Tag "polskie rolnictwo"
Polska wieś ugina się pod ciężarem problemów
Bez państwowego banku rolnego nic się nie zmieni
11 października br. w sieci pojawił się film, na którym widać ludzi ładujących ziemniaki: do worków, wózków, samochodów, a nawet przyczep ciągnikowych. Działo się to we wsi Dąbrowica na Podkarpaciu i było efektem informacji, która pojawiła się na portalu Pepper.pl, o tym, że rolnik, nie mogąc sprzedać ponad 150 ton ziemniaków, gotów jest oddać je chętnym za darmo.
Okazało się jednak, że o żadnym rozdawnictwie nie mogło być mowy. Do redakcji rzeszowskich „Nowin” zgłosił się Piotr Gryta, współwłaściciel przedsiębiorstwa zajmującego się przetwórstwem gorzelniczym. Zaprzeczył, by ziemniaki miały być rozdawane. Twierdził, że został okradziony. Swoje straty oszacował na 60 tys. zł. „Mam nadzieję, że ci, którzy tam byli, zgłoszą się do mnie, wyjaśnią sytuację i sprawę załatwimy polubownie. Jeśli nie, to sprawa może trafić do prokuratury”, mówił dziennikarzom.
Był to kulminacyjny moment akcji, którą w mediach ochrzczono samozbiorami. Polega ona na tym, że chętni mogą się zaopatrzyć w owoce i warzywa bezpośrednio u rolników, pod warunkiem że sami zbiorą z pól i sadów potrzebne im produkty, płacąc za nie o wiele niższą cenę niż w sklepach czy supermarketach.
Samozbiory to nic nowego. Niektórzy rolnicy od dawna oferowali chętnym możliwość takiego zakupu borówek, malin, truskawek, kapusty czy właśnie ziemniaków.
3 października br. Andrzej Urbanek, sadownik z Korczyny w województwie podkarpackim, opublikował w mediach społecznościowych film, na którym porównał cenę małych jabłek przemysłowych w markecie – 5,99 zł/kg – z dużymi, deserowymi jabłkami w jego sadzie po 4 zł/kg. Materiał zyskał ogromną popularność, a jego sklep internetowy został zalany zamówieniami. Przy 1600. zamówieniu zablokowały się serwery.
Podobną sławę zyskał rolnik spod Trzebnicy w województwie dolnośląskim. Został oszukany przez nieuczciwego kontrahenta, który nie odebrał 11 ton zamówionych śliwek. Mogło to go kosztować 36 tys. zł.
Na szczęście na pomoc ruszyli ludzie i szybko wykupili owoce.
Ta forma sprzedaży zyskała w ostatnich tygodniach – dzięki internetowi – sporą popularność. W Mogielnicy w województwie mazowieckim gospodarstwo ogrodnicze oferuje jabłka w cenie 2 zł/kg. Podobną ofertę ma sad w Pietrzykowicach pod Wrocławiem. Pod Krakowem i w okolicach Oświęcimia można z kolei zbierać jagody kamczackie w cenie 15-20 zł/kg. Szczegóły tego ogłoszenia – i dziesiątki innych – znajdziemy na portalu Myzbieramy.pl.
Samozbiory stały się w tym roku rozwiązaniem korzystnym dla obu stron – rolnicy ratują plony przed zmarnowaniem i otrzymują lepsze ceny niż w skupie, a konsumenci płacą za świeże, sezonowe owoce znacznie mniej niż w sklepach.
Na razie jest to margines handlu produktami rolnymi w Polsce, a były wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak nazwał samozbiory „aktem desperacji rolników”.
Za to wśród rolników dojrzewa myśl, że potrzebne są rozwiązania systemowe, które zapewnią im stabilny dochód. Zwłaszcza że pośrednicy, którzy kupują od nich produkty, powołują się teraz na przykłady samozbiorów i żądają obniżenia cen!
I tak źle, i tak niedobrze
W Polsce jest tak: jeśli panuje susza, to natychmiast pojawia się hasło „Dawaj dopłaty!”. Jeśli zdarzy się powódź czy podtopienie, gradobicie, pryszczyca, afrykański pomór świń, ptasia grypa lub przymrozki – „Dawaj dopłaty!”. Inaczej zablokujemy traktorami drogi krajowe, zorganizujemy w Warszawie demonstracje i wylejemy gnojowicę przed urzędami. Rolnicy wściekają się, widząc ceny ziemniaków, marchwi, cebuli, jabłek, śliwek i gruszek w supermarketach i porównują je z cenami w skupach. Niedawno Związek Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej przekonywał, że „większość sieci handlowych, w tym również polskie, próbuje wymusić na swoich dostawcach sprzedaż jabłek po skandalicznie niskich cenach – nawet poniżej 1 zł/kg. Podczas gdy średnia cena na półkach to 5-6 zł/kg”.
Według wstępnych szacunków GUS w tym roku produkcja ziemniaków wzrosła o 15% i przekroczyła 6,8 mln ton. W konsekwencji ich cena hurtowa na giełdzie w Broniszach waha się dziś od 60 gr/kg do 80 gr/kg i jest o ok. 40% niższa niż w roku ubiegłym! Przy czym nie ma ona prawie żadnego wpływu na cenę detaliczną w sklepach czy supermarketach.
Ostatnio w jednym z wywiadów minister rolnictwa Stefan Krajewski ogłosił, że mamy do czynienia z klęską urodzaju, wyjaśniając: „Bardzo często to pośrednicy czerpią zyski kosztem producentów”. Posunął się nawet do supozycji, że mogło dojść „do zmowy cenowej na rynkach rolnych” – są bowiem takie sygnały – i dodał, że skierował w tej sprawie pismo do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, aby ten sprawdził, czy do zmów nie dochodzi.
W ocenie Wielkopolskiej Izby Rolniczej ceny skupu zbóż spadły dziś do poziomu notowanego prawie 20 lat temu. W tym samym czasie koszty nawozów, paliwa czy środków ochrony roślin wzrosły wielokrotnie. Na skutek tego wielu rolników w regionie znalazło się na granicy
Ziemia dla rolników
Dzierżawa gruntów, którymi zarządza Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, jest ważną pomocą dla rolników chcących powiększać swoje gospodarstwa
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej ceny gruntów rolnych zaczęły systematycznie rosnąć. Jeśli w 1990 r. hektar ziemi można było kupić za równowartość obecnych 5 tys. zł, dziś trzeba za niego zapłacić 50-65 tys. zł i więcej w zależności od klasy gruntu. W tych okolicznościach opłacalna stała się dzierżawa. Przy czym najlepiej gruntów z Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa, którym zarządza Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa. Okazało się, że opłaty dzierżawne nie drenują tak kieszeni rolników jak zakup ziemi, zazwyczaj na kredyt.
Mimo trudnych warunków ekonomicznych nie brakuje gospodarzy chcących powiększyć gospodarstwa. Przetargi organizowane przez Oddziały Terenowe KOWR przyciągają uwagę licznych rolników gotowych wiele zapłacić za prawo do użytkowania ziemi.
Proces powiększania gospodarstw rolnych trwa od lat. W roku 1990 średnie gospodarstwo miało 8,7 ha, a w roku 2024 już 11,59 ha. Aczkolwiek nie w każdym województwie, bo w takich jak małopolskie czy podkarpackie rolnicy gospodarują średnio na 4-5 ha. Z kolei w województwach warmińsko-mazurskim, pomorskim czy lubuskim typowe gospodarstwo liczy od 20 do 24 ha. Największe gospodarstwa znajdziemy w województwie zachodniopomorskim. Tamtejsi rolnicy mają do dyspozycji średnio aż 33,5 ha.
Dzierżawa stała się opłacalna, lecz jej koszt zależy od województwa. W tym roku najwyższe stawki płacą rolnicy z Wielkopolski, Opolszczyzny i Kujawsko-Pomorskiego, a najniższe ci z Zachodniopomorskiego i Podkarpacia. To jeden z przykładów zmian na polskiej wsi po roku 1990.
Z czym zaczynaliśmy
W 1990 r. w kraju funkcjonowało 1,85 mln gospodarstw. Wartość dodana rolnictwa osiągała zaledwie 6,8 mld euro i była trzykrotnie niższa niż w Niemczech i o ponad 30% niższa niż w Holandii. Udział rolnictwa w PKB wynosił wówczas 3,9%. Polski sektor rolno-spożywczy był bardzo słabo związany z rynkami zagranicznymi. Jeszcze w 2002 r. nasz kraj był importerem netto żywności. Wartość eksportu naszej żywności nie przekraczała 3,6 mld euro, import zaś wynosił ok. 4 mld euro. Polska wieś i rolnictwo były niedoinwestowane, a infrastruktura na wsi
Jak KOWR wspiera rolnictwo ekologiczne
Z każdym rokiem rośnie liczba producentów żywności ekologicznej
Jednym z głównych zadań realizowanych przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa jest dbanie o rozwój rolnictwa ekologicznego. W tym obszarze KOWR realizuje także działania informacyjne dotyczące unijnego logo produkcji ekologicznej oraz promujące wytwarzanie w naszym kraju produktów z tym oznaczeniem. Cele i zadania związane z rozwojem oraz promocją rolnictwa ekologicznego zostały określone w „Ramowym Planie Działań dla Żywności i Rolnictwa Ekologicznego w Polsce na lata 2021-2030”. Nad ich realizacją czuwa także Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, dla którego to jeden z priorytetów.
Wsparcie rolnictwa ekologicznego dotyczy wszystkich uczestników łańcucha żywnościowego, popularnie określanego terminem „od pola do stołu”. To kompleks prac obejmujący wsparcie rolników udzielane w sferze produkcji rolnej, surowców oraz przetwórstwa. Inne działania promują inwestycje i potencjał rynkowy, szczególnie małych i średnich gospodarstw, oraz skracanie łańcuchów dostaw. Ważne są też działania kształtujące popyt oraz zaufanie konsumentów do ekologicznych produktów i produkcji, aż po wsparcie udzielane instytucjom zajmującym się prowadzeniem prac badawczych i krajowym doradztwem rolniczym.
Co robimy dla ekorolnictwa?
W ramowym planie uwzględniono prowadzone przez MRiRW i KOWR działania informacyjno-promocyjne na rzecz produktów ekologicznych oraz unijnego logo produkcji ekologicznej. Chodzi szczególnie o zapewnienie wsparcia dla wzrostu eksportu produktów rolno-spożywczych, jak również promocji i zwiększania konkurencyjności polskiej żywności w kraju i za granicą. Pod hasłem „Poland tastes good” organizowany jest m.in. udział producentów i eksporterów (w tym producentów produktów ekologicznych) w międzynarodowych przedsięwzięciach promocyjnych czy informacyjnych. Działania te obejmują obecność naszych firm na polskich stoiskach narodowych na targach rolno-spożywczych (np. BIOFACH w Norymberdze – najważniejszym wydarzeniu dla branży na świecie), a także ich udział w towarzyszących targom misjach handlowych oraz spotkaniach biznesowych.
KOWR realizuje też sektorowy program promocji branży spożywczej w ramach projektu Ministerstwa Rozwoju i Technologii „Umiędzynarodowienie MŚP – BRAND HUB” w latach 2024-2029. A każdego roku, na podstawie analizy potencjału importowego, opracowuje plan zagranicznych wydarzeń targowo-wystawienniczych, w których nasze firmy powinny uczestniczyć. Decyzje w tej kwestii zapadają z udziałem przedsiębiorców oraz organizacji i stowarzyszeń branżowych.
Plan na rok 2025 uwzględnia 23 wydarzenia w następujących miejscach:
- Europa: Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, Grecja, Niderlandy;
- Bliski Wschód i Afryka Północna: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Egipt;
- Azja: Chiny, Singapur, Tajlandia, Korea Południowa, Malezja, Wietnam, Kazachstan;
- Ameryka Północna i Południowa: USA i Chile;
- Australia.
Ponadto KOWR wspólnie z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Polskie znaczy lepsze
Coraz chętniej wracamy do tradycyjnych warzyw i sięgamy po mięso polskich ras bydła oraz trzody. Zadaniem spółek należących do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa jest, by ich nie zabrakło
Rosnąca liczba ludności w świecie, odchodzenie od paliw kopalnych, konieczność ograniczenia szerokiego stosowania nawozów sztucznych i środków ochrony roślin oraz nacisk na wdrażanie najnowszych osiągnięć nauki to część wyzwań, którym musi sprostać rolnictwo w krajach wysoko rozwiniętych. Konsumenci poszukują zdrowej żywności, chętnie sięgają po nowe diety, domagają się, by produkcja rolna spełniała nie tylko wysokie normy jakościowe, ale też w przypadku zwierząt hodowlanych kryteria etyczne.
Przed naukowcami i producentami żywności stoi zadanie utrzymania bioróżnorodności oraz poszukiwanie odmian i gatunków, które najlepiej odpowiadają wymaganiom konsumentów.
Od wielu lat kucharze w najlepszych restauracjach eksperymentują z zapomnianymi bądź rzadkimi odmianami warzyw. Sięgają po mięso starych ras zwierząt hodowlanych i dawne przepisy. Również w Polsce. W stołecznych restauracjach można spróbować potraw, których głównymi składnikami są topinambur, lędźwian, jarmuż, pasternak, boćwina czy skorzonera. Niektóre z tych warzyw były obecne na królewskim stole już w czasach Władysława Jagiełły. Na przykład lędźwian, krewny soczewicy i bobu, znany jest w Polsce od XVII w. Był przysmakiem kuchni naszych przodków. W XIX w. stracił popularność, wyparty przez inne warzywa. Dziś ze względu na walory odżywcze jest uprawiany coraz częściej. W restauracjach można już spróbować przygotowanych z niego potraw. Bywa promowany w programach telewizyjnych. I nie ma czemu się dziwić, to część naszej kulinarnej historii.
Lędźwian i inne tradycyjne polskie warzywa są uprawiane w spółkach Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, z których najbardziej znaną jest PlantiCo – Hodowla i Nasiennictwo Ogrodnicze Zielonki z siedzibą w gminie Stare Babice pod Warszawą. Jest to liczący się w kraju producent nasion, oferujący rolnikom i działkowcom 354 odmiany warzyw oraz 230 odmian kwiatów.
Podobnie jak inne należące do KOWR spółki PlantiCo realizuje ważne zadania w zakresie polityki rolnej państwa – ma chronić tradycyjne polskie odmiany roślin.
To oczywiste, że postęp biologiczny odgrywa znaczącą rolę w rozwoju nowoczesnego rolnictwa. Jest jednym z najważniejszych czynników oddziałujących na wzrost efektywności gospodarstw, a co za tym idzie ma wpływ na osiągane przez rolników zyski. Przy czym ważne jest nie tylko wdrażanie postępu biologicznego w produkcji rolnej. Niezbędne jest też zachowanie różnorodności genetycznej.
Ze względu na potrzebę zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego kraju oraz stabilizację cen produktów rolno-spożywczych spółki Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa prowadzą własne programy hodowlane. Powstałe w wyniku ich prac krajowe odmiany roślin uprawnych mają wpływ na uchronienie naszego rolnictwa przed ewentualnymi chorobami lub epidemiami oraz na realizację własnych celów, nie zawsze zbieżnych z celami firm zagranicznych.
W spółce PlantiCo powstają nowe, wydajne odmiany ogórków, pomidorów, fasoli, rzodkiewki czy kapusty, które później trafiają do plantatorów warzyw, właścicieli gospodarstw szklarniowych czy działkowców. Wyhodowane nasiona charakteryzują się wysokim plonowaniem, dobrą jakością, odpornością na choroby i dostosowaniem do naszych warunków klimatyczno-glebowych. To mało znany opinii publicznej aspekt działalności spółek należących do KOWR. O wiele bardziej znanym przykładem jest
Agrotechnik pilnie poszukiwany
Spada liczba studentów kierunków rolniczych. Niewielu absolwentów podejmuje też pracę w gospodarstwach
Świat stoi na progu trzeciej rewolucji w rolnictwie. Pierwsza miała miejsce od 1900 r. do lat 30. XX w. i polegała na zmechanizowaniu produkcji rolnej. Dzięki traktorom, siewnikom i maszynom do zbioru plonów rolnik był w stanie wyprodukować dość żywności dla 26 osób. W latach 90. XX w. miała miejsce druga rewolucja, nazwana zieloną. Dzięki postępowi, który dokonał się w nauce, wprowadzone zostały m.in. genetycznie zmodyfikowane nowe uprawy, bardziej wydajne, odporne na szkodniki i wymagające mniej wody. Rolnik był więc w stanie wyżywić 155 osób.
Szacuje się, że do roku 2050 liczba ludzi na Ziemi osiągnie 9,6 mld. By uniknąć klęski głodu, produkcja żywności musi zatem wzrosnąć dwukrotnie w porównaniu z obecnym poziomem. Przed nami trzecia, cyfrowa rewolucja w rolnictwie, której kluczowymi elementami będą sztuczna inteligencja, masowe użycie dronów oraz ciężkich maszyn pracujących bez udziału człowieka, mniejsze zużycie wody, której już dziś brakuje, wykorzystanie nowoczesnych nawozów sztucznych i środków ochrony roślin. To nowe rolnictwo będzie bardzo się różniło od tego, które znali rolnicy oraz osoby zarządzające wielkimi przedsiębiorstwami działającymi w agrobiznesie.
Proces ten nie ominie Polski. Rolnictwo jest jednym z ważnych elementów gospodarki. Zapewnia pracę milionom ludzi i gwarantuje nam bezpieczeństwo żywnościowe. Bez wątpienia największym wyzwaniem dla rozwoju polskiego rolnictwa są zmiany klimatu i ich negatywne skutki, w tym gwałtowne zjawiska pogodowe, degradacja gleby oraz utrata bioróżnorodności.
Problemem stało się również niestabilne otoczenie rynkowe, światowe tendencje wymuszają określone kierunki gospodarowania, konieczna staje się specjalizacja i koncentracja produkcji. W Europie rośnie presja wymogów sanitarnych. Konkurencją stał się napływ produktów z krajów o niższych wymaganiach w zakresie standardów produkcji rolnej. Słabnie też zainteresowanie młodego pokolenia pracą w rolnictwie. Zarazem na wsi utrudniony jest dostęp do wiedzy, zwłaszcza przełomowych, innowacyjnych technologii cyfrowych.
W kraju mamy 1,37 mln gospodarstw rolnych. Uwzględniając jednak wszelkie okoliczności, przyjmuje się, że zaledwie ok. 400 tys. produkuje i osiąga zyski.
Nie jest tajemnicą, że z roku na rok maleje w Polsce liczba studentów na kierunkach rolniczych. Dziś to problem dostrzegany przez specjalistów, lecz jutro może się okazać zagrożeniem dla produkcji żywności w naszym kraju.
Mało studentów, a może być jeszcze mniej
Dobra, stara Europa
Jesteśmy kontynentem, na którym najlepiej się żyje. Może aż za dobrze?
Prof. Marek Belka – wiceprzewodniczący Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim
Jak to jest w Unii? Rozszyfrował pan, kto ma tam decydujący wpływ? Kto jest najważniejszy?
– Takiej osoby nie ma.
Nie ma?
– I to niedobrze. Pamięta pan, jak kiedyś Henry Kissinger mówił: „Podajcie mi numer telefonu, żebym mógł zadzwonić do tej Europy, jakby co”? Kiedyś wydawało się, że to może kanclerz Niemiec. Albo prezydent Francji.
Ten najważniejszy, który nadaje ton.
– To nie działa w tym momencie, zupełnie. Albo prawie zupełnie. Proces decyzyjny w Unii Europejskiej jest bardziej skomplikowany niż kiedykolwiek, dlatego że nie ma jednego centrum decyzyjnego czy bardzo jasnych centrów. Mamy wyraźne osłabienie przywództwa Niemiec. Macron jest bardzo inteligentny i nadenergiczny, za to ma swoje problemy w kraju.
To okazja dla innych.
– Myślę, że bardzo silną pozycję w Europie dzisiaj ma Donald Tusk. To sytuacja bezprecedensowa – nigdy polski polityk nie był tak istotny w Europie jak dzisiaj Tusk. Ze względu na wygraną z populistami. Zdarzyło się to, a tak naprawdę wszyscy w Unii myśleli, że nie ma prawa się zdarzyć. W związku z tym on w tej chwili chodzi w glorii. Jeżeli wykorzysta to dobrze dla Polski i dla Europy, będzie świetnie.
Jak być skutecznym.
Czyli jest mocną postacią w ramach Rady Europejskiej, na której spotykają się liderzy państw członkowskich. Tu wiele może. Ale jak?
– Jeżeli chce się coś załatwić na Radzie Europejskiej, nie można tego ogłaszać publicznie, tylko trzeba najpierw dać sygnał kanałami dyplomatycznymi albo zadzwonić – do Olafa albo do Emmanuela, do innych – i powiedzieć, że jest świetny pomysł, i go przedstawić. Trzeba dać parę dni na analizę, na przemyślenie. Tak wygląda proces decyzyjny w Unii Europejskiej. To proces konsultacyjny między liderami najważniejszych krajów. Czyli Rada Europejska jest forum ucierania się interesów narodowych, na którym podejmowane są strategiczne decyzje. Z kolei Komisja Europejska jest rządem, w cudzysłowie oczywiście, tam jest władza codzienna. A Parlament Europejski to właściwie najbardziej proeuropejska, prointegracyjna, prowspólnotowa część Unii. Trochę jak komisja rewizyjna. Czasami potrafi przyblokować albo przyśpieszyć. Ale nie ma inicjatywy ustawodawczej.
Mówi pan, że Parlament Europejski jest najbardziej prointegracyjną częścią Unii. A ja przypominam sobie europosłów PiS, którzy wygłaszali na jego forum przemówienia wrogie Unii. Też budowali jedność europejską?
– No nie, oni byli na marginesie. Jeśli ktoś w europarlamencie jest za bardzo na skrzydle, albo na lewym, albo na prawym, skazuje się na niebyt polityczny. Nawiasem mówiąc, zdarzało się, że ci z PiS w pewnych sprawach mieli jakąś rozsądną propozycję. Ale i tak chciano to odrzucać, bez dyskusji. Wtedy inni posłowie z Polski ratowali sytuację, krzyczeli: „Zaraz, zaraz, to nie jest takie bezsensowne! Może warto na ten temat pomyśleć”. Tyle PiS mogło.
Jeżeli droga od pomysłu do jego realizacji jest w Unii tak długa i skomplikowana, to może nie ma sensu angażować środków i energii, by coś tam wywalczyć?
– To, że nikt nie ma tam głosu decydującego, nie znaczy, że nie można nic załatwić. Począwszy od pieniędzy, a skończywszy na regulacjach. Te regulacje mogą być dla nas bardziej lub mniej korzystne – i tutaj istotna jest rola polskich przedstawicieli, a także europosłów. Można wiele! Są kraje, które słyną ze znakomitej obrony swoich interesów, np. Hiszpania. A przecież ona nie jest silniejsza od Polski, jeżeli chodzi o obecność w Unii.
Dlaczego więc nam nie wychodzi?
– Jesteśmy paskudnie podzieleni. Podczas tej pięcioletniej kadencji pamiętam tylko jedną albo dwie okazje, kiedy cała delegacja polskich posłów miała się spotkać. Organizowano spotkanie na temat Białorusi, przyszedłem ja i jeszcze chyba ze dwóch posłów spoza PiS. Nie dziwię się, trudno mieć konstruktywny stosunek do ludzi, którzy na co dzień plują jadem.
A jest to na forum Parlamentu Europejskiego skuteczne?
– Ich pozycja we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) jest teoretycznie bardzo silna, są tam największą grupą. Ale nie mają żadnego przewodniczącego komisji parlamentu, a tak naprawdę najważniejsi ludzie w PE to przewodniczący komisji. Oni decydują w dużej mierze o jego legislacji. Pamiętamy, że na przewodniczącego jednej z komisji kandydowała Beata Szydło, no i… Dwukrotnie została, że tak powiem, uwalona. Nie tylko dlatego, że nie znała języka… Po prostu posłowie wiedzą, kim są ci z PiS.
I to ich odpycha?
– Większość posłów w Parlamencie Europejskim jest proeuropejska, a ci z PiS są antyeuropejscy. Oni mogą nazywać się reformatorami, ale to nie jest reforma, tylko próba likwidacji Unii Europejskiej, a w każdym razie kastracji. To wszyscy wiedzą. Dlatego posłowie PiS są na marginesie. Oczywiście mogą wyjść na forum plenarne i pokrzykiwać. Tylko że to nie ma większego znaczenia. Mam raczej wrażenie, że gdy występują, przemawiają do polskiej publiczności. Jak poseł Tarczyński występuje po polsku, wiadomo, że mówi do prezesa Kaczyńskiego. Ale gdy mówi po angielsku, to już jest bardziej skomplikowane. Raczej mówi, żeby kogoś zdenerwować. Co zresztą mu się udaje
Jak Eskimos jabłka skupował
Jeden z większych skandali finansowych z czasów rządów PiS nadal czeka na wyjaśnienie 29 marca 2024 r. okazał się nie najlepszym dniem dla Piotra Serafina, byłego dyrektora generalnego Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Prokuratura Regionalna w Warszawie, prowadząca przeciw niemu i innym podejrzanym sprawę o przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków, tj. o przestępstwo z art. 231 Kodeksu karnego, postanowiła akurat wtedy dokonać zabezpieczenia na jego majątku w łącznej kwocie ok. 2,6 mln zł. Jest
Rolniczy gniew i wielka polityka
Komisja Europejska była głucha na ostrzeżenia W czasie demonstracji rolników w Warszawie było ostro. Pod Sejmem wyły syreny, a zdenerwowani chłopi krzyczeli: „Precz z Unią Europejską”, „Nie pozwólmy lobby ukraińskiemu, lobby międzynarodowych korporacji zawładnąć rynkiem żywnościowym Europy” i „Nie damy się k… podzielić”. Ich światem rządziły emocje. Rolnicy są pewni, że wystarczy zamknąć granicę z Ukrainą, wyrzucić do kosza europejski Zielony Ład, pozbyć się „świń u koryta”, czyli polityków, a będzie lepiej. Nie biorą
Czas na polski bank rolny
Na ten rozpaczliwy stan, w jakim znalazło się polskie rolnictwo, pracowano długo. To są lata błędów i zaniechań. Ale też partykularnych interesów i interesików rozmaitych reprezentantów wsi. Przylepili się do ciężko pracujących rolników i żyją na ich koszt. Ministrowie rolnictwa się zmieniają. Zmieniają się rządy, a grupka zawodowych działaczy trwa i ciągle ma się dobrze. Rolników traktują jako kartę przetargową w załatwianiu swoich interesów. Na spotkaniu z ministrem Siekierskim oprócz wielu autentycznych rolników pojawiła się chmara
Człowiek gaśnica
Nikt nie obiecał polskim rolnikom tyle, ile Robert Telus. Szkoda, że minister nie dotrzymał słowa To nie poseł Konfederacji Grzegorz Braun, lecz on jako pierwszy w rodzimej polityce sięgnął po gaśnicę proszkową. – Tak właśnie gasimy pożary w polskim rolnictwie wywołane wojną na Ukrainie! – wołał w nagraniu z lata, rozpylając obficie dookoła proszek gaśniczy. Na internetowym kanale Rolnik Info filmik ten ma ponad 40 tys. wyświetleń. Na podobnych kanałach po kilkanaście tysięcy. Robert Telus był jednym z czterech









