Tag "religia"
Więcej niż plaża
W Turcji można zmienić nos, stan cywilny, a czasem – pod wpływem serialu – także wiarę
Korespondencja z Turcji
W folderach turystycznych i wpisach na oficjalnym instagramowym profilu GoTürkiye nic się nie zmieniło. Piaszczyste plaże, zapierające dech w piersiach zabytki, zbocza porośnięte krzewami herbacianymi, wirujący derwisze w Konyi i skalne kominy Kapadocji, nad którymi unoszą się kolorowe balony wypełnione gorącym powietrzem. Taką wizję kraju ma przeciętny turysta. Choć nikt z tym nie walczy, Turcja chce jednak czegoś więcej. Turystyka serialowa, medyczna i ślubna to prężnie rozwijające się gałęzie „przemysłu”.
Jako że Turcja to drugi po Stanach Zjednoczonych producent seriali telewizyjnych, studia, w których kręcone były takie hity jak „Diriliş Ertuğrul” czy „Kuruluş Osman” (o protoplastach dynastii Osmanów; choć nie były – jak „Wspaniałe stulecie” czy „Inna ja” – wyświetlane w polskiej telewizji, mają rzesze fanów, którzy gromadzą się na internetowych grupach i samodzielnie tłumaczą seriale na polski), wizytowali nawet czołowi politycy, w tym prezydent Recep Tayyip Erdoğan. Roi się też w nich od turystów z innych krajów – a państw, w których wyświetlane są tureckie hity, jest 170. Dr Gökçe Özdemir, kierowniczka Katedry Zarządzania Turystyką Uniwersytetu Yaşar w Izmirze, potwierdza w rozmowie z mediami, że seriale zwiększają zainteresowanie turystów Turcją.
W 2024 r. odnotowano 15-procentowy wzrost liczby turystów z krajów, do których sprzedawane były seriale, szczególnie z Bałkanów i krajów arabskich. Liczba gości z Bośni Chorwacji, Kosowa, Serbii, Bośni i Hercegowiny wzrosła niemal dwukrotnie. Tamtejsze biura podróży oferują więc kilkudniowe wycieczki, przede wszystkim po Stambule, podczas których turyści odwiedzają głównie serialowe zakątki. Także niektóre linie lotnicze reklamowały połączenia z Turcją serialowymi odwołaniami. Władze zacierają ręce, widząc w serialach nie tylko szansę dla turystyki, ale i coś znacznie ważniejszego.
– Głos Turcji musi dotrzeć do wszystkich zakątków świata i zaprowadzić pokój i braterstwo, opowiedzieć światu o klimacie tolerancji panującym w Anatolii – deklarował swego czasu Nuri Ersoy, minister kultury i turystyki. – Tureckie seriale mają ogromne znaczenie w przybliżaniu naszej kultury.
Ma rację. Media społecznościowe ekscytują się każdą osobą, która twierdzi, że dzięki produkcjom znad Bosforu przeszła na islam.
Serialowa turystyka uprzykrza jednak życie przewodnikom. – Pytania o to, gdzie jest komnata, w której w serialu „Wspaniałe stulecie” Hürrem pobiła się z Mahidevran, albo gdzie jest stolik, przy którym sułtan wykonał pierścionek dla ukochanej, są na porządku dziennym – mówi przewodniczka Damla Arslan. – Trudno wytłumaczyć, że to tylko serial, do tego kręcony w studiu, nie w pałacu.
Wyjaśnienia nie wszystkich zrażają. Magia ekranu działa i sprawia, że nad Bosfor pod wpływem tych produkcji przybywają nie tylko turyści, ale i zagraniczni studenci. Pod koniec września poinformował o tym dziennik „Hürriyet”, cytując rektora Uniwersytetu Anatolijskiego
35 lat religii w szkole
I coraz szybsza laicyzacja
Seria kilkunastu skandali w diecezji sosnowieckiej, w tym orgia w Dąbrowie Górniczej, trup w mieszkaniu księdza rezydenta będącego pod wpływem mefedronu czy wreszcie zatrzymanie dwóch księży pod zarzutem molestowania jedenaściorga dzieci, tak wstrząsnęła wiernymi, że w 2024 r. uczniowie masowo zaczęli tam wypisywać się z lekcji religii. Czasem były to całe klasy. To doskonały przykład tego, że żadna dawka obowiązkowych lekcji religii nie odwróci postępującej nad Wisłą laicyzacji. Działania przedstawicieli Kościoła, m.in. bierność wobec skandali pedofilskich, konsekwentnie zniechęcają wiernych do tej instytucji. Mamy na to twarde dane. Powolne odchodzenie od lekcji religii w szkołach nie jest wymysłem ministry Barbary Nowackiej, tylko potwierdzeniem zmian społecznych.
Strzał do własnej bramki
Jesteśmy właśnie w środku boju o lekcje religii w szkołach. Zacznijmy jednak od początku. Na podstawie rozporządzenia z 17 stycznia 2025 r. Ministerstwo Edukacji Narodowej ustaliło, że nauka religii lub etyki w szkołach będzie się odbywać w wymiarze jednej godziny tygodniowo. W przedszkolach pozostawiono dotychczasową liczbę dwóch zajęć na tydzień. Dodatkowo ministra Nowacka zarządziła, że lekcje religii bądź etyki mogą być umieszczane w planie wyłącznie bezpośrednio przed zajęciami obowiązkowymi lub po nich. Wyjątek przewidziano jedynie w przypadku, gdy wszyscy uczniowie danego oddziału zadeklarują udział w zajęciach.
Rozwiązania te obowiązują od 1 września 2025 r., ale szefowa resortu edukacji ogranicza przywileje kleru w szkole od zeszłego roku kalendarzowego. Oceny z religii lub etyki nie są już wliczane do średniej. Sporo osób, którym bliska jest idea świeckiego państwa, było rozczarowanych, kiedy się okazało, że Nowacka wycofała się z pomysłu całkowitego wyprowadzenia lekcji religii poza szkolne mury. Wbrew pozorom był to rozsądny ruch, nawet jeśli miałby być wynikiem przypadku.
Ograniczanie klerowi dostępu do uczniów w szkole nie spodobało się jednak ani Kościołowi, ani części posłów, którzy zaskarżyli zmiany MEN do Trybunału Konstytucyjnego. Ten w maju 2025 r. orzekł, że wyłączenie oceny z religii ze średniej ocen narusza konstytucję i konkordat, gdyż nie uzyskano wymaganego porozumienia z Kościołami i związkami wyznaniowymi. Nowacka wyroku nie uznała, twierdząc, że obecny skład TK nie ma legitymacji do orzekania. Podobne stanowisko co do legalności polskiego Trybunału Konstytucyjnego ma Komisja Europejska. Do akcji ruszyła więc fundamentalistyczna organizacja Ordo Iuris ze swoim projektem, który ma nas cofnąć o 100 lat, do dwóch obowiązkowych godzin religii w szkołach. Tyle że działania te przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego.
– Jako jezuita pamiętam doskonale pierwsze przymiarki do wprowadzenia wtedy jeszcze nieobowiązkowej lekcji religii. Byłem młodym, otwartym, tolerancyjnym księdzem, bardzo zaangażowanym na różnych frontach i nie kryłem się z moim sceptycyzmem, w czym nie byłem odosobniony. W samym Kościele była wówczas dość duża grupa ludzi, którzy mieli wątpliwości, czy to jest dobry pomysł. I okazało się, że nie. Dodatkowy kontekst dają badania socjologa religii prof. Józefa Baniaka, który zauważył, przyglądając się postawom młodych, że lekcje religii katolickiej, które miały wymiar indoktrynacji, stały się jednym z najważniejszych elementów sekularyzacji polskiej młodzieży. To oznacza, że dla Kościoła, który wykorzystał swoje wpływy tuż po zmianie systemu, lekcje religii były strzałem w kolano – tłumaczy prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita.
Wszystkie dane wskazują, że Polska powoli, lecz konsekwentnie się laicyzuje. W ostatnich latach proces ten nawet przyśpieszył. Powodem są przede wszystkim działania samego Kościoła katolickiego i postawy polskich biskupów. Z sondażu pracowni IBRiS, przeprowadzonego na zlecenie Polskiej Agencji Prasowej, wynika, że zaufanie do Kościoła katolickiego w Polsce maleje. Łączny odsetek osób, które deklarują zaufanie do Kościoła, spadł z 58% we wrześniu 2016 r. do 35,1% we wrześniu 2025 r. To 22,9 pkt proc. w ciągu niecałych 10 lat.
Tymczasem katoliccy fundamentaliści żyją w swojej bańce: „Zmniejszenie liczby godzin religii, łączenie klas i spychanie lekcji na margines planu zajęć to kolejne uderzenie w edukację religijną. Najwyższy czas, aby społeczeństwo jasno wsparło Kościół”, podkreśla Ordo Iuris w komunikacie prasowym dotyczącym swojego projektu „Tak dla Religii w Szkole!”. Dane pokazują zaś, że znacząco wzrósł poziom nieufności wobec instytucji Kościoła. Wskaźnik skoczył w ciągu 10 lat prawie dwukrotnie – z 24,2% do 47,1%. Ten trend obserwujemy od dłuższego czasu, pokazują to choćby
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Z czym naprawdę walczy Francja?
Zmagania z terroryzmem czy instytucjonalny atak na islam?
Korespondencja z Francji
„Trzeba zaatakować korzeń, podłoże, na którym rozwija się islamski terroryzm (…). Nauczyciele, urzędnicy, lekarze, wolontariusze stowarzyszeń są zjednoczeni wszędzie, w najbardziej wrażliwych miejscach Republiki, by zapobiegać, wykrywać i działać przeciwko radykalizacji”, grzmiał prezydent Francji Emmanuel Macron podczas uroczystości upamiętnienia ofiar ataku terrorystycznego 3 października 2019 r.
Faktycznie, od mniej więcej 2016 r. społeczeństwo francuskie coraz bardziej się radykalizuje. Według danych w 2024 r. każdego miesiąca 2558 osób było śledzonych ze względu na podejrzenie o działalność terrorystyczną (o 6% więcej w porównaniu z 2023 r.). Ponadto, jak czytamy w odpowiedzi ministra spraw wewnętrznych na interpelację z 18 marca br., od 2023 r. ponad dwie trzecie zaangażowanych w działalność terrorystyczną stanowiły osoby poniżej 21. roku życia. Wobec narastającego problemu państwo zaostrza zarówno politykę wyznaniową, jak i sposób kształcenia młodych ludzi. Dziś temat walki z islamem zajmuje jedno z najważniejszych miejsc w debacie publicznej, rząd rozważa zaś wprowadzenie kolejnych ograniczeń, np. dotyczących noszenia hidżabu na uniwersytetach.
Pojawia się jednak pytanie, z czym tak naprawdę walczy Francja. Czy mówimy o zmaganiach z islamizmem w kontekście terroryzmu, czy o ataku na islam jako religię?
Konfliktogenny fundament Republiki
Francuzi bardzo często zwracają uwagę na to, że pierwsze pokolenie imigrantów z państw Maghrebu nie stanowiło zagrożenia. Zjawisko radykalizmu pojawia się później, zwłaszcza po 2000 r. Może być ono tłumaczone zbyt kategoryczną polityką asymilacji oraz laickością państwa, która często odbierana jest przez ludzi młodych, poszukujących swojej tożsamości, jako przemoc kulturowa. Aby zrozumieć złożoność tego problemu, warto krótko się odnieść do historii francuskiej laickości, uznawanej za fundament Republiki.
Najważniejszym aktem prawnym dotyczącym religii we Francji jest ustawa o rozdziale Kościoła od państwa z 1905 r., która obowiązuje do dzisiaj. Na jej podstawie państwo nie uznaje, nie finansuje ani nie wspiera żadnej religii, zachowując przy tym całkowitą neutralność instytucji publicznych. Uznaniem zasady świeckości było wpisanie do art. 1 konstytucji z 1958 r. zasady, że Francja jest republiką niepodzielną, świecką, demokratyczną i socjalną. Rodzicom pozostawiono możliwość świadomego wyboru pomiędzy świeckim a religijnym systemem wychowania dzieci, co zostało zagwarantowane poprzez dostęp do różnorodnych szkół prywatnych, zarówno niezależnych, jak i tych, które zawarły umowy z państwem na mocy tzw. ustawy Debrégo z 1959 r. Rozwiązanie to umożliwia edukację zgodną ze światopoglądem rodziców, przy poszanowaniu zasad laickości obowiązujących w sferze publicznej. Funkcjonowanie szkół półprywatnych jest szczególnie istotne w kontekście tzw. entryzmu islamskiego (zjawiska rozprzestrzeniania się islamu w sposób niekontrolowany – przyp. red.) oraz radykalizacji.
W 2004 r. zabroniono noszenia ostentacyjnych
Wiara w katechetów
Religia w szkole budzi emocje i spory polityczne już 35 lat. Nie tylko dlatego, że została wprowadzona tylnymi drzwiami, na mocy rozporządzenia ministra, z pogwałceniem konstytucji. W czasie rządów PiS nasiliły się głosy nawołujące do wyprowadzenia religii ze szkół, ograniczenia w nich wpływów księży i katechetów. Niejeden dzisiejszy parlamentarzysta zbił kapitał polityczny na haśle „religia do sal parafialnych”.
Laicyzacja postępuje, choć nie tak prędko, jak się wydawało jej zwolennikom, umacnia się pozycja głoszących potrzebę rzeczywistego rozdziału Kościoła od państwa. Znalazło to odbicie w decyzji obecnej ministry edukacji, by od przyszłego roku szkolnego ograniczyć lekcje religii do jednej w tygodniu.
To musiało się spotkać z protestem ze strony biskupów. Stanęli murem w obronie katechetów. Trybunał Konstytucyjny w ubiegłym roku orzekł, że tryb zmian dotyczący nauczania religii jest niezgodny z konstytucją. Z uwagi na to, że wyroki obecnego TK nie są publikowane przez rząd, Stowarzyszenie Katechetów Świeckich wysłało skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. To samo zrobił episkopat.
Nie jest tajemnicą, że biskupom chodzi nie tyle o nauczanie religii, ile o utrzymanie obecnej liczby katechetów, o ich uposażenia. Nie chodzi też o podniesienie poziomu nauczania religii. Ten jest tak niski, że nie brakuje opinii, wyrażanych również przez wierzących, iż lekcje
Dr Duda i kandydaci
Jeżeli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy Polska jest państwem wyznaniowym, decyzja dr. Dudy o żałobie narodowej po śmierci papieża Franciszka wątpliwości te musiała rozwiać. Zwłaszcza że kontrasygnaty udzielił Donald Tusk. Czy jednak premier miał wyjście? Czy na odmowę kontrasygnaty Duda po cichu nie liczył? A może była to kolejna jego pułapka zastawiona na premiera – jak w przypadku apelu o niearesztowanie Benjamina Netanjahu, którego nikt aresztować nie zamierzał? Jeżeli jednak chodziło Dudzie o żałobę nie po śmierci przywódcy religijnego, lecz głowy obcego państwa – to i ta decyzja była niefortunna. Bo taką żałobę zarządzono w Polsce tylko raz: po śmierci Józefa Stalina. Żałoba po śmierci Jana Pawła II była motywowana głównie jego polskością.
Wpadek jednak u dr. Dudy dostatek. „Prezydent nie jest od tego, by udzielać poparcia jednemu kandydatowi”, oświadczył niedawno. Po czym takiego poparcia udzielił. Cóż, politycy nieraz zmieniają zdanie, nawet tak niezłomni jak Andrzej Duda. Ale przy okazji wyraził on obawę, że wybory mogą być sfałszowane. Poważne oskarżenie! Tymczasem ważność wyborów ma stwierdzić Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Czyżby dr Duda nie ufał tej izbie – tak przez siebie ukochanej, a niebędącej sądem? Wszak innych zagrożeń nie widać.
Ale najpiękniejszy popis oglądaliśmy 3 maja. Oto dr Duda zaapelował, by przestrzegać konstytucji! „Prezydent jak nikt potrafił to święto obchodzić. Jeszcze lepiej potrafił obchodzić samą konstytucję”, skomentował Tusk. Cóż, kto pod kim dołki kopie, ten w nie wpada. W ciągu paru dni sam Duda wpadł w trzecią już pułapkę.
Nie śmiejmy się jednak – może niebawem za nim zatęsknimy? Wynik wyborów nie jest przesądzony. To tylko w II Rzeczypospolitej wszystko było w miarę przewidywalne, zależne od układu sił politycznych. Wyboru prezydenta
a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl
Lewa żałoba
Piszę te słowa 48 godzin po ogłoszeniu przez Dudę żałoby narodowej i dobę po kontrasygnowaniu jej przez Tuska, zakładam więc, że skoro dotąd żaden kandydat na urząd prezydencki przeciw temu nie zaprotestował, już tego nie zrobi. To by było na tyle w kwestii świeckości państwa polskiego i wiarygodności liderów lewicy.
Zachodzę w głowę, czy to milczenie wynika z lenistwa intelektualnego, z kunktatorstwa, czy może z obliczeń sztabów wyborczych, ale byłyby to kalkulacje chybione, bo jak celnie zauważył Marek Migalski na swoim profilu facebookowym, taki protest poparłoby kilka razy więcej ludzi, niż chce głosować na panią Biejat czy pana Zandberga. Być może zatem mamy tu do czynienia z kolejnym przykładem abstrakcyjnego pojmowania tzw. ludu, który, jak wiadomo, kochać należy – wszak jest on bogobojny, więc nie wolno obrażać jego uczuć religijnych w delikatnej chwili. Dla mnie to raczej chwila prawdy. Okazuje się bowiem, że można postulować renegocjowanie konkordatu, świeckie urzędy i szpitale, likwidację klauzuli sumienia, opodatkowanie Kościoła, a zarazem nie pisnąć nawet słowa, kiedy z powodu pogrzebu naczelnika Watykanu naród na żądanie prezydenta ministranta ma się pogrążyć w rozpaczy.
Najwyraźniej także po lewej stronie pamiętają przestrogę Jarosława Kaczyńskiego: „Kto podniesie rękę na Kościół, ten podniesie rękę na Polskę!”. Dajcie mi spokój z taką lewicą; socjalistów katolickich w Sejmie obficie reprezentuje PiS, nie trzeba im posiłków. Dodam zupełnie na marginesie, że ostatnim przywódcą obcego państwa, niebędącym Polakiem, którego nad Wisłą uczczono żałobą narodową, był Józef Stalin. Gdy kilka lat temu udał się na wieczne odpoczywanie Benedykt XVI, żadnej żałoby w Polsce nie ogłoszono, choć poglądy miał bardziej skostniałe i milsze prawicy, ale pewnie papa Duda zadzwonił do syna z przestrogą: „Ani się waż, Andrzejku! Niemca czcić nie będziem”. A przecież tak czule niemiecki papież pozdrawiał pielgrzymów z Polski.
Może i Franciszek milszy był w obejściu od wielu swoich poprzedników, dopóki nie zaczął komentować putinowskiej inwazji na Ukrainę ze zrozumieniem dla obu stron, może i nie nosił drogocennych fatałaszków i z urzędem się nie obnosił, może i reprezentował
Do Kalwarii Zebrzydowskiej po meble i odpust
Najwięcej pielgrzymów przybywa w Wielkim Tygodniu, w zeszłym roku ok. 170 tys.
Kalwaria to według Słownika Języka Polskiego „zespół kaplic lub kościołów rozmieszczonych na pagórkowatym (ale nie zawsze – przyp. AW) terenie, będących stacjami drogi krzyżowej” oraz „cierpienie lub okoliczności i miejsca z nim związane”.
– Słowo calvaria pochodzi z łaciny i oznacza, tak samo jak aramejska gulgoltâ i grecka golgota, czaszkę – tłumaczy dr hab. Elżbieta Bilska-Wodecka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka książki „Kalwarie europejskie”. – Na wzgórzu Golgota, poza murami Jerozolimy, dokonywano egzekucji skazańców i tam został ukrzyżowany Jezus. Mit głosi, że na wzgórzu tym jest centrum świata i to tu znajduje się grób Adama. Krew Jezusa miała zatem zrosić czaszkę Adama i w ten sposób dokonać odkupienia grzechu pierworodnego.
Do drogi krzyżowej i odkupienia dojdziemy, a tymczasem Kalwaria Zebrzydowska to, jak mówią mieszkańcy, spokojne miejsce, gdzie wszystko jest blisko: sklepy, apteka, Wadowice i Kraków, ale tak szczerze – jak zauważa pracowniczka zakładu fotograficznego, która mieszka tu od dziecka – nie ma co robić, wieczorami to już w ogóle wszystko pozamykane, a i w dzień nic, jedynie spacerować.
Spaceruję więc po Kalwarii, przeszło czterotysięcznym miasteczku w województwie małopolskim, u podnóża góry Żar, nad rzeką Cedron. Idę ulicą 3 Maja, gdzie stare chaty stoją obok nowszych domów, a przed jednym z nich na ławce siedzą sąsiedzi, Danuta i Andrzej. On trzyma laskę w ręce, ona swoją oparła o ławkę, klucz od domu ma – w starym stylu – zawieszony na szyi.
– Dużo się zmieniło – przekonuje Andrzej, który Kalwarię pamięta jeszcze z lat 60., gdy biegał po niej jako mały chłopiec. – Przedtem było więcej chat takich jak ta – pokazuje białą tuż obok. – Potem inne się pobudowały. Wcześniej domy były drewniane. Wkoło rynku też stały chaty.
Dziś domy są z betonu, a na środku rynku stoi wyprostowany, dumnie wsparty na szabli Mikołaj Zebrzydowski. Mieszkańcy ufundowali mu ten pomnik, bo on w XVII w., jako wojewoda krakowski, ufundował im tu pierwszą w Polsce kalwarię. Dziś drogi są w niej asfaltowe, ale kiedyś, jak wspominają Danuta i Andrzej, były szutrowe.
– I wszędzie stolarze byli – mówi Danuta.
– Robiło się proste meble, stoły, krzesła, szafy, nie takie wymyślne rzeczy jak teraz – dodaje Andrzej.
Danuta w zakładzie meblarskim przepracowała 30 lat. Lakierowała, a to szkodliwy element tej pracy. Andrzej zaś robił meble – co było akurat modne, kredensy, witryny, potem meblościanki, a następnie zajął się renowacją antyków.
Spaceruję po Kalwarii i te meble są wszędzie. Z kimkolwiek rozmawiam, pracuje w branży meblarskiej albo ktoś z jego rodziny jest w niej zatrudniony. Gdziekolwiek popatrzę, widzę reklamy zakładów meblarskich, są „meble”, „akcesoria meblowe”, „kuchnie”, „meble tapicerowane”, „łóżka i materace”, mogłabym od stanu deweloperskiego do końca tu dom urządzić, bo są też zasłony i firanki, mogłabym i agroturystykę urządzić, bo są nawet jacuzzi i sauny ogrodowe oraz modne dziś banie.
Na tym koniu jedziemy, że rzeczy niszowe wykonujemy
Jeśli jechać do Kalwarii Zebrzydowskiej, to po meble. Pierwsze wzmianki o tutejszych stolarzach pochodzą z końca XVIII w. Pierwsza Parowa Fabryka Mebli to koniec wieku XIX. A 1920 r. to data powstania zakładu stolarskiego Ludwika Wypióra.
– Gdy wracałem ze szkoły, nie wchodziłem do domu, tylko od razu tam szedłem – mówi Janusz Wypiór, wnuk Ludwika i obecny właściciel warsztatu. Jednego z ponad 200 stolarskich w Kalwarii.
Warsztat jest przy domu. Właściciel chodzi w połatanych dżinsach, ma czerwone policzki i radość w oczach, gdy rozmawia o pracy. Fach ma w ręku po wieloletnim przyuczaniu się w rodzinnym warsztacie i po nauce w znanym kalwaryjskim Zespole Szkół im. KEN. Ale także zapisany w genach, bo nie tylko dziadek Ludwik był stolarzem, ale i drugi dziadek oraz ojciec Stanisław.
– Produkowało się meble i w dużej części sprzedawało do Krakowa – opowiada Janusz. – Dziadek woził meble wozem. Gdy powstała kolej, każdy chciał mieszkać blisko stacji. Tata wybudował koło niej dom, więc wystarczyło tylko szafę zanieść do pociągu.
W warsztacie Wypiórów – bo jest nie tylko Janusz, ale również jego synowie i córka – leżą deski, narzędzia, słychać piłę i stukanie. Na środku stoi wielki regał na książki, który właśnie robią na zamówienie.
– Meble z Kalwarii cechuje trwałość i solidność – podkreśla Janusz. – Na tym koniu jedziemy, że rzeczy niszowe wykonujemy. Fabrykant tego nie zrobi. My wychodzimy naprzeciw klientom i robimy, co chcą, detale, rzeźby. U nas wszystko można wybrać, od frezika do guzika. Wszystko można dopasować.
Warsztat Janusza
Hennelowa
Pierwszego kwietnia mija 100 lat od urodzin Józefy Hennelowej. Trudno w to uwierzyć, skoro żyła tak jeszcze niedawno, zmarła w trakcie pandemii.
Była żarliwą katoliczką. Ale jej katolicyzm nie był rodzimego chowu: był z Wilna, bo Hennelowa tam się urodziła. A ta wileńska wiara była z jednej strony tradycyjna, trwająca w postawie obronnej wobec minionego ucisku rosyjskiego, a z drugiej – otwarta na wszystko dokoła – na wiernych prawosławnych, na luteranów, na Żydów… Hennelowa (wtedy Golmontówna) była czytelniczką prasy katolickiej, ale otarła się też o ludzi ze Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej Odrodzenie, a ono miało w Wilnie oblicze antynacjonalistyczne i nawet antyklerykalne. Lider Odrodzenia, Stanisław Stomma, uczył Golmontównę języka niemieckiego – i to on ściągnął ją po wojnie do redakcji „Tygodnika Powszechnego”, do środowiska katolików otwartych Jerzego Turowicza. Po latach Ziuta zostanie jego zastępczynią.
Ziuta. Tak do niej się zwracaliśmy, bo na swe 70-lecie wszystkim w redakcji „Tygodnika”, nawet najmłodszym, to zaproponowała. Nie każdy śmiał skorzystać, ja propozycję przyjąłem, bo nie byłem już młodziutki, a Hennelową znałem lat prawie 20. Lecz przecież dawniej omijałem ją szerokim łukiem. Jako publicystka wydawała mi się nudna, jej katolicyzm uznawałem za dewocyjny i staroświecki. Jakże się myliłem. Ze swego katolicyzmu wysnuwała Hennelowa wnioski społecznikowskie; dała im wyraz w latach 1989-1993 jako posłanka na Sejm, najpierw z ramienia Solidarności, potem Unii Demokratycznej. Wyczulona na kwestie moralne, miała wcześniej do władz stanu
a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl
Boy nadal aktualny
Nie znosił moralizatorstwa, a tych, którzy temu się oddawali, nazywał amatorami-kaznodziejami
Monika Śliwińska – założycielka strony internetowej o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim i autorka jego biografii „Książę” (Wydawnictwo Literackie). Laureatka Nagrody Klio III stopnia w 2015 r. w kategorii autorskiej za książkę „Muzy Młodej Polski” o siostrach Pareńskich. Nominowana do Nagrody Identitas 2018 za książkę „Wyspiański. Dopóki starczy życia”. Laureatka Krakowskiej Książki Miesiąca Lutego 2021 za „Panny z »Wesela«” o siostrach Mikołajczykównach, za którą otrzymała również Nagrodę Artystyczną Miasta Lublin za 2021 r. i znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike 2021 r.
Odnoszę wrażenie, że pani biografia Boya cieszy się większą popularnością niż poprzednie książki, „Panny z »Wesela«”, „Muzy Młodej Polski” czy nawet biografia Wyspiańskiego.
– Pod względem sprzedanych egzemplarzy na pewno, natomiast odczuwam niedosyt rozmów o Boyu i wokół Boya, tekstów poświęconych jego działalności i sprawom, o które walczył. To są, niestety, wciąż nasze sprawy – nie jego, ale nasze, bo, jak się okazuje, po niemal stu latach pozostają aktualne. Mam wrażenie, że w powszechnym odbiorze Żeleński tak bardzo zrósł się z anegdotą i legendą 20-lecia międzywojennego, że z pewnym przymusem dopuszczamy do siebie to, że był postacią pełną sprzeczności, a tamta epoka, na którą patrzymy z sentymentem, to także okres ostrych porachunków politycznych, kryzys gospodarczy, konflikty na tle narodowościowym, prywatny i publiczny antysemityzm.
Pani książki dotyczą specyficznego okresu w historii kultury i Krakowa, który znów stał się centrum życia kulturalnego i intelektualnego Polaków, przestał być miastem prowincjonalnym.
– To prawda, ale patrzę na to miasto głównie przez pryzmat moich bohaterów i bohaterek, a także atmosfery, którą tworzyli. Pod tym względem Kraków jest dla mnie dokumentem czasu i epoki.
Moim zdaniem istnieje pewne podobieństwo między postawami intelektualnymi Tadeusza Żeleńskiego i Stanisława Wyspiańskiego, np. w kwestii ich stosunku do tradycji, historii, choć każdy z nich wyrażał to na swój sposób.
– Dzieliło ich pięć lat – kiedy Wyspiański zdawał maturę, Żeleński kończył trzecią klasę. To duża różnica. Łączyło ich jednak wspólne Gimnazjum św. Anny, kadra pedagogiczna i program, w którym kładziono duży nacisk na literaturę romantyzmu, kult Mickiewicza, patriotyzm w duchu romantycznym. Po latach jako dojrzali twórcy wracają w swoich dziełach literackich do tamtych zagadnień: diagnozują nasze problemy społeczne i problemy z polskością. I chociaż Wyspiański pisze w latach poprzedzających odzyskanie niepodległości, a Żeleński już w wolnej Polsce, to obaj na różny sposób nawołują do przebudzenia, mówią, że czas grobów i martyrologii się skończył, że trzeba na nowo zinterpretować własną tożsamość narodową. Wyspiański mówi to poprzez „Wesele”, „Akropolis”, „Wyzwolenie” i „Legion”, gdzie istotną rolę odgrywa figura Mickiewicza. Żeleński poprzez recenzje teatralne, w których pisze wprost, że utwory powstałe w czasach niewoli nie wytrzymują próby czasu, że literatura powinna odzyskać niepodległość, bo czujemy się przytłoczeni poezją bagnetów i dramatami udręczonej polskiej duszy.
O Wyspiańskim mówiono, że jest sumieniem narodu. Diagnoza, którą postawił w „Weselu”, do dziś przytłacza aktualnością. Po odzyskaniu niepodległości takim autorytetem był Stefan Żeromski, który w swoich utworach oddawał nastroje tamtego czasu. I teraz może zaskoczę część osób czytających, ale po jego śmierci wielu chciało widzieć w tej roli Żeleńskiego, przed czym on osobiście się wzbraniał.
Nie wiemy, czy Boy był ateistą, na pewno był antyklerykałem, i to chyba co najmniej od czasów studiów. Choć wychowywany był raczej w wierze katolickiej. Czy można określić, kiedy ukształtowały się jego poglądy? Na pewno był modernistą, istotna była dla niego wiedza naukowa.
– Poglądy człowieka kształtują się przez całe życie, a zdolność do przemiany pod wpływem procesów życiowych i wewnętrzne przyzwolenie na to są oznaką jego dojrzałości. Trudno mi wypowiadać się w kwestii cudzych poglądów opartych na wierze. Znane jest stanowisko Boya wobec ekspansji Kościoła, a równolegle nie zaskoczyło mnie to, że utrzymywał kontakty z osobami duchownymi ani to, że po oficjalnym potwierdzeniu śmierci Zofia Żeleńska











