Tag "seks"

Powrót na stronę główną
Historia

Koniec seksualnych chuliganów

Rewolucja roku 1956

Film Rogera Vadima „I Bóg stworzył kobietę” (1956) uchodzi za pamiętny przejaw rewolucji seksualnej w krajach zachodnich. Także u nas występująca w tym dziele Brigitte Bardot stała się symbolem przemian obyczajowych. Sam Vadim, twórca superkobiety Barbarelli (1968), którą zagrała Jane Fonda, dziś zostałby uznany za niegroźnego erotomana i seksistę. Wtedy jednak miał swoje pięć minut i odegrał znaczącą rolę w historii.

BB często gościła na łamach polskiej prasy. Popularny tygodnik „Przekrój” był forpocztą okcydentalizmu, więc w 1957 r. żaden numer nie mógł się obejść bez jej zdjęcia. Filmy z udziałem francuskiej gwiazdy wyświetlane w kinach nad Wisłą cieszyły się wielką popularnością. O tych przemianach w obyczajach napisał książkę prof. Jerzy Kochanowski. Młoda wrocławianka przepytywana w 1957 r. przez prasę opowiadała, że Polki w jej wieku z biciem serca czekają na każdy film z BB, by podpatrzeć coś z francuskiej mody i obyczajowości.

Wprawdzie mieliśmy znakomitą Modę Polską i Telimenę, ale zasadniczo starano się nosić to, co naśladowało modę zachodnią. Nasze zapatrzenie na Zachód zachowało trwałość od czasów Warszawy stanisławowskiej, kiedy obowiązywała w Polsce lingua franca. Wszyscy też podpatrywali modę u Jamesa Deana i Marlona Brando – symboli młodzieżowej rewolucji.

Należało cieszyć się chwilą. „Przyszłość wymyślono po to, aby psuć teraźniejszość”, mówiła BB. Wielkie miasta uchodziły za szukające przyjemności, rozerotyzowane, libertyńskie i zepsute już od czasów antycznego Rzymu, co pamiętamy z Sienkiewiczowskiego „Quo vadis”. Podobnie w 1956 r. prawica ówczesne przemiany obyczajów uważała za przejaw ateizacji, a „bez Boga ani do proga”; zaczyna się konsumpcjonizm, zepsucie moralne i kryzys, potem przychodzi upadek rodziny, kryzys demograficzny i rozwody. Dopóki kościoły były pełne, panował porządek moralny. Dla prawicy miejscem kobiety jest dom i kuchnia. W pracy kobieta tylko się męczy.

Te archaiczne poglądy służą obecnie przede wszystkim usprawiedliwieniu sytuacji, w której młode pokolenie nie ma warunków materialnych ani mieszkaniowych do założenia rodziny. Wymyśla się więc wspomniane racjonalizacje, podczas gdy prawda wygląda właśnie tak: dla młodych nie ma wystarczająco często pracy na etat z normalną pensją i nie ma mieszkań do wynajęcia, które by się rymowały z zarobkami. Nie mówi się o tym, ale główny ruch na rynku mieszkań generują u nas dziedziczenie i spadki, bo dominują mieszkania własnościowe. Na 250 tys. urodzeń przypada obecnie 400 tys. zgonów, z licznego pokolenia żegnających się ze światem boomersów.

American Dream z ciemną kuchnią

O PRL wolno obecnie mówić tylko źle, a tymczasem zachodnia rewolta obyczajowa 1956 r. była przejawem postępu, skutkowała lepszym życiem, równouprawnieniem i modernizacją. W Polsce te zmiany, na skalę znacznie skromniejszą, nazywano małą stabilizacją. Był to biedny, wschodnioeuropejski American Dream z ciemną kuchnią zamiast domku z basenem na przedmieściu. Za szczyt marzeń uznawano od 1957 r. samochód Syrenka, a i to dla nielicznych (według Gomułki samochód i kawa były przesadnym luksusem).

Kobiety otrzymały jednak wtedy prawo do aborcji (1956), starano się stopniowo upowszechniać edukację seksualną i niezmiernie ważną antykoncepcję. Środki antykoncepcyjne były skromne, a też farmaceuci nie mieli odpowiedniego rozeznania co do sprzedawanych globulek i kremów. Specyfiki te funkcjonowały w handlu jak towar zakazany, wiedzieli o nich nieliczni. Zamiast antykoncepcji często stosowano – już po fakcie – aborcję. Kościół potępiał jedno i drugie.

Ważną rolę w upowszechnianiu antykoncepcji odegrały dziennikarki z prasy kobiecej. „Kobieta i Życie” i „Przyjaciółka” zaangażowane były także w walkę o emancypację. Początkowo w 1957 r. w Państwowym Zakładzie Wydawnictw Lekarskich wydrukowano niezbyt celny kalendarzyk płodności kobiety według Ogino-Knausa, zgodny z zaleceniami Kościoła. Do końca roku ruszyła już szeroka kampania. Uważano, że ówczesna zbyt wysoka rozrodczość jest problemem, a nie dobrodziejstwem, i wynika z biedy, wszak kraje wysoko rozwinięte mają rozrodczość niską. Hasłem dnia stało się planowanie rodziny. Poradni świadomego macierzyństwa jednak brakowało i zgłaszały się tam prawie wyłącznie kobiety już w ciąży.

Człowiek jest chory, kiedy coś go boli

Na wsi po wojnie panowała jeszcze archaiczna mentalność i uważano, że człowiek jest chory, kiedy coś go boli. Znikali stopniowo znachorzy i babki, pojawiały się ośrodki zdrowia, a porody odbierane były teraz profesjonalnie. Powszechna dostępność służby zdrowia (na wsi poza pracownikami państwowymi dopiero w 1971 r.) była niesłychaną rewolucją. W książce Eweliny Szpak „Mentalność ludności wiejskiej w PRL” czytamy, że w latach 60. Kościół blokował emancypację kobiet. W rezultacie dziewczyna ćwicząca na WF w stroju gimnastycznym budziła zgorszenie starszych. Jedna z przepytywanych wyznała: „Kiedyś ksiądz to z kijem chodził na zabawy i biada tej pannie, która miała za mało poważny strój albo za długo była na zabawie. Wpadał wśród tańczących o jedenastej, walił kijem gdzie popadło i nikt nie mówił o nim źle”.

Później, w 1973 r., w PZWL pojawiło się powojenne wydanie „Małżeństwa doskonałego”, holenderskiego podręcznika ginekologa Theodora Hendrika van de Veldego z 1926 r., spolszczonego w 1935 r. Jak na polskie warunki był to postęp. Kobiety coraz realniej zdobywały też równouprawnienie, stawały się niezależne, poszły do szkół, uzyskiwały maturę, kończyły studia, osiągały sukcesy zawodowe już nie tylko w fabryce. Były lekarkami, nauczycielkami, sędziami, profesorkami, urzędniczkami. Po 1956 r. znacznie podniósł się poziom życia. W 1957 r. Marian Turski pisał w „Sztandarze Młodych”: „Marzeń o samochodzie, o mieszkaniu, o zarobku nie należy pomniejszać”. Dla ludzi najważniejsze jest „znośne, lepsze życie”. Założenie rodziny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Uzależnieni od porno

Dziś z pornografii korzysta wiele osób. Można powiedzieć, że jest to zachowanie normatywne

Prof. Mateusz Gola – psychoterapeuta i neuronaukowiec, autor książki „Gdy porno przestaje być sexy”, pracownik Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk oraz Institute for Neural Computation na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Specjalista w zakresie uzależnień behawioralnych, autor ponad 140 publikacji naukowych. Informacje o prowadzonych przez prof. Golę badaniach, w których aktualnie można wziąć udział, znajdują się na www.mateuszgola.pl.

Jak pan odróżnia oglądanie pornografii od uzależnienia od niej?
– Dziś z pornografii korzysta wiele osób. Można powiedzieć, że aktualnie jest to zachowanie normatywne. Przynajmniej raz w miesiącu ogląda ją prawie 70% mężczyzn i ponad 30% kobiet. Natomiast tak jak ze wszystkimi zachowaniami o potencjale uzależniającym mamy pewnego rodzaju kontinuum, czyli płynne przejście od korzystania rekreacyjnego po problemowe, kompulsywne, nałogowe. To ostatnie wiąże się z poczuciem utraty kontroli, czyli zaczynam oglądać dłużej i częściej, niżbym chciał lub chciała. To powoduje różnego rodzaju zaniedbania oraz problemy w relacjach z bliskimi lub w obowiązkach zawodowych czy w rozwoju osobistym.

Czyli pornografię rekreacyjną możemy wyraźnie odróżnić od uzależnienia, natomiast to, co pośrodku, jest płynne?
– Gdy mamy poczucie, że nie kontrolujemy korzystania z pornografii i mimo prób nie potrafimy go ograniczyć, widać, że przesuwamy się coraz bardziej w stronę korzystania problemowego. Najprostszy test, który możemy wtedy zrobić, to odpocząć na cztery tygodnie od pornografii, zobaczymy dzięki temu, czy to dla nas łatwe, czy niemożliwe.

Skąd wziął się temat pana badań?
– To może dziwić. W połowie 2013 r., kiedy rozpoczynałem badania, był to temat tabu, w nauce mało kto chciał się do niego zabrać. W moim przypadku wzięło się to z zainteresowania pracą kliniczną. Łączę pracę psychoterapeutyczną z naukową. Gdy rozpoczynałem tę pierwszą, w literaturze naukowej nie znalazłem wskazówek, jak pracować z ludźmi zmagającymi się z nałogowym korzystaniem z pornografii, a w podręcznikach w ogóle tego problemu nie było. To mnie bardzo zaciekawiło. Po uzyskaniu stopnia doktora kontynuowałem jeszcze przez chwilę badania mózgu dotyczące starzenia się, ale coraz bardziej chciałem połączyć neuronaukę z nowymi wyzwaniami psychologii klinicznej. Słyszałem na początku, że to zły pomysł. Na szczęście okazało się, że jest to nie tylko ważne, ale także da się badać. I po siedmiu latach Światowa Organizacja Zdrowia rozpoznała kompulsywne zachowania seksualne, w tym nałogowe korzystanie z pornografii, jako oficjalne zaburzenie.

Zna pan osobiście osoby uzależnione od pornografii?
– Bardzo wiele! Od czasu, gdy w 2014 r. zacząłem badać ten temat, proporcja osób, które szukają pomocy w związku z różnymi kompulsywnymi zachowaniami seksualnymi, nie tylko z pornografią, znacznie wzrosła w mojej praktyce klinicznej. W ciągu ostatnich 18 lat podczas konsultacji, terapii i różnych warsztatów miałem okazję poznać ok. 3 tys. osób zmagających się z kompulsywnym korzystaniem z pornografii.

A czy widzi pan różnicę między płciami? Powszechnie się przyjmuje, że od pornografii częściej uzależniają się mężczyźni.
– W wynikach badań również wyraźnie to widać. Wśród osób mających problemy z pornografią mężczyzn jest dziewięć razy więcej niż kobiet. Dysproporcja jest olbrzymia. Są różnice neurobiologiczne i kulturowe. Przez długie dziesięciolecia pornografia tworzona była przez mężczyzn dla mężczyzn, a wśród kobiet była tematem tabu. To zaczęło się zmieniać podczas rewolucji seksualnej. Ale też ruchy feministyczne były przeciwne pornografii. Dopiero ostatnio zyskuje ona na popularności wśród kobiet. Z naszych badań wynika, że odsetek kobiet wśród korzystających z pornografii wzrasta. A w niektórych krajach – np. w Kolumbii czy w Meksyku – wręcz się wyrównał. Natomiast badania wykazują, że kobiety korzystają z pornografii inaczej niż mężczyźni. Znacznie rzadziej przybiera to u nich postać kompulsywną.

Feministki często w tym wypadku idą ramię w ramię z księżmi, choć na wielu polach mają przecież odmienne podejście. Czy to samo widać w pana badaniach?
– Są różne fale ruchu feministycznego. W latach 70. liberalizacja podejścia do nagości w przestrzeni publicznej była wykorzystywana przez ruch feministyczny do kształtowania roli kobiety jako osoby niezależnej, która może decydować o swojej seksualności, do walki o prawo do rozwodu, separacji, samostanowienia. Dopiero później pornografia stawała się coraz twardsza i uprzedmiatawiająca kobiety. To budziło niepokój. W ostatniej dekadzie mamy dużą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Wakacyjny seks a antykoncepcja – jak zadbać o bezpieczeństwo?

Artykuł sponsorowany Wakacyjne wyjazdy często sprzyjają spontanicznym decyzjom – także w kwestii życia intymnego. Swobodna atmosfera, oderwanie od codziennych obowiązków i nowe znajomości sprawiają, że wiele osób podejmuje ryzykowne zachowania, w tym seks bez zabezpieczenia. Co trzeci

Zdrowie

Profilaktyka, czyli odroczona nagroda

Jak zapobiegać chorobom układu sercowo-naczyniowego

Zapobieganie chorobom układu sercowo-naczyniowego stanowi duże wyzwanie, ponieważ oczekiwanie na efekt, jakim jest brak choroby, jej opóźnienie czy też łagodniejszy przebieg, jest trudne. Nagrodę otrzymuje się późno, no i nie ma pewności, czy te wszystkie wyrzeczenia rzeczywiście mają sens. Wiadomo, że nie należy jeść trujących grzybów. Żaden w miarę rozsądny człowiek nie zje muchomora sromotnikowego, bo na fatalne efekty nie trzeba czekać długo – bez pilnej interwencji toksykologa nikt nie ma szans. W czasie pandemii spowodowanej SARS-CoV-2 nikt, kto znajdował się w grupie ryzyka i miał chociaż odrobinę oleju w głowie, nie wpadał na pomysł zaproszenia na wspólny obiad zakażonej osoby, bo wystarczająco dużo tragicznych obrazów widział w relacjach telewizyjnych z Włoch, Indii, Brazylii czy Nowego Jorku.

W przypadku miażdżycy, cukrzycy czy nadciśnienia tętniczego sprawa nie jest prosta, ponieważ nikt nie obserwuje na bieżąco rozwoju blaszek miażdżycowych w swoich tętnicach. Niebezpieczeństwo narasta podstępnie i powoli. Nie jesteś przecież świadkiem zgonu przyjaciela, który minutę temu zjadł pyszną, tłustą golonkę, obfity i słodziutki deser, a po konsumpcji zapalił ze smakiem ze trzy papieroski, leżąc miło w fotelu. Widzisz szczęśliwego, zadowolonego człowieka. Od sporadycznych niezdrowych przyjemności nikt nie umrze, fakt. Problem polega na tym, że epizodyczne szaleństwa jednych dla drugich stają się codziennym nawykiem i jest to prosta droga do chorób przewlekłych, a nawet katastrofy, jeśli na to wszystko nałożą się niekorzystne predyspozycje genetyczne. Czas spędzony w fotelu z książką i ciastkiem jest miły i nie zasługuje na linczowanie, ale spędzanie tygodni czy miesięcy bez ruchu oraz w towarzystwie wielu ciasteczek nigdy nie kończy się dobrze.

Dlaczego jedni z nas potrafią docenić rolę profilaktyki i stosować się do jej zasad, a drudzy nie?

Odpowiedź nie jest taka prosta. Na pewno jest ci znany słynny eksperyment z piankami amerykańskiego psychologa Waltera Mischela z Uniwersytetu Stanforda, bardzo często przywoływany przy różnych okazjach. Przypomnijmy go. Chodzi o dzieci, którym obiecano słodkie pianki. Dzieci, które zgodziły się nie zjadać pianki od razu, tylko poczekać 15 minut, otrzymywały kolejną piankę jako nagrodę za oczekiwanie. Część dzieci zjadała pianki natychmiast, ponieważ nie była w stanie poczekać na nagrodę. Po latach sprawdzono, jak potoczyły się losy dzieci. Wyciągnięto wnioski, że te, które potrafiły oprzeć się pokusie zjedzenia pianek tuż po ich otrzymaniu, w dorosłym życiu osiągnęły większe sukcesy niż te mniej cierpliwe. Po wielu latach powtórzono eksperyment na znacznie większej liczbie osób i wyniki nie były aż tak spektakularne. Okazało się, że umiejętność oczekiwania ma pewien związek ze statusem materialnym rodziców: im bardziej zamożna była rodzina, z której pochodziły dzieci, tym bardziej maluchy były skłonne poczekać. Niemniej według badaczy eksperyment pozwolił na wyciągnięcie ogólnego wniosku, że umiejętność oczekiwania na gratyfikację jest cenną cechą pomagającą w odnoszeniu sukcesów.

Pomyśl, sportowcowi też nikt nie da gwarancji, że dzięki swojej długoletniej, żmudnej pracy osiągnie sukces w przyszłości, podobnie muzykowi – że po latach ćwiczeń na instrumencie zostanie wirtuozem i zdobędzie nagrodę w prestiżowym konkursie.

No, ale bez tej pracy sukces nie przyjdzie na pewno. Nikt nie osiąga perfekcji w graniu na instrumencie po dwóch tygodniach ćwiczeń. W przypadku chorób układu sercowo-naczyniowego będących konsekwencją miażdżycy perspektywa oczekiwania na nagrodę, czyli uniknięcie zawału serca, chorób tętnic obwodowych, udaru mózgu, też jest długa. Profilaktykę należałoby zacząć właściwie od urodzenia, wdrażając zdrowy styl życia od najmłodszych lat. W przypadku dzieci chodzi o uchronienie ich przed dymem papierosowym, otyłością, brakiem ruchu i snu, a w sprawach żywieniowych decydujący głos powinni mieć pediatrzy, to oni są ekspertami w dziedzinie żywienia najmłodszych.

W swojej praktyce kardiologicznej często spotykam się z pacjentami w układzie wielopokoleniowym. Ojciec lub dziadek, który wyszedł ze szpitala, przyprowadza do mnie swojego syna i wnuka, bo chce, żeby poważnie zajęli się sobą, póki jeszcze jest czas. Córka, która przywozi mamę do szpitala, zawsze pyta, co może zrobić, aby w przyszłości uniknąć miażdżycy. Ci, którzy zauważyli związek przyczynowo-skutkowy między chorobą wieńcową a swoim wieloletnim kiepskim stylem życia albo genami, chcieliby ochronić bliskich, póki jest to jeszcze możliwe. Udar mózgu przyjaciela, konieczność operacji przyjaciółki, która znienacka wylądowała w szpitalu, przywieziona z pracy z bólem w klatce piersiowej (a przecież przez wiele lat wydawało się, że jest zdrowa, na nic się nie leczyła, nie skarżyła, była szczupła, no, tylko paliła papierosy), bywają impulsem do podjęcia zmian, bo niebezpieczeństwo utraty zdrowia i sprawności okazuje się czymś realnym, a nie typową nudną gadką lekarzy (czyż oni naprawdę nie potrafią mówić o niczym przyjemnym?).

Zastanówmy się, dlaczego większość ludzi nie znosi słowa „zapobieganie”, a inni na dźwięk wyrazu „profilaktyka” dostają nieprzyjemnych dreszczy. Za tę niechęć można winić wiele czynników. Głównym z nich jest brak rzetelnej edukacji na temat procesów toczących się w organizmie. Brak tej wiedzy przekłada się na wiarę w medyczną „magię”. Poza tym zasłyszane byle gdzie liczne nieracjonalne zakazy powodują, że nikt nie wierzy w te uzasadnione. To trochę tak jak ze znakami drogowymi. Nadmiar niepotrzebnych w pewnym momencie prowadzi do ignorowania tych naprawdę ważnych. Liczba zakazów

Fragmenty książki dr n. med. Anny Słowikowskiej i Tomasza Słowikowskiego Serce w dobrym stylu, Marginesy, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Babka dochodzi

Znajomi martwią się, bo jestem po pięćdziesiątce, a kryzys wieku wciąż mnie omija. Chwalą się, że przestali sypiać z rówieśnicami łykającymi hormony na ataki gorąca i stosującymi preparaty na suchość pochwy, a zaczęli podrywać piękne 20-letnie. Kiedy używam do tłumaczeń metafory enologicznej i mówię, że chłeptanie vinho verde jest niczym wobec zmysłowej przygody z dojrzałym burgundem, twierdzą, że się snobuję. Ja do nich, że się starzeję, więc chociaż stałe uczucie mnie odmładza. Oni mówią, że powinienem brać leki na tę swoją demiseksualność. Biorę na nadciśnienie i depresję, już i tak ledwie się to mieści w kosmetyczce, przypominającej przenośną apteczkę.

Z kilkoma wieloletnimi przyjaciółmi zerwałem stosunki, bo nie chciałem udawać przed ich żonami, że nic nie wiem o młodocianych kochankach. Innym wystarczyło dać lekko w mordę, żeby przestali przekonywać, że seks po pięćdziesiątce nie jest obrzydliwy wyłącznie, jeśli ta pięćdziesiątka nie została przekroczona obustronnie. Twierdzili bowiem, że puma ze studenciakiem – OK, poddziadziały Casanova z maturzystką też jak najbardziej, ale dwoje w łóżku z PESEL-em wczesnogierkowskim to już body horror.

W zeszłym tygodniu seksualność pań po menopauzie zdominowała media społecznościowe za sprawą performance’u Beaty Kozidrak i kinowej premiery rewelacyjnej „Substancji”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Mężczyźni nie nadążają

Późniejsza inicjacja, antykoncepcja jak przed ćwierćwieczem, co piąta Polka ma stałego kochanka

Prof. dr hab. n. med. Zbigniew Lew-Starowicz – ekspert z zakresu seksuologii

Aż 65% badanych uważa się za osoby atrakcyjne seksualnie. Zaskoczyło mnie to, bo mnóstwo ludzi narzeka na swój wygląd, rozleniwienie i brak celu w życiu.
– Żyjemy w epoce powszechnego narcyzmu i ekshibicjonizmu. Spotykam się z tym na co dzień, niektórzy uważają bardzo niewielkie rzeczy za olbrzymie osiągnięcia. Często otrzymuję CV, w których kandydaci zamiast opisywać swoje cele zawodowe i umiejętności, wymieniają jako osiągnięcie wyjazd na nurkowanie albo wejście na szczyt wcale nie najwyższej góry. Jednak na pewno lepsze jest pozytywne myślenie o sobie niż nadmierne kompleksy wpędzające w depresję. Proszę zauważyć pełną autoafirmację kobiet w ciąży. Pokazują brzuchy, chodzą w krótkich spodenkach albo spódniczkach, nie wstydzą się tak jak kiedyś.

Wyzwolone pięćdziesiątki

Mimo tej wysokiej samooceny kobiety między 35. a 50. rokiem życia mają obniżone potrzeby seksualne. Zbliżając się do pięćdziesiątki, napisałam w formie terapii książkę dla kobiet „Teraz mogę wszystko”. Czy pana dojrzałe pacjentki, tak jak bohaterki mojej książki, uważają, że mogą spróbować wszystkiego? Bo z badań wynika, że dojrzałe kobiety mają świetne orgazmy.
– I co w tym dziwnego? Kobiety w wieku okołomenopauzalnym mają więcej czasu, aby zająć się sobą. Nie mają już obaw związanych z zajściem w ciążę. Menopauza przebiega obecnie u większości kobiet łagodnie, bo można ją wspomagać farmakologicznie. Jeśli kobieta jest zafascynowana swoją seksualnością, menopauza jej nie przeszkadza. Oczywiście bywa różnie, ale mam refleksję na temat kobiet dojrzałych. Profil kobiety niewątpliwie się zmienił. Kobiety doznały trzech rewolucji obyczajowych: emancypacji, tabletki antykoncepcyjnej i teraz odkrycia swojego potencjału seksualnego i wpływu własnej seksualności na swoje życie i zachowanie. Żyją coraz dłużej, dla wielu z nich przy obecnych środkach farmakologicznych i terapii menopauza to tylko epizod. Nie są już, tak jak dawniejsze pokolenia, zniszczone licznymi ciążami, są sprawne, zaradne, często niezależne materialnie, mają udane życie zawodowe i kariery, ogarniają wszystko.

A mężczyźni?
– Niestety, mężczyźni za nimi nie nadążają. Kapcanieją. Szkoda. Gdy studiowałem, na uczelni kobiety były zjawiskiem, dziś wśród studentów trudniej mi znaleźć mężczyzn. Gdzie oni się podziewają? Dlaczego nie interesują się tak wieloma rzeczami jak panie? Kobiety mają wiele możliwości dbania o siebie, począwszy od wyglądu po rozwój intelektualny. Korzystają z niesamowitego mnóstwa warsztatów, wykładów, spotykają się we własnym gronie nie po to, aby plotkować, ale żeby się rozwijać. Pomagają im w tym liczne czasopisma, programy telewizyjne, nowe kierunki studiowania. Uważam, że media odmieniły życie kobiet, natomiast zupełnie zapomniały o mężczyznach. Dla nich oferta jest zdecydowanie uboższa i to niedobrze. Poza tym zdystansujmy się do pojęcia orgazmu. Kobiety rozumieją pod tym pojęciem różne rzeczy. Dla niektórych to musi być trzęsienie ziemi, wiele kobiet nie docenia orgazmu łechtaczkowego. Uważam, że ważniejsze jest, czy mają ochotę na seks, czy nie i jakie są tego przyczyny. Tych jest oczywiście cała masa – od takich, które seksuolog może szybko rozpoznać i zastosować krótką terapię, po poważniejsze, fizjologiczne, wymagające dłuższego leczenia, ale tych nie ma znów tak wiele. Jeśli przyczyną jest np. niechęć do partnera, no to trudno taką przyczynę „wyleczyć”. Chociaż można zalecić odniesienie się do przeszłych, dobrych wspomnień, podjąć próbę romantycznego wyjazdu.

Tylko kilka procent kobiet i mężczyzn decyduje się na wizyty u seksuologa.
– To właśnie jest smutne. Ponad 40% mężczyzn ma kłopot z przedwczesnym wytryskiem, co bardzo łatwo wyleczyć, w niespełna kilka tygodni. To jeden z przyjemniejszych procesów leczenia ze względu na efekt. A tak mało panów się zgłasza. Ponad 30% ludzi z zaburzeniami seksualnymi w ogóle nie szuka pomocy medycznej i się męczy.

Modny sex coaching

Pojawia się coraz więcej gabinetów sex coachingu. Czy wypełniają one lukę między poradniami K a seksuologami?

Wywiad ukazał się w nr. 7/2017; przypominamy obszerne fragmenty rozmowy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sylwetki

Odszedł pan od seksu

Jako pierwszy zaczął pisać i mówić „o tych sprawach” w przystępny, zrozumiały dla wszystkich sposób

Zbigniew Lew-Starowicz 1943-2024

Zapytałem kiedyś  prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, czy jeszcze coś go dziwi w seksie Polaków. Profesor chwilę się zastanawiał i powiedział: „Gdy chodzi o wszelkie, najróżniejsze choćby pomysły seksualne ludzi, to już nic nie może mnie zaskoczyć. Ale jak słyszę, że ktoś uprawia seks z tirówkami bez zabezpieczenia, płaci za to, a potem jest zdziwiony, że podłapał chorobę weneryczną, no to ja się dziwię, że on jest zdziwiony”.

To prawda, prof. Lew-Starowicz tak wiele wiedział o życiu seksualnym rodaków, że mogła go zdziwić już tylko ludzka głupota. I to on właśnie cierpliwie wnosił kaganiec   oświaty seksualnej do powszedniego życia kilku pokoleń Polek i Polaków. W istocie, był polskim „panem od seksu”, jak z pewnym dystansem napisał w autobiografii. Cytowano go, proszono o wywiady, powoływano się na jego opinie. Pierwsze publikacje Zbigniewa Lwa-Starowicza przypadły zaś na czas, gdy w naszym kraju wiedzę o seksie rzeczywiście krępował kaganiec. Nakładany przez oficjalną socjalistyczną pruderię, przez cenzurę, zwracającą uwagę na treści nie tylko polityczne, ale i obyczajowe (czy raczej nieobyczajne), przez nauki Kościoła katolickiego.

I właśnie w owym czasie wyszło rozporządzenie szefostwa tygodnika studenckiego „ITD”, by zamieszczać na łamach porady seksuologiczne. Pierwszy taki tekst ukazał się wówczas, gdy wielkorządcą Polski był Władysław Gomułka, a redaktorem naczelnym „ITD” Jerzy Wójcik. Tak oto 16 listopada 1969 r. zainaugurowano „Odpowiedzi seksuologa” autorstwa Zbigniewa Lwa-Starowicza. To znamienna data – i debiut prasowy późniejszego autorytetu. A z kronikarskiego obowiązku warto dodać, że nieco wcześniej, w sierpniu 1969 r., w „ITD” po raz pierwszy pojawiło się zdjęcie nagiej (nie do końca) dziewczyny.

Choć wydaje się to niewiarygodne, nie istniał wówczas internet, a wszelkie zagraniczne pisemka ze zdjęciami gołych kobiet były zakazane i tępione. Nie ukazywał się jeszcze tygodnik „Razem”, słynny ze ściąganych z Zachodu fotek roznegliżowanych piękności na ostatniej stronie. Raczkowały „Perspektywy”, które później w podobny sposób poprawiały sobie sprzedaż, bazując jednak na rodzimych zdjęciach. Dopiero w maju 1970 r. miała się odbyć wystawa artystycznego aktu kobiecego „Venus”, będąca gigantyczną sensacją. I tylko czarno-biały tygodnik literacki „Współczesność”, ponoć ważny i znaczący, ale nieczytany przez nikogo z wyjątkiem garstki zainteresowanych, już od 1967 r. stosował dźwignię sprzedażową w postaci rozebranej, niezbyt wyraźnej panienki na łamach.

Można słusznie spytać: a co mają gołe zdjęcia kobiet do edukacji seksualnej? Otóż nie da się ukryć, że szczególnie młodsza część czytelników (a Polacy czytali wtedy więcej niż dziś) interesowała się artykułami dotyczącymi erotyki i seksu na takiej samej zasadzie jak damskimi aktami: żeby zetknąć się z czymś nowym, na owe czasy pikantnym i bulwersującym, stanowiącym coś w rodzaju zakazanego owocu. Było jednak wielu takich, którzy z tych tekstów dowiadywali się rzeczy ważnych, o których nie mieli pojęcia, wyzwalali się ze stereotypów, zaczynali rozumieć, że można zadbać o jakość życia seksualnego i o zadowolenie nie tylko własne, ale i partnerki czy partnera. Niezależnie od powodów lektury to właśnie publikowane przez wiele lat „Odpowiedzi seksuologa” legły u podstaw późniejszej popularności i rozpoznawalności prof. Lwa-Starowicza – choć oczywiście nie były jedynymi źródłami jego sukcesu.

Nie ma głupich pytań

W dziedzinie krzewienia edukacji seksualnej Polska pod koniec lat 60. nie była bynajmniej intelektualną pustynią, a takie książki jak „Życie płciowe człowieka”, „Seksuologia” czy „Życie seksualne. Psychohigiena” ukazywały się w niemałych nakładach. Autorem tej ostatniej był prof. Kazimierz Imieliński, pierwszy w naszym kraju oficjalnie uznany specjalista seksuolog oraz współtwórca seksuologii na świecie.

Doceniając jego dokonania, uczelnie aż z 24 państw przyznały mu tytuły doktora honoris causa.

Zbigniew Lew-Starowicz miał więc skąd czerpać dobre wzory. Swoje „Odpowiedzi seksuologa”, odnoszące się do listów od czytelników „ITD”, zaczął pisać jako młody, 26-letni lekarz, który niedawno ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi. Ciekawe, że była to wtedy jedyna polska uczelnia z katedrą seksuologii, co pokazuje, iż ówczesne władze wojskowe rozumiały, jakie napięcia mogą przeżywać młodzi mężczyźni poddani rygorom koszarowej służby.

Otwarte i wyczerpujące odpowiedzi seksuologa na zadawane listownie intymne pytania stanowiły 55 lat temu nowość w polskiej prasie. Żeby kupić książkę mówiącą „o tych sprawach”, trzeba było upolować ją w księgarni, nierzadko przełamując barierę wstydu. Kupno tygodnika, w którym kącik seksuologa stanowił tylko jedną z bardzo wielu rubryk, nie powodowało żadnego stresu – a dzięki pisarskiemu talentowi Zbigniewa Lwa-Starowicza otrzymywało się zrozumiałe, wyczerpujące odpowiedzi na konkretne pytania nurtujące wielu czytelników. Było to coś innego niż książka, często napisana hermetycznym, medycznym albo ezopowym językiem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Wytrącony z wiedzy

Gdybyż Eryś tyle chociaż zrozumiał, że trza mu iść precki, bo miłości z tego nie bedzie… Ale stał tak z bukietem wyciągniętym przed siebie i mierzył nim w Alę jak wyciągniętą szpadą. („to było przemocowe, wysoki sądzie, jak można komuś tak w miejscu publicznym kwiaty wciskać i to wbrew jego woli”).

– Ale jak to tak… Przecież… Jeszcze wczoraj… Kochanie…

– To nawet nie był oenes, a efwube* z tobą, no sorki, niekoniecznie.

Ech, gdybyż Eryś od razu zrozumiał, że choć im się dopiero co członki splatały, języki im się nigdy spleść nie mogą. Ala do niego w te słowa defniująco-pożegnalne, a Eryś („zaszedł jej drogę, wysoki sądzie, i dalej bredził coś o miłości, chociaż wyraźnie sobie nie życzyła jego dalszej obecności, prosiła nawet osoby trzecie o interwencję”). Głupi Eryś najgłupszy był bowiem w kwestii zwanej damsko-męską – tak jak nadążał za nowymi teoriami gleboznawczymi, tak zapóźniony był w rozwoju dyskursu niegdyś zwanego miłosnym. A że wpadł w pułapkę feromonową niczym kornik drukarz i nie miał siły się wydostać, to wydostano go siłą („no, wytłumaczyłem mu na prośbę pokrzywdzonej, żeby się oddalił, ale, wysoki sądzie, on nie chciał słuchać, tośmy go z kolegą przesunęli na bok, tak delikatnie, bo pokrzywdzona brzydzi się przemocą, prosiła, żeby nie robić afery”).

– Chcę, żebyś dał mi spokój, czego nie rozumiesz?! Idź sobie!

*ONS – z ang. one night stand, przygoda na jedną noc.

FWB – z ang. friend with benefits, związek koleżeński oparty na seksie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Ruch w interesie

Rynek środków na erekcję kwitnie. Stanowisko medycyny wobec tej oferty handlowej jest co najmniej sceptyczne.

Zła wiadomość jest taka, że do kolejnego roku będzie grubo ponad 300 mln mężczyzn z problemami ze wzwodem. Niestety, ta liczba szybko rośnie, bo w 1995 r. na zaburzenia erekcji narzekało „tylko” 150 mln mężczyzn. Poprawa nie nastąpiła, mimo że trzy lata później szwajcarska firma Pfizer wprowadziła dosyć skuteczny środek zaradczy oparty na organicznym związku chemicznym o nazwie Sildenafil, opatentowanym w 1993 r. Tabletka o nazwie Viagra, zawierająca inhibitor fosfodiesterazy (co za dzika nazwa dla związku powodującego czasowe rozkurczanie naczyń krwionośnych w prąciu), nie działała jednak w sposób trwały i nie leczyła raz na zawsze tej męskiej dolegliwości. Ratowała tylko jeden (słownie: JEDEN) stosunek płciowy, nawet jeśli w ciągu trzech godzin działania pigułki szczęśliwiec starał się wykorzystać okazję kilka razy. Drugą tabletkę, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, można było zażyć dopiero następnego dnia.

Światło w tunelu.

Wiemy, skąd erotyczne niesprawność. Negatywny wpływ mają m.in. siedzący tryb życia, niewłaściwa dieta, brak aktywności ruchowej. Nie pomaga nadmierne picie alkoholu czy palenie papierosów. Problemy z potencją mogą także wynikać z chorób, takich jak nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, hiperlipidemia, stwardnienie rozsiane itd. Do tego dokłada się stres towarzyszący każdemu wrażliwemu mężczyźnie, myślącemu: „Znowu mi się nie uda”.

Viagra Pfizera, początkowo dosyć droga, była sprzedawana na receptę praktycznie do momentu, gdy wygasły prawa patentowe na produkcję sildenafilu i każdy zakład farmaceutyczny mógł się podjąć wytwarzania własnej wersji. Również w Polsce Polpharma wzięła sprawy w swoje ręce. Otrzymaliśmy powlekaną tabletkę o tej samej nazwie i podobnym wyglądzie – w kolorze niebieskim, o kształcie zaokrąglonego rombu i wymiarach 11,2 mm na 8,1 mm. Tabletki umieszczono tradycyjnie w blistrach po dwie lub cztery w kartonowym pudełku.

Obecnie w Polsce można nabyć także tabletki powlekane Viagra Connect Max, jak też specyfik Cialis i wszystkie inne formy zawierające sildenafil oraz pochodne (proszki, tabletki do rozgryzania i żucia, lamelki ulegające rozpadowi w jamie ustnej) bez recepty. Jeszcze w 2019 r. polska viagra była dostępna tylko z przepisu lekarza z tego powodu, że zawierała dawkę sildenafilu wynoszącą 100 mg, podczas gdy inne wersje produkowane masowo na potrzeby mężczyzn występowały w dawkach najwyżej 25 mg i 50 mg. Preparaty takie jak MaxOn Active, Maxigra Go i Inventum popularyzowano nawet w reklamach telewizyjnych po godz. 22.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Uwikłany w życie

Czułość. 

Ileż ja pisałem o czułości, jeszcze zanim Olga Tokarczuk wplotła czułość w swoją mowę noblowską. W roku 2002 ukazał się w Iskrach mój tomik wierszy pt. „Tylko czułość idzie do nieba”. Uważam czułość za najcenniejsze uczucie, nie miłość, która płonie wysoko, ale szybko się spala. I cienka jest granica między miłością a nienawiścią. Czułość rzadko zmienia się w nienawiść. Można być czułym wobec dzieci, ale też wobec przedmiotów czy zjawisk. Najwięcej jednak czułości ma się wobec swoich dzieci. I to najbardziej czysta forma czułości. Napisałem kilka wierszy o czułości. Ten dał tytuł tomikowi. 

 

Przytul się do mnie 

Jesteśmy tacy delikatni 

Aż strach 

Oczy z niebem i łąką 

Chroni powieka z bibułki 

Nóż wchodzi w brzuch 

Łatwiej niż w chleb 

A krew 

Przy nieostrożnym ruchu kierownicy 

Wyfruwa jak spłoszony ptak 

Nasza płeć 

Meduza wyrzucona na brzeg 

Tylko przez chwilę wilgotna 

Wszystko w nas 

Jest bardziej kwestią czasu 

Niż w przypadku cegieł 

A nawet kruchego szkła 

Kamień posiada nad nami 

Druzgocącą przewagę 

Więc przytul się do mnie 

Tylko czułość idzie do nieba 

 

Depresja.

Udręka mojego życia, odziedziczyłem ją po matce, ona po kimś z rodziny, na naszym drzewie genealogicznym tu i tam wiszą jej gorzkie owoce. Ale choroba mojej mamy miała bardziej dramatyczną wersję niż moja. Cierpiała na chorobę dwubiegunową, czyli depresja przeplatała się z manią, koszmar. W manii mama robiła rzeczy straszne, bo była pewna, że jest bogiem, czasami tragikomiczne, ale mnie nie było do śmiechu. Potem zapadała się w czarną otchłań. Zmiana następowała niemal z dnia na dzień, ze zniszczonej, skulonej w nieszczęściu kobiety zmieniała się nagle w płonący życiem, kolorowy kwiat.

Są ludzie, w których zawsze wyczuwa się nutę smutku, nawet w uśmiechu. Już jako dziecko miałem skłonność do poważnej refleksji; kiedy byłem młody, pytano mnie często, dlaczego jestem taki smutny? I piszę takie mroczne wiersze? Dziwiły mnie te pytania. Własnego smutku, jeśli jest płytki, zwykle się nie czuje. Teraz, kiedy czytam swoją dawną poezję, widzę depresyjną nutę.

A prawdziwa ciężka depresja to obóz zagłady. Bywałem w nim. Wolałbym siedzieć w więzieniu o zaostrzonym rygorze, niż mieć taką depresję. Ratowałem się, robiąc temat z nieszczęścia. Gdy robi się temat z cierpienia, zaczyna ono mieć jakiś sens i ból jest do zniesienia. Napisałem o depresji dwie książki, powieść „Rzeka podziemna”, o człowieku torturowanym przez depresję, i poradnik „Osobisty przewodnik po depresji”. Ta książka może być ważna dla zmagających się z depresją, sporo w niej rad i opisów tej strasznej krainy.

Teraz jestem na lekach, które działają, więc moja „rzeka podziemna” wychyla się na powierzchnię tylko z rzadka i zwykle jedynie na kilka dni. Ale jestem naznaczony jak blizną, wielką ciemną smugą. I jest lęk, by nie przekazać tego dzieciom.

Fragmenty książki Tomasza Jastruna Alfabet polifoniczny, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.