne z prawem było podniesienie stopy procentowej starych kredytów inwestycyjnych z kilku procent do kilkuset. Rozumiem, że chodziło o uchronienie banków od ryzyka, ale można to było zrobić inaczej: emitując obligacje, które podniosłyby kapitały banków i zrekompensowały bankom straty na stopie procentowej. W efekcie zrealizowanej koncepcji rządu wiele przedsiębiorstw utraciło płynność, pracownicy stracili miejsca pracy, a budżet musiał finansować bezrobocie i restrukturyzację banków. Realny koszt upadku firm przekroczył kilkukrotnie koszt dokapitalizowania banków obligacjami.
Drugim poważnym uderzeniem w przemysł było olbrzymie obniżenie ceł w ciągu dwóch lat. Spowodowało to spadek sprzedaży wielu firm krajowych, nieprzygotowanych na konkurencję światową. Cła należało obniżyć, ale rozkładając ów proces na pięć-osiem lat, aby podmioty te zdążyły się zrestrukturyzować i przygotować do światowej konkurencji.
Z jednej strony, przedsiębiorstwom ograniczono możliwości sprzedaży, z drugiej, kilkukrotnie podwyższono koszty. Dlatego firmy znalazły się między młotem a kowadłem.
Postęp naukowo-techniczny jest najlepszym instrumentem do odrodzenia przemysłu. Pokazały to Chiny, gdy z kraju zacofanego przekształciły się w pioniera nowych technologii. Trzeba stworzyć wiele ścieżek wspomagania wynalazców i firm, które mają pomysły, a nawet patenty, ale nie mają pieniędzy na ich realizację. Należy zrobić przegląd polskich patentów i wspomóc finansowo i organizacyjnie ich realizację, wykorzystując fundusze wysokiego ryzyka. W Polsce wybudowano kilkanaście spalarni odpadów
Mapowanie pomieszczeń w robotach sprzątających – jak działa i dlaczego jest tak ważne?
Artykuł sponsorowany W dzisiejszych czasach nowoczesne roboty sprzątające coraz częściej mają funkcję mapowania pomieszczeń, co umożliwia im poruszanie się po domu w sposób zorganizowany i precyzyjny. W odróżnieniu od wcześniejszych modeli, które polegały na losowym odbijaniu się od obiektów, nowoczesne
Nieśmiertelność
Odwieczna tęsknota ludzkości
Można śmiało założyć, że pragnienie nieśmiertelności bierze się z naszej niezgody na długość życia (które uważamy za zbyt krótkie) lub z lęku przed śmiercią. Ten lęk stanowił zaś kluczowy przedmiot zainteresowań filozofów i psychologów egzystencjalnych. Wystarczy wymienić Kierkegaarda, Heideggera, Sartre’a, Camusa, Jaspersa, Arendt, Schopenhauera czy Frankla. Większość z nich pokazywała, że jednym z podstawowych problemów, z jakimi mierzy się człowiek, jest nieuchronność końca życia. Mimo tysięcy stron zapisanych na ten temat i przemyśleń filozofów ludzkość nadal boi się odejścia w niebyt. To, co się zmieniło, to rosnąca mniej więcej od dekady wiara w naukę, która już za chwilę, za moment ma nam umożliwić odwrócenie procesów biologicznych lub nawet oszukanie śmierci.
Strach przed umieraniem
Psycholog dr Tomasz Baran wskazywał na naszych łamach: „Każdy z nas mniej lub bardziej zdaje sobie sprawę, że od chwili narodzin każda minuta przybliża do śmierci, do nieznanego końca, być może do nicości. Czy można być obojętnym wobec takiej perspektywy? Czy można się nie bać? W zasadzie historia ludzkiej myśli to historia sposobów radzenia sobie z lękiem przed śmiercią. Już starożytny filozof Epikur, znany głównie z radosnego podejścia do życia, śmiało może być nazwany egzystencjalistą, bo twierdził, że śmierci nie ma się co bać, bo tam, gdzie jest życie, nie ma śmierci, a później powracamy do chwili sprzed narodzin”.
Wspomniany Jean-Paul Sartre stwierdził: „Żadna doktryna nie jest bardziej optymistyczna – przeznaczenie człowieka powierzono jemu samemu”. Ten optymizm można traktować jako przekorę filozofa. W tym ujęciu cała decyzyjność spada na jednostkę, a to wizja równie optymistyczna, co przytłaczająca, bo okazuje się, że możemy zrobić wszystko, ale możemy też sobie to życie kompletnie zmarnować.
Od lat słyszymy w mediach o kolejnych milionerach i przywódcach, którzy szukają sposobu na nieśmiertelność. Największym mitem okazało się zamrożenie głowy Walta Disneya. Według jego córki legendarny twórca Myszki Miki mógł nawet nie wiedzieć, co to jest kriogenika.
Wróćmy do współczesności: jedną z rozmów o poszukiwaniu życia wiecznego wyłapały ostatnio mikrofony tuż przed paradą wojskową w Pekinie, gdzie Władimir Putin wraz z Xi Jinpingiem rozmawiali o możliwościach przedłużenia sobie życia za pomocą osiągnięć biotechnologii. Jednym z wątków miało być drukowanie organów na drukarkach 3D. Obaj przywódcy wykazali nadmierną wiarę w możliwości przeszczepów. Xi miał stwierdzić, że narządy można przeszczepiać w nieskończoność. Teoretycznie taka możliwość istnieje. Gorzej z praktyką.
– Biorąc pod uwagę ogromny rozwój nauk biologicznych i technicznych, ludzie są skłonni ulegać pewnej iluzji dynamicznego rozwoju nauki. Tak jak kiedyś wierzyli, że rewolucja przemysłowa rozwiąże dzięki technologii większość problemów, włącznie z klimatycznymi. Na przełomie XIX i XX w. wieszczono przecież, że sterowanie pogodą to kwestia najwyżej kilkudziesięciu lat. Podobnie dziś izraelski historyk prof. Yuval Noah Harari mówi o długowieczności. Jednym z powodów takiego myślenia jest wiara w możliwości ludzkiego umysłu, która ma uzasadnienie w rozwoju nauk, ale wiara ta równocześnie ów rozwój przesadnie ekstrapoluje. Dzięki takim wizjom pojawiają się proste rozwiązania poważnych i złożonych problemów – wyjaśnia prof. Piotr Oleś, psycholog osobowości i wykładowca Uniwersytetu SWPS.
Transplantologia dostarcza nam bardzo konkretnych liczb. Rejestry medyczne prowadzone przez takie organizacje jak United Network for Organ Sharing czy European Liver Transplant Registry pozwalają określić z dokładnością do roku, jak długo funkcjonuje konkretny narząd po przeszczepie. „Termin przydatności” serca mija po ok. 12-13 latach, płuc po siedmiu, wątroba potrafi wytrzymać 20 lat, podobnie jak nerki. Kolejną barierą jest przeszczepienie mózgu, które z wielu względów nie jest możliwe. Po pierwsze, nie da się zamienić mózgów bez utraty „ja”. Kiedy z mózgiem stanie się coś, co wpłynie na umysł, już tak zostaje. Po drugie, technicznie mózgu nie da się obecnie wyjąć z czaszki i przeszczepić.
Mózg w słoiku
W książce „Nieśmiertelność. Prometejski sen medycyny” prof. Andrzej Szczeklik, wybitny kardiolog i humanista, wspomina, jak wiele zmian w medycynie udało mu się zaobserwować podczas kariery zawodowej. Szczeklik opisuje, jak niektóre choroby zniknęły i jak zmieniła się aparatura. Ta dynamika nauk biologicznych napędza zaś wiarę w to, że człowiek prędzej czy później stanie się nieśmiertelny. Putin i Xi nabrali się właśnie na to przekonanie.
Harari, który w swoich książkach łączy perspektywy nauk biologicznych, społecznych i humanistycznych, zapowiada, że w nadchodzących dziesięcioleciach ludzkość poradzi sobie z problemem starzenia się, chorób genetycznych, a być może nawet śmierci. Nauka ma bowiem już niebawem zaproponować odwracanie procesów metabolicznych. Za jakiś czas będziemy więc mogli zamówić kurację odmładzającą o 10 czy nawet 25 lat. Zapewne na początku będzie to szalenie drogie, ale teoretycznie dostępne dla wszystkich. Autor „Homo deus” twierdzi też, że jeśli uda nam się przedłużyć życie np. do 300 lat, zniknie problem poszukiwania sensu życia. Dziś świadomość, że życie ma ograniczoną długość, silnie oddziałuje na potrzebę uzasadnienia swojego istnienia. W „Homo deus” hasło
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Zagadkowe zniknięcia dronów
W okolicach Helu i Trójmiasta znikają bezzałogowce. Czy to działanie Rosjan?
W ostatnim czasie entuzjaści latania dronami, którzy działają w okolicach Trójmiasta i Półwyspu Helskiego, skarżą się na zagadkową utratę łączności ze swoim sprzętem, który uderza w przeszkody lub spada bez możliwości jakiejkolwiek kontroli. W połowie czerwca takie zakłócenia przytrafiły się kilkudziesięciu osobom i spowodowały utratę bezzałogowców.
Z kolei mieszkańcy wymienionych obszarów alarmują, że doświadczają przedziwnych anomalii związanych z używaniem sprzętu opartego na technologiach GPS (wariuje m.in. nawigacja w samochodach i telefonach komórkowych). Mnożą się teorie dotyczące tego zjawiska. Niektórzy uważają, że to Rosjanie. Inni, że może chodzić o ćwiczenia sił NATO.
Zniknięcia dronów
W połowie czerwca właściciele niewielkich bezzałogowych statków powietrznych zaczęli masowo alarmować, że tracą łączność ze swoimi urządzeniami. Pewien operator drona opisywał, że jego maszyna wzbiła się na wysokość ok. 120 m, po czym z niewyjaśnionych przyczyn wpadła do wody. Problemy występowały jednak już wcześniej. Na początku czerwca o stracie swojej maszyny poinformowali zawodowi fotografowie prowadzący na Instagramie profil @b_a_l_t_y_k. Sytuacja była podobna. Dron nagle odleciał, a następnie spadł. Prowadząca profil para przeanalizowała dane z rozbitego drona. Okazało się, że przemieszczał się z prędkością poziomą 120 km/godz. To dużo więcej, niż ten model potrafi.
Na czym polega problem? Specjaliści sugerują, że może chodzić o tzw. spoofing GPS. „Nie do końca wiemy, jak to po polsku przetłumaczyć. Studentom tłumaczę to jako oszustwo, jako podszywanie się. Ktoś nadaje sygnały radiowe, które dla mojego odbiornika wyglądają jak idealne, najlepsze jakościowo sygnały z satelitów. Tyle tylko, że zawierają nieprawdziwe informacje”, tłumaczył zjawisko na antenie TVN 24
prof. dr hab. Andrzej Felski z Akademii Marynarki Wojennej. Innego zdania są jednak specjaliści z portalu Niebezpiecznik, którzy uważają, że nie może chodzić jedynie o spoofing. „Sam spoofing GPS, co do zasady, nie powinien powodować »rozbicia się« dronów. Bo nawet jeśli dron nagle mylnie odczyta swoją lokalizację na podstawie fałszywego (zespoofowanego) sygnału GPS i będzie próbował na tej podstawie »dostosować« swoją pozycję, to pilot wciąż może go kontrolować »ręcznie«. Pozwala na to np. tryb ATTI (to tryb lotu drona, w którym stabilizacja oparta jest na czujnikach barometrycznych i bezwładnościowych, a nie na danych GPS – przyp. red.). I tu dochodzimy do sedna. Piloci, którzy w ostatnich dniach stracili drony w okolicy Helu, informują, że kiedy dron »zwariował«, w ogóle nie byli w stanie go kontrolować”, pisze redakcja Niebezpiecznika.
Specjaliści z portalu uważają, że musi chodzić również o tzw. jamming, czyli blokowanie sygnału. Coś nad polskim wybrzeżem musi zakłócać częstotliwości 2,4 GHz lub 5,8 GHz, na której drony komunikują się z kontrolerami. To jednak nie koniec – nawet wtedy drony nie powinny spadać jak kamień w wodę. Bezzałogowce mają bowiem specjalny protokół „failsafe”, dzięki któremu albo próbują wrócić do miejsca startu, albo przechodzą w stan „zawiśnięcia” w oczekiwaniu na odzyskanie
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Wojny technologiczne
Między Chinami a resztą świata trwa walka o uzyskanie trwałej przewagi technologicznej. Nikt więc nie przebiera w środkach
W tej rywalizacji chodzi o setki miliardów, jeśli nie biliony euro i dolarów. Na naszych oczach toczy się ostra gra o dominację technologiczną we współczesnym świecie. O to, kto będzie więcej zarabiał, kto będzie miał lepsze uzbrojenie i w końcu kto kogo będzie słuchał.
W XIX w. język niemiecki był językiem nauki. W Niemczech działały najlepsze na świecie uczelnie techniczne. Nikt nie mógł się równać z tamtejszymi firmami chemicznymi, takimi jak Farbenfabriken vormals Friedr. Bayer & Co., czyli dzisiejszy Bayer AG, bądź spółkami działającymi w sektorze przemysłu ciężkiego, takimi jak Friedrich Krupp AG czy Thyssen AG.
Dwie wywołane w XX w. i przegrane przez Berlin wojny światowe sprawiły, że na centrum rozwoju i innowacji wyrosły Stany Zjednoczone. W nauce język angielski zastąpił niemiecki, a listę najlepszych na świecie uczelni technicznych otwierał Massachusetts Institute of Technology z siedzibą w Cambridge. Koncerny takie jak US Steel, DuPont czy Dow Chemical zaczęły nadawać ton w przemyśle ciężkim i chemicznym.
Pod koniec XX stulecia pojawił się poważny rywal, który ostatecznie zagroził Ameryce – Chiny chcą zająć pozycję światowego lidera w nauce i produkcji dóbr materialnych. I szczerze mówiąc, prawie im się to udało. Według danych przedstawionych w roku ubiegłym przez firmę analityczną Stocklytics gospodarka amerykańska może przegrać globalny wyścig technologiczny z Pekinem.
Oba kraje od co najmniej dwóch dziesięcioleci walczą o dominację w tych sektorach przemysłu, które w przyszłości będą miały największe znaczenie dla światowej gospodarki. Chociaż ze Stanów Zjednoczonych pochodzą najważniejsze dziś koncerny technologiczne – Tesla, Apple, Google, Microsoft czy Amazon – chińskie spółki zaczynają im deptać po piętach i coraz bardziej zagrażają pozycji amerykańskiej gospodarki w świecie.
Zdaniem autorów innego raportu opisującego rywalizację między Chinami a USA, opublikowanego w ubiegłym roku przez Australian Strategic Policy Institute, Państwo Środka już jest liderem w 53 z 64 kluczowych dziedzin, w tym biotechnologii, inżynierii kwantowej, sztucznej inteligencji, robotyce, przemyśle kosmicznym i obronnym. Stany Zjednoczone dominują w pozostałych 11 obszarach. W ostatnich latach chińscy naukowcy osiągnęli znakomite wyniki w badaniach nad zaawansowanymi materiałami oraz ich produkcją i zajmują czołowe miejsca w rozwoju 13 związanych z nimi technologii. Amerykanie nie mogą się pochwalić nawet zbliżonymi osiągnięciami.
Pekin dominuje w opracowywaniu technologii oraz produkcji urządzeń stosowanych w energetyce i ochronie środowiska – 80% paneli fotowoltaicznych jest dziś wytwarzanych w tym kraju. Ponadto w Chinach rozwijane są cztery z sześciu technologii kluczowych dla rozwoju sztucznej inteligencji. Pojawienie się w 2022 r. na rynku programu ChatGPT opracowanego przez amerykańską firmę OpenAI z siedzibą w San Francisco jedynie zmniejszyło
Ze Stalowej Woli w kosmos
Odpowiadałem za pracę komputera pokładowego rakiety Elona Muska
Tomasz Czajka – dwukrotny zwycięzca Międzynarodowej Olimpiady Informatycznej, mistrz świata w programowaniu zespołowym, srebrny medalista Międzynarodowej Olimpiady Matematycznej. Pracował w Google’u i SpaceX przy najważniejszych projektach.
Prof. Henryk Skarżyński, organizując 3. Kongres Nauka dla Społeczeństwa, przeniósł nas w inną rzeczywistość. Oglądając prezentacje, słuchając naukowców z całego globu, mogliśmy poznać, czym tak naprawdę zajmuje się świat, w jak rewolucyjnej epoce żyjemy i jak rośnie rola nauki – nie tylko w życiu codziennym, ale i w biznesie, jak ważna jest ona w rywalizacji państw. I m.in. za sprawą Polaków z Doliny Krzemowej – Tomasza Czajki i prof. Piotra Moncarza – dowiedzieliśmy się, że świat nam jeszcze nie uciekł, że w tym wyścigu możemy się liczyć.
Mogliśmy także się przekonać, że talentów w Polsce nie brakuje. Co skrzętnie wykorzystują inni. A polska nauka? Nasi naukowcy publikują w europejskich pismach eksperckich tyle samo artykułów naukowych przypadających na głowę badacza, co Niemcy – przy czterokrotnie mniejszych nakładach. Bo nakłady na badania i rozwój plasują nas w ogonie Unii Europejskiej, sięgają ledwie 3% średniej unijnej! A przecież złotówka zainwestowana w B+R przynosi 7-13 zł zysku… Więc? Nawet jeżeli politycy, zajęci swoimi wojenkami, sprawy nauki odsuwają na dalszy plan, to Polacy są innego zdania. Dzięki transmisji online i promocji w mediach nagrania z kongresu dotarły do 2 585 105 rodaków (dane z 29 maja). My patrzymy do przodu.
Tomasz Czajka, Polak z Doliny Krzemowej i gość specjalny kongresu, opowiedział Agnieszce Mosór o swojej karierze zawodowej, o współpracy z Elonem Muskiem i o tym, że stoimy u progu wielkiej rewolucji, którą wprowadzi AI. Podkreślił zarazem, że dzisiejsze czasy otwierają zupełnie nowe możliwości dla Polski i polskich informatyków.
Ze Stalowej Woli w kosmos!
Ale zanim poszybujemy w przestworza, opowiedz, co zdecydowało o tym, gdzie jesteś dzisiaj.
– Bardzo szybko znalazłem się w środowisku naukowym. Już w podstawówce zostałem stypendystą Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, który organizuje obozy naukowe dla zdolnych dzieci z całej Polski. Zacząłem startować w olimpiadzie matematycznej, potem w informatycznej. To zupełnie zmieniło mój sposób myślenia. Zacząłem się uczyć algorytmiki.
W twoim CV jest Dolina Krzemowa, Google, SpaceX. Jak wspominasz pierwszy dzień pracy u Elona Muska?
– Moja rekrutacja do SpaceX była trochę dziwna, bo nie miałem żadnego doświadczenia w inżynierii lotniczo-kosmicznej, w lotach kosmicznych, w programowaniu systemów real time.
To zupełnie nie moja działka – bardziej interesowałem się algorytmiką teoretyczną, robiłem wcześniej doktorat z algorytmów grafowych – a to jest zupełnie inny temat. Ale jakoś łatwo się wpasowałem. Wszedłem bardzo dobrze w pewną niszę, programowałem komputer pokładowy pojazdu załogowego Crew Dragon. Musiałem dużo się nauczyć o fizyce, o mechanice orbitalnej. Ale też nie musiałem wiedzieć wszystkiego – ważne było, że orientowałem się, jak optymalizować komputer, by dobrze działał, by odpowiednio szybko wykonywał obliczenia, aby loty były bezpieczne.
Sześć lat współpracowałeś z Elonem Muskiem. Jakim jest szefem?
– Nie miałem z nim bliskiego kontaktu na co dzień, zajmowałem się software’em, nie funkcjonowałem na najwyższych poziomach decyzyjnych. Raz na jakiś czas szykowałem prezentację opisującą to, co robimy, co planujemy, co nas blokuje itd. A on podejmował decyzje, w jakim kierunku iść. I naprawdę byłem pod wrażeniem tego, jak dobrze rozumiał temat i jak szybko potrafił podjąć trafną decyzję.
Jak to się zaczęło?
– Programowałem swój kawałek kodu. Pierwszy lot załogowy Crew Dragon był wyznaczony za 12 miesięcy i trzeba było zrobić bardzo dużo rzeczy w softwarze przez najbliższe sześć miesięcy. Szefowi działu software’u powiedziałem, że się nie wyrobię w tym czasie. A on na to: „Więc musimy iść do Elona Muska, musimy mu to powiedzieć”. Poszliśmy do Muska i szef raportuje: „Tomek mówi, że się nie wyrobi i musimy wziąć większą grupę ludzi do tego projektu”. Elon na to: „Dobra, ilu ludzi potrzebujecie?”. Bardzo pozytywnie do tego podszedł i w tym momencie zmieniła się moja rola. Zacząłem zarządzać grupą ludzi.
Bałem się tego, bo jestem introwertykiem i nigdy wcześniej tego nie robiłem. Bardziej lubiłem samotne programowanie. A od tego momentu zacząłem zarządzać całym zespołem programistów – dlatego też raportowałem do Elona o tym, co się u nas dzieje. Interesował się naszą pracą, nie chciał, by projekt się opóźnił. Potem okazało się, że nasz projekt bardzo dobrze zmieścił się w czasie.
I nadszedł 2019 r., start kapsuły. Na pokładzie są ludzie, ty jesteś odpowiedzialny za system bezpieczeństwa, bo go tworzyłeś. Co czułeś?
– W ten pierwszy lot polecieli astronauci, których znałem osobiście: Bob Behnken i Doug Hurley. Byli pilotami testowymi, którzy lecieli w pierwszym locie i mieli sprawdzić różne systemy. Razem ze mną trenowali to, jak ma działać komputer pokładowy, jak mają obsługiwać różne w nim rzeczy. To było dla mnie bardzo osobiste wydarzenie. No i rzeczywiście częściowo ode mnie zależało ich bezpieczeństwo. Było więc trochę nerwowo… Kiedy lecieli, byłem w centrum kontroli. Lot trwał ponad 24 godziny, obserwowałem przez większość tego czasu, czy wszystko dobrze działa – szczególnie podejście do stacji kosmicznej. Byłem odpowiedzialny za część kodu, która mierzyła pozycję względem stacji kosmicznej w chwili, kiedy dokowali. To był dla mnie nerwowy moment. Bo, po pierwsze, to niebezpieczna część misji, a po drugie, gdyby coś poszło nie tak, musielibyśmy wszystko anulować, a oni musieliby wrócić na Ziemię.
Niezwykle stresujący moment…
– Ale to nie znaczy, że musiałem coś w tym czasie robić. Pracowaliśmy nad całym systemem i bardzo dobrze go przetestowaliśmy przez poprzednie pięć lat. Trzymałem więc kciuki, żeby nic się nie popsuło. I byłem w gotowości, żeby naprawiać, gdyby coś jednak wymagało naprawy.
W Dolinie Krzemowej pracuje dużo Polaków. Co ich tam ciągnie?
Mówić własnym głosem
Istnieje szansa, że ponad 136 mln osób na świecie z mową atypową zyska możliwość swobodnej komunikacji z otoczeniem
Konrad Zieliński – twórca Uhura Bionics, spółki zajmującej się praktycznymi metodami rekonstrukcji uszkodzonego głosu
Po przejściu choroby nowotworowej i zabiegu laryngektomii (usunięcia krtani) postanowił pan poszukać nowoczesnych sposobów odzyskania mowy. Pańska firma tworzy rozwiązania dla osób z mową atypową. Czym ona jest?
– Zaburzenia mowy i głosu dotykają na świecie miliony osób. Takich mówców nazywamy atypowymi. Stworzyliśmy i rozwijamy moduł AI służący do konwersji mowy – poprawiając jej zrozumienie i nadając intonację, przybliżamy osoby z mową atypową do sytuacji, w której mogą komunikować się z otoczeniem w sposób zrozumiały i swobodny. Opracowane rozwiązania proponujemy tym, którzy mają problemy z porozumiewaniem się własnym głosem z powodu czy to choroby, czy innych urazów fizycznych lub neurologicznych.
Rozwiązanie proponowane przez Uhura Bionics jest skomplikowanym urządzeniem elektronicznym wykorzystującym pewne możliwości sztucznej inteligencji. Kto stoi za jego projektem?
– Zespół Uhura Bionics jest spory i interdyscyplinarny – za projektem tego urządzenia stoi Marek Grzelec, projektant i mechatronik, który studiował m.in. na Wojskowej Akademii Technicznej. Od pięciu lat wspólnie zajmujemy się tym problemem, Uhura Bionics działa zaś od dwóch lat. W naszym interdyscyplinarnym zespole są elektronik, inżynier maszynowy i logopedka. Jako prezes odpowiadam za działalność badawczo-rozwojową, natomiast stroną technologiczną zajmuje się Marek Grzelec. Obecnie prowadzimy szeroko zakrojone badania, nawiązujemy też relacje z partnerami i wciąż budujemy zespół.
Co już teraz możecie zaoferować osobom pozbawionym możliwości swobodnego operowania swoim głosem?
– Nasze prace nakierowane są na trzy główne rozwiązania dotyczące problemów z mową. Elektroniczną krtań skonstruowano już 100 lat temu, ale od tej pory w zasadzie nie zanotowano w tej dziedzinie istotnego postępu. Przedmiotem naszych starań są dwa urządzenia: jedno prostsze i tańsze w produkcji, druga krtań – bardziej skomplikowana i dużo droższa – pozwalałaby wytworzyć głos o naturalnym brzmieniu osoby w pełni sprawnej. Oprócz tego pracujemy nad kompaktowym, eleganckim wzmacniaczem głosu oraz systemami konwersji mowy zamieniającymi głos atypowy na brzmiący bardziej zrozumiale. Odbiorcami tych urządzeń byłyby osoby dotknięte chorobami onkologicznymi lub pozbawione krtani z innych powodów.
W pana przypadku sytuacja wyglądała odmiennie, bo jeszcze przed operacją usunięcia krtani nagrał pan swój naturalny głos – stanowi on obecnie bazę do tworzenia dobrze brzmiącej mowy osobniczej. Czy przewidywał pan, że wykorzysta nagranie własnego głosu i że będzie ono przydatne w przyszłości?
– Miałem już wówczas pewne pomysły dotyczące przyszłości, zwłaszcza że w początkowej fazie choroby liczyłem na możliwość odzyskania pełnej sprawności. I tak właśnie się stało w okresie pomiędzy 2012 a 2018 r. Potem jednak nastąpił nawrót nowotworu. To wtedy nagrałem w studiu zestaw dźwięków na swoje ówczesne potrzeby. Teraz okazuje się, że nie zrobiłem wszystkiego, co byłoby mi przydatne w przyszłości. Zresztą w tym czasie nie było w Polsce dostępu do takiej usługi, tj. do zabezpieczenia głosu przez urządzenie pochodzącej z Edynburga firmy CereProc, do którego już wtedy dostęp mieli np. w Wielkiej Brytanii chorzy na chorobę Parkinsona.
Ile czasu zajęło skonstruowanie urządzenia do rekonstrukcji głosu? Czy możecie się już pochwalić seryjną produkcją, czy na razie macie jedynie prototyp?
– Pracujemy intensywnie. Posiadany kapitał umożliwił nam od 2023 do połowy 2024 r. rozpoczęcie produkcji niskoseryjnej. Powstało 60 sztuk urządzenia przeznaczonego do testowania – chcieliśmy się dowiedzieć, co należy udoskonalić w kolejnej wersji konwertera mowy. Jesteśmy obecnie w bezpośrednim kontakcie z 60 testerami: w USA – w Bostonie, gdzie tymczasowo mieszkam i jestem na wymianie doktorskiej, oraz w Polsce. Poprzez współpracujących z nami lekarzy, głównie logopedów, poszukujemy kolejnych chętnych do testowania naszego konwertera.
Jak wygląda zainteresowanie świata biznesu pańską inicjatywą?
– Na prowadzenie badań mamy porozumienia partnerskie, natomiast jeśli chodzi o produkcję urządzeń, korzystaliśmy z własnych środków spółki i dofinansowań rządowych. Stworzyliśmy konsorcjum podmiotów uniwersyteckich z krajów Unii Europejskiej: Austrii
b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl
Szwedzka Dolina Krzemowa
Ta oryginalna znajduje się w Dolinie Santa Clara. Ale w Europie rośnie jej konkurencja – w Szwecji
O amerykańskiej Silicon Valley (Dolinie Krzemowej) mówimy z nieukrywaną zazdrością. Od ponad pół wieku świat przygląda się fenomenowi, który zrodził się w kalifornijskiej dolinie o niezwykle sprzyjającym klimacie, zarówno pod względem meteorologicznym, jak i naukowo-biznesowym. Ta popularna, odnosząca się do krzemu nazwa, powstała w roku 1971, jej autorem jest amerykański dziennikarz Donald C. Hoefler. Korzystne warunki do rozwoju przedsiębiorczości, działalność znanego Uniwersytetu Stanforda, niskie w tamtych latach ceny nieruchomości to tylko część atutów, które przyczyniły się do rozwoju doliny.
Wielu autorów tego sukcesu do dziś mieszka w Kalifornii. Domy ma tam 56 miliarderów i 145 tys. milionerów. Są wśród nich tak znane dziś nazwiska jak: dyrektor generalny Meta Mark Zuckerberg, współzałożyciele Google’a Larry Page i Sergey Brin oraz Jen-Hsun Huang, dyrektor generalny Nvidii, firmy, której jednym ze współzałożycieli jest inżynier o polskich korzeniach Chris Malachowsky.
Jednak tak naprawdę za symboliczny początek Doliny Krzemowej uważa się założenie w 1939 r. w garażu wynajętym przez Billa Hewletta i Davida Packarda spółki Hewlett-Packard, odnoszącej sukcesy do dzisiaj.
Od lat wiele państw, regionów i miast usiłuje powtórzyć sukces Hewletta i Packarda i nieco później ukształtowanej gospodarczo Doliny Krzemowej. Jednak mimo że podobne pomysły niemal w całości kopiują rozwiązania amerykańskie, kalifornijski sukces, mówiąc najdelikatniej, powtarzany jest z ograniczonym skutkiem. Dlaczego tak się dzieje? Według Barry’ego Jaruzelskiego, od lat śledzącego fenomen doliny, o sukcesie Silicon Valley decydowało i decyduje amerykańskie nastawienie na praktyczny wymiar badań. „Firmy z Doliny Krzemowej mają strategie innowacyjne w znacznie większym stopniu zorientowane na potrzeby użytkowników. Z kolei decyzje o strategii innowacyjnej są podejmowane na najwyższym szczeblu przedsiębiorstwa i są one bardziej zintegrowane z ogólną strategią biznesową. Najczęściej takich działań nie zauważymy nie tylko w Europie, ale także w wielu firmach amerykańskich”, uważa Barry Jaruzelski, autor i współautor wielu książek i publikacji na temat strategii i rozwoju biznesu.
I trudno się z nim nie zgodzić. W Dolinie Krzemowej zawsze trzymają rękę na biznesowym pulsie. Świadczy o tym choćby fakt, że mimo iż półprzewodniki nadal stanowią ważną część gospodarki regionu, w ostatnich latach kładzie się tam nacisk na innowacje w dziedzinie oprogramowania i usług internetowych.
Innowacyjna Szwecja i proste recepty
Ikea, Spotify, Ericsson, Skype – co łączy te znane na całym świecie firmy? Odpowiedź jest oczywista – Szwecja. A konkretniej – jej stolica Sztokholm oraz region stołeczny. Choć z geograficznego punktu widzenia trudno o mieście położonym na bałtyckiej równinie mówić, że jest zlokalizowane w dolinie, z biznesowo-naukowej perspektywy można stwierdzić, że Sztokholm i okolice to dziś europejska Dolina Krzemowa. I podobnie jak w amerykańskiej, Szwedzi osiągnęli sukces przede wszystkim dzięki nieskrępowanemu niczym kapitalizmowi i wykorzystaniu potencjału najtęższych umysłów.
Ten mariaż owocuje nieprzerwanym ciągiem komercyjnych sukcesów na skalę światową. Tyle że korzenie szwedzkiego czy sztokholmskiego triumfu nie sięgają garażu i lat 30. XX w., lecz czasów znacznie nam bliższych – roku 2004. Wtedy to Ministerstwo Przemysłu, Pracy i Komunikacji razem z Ministerstwem Edukacji i Nauki (co miało niebagatelne znaczenie) opublikowało wspólną strategię „Innowacyjna Szwecja”. Hasło pisane w cudzysłowie szybko zaczęto pisać bez tych gramatycznych zasad, bo Szwecja błyskawicznie stawała się mistrzem innowacji.
W osiągnięciu tego celu bez wątpienia pomogła koncentracja na sześciu głównych elementach: zasobach ludzkich, badaniach naukowych i szkolnictwie wyższym, infrastrukturze i warunkach ramowych, środowisku biznesowym, sektorze publicznym i rozwoju regionalnym. Te główne elementy doskonale współgrały z trzema kolejnymi: zmniejszeniem regulacji i obciążeń administracyjnych dla przedsiębiorstw, rozwojem konkurencji oraz decentralizacją kształcenia wyższego.
Powszechnie wiadomo, że Szwecja od lat
Każdy kryzys można zamienić w szansę
Czy EXPO w Osace pomoże odbudować międzynarodowe mosty?
Z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika to zawsze była impreza niezrozumiała. O ile inne ważne wydarzenia zglobalizowanego świata, takie jak szczyty polityczne, igrzyska olimpijskie, a nawet ceremonia wręczenia Oscarów, były wyczekiwane i oglądane przez miliony, EXPO zawsze pozostawało ciałem zagadkowym. Nie obcym, bo jednak o tej wystawie regularnie mówiło się w mediach, ale właśnie zagadkowym. Z jednej strony, trudno było znaleźć przedstawiciela umiędzynarodowionej klasy średniej, który o EXPO by nie słyszał. Z drugiej – gdyby w tej samej grupie przeprowadzić sondę uliczną z pytaniem, co w ramach tej imprezy się dzieje, pewnie większość nie potrafiłaby udzielić poprawnej odpowiedzi.
Ratowanie, wzmacnianie, łączenie
Oficjalnie tegoroczna edycja EXPO, czyli wystawy światowej, projektu stworzonego w celu udostępnienia krajom platformy do pokazywania tego, co mają najlepsze w najróżniejszych dziedzinach życia, trwa od 13 kwietnia do 13 października. Po 55 latach EXPO wróciło do Osaki, gdzie wystawcy zbudowali pawilony na sztucznej „Wyspie Marzeń”. Swoje osiągnięcia pokazuje aż 158 krajów, a organizatorzy mają nadzieję przyciągnąć 28 mln turystów.
Jak zawsze przy takich okazjach materiały prasowe przesycone są pompatycznymi stwierdzeniami i hasłami, które mogą zawierać wszystko, choć często nie niosą nic, a przynajmniej nie są zrozumiałe dla osób spoza konkretnych branż. Tak samo jest w przypadku EXPO 2025, które odbywa się pod hasłem „Projektowanie przyszłych społeczeństw dla naszego życia”, rozbitym na trzy elementy: „ratowanie”, „wzmacnianie” i „łączenie” ludzkich istnień. W pierwszym filarze wystawy prezentowane są więc rozwiązania z zakresu ratowania życia, innowacji w medycynie i tzw. długiego życia, co jest odpowiedzią na starzenie się społeczeństw, a w Japonii to problem widoczny bardziej niż gdziekolwiek indziej. Drugi filar to „ludzki potencjał” – i tu naprawdę można pokazać wszystko, choć, jak wynikało z prasowych przecieków, większość państw skupia się na rozwiązaniach technologicznych oraz zrównoważonym rozwoju architektonicznym i infrastrukturalnym. Wreszcie ostatnim elementem konstrukcji ideowej EXPO 2025 jest budowanie „kulturowych i technologicznych mostów” między ludźmi. I w tym przypadku nikt nie ma wątpliwości – to przestrzeń do popisywania się sztuczną inteligencją.
Jak zawsze na EXPO i tutaj przewidziano dużo rzeczy wyjątkowych i symbolicznych. W centrum terenów wystawowych stanął Wielki Okrąg, wysoka na 20 m drewniana konstrukcja zbudowana na planie koła o średnicy 600 m. Brzmi imponująco i takie jest, co zresztą unieśmiertelniła komisja Rekordów Guinnessa, uznając projekt za największą tego typu instalację na świecie. Ciekawsze jest jednak to, że drewno, z którego została wykonana, pochodzi z Fukushimy.
W 2011 r. doszło tam do największej katastrofy nuklearnej XXI w. – w wyniku trzęsienia ziemi na wyspie Honsiu uległa uszkodzeniu elektrownia jądrowa. Drewno zostało odzyskane, oczyszczone, zbadane pod względem szkodliwości i wpływu na zwiedzających oraz środowisko i przetransportowane do Osaki. Do tej opowieści trzeba dodać tradycyjną japońską technikę Edo Sashimono – sposób łączenia drewnianych elementów bez użycia gwoździ lub innego rodzaju spoiwa. Jak zauważa azjatycka odsłona portalu Tatler, ta technika używana była do tej pory tylko do budowania świątyń i miejsc kultu. Tym razem zastosowano ją w centrum EXPO. I może to nie przypadek, bo w pewnym sensie ta wystawa jest też miejscem kultu, który jednak przechodzi przez fazę krytyczną, o ile w ogóle jeszcze istnieje.
Komu to służy?
O tym, co kto na EXPO chce pokazać, pisać można długo. Struktura przypominająca gigantyczne słońce, mająca symbolizować nowy początek, to atrakcja pawilonu holenderskiego. Wspomniany Wielki Okrąg to z kolei metafora odporności Japończyków na przeciwności losu. Niemcy, Francuzi, ale też Katarczycy stawiają na energię odnawialną i architekturę pasywną, co ma być odpowiedzią na kryzys klimatyczny. Zapowiadano humanoidalne roboty, w tym jednego aż 18-metrowego, zdolnego do klękania. Pawilon Filipińczyków ma się zachowywać jak żywy organizm, a gospodarze mówili jeszcze o prototypie kontenerowca napędzanego energią wiatrową, który produkuje wodór. Brzmi fascynująco, ale nie można w kontekście EXPO nie zadać prozaicznego pytania: po co to wszystko?
EXPO ma bogatą tradycję bycia platformą dla innowacji, choć w minionych dziesięcioleciach znaczenie tego słowa było odmienne od dzisiejszego. Słusznie w dawnych czasach uznawano wystawę za pokaz ludzkiej ambicji i dowód na niemal nieograniczone zdolności człowieka. Dziedzictwem tych imprez jest przecież wieża Eiffla, pozostała po paryskiej odsłonie z 1889 r. Z bardziej współczesnych edycji do historii przeszło EXPO w Szanghaju w 2010 r., które odwiedziło rekordowe 73 mln turystów.
Nie ma co udawać, że wystawy nie dały światu wiele – bo dały. Coraz bardziej jednak wydają się reliktem czasów minionych, w których to państwa, a więc sektor publiczny, rządy, były motorem zmiany życia na lepsze, a przynajmniej
Chaos w nas, nie w Musku
Czytając w Magazynie „Wyborczej” opowieść Artura Włodarskiego o Elonie Musku (wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31814715,obserwuje-muska-od-lat-jesli-postanowi-zastapic-trumpa-kims.html#S.index_topic-K.C-B.1-L.1.duzy), poczułem się wyprowadzany z chaosu, w którym przebywałem od objęcia władzy w USA przez Donalda Trumpa. Lekturze towarzyszyło też uznanie dla spójności wywodu i absolutne przerażenie rozległością wpływów Muska – człowieka od Tesli, SpaceX, satelitów Starlink, właściciela przejętego Twittera, dzisiaj X. Najbogatszego człowieka na Ziemi i najwyraźniej realnego przywódcy USA. „Miliarder z platformą medialną steruje rządem atomowego mocarstwa. Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi – mówi Lindsay Owens, amerykańska socjolożka ekonomiczna”.
Nie będę się zagłębiał w analizę socjopatycznej osobowości Muska – to tylko dodatek do deseru. Widać u niego istotne inspiracje i zapożyczenia w przestrzeni filozofii politycznej, historii – raczej dość zaskakujące. „Musk to longtermista. Myśli w kategoriach tysięcy lat – ponoć tyle ma przed sobą ludzkość. Tak wyliczył – na zasadzie analogii do innych gatunków – William MacAskill, szkocki filozof (rocznik 1987), modny ostatnio w Dolinie Krzemowej”.
MacAskill zainspirował się Irokezami, którzy, podejmując decyzje, wybiegają w przyszłość o siedem pokoleń. Longtermiści, w tym Musk, Thiel, J.D. Vance (człowiek Thiela), uważają, że skoro przyszłych pokoleń będzie znacznie więcej, ich dobro jest ważniejsze niż nasze.
Musk nie zajmuje się już diagnozą, ona jest niepodważalna: apokalipsa klimatyczna jest nieuchronna, demokracja to system chory, niefunkcjonalny, spowalniający lub uniemożliwiający działanie – poprzez regulacje i instytucje publiczne. Musk jest już od dawna na orbicie „rozwiązanie problemów” i, jak podczas swoich prac nad rakietami czy Teslą, zaczyna od zera, by dojść do finału. „Tesla to remedium na zmianę klimatu, SpaceX









