Tag "solidarność"

Powrót na stronę główną
Historia

Kulisy stanu wojennego. Gra Jaruzelskiego

Przed kim kilkuset uzbrojonych komandosów broniło Okęcia

13 grudnia 1981 r. o godz. 6 na lotnisku Okęcie wylądowali żołnierze z 16. Batalionu Powietrznodesantowego 6. Dywizji. Batalion przejął lotnisko, zajął najważniejsze obiekty, żołnierze zablokowali pasy startowe, ustawiając na nich ciężarówki.

Nie byli na Okęciu sami, wspomagali ich żołnierze 1. Batalionu Szturmowego z Dziwnowa. Gotowi do działań. Kilkuset najlepiej wyszkolonych w polskim wojsku komandosów broniło lotniska. Parę godzin wcześniej, o północy, 10. Batalion Powietrznodesantowy 6. DPD w sile 220 ludzi zajął budynki Telewizji Polskiej przy Woronicza w Warszawie oraz obsadził stację przekaźnikową na Pałacu Kultury i Nauki. To nie był przypadek. To było zaplanowane.

Lotnisko w stolicy, stacja telewizyjna i łączność to punkty strategiczne, można rzec – najważniejsze, więc muszą być szczególnie chronione. I były. Oczywiście nie przed Solidarnością. Trudno przecież sobie wyobrazić, po co Solidarność miałaby zdobywać lotnisko. Nie mówiąc już o tym, jak to zdobywanie i ewentualna walka z komandosami mogłyby wyglądać. Odłóżmy te pomysły na bok. Nie o związkowców chodziło 13 grudnia, ale o siły znacznie lepiej wyszkolone, uzbrojone i bezwzględne.

W tym czasie w polskim wojsku, w Sztabie Generalnym, doskonale zdawano sobie sprawę z wiszącej nad nami groźby interwencji wojsk Układu Warszawskiego. Wiedziano, że wojska te są przygotowane do wejścia, wiedziano też, z niemal stuprocentową pewnością, jak ta interwencja miałaby przebiegać. Dlatego plany stanu wojennego zakładały działania, które Rosjan i ich sojuszników miały zniechęcić do interwencji.

Skąd wiedziano? Dla Wojciecha Jaruzelskiego i jego współpracowników metody działania Armii Radzieckiej, jej możliwości, były jak otwarta księga.

Po pierwsze, wiadomo było, że Rosjanie przed inwazją przeprowadzają ćwiczenia bojowe. Tak było w 1968 r. podczas interwencji w Czechosłowacji. Wojska najpierw ćwiczyły w czerwcu w ramach operacji „Szumawa”. Dopiero później, w sierpniu, miała miejsce operacja „Dunaj”, niemal tożsama z ćwiczeniami wojskowymi.

Plan interwencji w Polsce dowództwo MON poznało już w grudniu 1980 r., kiedy to w

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Jak w 1995 r. wybraliśmy przyszłość

Aleksandra Kwaśniewskiego środowiska postsolidarnościowe atakowały w stopniu, jakiego nie widziano po 1989 r.

30 lat temu Polacy po raz drugi w swojej historii wybierali prezydenta. Wybory, które odbyły się w listopadzie 1995 r., zasadniczo różniły się jednak od tych sprzed pięciu lat. Te z 1990 r. były całkowitym eksperymentem i pozostały takim do końca: brak ustabilizowanych partii politycznych (co spowodowało udział w pierwszej turze zaledwie sześciu kandydatów, którzy zdołali zebrać co najmniej 100 tys. podpisów), przekonanie o nieuchronnym zwycięstwie Lecha Wałęsy, którego ambicje były jedynym powodem skrócenia kadencji gen. Jaruzelskiego, wreszcie szok związany z klęską premiera Tadeusza Mazowieckiego i wejściem do drugiej tury polonijnego populisty Stanisława Tymińskiego.

Pięć lat później Polska była w zupełnie innym miejscu. Przeżyliśmy cztery rządy postsolidarnościowe, których coraz mniej akceptowana społecznie polityka jesienią 1993 r. utorowała drogę do władzy opozycyjnym partiom wyrosłym z PRL – lewicy i ludowcom. Koalicja rządowa SLD-PSL była o wiele bardziej stabilna i przewidywalna niż jej centroprawicowe poprzedniczki z Sejmu I kadencji. Dysponowała bowiem wyraźną większością parlamentarną i doświadczonymi kadrami, a przede wszystkim odpowiedzialnym przywództwem, w którym wyróżniał się lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej Aleksander Kwaśniewski.

W sytuacji, gdy niemal cała prawica znalazła się poza Sejmem i zajmowała się ciągłym „jednoczeniem” poprzez kolejne kłótnie i podziały, jedynym istotnym problemem dla koalicji rządowej był prezydent Wałęsa. Tak zwana mała konstytucja z 1992 r. dawała mu niebagatelny wpływ na rządzenie państwem – nie tylko poprzez prezydenckie weto, do którego odrzucenia potrzebne były wtedy aż dwie trzecie głosów w Sejmie (w konstytucji z 1997 r. zmniejszono tę liczbę do trzech piątych), ale też dzięki bezpośredniemu wpływowi głowy państwa na obsadę resortów spraw zagranicznych, obrony narodowej i spraw wewnętrznych. Owe „resorty prezydenckie” stanowiły wyłączną domenę wpływów Wałęsy, z czym koalicja rządowa się godziła, choć nie bez oporów.

W miarę zbliżania się końca kadencji prezydenta atmosfera w polskiej polityce robiła się coraz bardziej nerwowa. Wielomiesięczne próby wyłonienia „wspólnego kandydata prawicy” zakończyły się nie tylko fiaskiem, ale wręcz kompromitacją, mimo zaangażowania czynników kościelnych w postaci tzw. Konwentu św. Katarzyny, obradującego w parafii pod tym wezwaniem na warszawskim Służewie. Powodem konfliktu, prócz osobistych ambicji poszczególnych polityków, był stosunek do Lecha Wałęsy, którego reelekcję duża część prawicy (m.in. Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski i Antoni Macierewicz) traktowała jako takie samo, a może i gorsze zło niż zwycięstwo „postkomunisty”. W rezultacie rozdrobnienie partyjne w tamtych wyborach okazało się rekordowe w dziejach III RP.

17 kandydatów

Przebywający wówczas na konferencji naukowej w Austrii krakowski polonista prof. Marian Stępień zanotował w dzienniku 28 października 1995 r.: „W rozmowie podczas lunchu kierują się do mnie pytania o sytuację w Polsce. (…) Niepowstrzymany wybuch śmiechu jest reakcją na wiadomość, że prezydenta będziemy wybierać spośród 17 kandydatów. Gdybyż oni jeszcze wiedzieli, jacy to są kandydaci…”.

W owej siedemnastce znaleźli się bowiem zarówno przedstawiciele najważniejszych sił parlamentarnych (Aleksander Kwaśniewski z SLD, były premier Waldemar Pawlak z PSL, Jacek Kuroń z Unii Wolności, wystawiony przez Unię Pracy rzecznik praw obywatelskich prof. Tadeusz Zieliński oraz Leszek Moczulski z KPN), jak i

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Pomocoza

Jest samopomoc pięknym, godnym uznania i naśladowania odruchem społecznym, wydobywa z naszych egoistycznych natur ten inny wymiar, gdzie bliźni są równie ważni albo nawet chwilowo ważniejsi. Nagle się dzielimy, znajdujemy czas, którego nie ma, wykrzesujemy energię, by działać nie w swoim interesie, myśl szybuje w stronę tych, których nie znamy i nigdy nie będzie nam dane ich zobaczyć. Powody uruchomienia się tej niezwykłej ludzkiej aktywności, solidarności, a nawet poświęcenia bywają różne – najczęściej są to takie czy inne klęski, wypadki, wydarzenia nieprzewidywalne, dramatyczne.

Oglądamy właśnie (albo i w niej uczestniczymy) wzbierającą falę organizowanej oddolnie pomocy ofiarom powodzi na Dolnym Śląsku i wszędzie tam, gdzie żywioł dokonał spustoszeń. Ludzie skrzykują się w mediach społecznościowych (jedna z nielicznych zalet ich istnienia), kupują, wynajdują, znoszą – kto inny te rzeczy zawiezie, dostarczy. Te inicjatywy są niepoliczalne, mnożą się, tworzą niekontrolowaną epopeję pomagania. W tej pierwszej odsłonie pomoc zapewne zostanie anonimowa, taki odruch serca nie wymaga dyplomów czy uznania. Potem nadchodzi etap kolejny – uruchamiają się działania na rzecz, w tym imprezy, aukcje, inne pomysły na zasilenie finansowe dotkniętych dramatem powodziowym. Ten odruch społeczny mamy przepracowany pod hasłem Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, z kilkoma dekadami historii działań. I w tej aktualnej pomocy WOŚP już się pojawia (40 mln zł zadeklarowanego wsparcia plus zorganizowana zbiórka pieniędzy).

Tu jednak chcę się zastanowić krytycznie nad tym zjawiskiem. To, że taka niemal instynktowna reakcja się pojawia, mówi nam wiele o istotnych aspektach życia społecznego i politycznego. Ludzie „biorą” pomoc w swoje ręce, bo raczej nie liczą na to, że nadejdzie skądinąd albo w wystarczającej formie. To znaczy, że coś nie działa i pospolite ruszenie automatycznie ma tę lukę wypełnić. Co zatem nie działa i dlaczego? No cóż, oglądamy tu na żywo recenzje i ocenę funkcjonowania państwa. Wielkiego organizmu społecznego, który ma nam zapewnić godne, zdrowe, bezpieczne warunki codziennego życia. O tym, że tak nie postrzegamy państwa, świadczy właśnie samoistnie uruchamiana energia samopomocy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Człowiek, który oddał władzę

Za chwilę setna rocznica urodzin Wojciecha Jaruzelskiego. Pierwszego prezydenta III Rzeczypospolitej. W latach 80. przeklinałem stan wojenny i nie było takich obelg, których bym nie użył wobec jego twórcy. Ale gdy w roku 1989 Jaruzelski powierzył misję tworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu, gdy potem lojalnie z tym rządem współpracował, gdy nad nim, współtworzonym wszak przez Solidarność, roztaczał parasol ochronny, doznałem szoku poznawczego. I szok ten stale się pogłębia, bowiem dopiero dziś dostrzegam w „sentymentalnej pannie S” również twarz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Platformę Obywatelską uważam za partię centrolewicy

Fragmenty obszernego i bardzo interesującego wywiadu, który w całości można przeczytać w numerze 1/2023 „Zdania”, w wersji papierowej do nabycia w EMPIKACH, w wersji elektronicznej dostępnym na sklep.tygodnikprzeglad.pl. (…) DOMINIKA RAFALSKA: Po wyrzuceniu z PZPR i ukończeniu studiów pracował pan w Domach Towarowych „Centrum”. (…) MAREK BOROWSKI: – (…) Koleżanka mamy znała Albina Kostrzewskiego, który był dyrektorem Centralnego Domu Towarowego, i powiedziała mu, że jest taki koleżanki syn, który ma problem, bo go wyrzucili z partii. Kostrzewski na to mówi: „To ja go mogę przyjąć,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Cywilna śmierć Kamila Różewicza

Donos Krzysztofa Turkowskiego, wrocławskiego działacza Solidarności, złamał życie Kamilowi Różewiczowi, starszemu z dwóch synów Tadeusza Różewicza. Zatruł też życie poecie i jego żonie. Pod koniec 1979 r. Turkowski oskarżył Różewicza, że kolportuje fałszywy biuletyn SKS „Podaj Dalej”. Dla działaczy opozycji takie oskarżenie oznaczało śmierć cywilną. Kamil Różewicz, wszechstronnie utalentowany, załamał się, przerwał doktorat. Ciężko zachorował. Od 43 lat jest na psychotropach. Turkowski robi zaś karierę, zarabia, zasiada

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Wywiad i bezpieka

Nie tylko „Trybuna Ludu” i episkopat apelowały do Solidarności o umiar Dziś już nie dowiemy się, co kierowało szefostwem opolskiej Służby Bezpieczeństwa, że w stanie wojennym nie zdecydowała się na publiczne, z hukiem, zdetonowanie dwóch propagandowych granatów wyprodukowanych w więzieniu przez czekającego na rozprawę Stanisława Jałowieckiego, przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Śląska Opolskiego. Te granaty to dwa teksty powstałe w areszcie śledczym. Pierwszy, pisany z myślą o publikacji w oficjalnej prasie, to półtorastronicowy „List do członków zawieszonego związku zawodowego NSZZ Solidarność”. Oficer SB zanotował,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Wydawca w czasach przełomu

Od Jaruzelskiego do Kisielewskiego. Jestem jedynym szefem wydawnictwa, który przetrwał rewolucję 1989 r. Wiesław Uchański Pamięta pan ten moment, kiedy brał pan Iskry? – Pamiętam. To był rok 1987. I już wyczuwalny zmierzch formacji, dla której pracowałem. Jako kto? – Byłem sekretarzem kolejno dwóch członków kierownictwa partii. Pierwszy z moich szefów, u którego pisałem doktorat, Marian Orzechowski, w owym czasie był już ministrem spraw zagranicznych. A drugi, Tadeusz Porębski… W tym czasie jego pozycja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Listonosz – zawód z misją

Wdzięczność ludzka dodaje listonoszom skrzydeł Eugeniusz, listonosz z Podlasia z prawie 30-letnim stażem, opowiada, że miłości do tego zawodu nauczył go ojciec, również listonosz. – Pamiętam z czasów dzieciństwa ten moment, gdy zaczynała się sroga zima – wspomina. – Wtedy ojciec z roweru przesiadał się na sanie, a mnie brał jako woźnicę. Pilnowałem koni, gdy chodził po domach i roznosił listy, kartki świąteczne, emerytury, gazety: „Współczesną”, „Porannego”, „Chłopską Drogę”, „Plon”. Dziś już części

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Mity stanu wojennego

W najbliższym sąsiedztwie Polski i na jej terytorium stacjonowało 59 dywizji radzieckich. Polska mogła im przeciwstawić 15 dywizji 13 grudnia, czyli kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego, najpewniej znów obrodzi okolicznościowymi materiałami. Ich ton jest łatwy do przewidzenia, wiadomo, że historię piszą zwycięzcy. Usłyszymy więc znów różne mity, które z prawdą i logiką niewiele mają wspólnego. Oto subiektywny przegląd tych najbardziej rozpowszechnionych. Mit 1: Afganistan i strach przed wojną na dwa fronty To jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.