Tag "patriotyzm"

Powrót na stronę główną
Felietony Stanisław Filipowicz

Kraj odrealniony

„Kraj rozdarty i odrealniony”. Takim określeniem posłużył się francuski poseł, markiz de Paulmy, wyjaśniając powody, dla których w 1764 r. rozstawał się z Warszawą. Opuszczał kraj, w którym pojęcie racji stanu zastąpiły intrygi, konflikty i chorobliwe ambicje stronnictw. Kraj pozbawiony środka ciężkości, dewastowany przez porywy wzajemnej pogardy i nienawiści.

7 września 1764 r. odbyła się ostatnia wolna elekcja. Została ona – jak pisał w „Pamiętnikach” Jędrzej Kitowicz – przeprowadzona „w zgodzie, w spokojności i skromności od wieków w królestwie niepraktykowanej”. Święto trwało krótko – bardzo szybko w „króla Ciołka” uderzyła fala nienawiści. Część magnaterii nie uznawała monarszego majestatu, nie przyjmowała do wiadomości rezultatów elekcji.

Król nie mógł rozwinąć skrzydeł. „Łatwiej przychodziło Stanisławowi – odnotował Adam Zamoyski w pracy „Ostatni król Polski” – nawiązywanie kontaktów opartych na obopólnym zaufaniu i szacunku z cudzoziemcami niż z rodakami”. Stanisława Augusta otaczała pogarda – „patrioci” nie mogli mu wybaczyć grzechu pierworodnego, a więc namaszczenia z rąk Katarzyny. Azaliż, gdy jawiła się szansa, by mu zaszkodzić, sami bez wahania poddawali się woli rosyjskiej ambasady – tak było w 1767 r., kiedy to zawiązano konfederację radomską. Całą inicjatywą zawiadywał pułkownik rosyjskiej armii Wasilij Karr. Nie przeszkadzało. Intryga była prosta: spełnić rosyjskie żądania dotyczące uznania praw dysydentów, odbierając jako zapłatę decyzję o usunięciu króla. Plan zawiódł, do detronizacji nie doszło. Niepocieszeni „

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Grudziądz semper fidelis

Pewnie nie mam znów racji, ale wydaje mi się, że mądry patriotyzm wymaga minimum znajomości historii. A z tą znajomością historii, nawet na zupełnie podstawowym poziomie, nie jest u nas dobrze. W dodatku na nieznajomości historii żerują różni politycy, u których na ogół też ze znajomością historii nie jest najlepiej. Bo czymże jak nie żerowaniem na nieznajomości historii jest uprawianie polityki zwanej historyczną?

Ale to nie wszystko. Ta historia, znana społeczeństwu w stopniu tak znikomym, jest w dodatku często historią zakłamaną i zmitologizowaną. Wbrew zaleceniom Cycerona nie tylko nieuczącą niczego, ale w dodatku ogłupiającą, rozdymającą narodowe ego, dającą pożywkę narodowej megalomanii, ksenofobii i nacjonalizmowi.

Ostatnio patriotyzm typu stadionowego, taki bezmózgowy, ryczący, każący uznać za zdrajcę i wroga każdego, kto myśli inaczej albo w ogóle myśli, stał się nieomal doktryną państwową. Jak kibol albo jakiś inny narodowiec spod znaku Brauna czy Bąkiewicza się wykrzyczy: „Polska dla Polaków”, „Śmierć wrogom ojczyzny”, a nie trafi na nikogo, kogo można by zdzielić bejsbolem albo pociąć maczetą, idzie z reguły na piwo, by odświeżyć zachrypłe od patriotycznych ryków gardło. Nienawidzi z założenia wszystkiego, co obce, niepolskie. Ale piwo lubi czeskie.

Najgorsze jest to, że ten stadionowy model patriotyzmu stał się wzorem dla znacznej części polskiego „suwerena”. Nawet dla osób starszych, które na mecze chyba nie chodzą, a także dla znaczącej części młodego pokolenia, uwiedzionego przez Konfederację. Społeczeństwo taki patriotyzm pochwala i akceptuje, a nawet czynnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Pustosłowie patriotyczne

No i po świętach. Miłych, choć nie zawsze, bo polityka mocno dzieli i skłóca nawet najbliższych. Umęczeni wędrówkami po kraju i odwiedzaniem rodziny, dość powszechnym narzekaniem i marudzeniem, wracamy do pracy. By odpocząć przed świętami majowymi. Bo choć teraz panuje moda na podkreślanie, że najważniejsza jest Polska i najważniejsi są Polacy, mało kto odmówi sobie świętowania przy grillu. Zamiast udziału w pochodach i marszach. Biało-czerwona w deklaracjach jest wszechobecna, tyle że nijak to się nie przekłada na eksponowanie flagi narodowej w miejscach, w których mieszkamy. Gdyby policzyć armię polityków patriotów, ich wyborców i tych, którzy deklarują miłość do biało-czerwonej, to Polska, jak Stany Zjednoczone w czasie ich świąt, powinna się mienić barwami narodowymi. Nic z tego. Tak niestety nie jest i nie będzie. A będą politycy znani ze szczególnie gorliwego patriotyzmu, których paparazzi złapią – flagi u nich nie uświadczysz.

Pustosłowie patriotyczne ma swój odpowiednik w sacrum. Przestrzeganie przykazań kościelnych jest dla wielu prawicowców zbyt ciężkim obowiązkiem, by mu na co dzień potrafili sprostać. Pod względem liczby rozwodów bogobojna prawica jest zdecydowanym liderem. A pomysłowości w złodziejstwie mogliby od białych kołnierzyków prawicy uczyć się zawodowi przestępcy.

Oglądałem debatę w Końskich i najkrótsza recenzja jest taka. Między tym, co tam słyszałem i widziałem, a tym, co później ogłosili pretendenci, ich sztaby i związane z nimi media, różnica jest taka jak między dniem i nocą. Wartki potok brudu i kłamstw. Polacy nie mają na tę hucpę większego wpływu. Możemy więc tylko sygnalizować, że w tej brudnej grze nie ma żadnych zasad. Paru kandydatów walczy o polityczne życie i jak tonący będą wciągać w bagno każdego, byle siebie uratować.

Czytelnicy ostro krytykują ludzi z Nowej Lewicy chodzących do radiowęzła PiS i telewizji Karnowskich. Mają rację, bo to zwykła głupota i kompromitacja tej formacji. Trudno jednak dyskutować z masochistami, których tam pisowscy wyjadacze wykorzystują i ośmieszają. Nie przeszkadza im nawet to, że firmują grupę rekonstrukcyjną PiS. Formację, która po ośmiu latach złodziejstwa na niebywałą skalę nie zdobyła się nawet na cień refleksji. Nie ma śladu skruchy. Najbardziej pazerni i bezczelni złodzieje są pod ochroną partii. PiS staje w ich obronie. I chce za wszelką cenę sparaliżować sądownictwo i prokuraturę. Zastraszanie i groźby ze strony pisowskiej grupy przestępczej są ostatnią redutą obrony. Przed prawem i sprawiedliwością.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Strażnik pamięci o Bytnarach

W mojej patriotycznej rodzinie, rodzinie z tradycjami akowskimi, niemal nic się nie rozmijało z tym, co mówiła szkoła

Rozmowa z prof. Andrzejem Romanowskim

(…) Porozmawiajmy o micie „Rudego”, który był tak silny w twojej rodzinie. Wychowałeś się na opowieściach o nim.
– W tym tkwiła pewna dwuznaczność, bo małżeństwo babci z Jakubem Bytnarem się rozpadło, on założył w Łodzi (gdzie od jakiegoś czasu mieszkali) nową rodzinę. Babcia w roku 1935, z dnia na dzień, zgarnęła swoje manatki, zabrała dwoje dzieci, starszą Lidkę, moją mamę, i młodszego od niej o dwa lata Zdzicha, i wyjechała do Krakowa, gdzie dał jej oparcie najmłodszy brat jej ojca, stryj Jan Bursztyn. Zamieszkali na Pędzichowie pod nr. 11, potem na Krowoderskiej, też pod nr. 11, gdzie przeżyli lata okupacyjne. Babcia nigdy nie wspominała dziadka, i to do tego stopnia, że kiedyś w dzieciństwie powiedziałem: „Mój dziadek umarł”, a wtedy mama się oburzyła i krzyknęła: „Nie umarł! Żyje w Łodzi!”. Nie dopytywałem, dlaczego w Łodzi, a nie z nami, rozumiejąc, że jest tu jakaś tajemnica.

Jednak i babcia, i my wszyscy, cała nasza szóstka, byliśmy w wielkiej zażyłości z żoną kuzyna Jakuba Bytnara, a matką „Rudego”, Zdzisławą Bytnarową. To była moja ukochana ciocia Zdzicha. Stosunkowo często do nas przyjeżdżała. Z Warszawy. Bo mieszkała w tym samym domu, z którego Gestapo zabrało jej męża i syna. Aleja Niepodległości 159/63 – na tej kamienicy jest teraz tablica pamiątkowa. Ciocia Zdzicha była drobniutka, filigranowa, zawsze w czerni, trochę staroświecka, o arystokratycznych manierach, może w nieco prowincjonalnym guście. Pamiętam jej oczy, które przy opowieściach o dawnych czasach robiły się jakby większe, zachodziły łzami. (…)

Ciocia Zdzicha opowiadała ci o „Rudym”?
– Nie, ona jednak mieszkała w Warszawie. O „Rudym” mówiła mi głównie ciocia Stefa, mieszkająca do śmierci z nami. I opowiadała mi to w najwcześniejszym dzieciństwie. Bo wtedy, gdy usłyszałem, że „Janka Niemcy pobili, a potem koledzy go odbili”, zrozumiałem, że bili jedni i drudzy.

Kiedy się dowiedziałeś o konsekwencjach akcji pod Arsenałem?
– Nie pamiętam. Kiedyś jednak dotarło do mnie, że w ramach represji za odbicie „Rudego” i innych więźniów Niemcy rozstrzelali 140 osób. A „Rudego” i tak nie uratowano, bo zmarł, straszliwie skatowany. Zawsze pamiętam o tym niemieckim odwecie.

Czy w Polsce Ludowej matka „Rudego” brała udział w kultywowaniu mitu syna? Uczestniczyła w spotkaniach organizowanych przez różne władze, szkoły, ZHP?
– Zawsze, zawsze. Ta drobna kobieta dźwigała na swych ramionach cały mit „Rudego”. Była świetną mówczynią, trochę egzaltowaną, ale robiła wrażenie i bardzo lubiła takie spotkania. Odbyła ich na pewno dziesiątki, myślę, że i setki. Człowiek instytucja. Barbara Wachowicz nazwała ją „matulą polskich harcerzy”.

Czy mówiła o tych rozstrzelanych?
– Tego nie pamiętam, ale nie mogła o nich nie wiedzieć. A we mnie pokładała duże nadzieje, widziała we mnie tego, kto będzie strażnikiem pamięci o Bytnarach. (…)

Mit „Rudego” miał największy wpływ na twoje zainteresowanie historią?
– Niekoniecznie. Było jednak w nim coś potwornego, opowieść o zakatowanym człowieku. Wychowałem się raczej na opowiadaniach mamy, ale początkowo, też w ślad za mamą, chciałem być botanikiem, interesowałem się przyrodą, najpierw gadami kopalnymi, potem entomologią. Łapałem motyle do siatki i miałem dwie gabloty: w jednej motyle, w drugiej ćmy. Motyle w gablotach kupowaliśmy w sklepie zoologicznym nieopodal ulicy Dietla, jeden kosztował 6 zł i tylko jedwabnik dębowy, duma mojej kolekcji, kosztował 25 zł. Historią zainteresowałem się dopiero w czwartej klasie podstawówki. Być może dlatego, że uczyliśmy się z bardzo wartościowego podręcznika, autorstwa Anny Klubówny i Jadwigi Stępieniowej „W naszej ojczyźnie: podręcznik historii dla klasy IV”.

Wartościowego? Już słyszę protesty pracowników IPN.
– Poszedłem do szkoły we wrześniu 1958 r., więc wkrótce po Polskim Październiku.

Fragmenty wywiadu rzeki Pawła Dybicza z prof. Andrzejem Romanowskim „Życie pełne historii”, wydanego przez „Przegląd”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

My, Polska endecko-ludowa

Błędem Platformy, ale i lewicy było zerwanie z językiem tradycyjnego patriotyzmu

Prof. Stefan Chwin – pisarz, eseista, historyk literatury, związany z Uniwersytetem Gdańskim. Ma w dorobku takie tytuły, jak: „Hanemann”, „Esther”, „Dziennik dla dorosłych”, „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni”, „Panna Ferbelin”, „Miłosz. Interpretacje i świadectwa”, „Zwodnicze piękno”, „Srebrzysko. Powieść dla dorosłych”, „Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku”, „Wolność pisana po Jałcie”, „Dziennik życia we dwoje”.

Kultura polska jest kulturą strachu? Przyjdą Niemcy i zabiją, przyjdą Rosjanie i uciemiężą, wrócą Żydzi i odbiorą. A Europa nas zdemoralizuje. Wciąż jest to straszenie i ten strach.
– Bez przesady. Strach nie jest wyróżnikiem wyłącznie naszej kultury. Kulturą strachu jest dzisiaj kultura Rosji. Rosjanie mają się bać potwora „kolektywnego Zachodu”, który – jak przekonują ludzie Putina – zachowuje się tak samo jak Hitler. Dzieci rosyjskie są uczone, że wojna na Ukrainie jest kontynuacją napaści Niemiec nazistowskich na ZSRR. A Zełenski jest zbrodniczym awatarem Bandery, który współpracował z SS. Rosyjska szkoła buduje w głowach Rosjan taki obraz świata. Ale strach jest uczuciem uniwersalnym i występuje w każdej kulturze. Różnica tylko taka, że my się boimy czego innego niż reszta narodów.

Czego?
– Naszych sąsiadów ze wschodu i zachodu. Bo nie było w Polsce rodziny, która by nie została jakoś skrzywdzona przez Niemców i Rosjan. Dlatego odwoływanie się do resentymentu antyniemieckiego i antyrosyjskiego sprzyja w Polsce każdej partii radykalnej. Jadąc na tym, można wygrać wybory.

Nasz polski patriotyzm

To jest podłoże zmuszania do patriotyzmu, wpychania nas w oficjalny patriotyzm.
– Kiedyś rozmawiałem z kobietami o bardzo liberalno-postępowych poglądach, które uważały, że tradycyjna edukacja patriotyczna jest bardzo szkodliwa dla dzieci. Zapytałem je, czy biorą pod uwagę, że Polska może się znaleźć w stanie wojny.

Nie brały?
– Fundamentem ich postępowo-liberalnego światopoglądu było irracjonalne przekonanie, że żadnej wojny nie będzie, dlatego możemy wychowywać dzieci w taki sposób, żeby one były kompletnie niezdolne do jakichkolwiek aktów przemocy, a tym samym do czynnego udziału w wojnie. Żeby były miękkie, kulturalne, tolerancyjne, koncyliacyjne, nastawione na dialog, pojednanie i porozumienie. Idea dialogu jest z pewnością piękna, ma jednak, niestety, swoje granice. Ciekaw jestem, jak wyglądałby dialog między warszawskimi Żydami a oficerem SS w trakcie likwidacji getta w Warszawie. Mówię o skrajnym przypadku, ale to dotyczy całego społeczeństwa polskiego między 1939 a 1945 r. O żadnym dialogu nie było wtedy mowy. Oni nas zabijali, więc musieliśmy być zdolni do użycia przemocy wobec nich. Pytanie dziś brzmi: czy pan da sobie rękę uciąć, że nie znajdziemy się w stanie wojny?

Nie.
– A czy bierze pan to pod uwagę także w wychowaniu swoich dzieci?

Tak.
– Wtedy pan wchodzi na linię tradycyjnego polskiego patriotyzmu.

Ale brzęczy mi z tyłu głowy Gombrowicz, że poddanie się linii tradycyjnego patriotyzmu kończy się tym, że muszę się poddać woli tych, którzy rządzą. I bez mojej zgody i woli słuchać… Kaczyńskiego jako wicepremiera do spraw bezpieczeństwa.
– Jednak dzisiaj władzę w Polsce ma ktoś, kto jest przeciwko PiS. Niejeden raz pisałem, że błędem Platformy, ale i lewicy, było zerwanie z językiem tradycyjnego patriotyzmu.

Tusk do tego języka wraca.
– I słusznie, bo większość Polaków jest do tego języka przywiązana. Pomysły Platformy, by całkowicie odciąć się od tego języka, były nierozsądne. Pamięta pan opinię, że polskość to choroba? Przez takie gadanie przegrywaliśmy wybory. Sensowniejsze jest, żeby szanując podstawowe pryncypia polskiego etosu patriotycznego, wprowadzać do niego korektę liberalną, lewicową, oświeceniową itd.

A Gombrowicz?
– Gombrowicz fascynuje nas dlatego, że był jeden i był pierwszy, a w rzeczywistości mógł sobie pozwolić na wolnościowe fanaberie dlatego, że mieszkał w Argentynie. Kiedyś nawet napisałem tekst, kim by był, gdyby w 1939 r. został w Polsce. Gdyby mieszkał wtedy w Warszawie, poszedłby do powstania czy raczej siedziałby w piwnicy?

Pamiętam moje rozmowy z Jerzym Stefanem Stawińskim, scenarzystą „Kanału”, z prof. Wiesławem Chrzanowskim – był w Młodzieży Wszechpolskiej, z prof. Zdzisławem Sadowskim – on z kolei działał w ONR. Wszyscy byli przeciwni powstaniu warszawskiemu. Ale poszli.
– Jeśli mieszkamy przy ulicy, na której nasi sąsiedzi z tej samej kamienicy budują barykadę, to raczej nie zamkniemy się w domu i nie zasłonimy okien, tylko pójdziemy budować ją razem z nimi. Dlatego nawet ci, którzy byli przeciwnikami powstania, brali w nim udział. Chociaż Miłosz mówił mi: „Proszę pana, ja uznałem, że poważne traktowanie życia polega na tym, że nie należy brać udziału w przedsięwzięciach, które uważamy za nierozsądne”. On nie wziął udziału w powstaniu. Ale to wyjątek. Myślę, że czasem są sytuacje, kiedy nie ma wyboru.

Zawsze trochę się kolaboruje

Pisał pan w jednym z esejów, że „żołnierze wyklęci”, dziś tak wywyższani przez prawicę, zostali w latach 40. porzuceni przez naród. Nie cieszyli się czynnym poparciem większości, która szybko, po drugiej amnestii, zajęła się „normalnym” życiem i odbudową.
– To dotyczy wszystkich narodów, nie tylko Polaków. W skali masowej instynkt samozachowawczy jest zawsze silniejszy niż imponderabilia. Zwykle większość dostosowuje się do warunków, w których musi żyć. Czynny opór stawia garstka.

Co wtedy robią pisarze, ludzie kultury?

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Największe nieszczęście i wyraźna zbrodnia

Reakcje środowiska londyńskiego na wybuch i przebieg powstania warszawskiego.

Niech to, co powinno być powiedziane, będzie powiedziane.

Czesław Miłosz

To było pierwsze – po ponadstuletniej niewoli narodowej – pokolenie Polaków, którzy od urodzenia do pełnoletności, do matury i do progów uniwersyteckich wyrośli w klimacie wychowania patriotycznego i obywatelskiego, realizowanego przez polską szkołę w niepodległym państwie polskim w latach międzywojennych. W utrwalonym przez tę szkołę i tradycje wyniesione z rodzinnego domu kulcie bohaterów narodowych, mitów historycznych, rycerskiej prawości i honoru.

Jeden z tego pokolenia, Jan Strzelecki, który uczestniczył w jego wszystkich doświadczeniach i przeżył wojnę, opierając się na własnej pamięci i zdobytej później sprawności socjologa, tak próbował zarysować duchowy portret swojej generacji: „Gdybyśmy byli – ostatecznie, bez odwołania, bez szansy, bez ratunku – wytworem bezsensownego, kłębiącego się w tysiącu form istnienia; gdybyśmy byli czystą egzystencją – to wszystko, co oni czynili, nie miałoby znaczenia innego niż męka zadawana pokrzywom przez kosę, jak los plemienia mrówek wziętego do niewoli przez silniejsze plemię (…). Czuliśmy wtedy, że jakby zwiększamy wymiar dziejącej się przeciwko nam zbrodni, jeśli życie nasze jest oddane wartościom, jeśli przez nas, dzięki nam zwiększa się w świecie ilość piękna czy miłości. Czuliśmy się najgłębiej odpowiedzialni za to, aby zbrodnia ich była największa, aby zabijając nas, zabijali coś o wiele niż my ważniejszego – to, czego śmierć nie pozwoliłaby nam stworzyć. Czuliśmy, że jeśli nie stajemy się źródłem wartości, usprawiedliwiamy to, co robią, zmniejszamy godność życia, niemal przyznajemy im rację. (…) Była to egzystencja zagrożona – ale zagrożenie swe przyjmująca jako rodzaj wtajemniczenia, jako szansę rozpoznania rozstrzygającej sprawy – tego, co może nadać życiu, życiu w nas ocalonemu, życiu przez nich szczutemu, godność tak oczywistą, aby najoczywistszy stawał się wymiar ich przestępstwa”.

To właśnie takie pokolenie stanowiło większość walczących powstańców Warszawy. I tym większa jest odpowiedzialność tych, których decyzje przesądziły o jego losach.

Gdy gen. Władysław Anders otrzymał wiadomość o wybuchu powstania, powiadomił przełożonych, że decyzję dowódcy Armii Krajowej uważa „za nieszczęście”. W meldunku złożonym gen. Marianowi Kukielowi stwierdzał, że w tych warunkach stolica mimo bezprzykładnego bohaterstwa skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania nazwał „największym nieszczęściem w naszej sytuacji”, nie tylko głupotą, ale „wyraźną zbrodnią”.

Jerzy Giedroyc o wybuchu powstania dowiedział się we Włoszech. Widział w nim katastrofę, która dodatkowo pogorszy i tak beznadziejne położenie Polski. Niemniej, skoro powstanie stało się faktem, uznał, że oprócz powstańców warszawskich powinni się tam znaleźć również żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Gotów był polecieć do Warszawy z niewielkim oddziałem. Z tym pomysłem zameldował się u naczelnego wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Do realizacji zamiarów nie doszło.

Przebywający w tym czasie we Francji Andrzej Bobkowski nie podzielał sposobu myślenia niektórych swoich rodaków, którzy uważali, że ich obowiązkiem jest umieranie za ojczyznę. Ironizował: „Prawdziwe bohaterstwo to umrzeć niepotrzebnie i z fasonem. I umieramy niepotrzebnie i wspaniale”.

Gorycz takich rozważań, pomieszana ze złośliwym humorem, sarkazmem i szyderstwem, zmienia się w przerażenie na wieść o wybuchu powstania w Warszawie. Jeszcze kilka dni wcześniej ironiczne i szydercze uwagi o polskim męczeńskim stylu łączącym się z bufonadą odnosiły się do dawniejszej albo do niedawnej, ale zawsze przeszłości.

Powstanie warszawskie nie było już przypuszczeniem. Było realnością: „Polska Armia Podziemna rozpoczęła wczoraj otwartą walkę o uwolnienie Warszawy. Podobno Warszawa się pali i walki na ulicach. Po co? Myśli, myśli, pełno myśli i obawa słów, z których każde mogłoby być niewłaściwe”. Następny zapis ukazuje kierunek jego myśli: „Wygląda na to, że Londyn dał rozkaz do powstania, aby mieć tzw. atut w ręce. Ładny atut… Boję się wymówić słowo »bezsens«, ale samo podsuwa mi się na każdym kroku, gdy o tym myślę. (…) Na czyj rozkaz i po co Warszawa zerwała się do walki? Największe bohaterstwo, gdy jest bezcelowe, budzi gorzkie politowanie i nic więcej. Mówi się o nim jak o bohaterstwie szaleńca, który rzuca się pod pociąg, by go zatrzymać”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Ustawa o wychowaniu w patriotyzmie i przeciwdziałaniu rewolucjom

Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, minister obrony narodowej, w iście olimpijskim stylu ściga się z własnym cieniem, tak bardzo chce być na przedzie politycznego peletonu. Pomysł goni pomysł, inicjatywa inicjatywę, wszystko to jednak sprawia wrażenie pewnego zagubienia. Można je zresztą zrozumieć – sam fakt, że lekarz zostaje ministrem wojny, wprowadza niemały dysonans. Bycie szefem obrotowej formacji politycznej (z każdym w interesie własnym) również nie ułatwia zajmowania postaw pryncypialnych, a tak widzi politykę wicepremier Władysław, kiedy jako rozwodnik grzmi na ewentualność prawnego usankcjonowania związków partnerskich, które mogłyby być trwalsze od jego małżeństwa sakramentalnego.

Ostatnimi czasy nasz bohater stanął na straży idei, że najlepsze jest centrum (polityczne, a nie porozumienie) i zaproponował użycie w tym celu pałki patriotyzmu. Wedle Kosiniaka-Kamysza konieczne jest uchwalenie ustawy, która kwestię patriotyzmu ujmie w rygory artykułów, zapisów, zobowiązań, zaleceń, ale i – co chyba konieczne – narzędzi dyscyplinujących. Można zaryzykować tezę, że jest to całkowicie nowatorskie w znaczeniu filozoficzno-politycznym podejście do pewnej postawy, która dotąd żywiła się swoją niejednorodną różnorodnością. W trudnych czasach, a nasze akurat w tym znaczeniu nie bardzo do nich należą, postawa manifestowania uczuć czy zachowań patriotycznych dotyczyła zawsze mniejszości – wymagało to odwagi, determinacji, braku wyrachowania, idealizmu, podejmowania ryzyka.

Patriotyzm jest zresztą dość młodym dzieckiem idei państwa narodowego, trochę ponad 200 lat w ludzkiej historii. To pogląd, że ojczyzna jest najważniejsza, że dla niej najlepiej ponosić ofiarę z życia, zdrowia, wolności; że nasze jest lepsze z definicji od inne; że identyfikacja narodowo-państwowa jest nadrzędną formą samookreślania się. Najpierw zatem jesteśmy Polakami (na ten przykład), potem ludźmi, a dalej co tam już chcecie – katolikami, piłkarzami, krakusami czy chłopami lub hrabiami.

Historycznie patrząc, wzorcową postacią antypatriotyczną była najbardziej znana na świecie Polka – rewolucjonistka Róża Luksemburg, która nie wzięła udziału w wyścigu o niepodległość Polski, uznając, że własne państwo narodowe będzie niezmiennie wyzyskiwać najsłabszych, że duma narodowa nie znosi podziałów klasowych, które najmocniej decydują o losie i życiu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Patriotyzm konfrontacyjny

W nr. 10 „Polityki” czytam artykuł Juliusza Ćwielucha o Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Było ono pomysłem prezydenta Bronisława Komorowskiego, wysuniętym w roku 2012, rok po zainicjowaniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Sejm i prezydent nadali wtedy rangę święta państwowego zwyczajnej publicystycznej manipulacji. Jak bowiem można było wrzucać do jednego worka Emila Fieldorfa „Nila” i Romualda Rajsa „Burego”? Jak było można czcić tylko jedną z dróg prowadzących do wolności –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Promocja

Polskie symbole narodowe. Flaga, godło i hymn

Symbole narodowe odgrywają ogromnie istotną rolę w formowaniu tożsamości narodowej i patriotyzmu. Flaga, godło oraz hymn są sercem i duszą polskiego narodu, odzwierciedlając jego historię, wartości i aspiracje. Flaga Polski Kiedy mówimy o Polsce, najważniejsze symbole narodowe

Opinie

Kamienie na szaniec?

Nie wolno na cmentarzysku narodowym, jakim było powstanie warszawskie, budować jakichkolwiek bytów politycznych A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei, Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec Juliusz Słowacki „Testament mój” W artykule wstępnym 31. numeru PRZEGLĄDU red. Jerzy Domański pisze: „Misją władzy jest fetowanie klęsk i przegranych powstań. Ich sprawcy zamiast surowego osądu dostają miejsca w panteonie bohaterów narodowych. Stawia się im pomniki, funduje tablice, medale. Klęski skutecznie zamieniono

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.