Tag "talibowie"

Powrót na stronę główną
Świat

Zabójcze sankcje cnotliwego Zachodu

Nie dostrzegamy destrukcyjnych dla ludności cywilnej skutków sankcji nałożonych na reżimy, które nie odpowiadają USA i Zachodowi Kiedy dziś mowa o sankcjach gospodarczych, na myśl przychodzą Rosja, może też Iran czy Północna Korea. Jednak Zachód, głównie za sprawą USA i Unii Europejskiej, stosuje sankcje wobec dziesiątek krajów na całym świecie. Według ekspertów pogłębia w ten sposób klęski głodu i chorób, doprowadza do śmierci najsłabszych i potęguje napływ zdesperowanych uchodźców. Trudno już orientować się w szczegółach pakietów sankcyjnych, które Unia Europejska nałożyła na Rosję. Od chwili ataku na Ukrainę UE wdrożyła już ponad 1400 szczegółowych sankcji, podobnie zrobiły USA, Wielka Brytania i inne kraje Zachodu. Oficjalnymi celami sankcji wobec osób i instytucji prawnych oraz embarg jest osłabienie rosyjskiej gospodarki, zachwianie reżimem Władimira Putina i doprowadzenie do zakończenia wojny. Jednak mimo że Rosja niewątpliwie została osłabiona przez te sankcje, to jako duże i wpływowe państwo zdołała dostosować się do zachodnich kar, zmieniła kierunek swojego handlu, już przed wojną wprowadziła własny system transferów bankowych. „Sankcje wyraźnie zawiodły, przynajmniej jeśli chodzi o oczekiwania zachodnich polityków. Politycy ci nie docenili zdolności adaptacyjnych Rosji i lat przygotowań”, pisze Simon Gerards

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Za wolność waszą i za pieniądze

Rywalizacja mocarstw czyni z kompetencji emerytowanych żołnierzy pożądany towar Świat w ostatnich miesiącach mówi o najemnikach wyjątkowo często, głównie za sprawą wojny w Ukrainie. Reszta globu – za wyjątkiem Afryki – wydaje się wolna od najemnictwa, ale to złudzenie. Zarazem gros sensacji o „żołnierzach fortuny”, które produkowane są w ramach kampanii dezinformacyjnych towarzyszących zmaganiom za naszą wschodnią granicą, też rozmija się ze stanem faktycznym. Chciałbym tu zmierzyć się z najpopularniejszymi „fejkami” i rzucić światło na zjawisko tam, gdzie go nie dostrzegamy. Jakość na tle mizerii Zacznijmy od Ukrainy, gdzie w kontekście najemnictwa mówi się z jednej strony o rosyjskiej Grupie Wagnera, a z drugiej o międzynarodowym zaciągu zdominowanym przez obywateli Zachodu. Mamy tu do czynienia z kilkoma zafałszowaniami. Jeśli chodzi o własnych najemników, Rosjanie budują obraz profesjonalnej formacji, składającej się z byłych żołnierzy sił specjalnych. Dobrze opłacanych fachowców, których kompetencje gwarantują sukcesy militarne. A jaka jest prawda? Wagnerowcy są lepiej wyekwipowani, uzbrojeni, nie mają większych problemów z zaopatrzeniem w amunicję i żywność, w przeciwieństwie do reszty rosyjskich sił zaangażowanych w Ukrainie. Są również bardziej zdeterminowani, czego dowodzą toczone od wielu tygodni krwawe boje o Bachmut, które dają Rosjanom jedyne na froncie sukcesy – obiektywnie jednak niewielkie, w postaci kilku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Rok w Islamskim Emiracie Afganistanu

Jak zmienił się Afganistan od powrotu talibów do władzy Jagoda Grondecka – iranistka i dziennikarka. Pochodzi z Głuszycy, mieszka w Kabulu Amerykanie zabili za pomocą ataku drona Ajmana al-Zawahiriego, ważnego członka Al-Kaidy, który ukrywał się w Kabulu. Czy fakt, że następcę bin Ladena zabito dopiero teraz i po przeszło 20 latach od inwazji na Afganistan, jest dowodem sukcesu, czy porażki tzw. wojny z terroryzmem? – Zabicie Zawahiriego było z pewnością uzasadnionym aktem odwetu, który szczególnie ofiarom terroru Al-Kaidy mógł przynieść długo oczekiwaną satysfakcję. Ale całe dwie dekady tzw. wojny z terroryzmem trudno uznać za sukces. Sam Zawahiri, wbrew zapewnieniom Amerykanów, nie był aż tak kluczową postacią w Al-Kaidzie. A dowody na jego związki ze skutecznymi zamachami terrorystycznymi ostatnich lat są dość wątłe. Był ważnym ideologiem, towarzyszem bin Ladena, ale daleko mu do roli guru i lidera światowego terroryzmu. A przecież wejście sił NATO i USA do Afganistanu 20 lat temu i odsunięcie talibów od władzy dokonało się pod pretekstem rozbicia siatek terrorystycznych i uniemożliwienia ludziom takim jak bin Laden czy Zawahiri ukrywania się w tym kraju. – Bardzo się cieszę, że użyłeś słowa pretekst. Bo tak właśnie widzą to Afgańczycy. Często uważają, że odnalezienie bin Ladena w Afganistanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Byle jak, ale stabilnie

Afganistan rok po przejęciu władzy przez talibów Miażdżąca większość afgańskich rzek zasilana jest śniegiem. Ilość opadów i grubość pokrywy wysoko w górach wprost przekładają się na dostępność wody w rolniczych dolinach. Trzy z rzędu suche i łagodne zimy stawiają Afganistan przed nie lada problemem. Susza i jej skutki trapiły kraj już wcześniej, lecz w realiach talibskiego reżimu stanowią dodatkowe wyzwania. Czy radykałowie – z których większość gardzi nowoczesną wiedzą, także z zakresu inżynierii rolniczej – poradzą sobie z hydro-ekologicznym kryzysem? Czy będą w stanie zwiększyć import pszenicy, gdy rynki zbożowe poddane są cynicznej grze spekulacyjnej, rozkręconej na dobre po rosyjskiej inwazji na Ukrainę? Czy wystarczy im kompetencji i sprytu, by uratować afgańskie narody przed głodem? Państwo rudymentarne Nie są to nowe pytania. Świat zadawał je sobie, choć w nieco innej formie, już przed rokiem, gdy talibowie triumfalnie wkroczyli do Kabulu. We własnym przekonaniu – odzyskali miasto i kraj, utracone w 2001 r. po amerykańsko-natowskiej interwencji. Szybkość, z jaką rozpadły się prozachodni rząd i wierna mu armia, zdumiewała. Dramatyczne obrazki ze stolicy, z której uciec usiłowali obywatele Zachodu i tysiące lokalnych współpracowników dotychczasowych władz, przywodziły na myśl upadek Wietnamu Południowego w 1975 r. NATO wiało z Afganistanu z podkulonym ogonem, zostawiając za sobą koszmarny bałagan. Do 2021 r. 40%

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wpływowe Afganki działają z Grecji

Od przejęcia władzy przez talibów Ateny stały się drugim domem dla afgańskich polityczek, dziennikarek i aktywistek Shagufa Noorzai pochodzi z rozdartej wojną konserwatywnej prowincji Helmand w południowym Afganistanie. Kiedy została wybrana na posłankę w 2018 r., miała 24 lata, co czyni ją najmłodszym posłem w historii tego kraju. Była znana z zaangażowania w prawa dziewcząt i kobiet. „Posłowie z mojej prowincji nie zwracali zbytniej uwagi na sprawy kobiet i młodzieży – wyjaśnia. – Byli częścią mafijnego systemu politycznego i nie uświadamiali ludziom, że mogą się zaangażować w społeczeństwo obywatelskie. Chciałam pokazać, że jest inny sposób. Pracowałam już dla mieszkańców Helmandu na poziomie lokalnym. Zaufali mi, pomogłam im i dałam im głos. Mój ojciec i matka wspierali mnie w tym”. Kiedy w sierpniu zeszłego roku talibowie zdobyli Kabul, zapanował chaos. Shagufa Noorzai ukrywała się przez dziesięć dni w piwnicy. Szukając jej, talibowie włamali się do jej rodzinnego domu i splądrowali go. W końcu deputowanej udało się dotrzeć na stołeczne lotnisko z matką, siostrą w zaawansowanej ciąży i jednym z braci. Był 26 sierpnia, dzień, w którym samobójczy atak na jedną z bram wjazdowych, dokonany najprawdopodobniej przez ISIS, zabił ok. 180 osób. Shagufa Noorzai widziała zakrwawione i porozrywane ciała. Światowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Złudne bezpieczeństwo

Czy po wizycie Bidena Polska jest bezpieczniejsza? Kto za dobrą monetę bierze każdą obietnicę polityków i powiązanych z nimi mediów, ten uwierzy. Gorzej mają wątpiący. Zadawanie pytań to dziś najszybsza droga do kłopotów. Zdaniem władzy tacy ludzie sami wpisują się na listę agentów, trolli czy pożytecznych idiotów Putina. Prosta to, ale dość skuteczna metoda zamykania ust opozycji. Choć opozycja, którą mamy w Polsce, stara się prześcigać rządzących w radykalizmie. Ta gorliwość nie jest dobrym pomysłem na walkę o władzę z PiS. Od lutego jesteśmy w nowej sytuacji. Ciągle między Niemcami i Rosją, ale już jako kraj frontowy NATO. Konsekwencje są oczywiste. Będą stałe bazy wojsk amerykańskich ulokowane blisko wschodniej granicy. Politycy różnych opcji licytują się, kto zażąda od Amerykanów więcej. Większej bazy i większej liczby żołnierzy. Oprócz obiecanych 30 tys. powinny do Polski przyjechać tysiące następnych. Dopiero wtedy będziemy bezpieczni. Obraz wojsk amerykańskich wyjeżdżających w popłochu z Afganistanu gdzieś z polskich głów wyparował. Ale w Kabulu czy w prowincji okupowanej przez polski kontyngent zostali ludzie popierający państwa NATO. Teraz za tę współpracę są torturowani i zabijani przez talibów. Dla świata są wyrzutem sumienia, ale mogą liczyć tylko na wsparcie werbalne. Słowa solidarności

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Migranci nie są tylko narzędziem

Kim są i po co przylatują do Europy cudzoziemcy z polsko-białoruskiej granicy W opisie kryzysu na granicy dominują dwie narracje. Ta lansowana przez rząd i publiczne media maluje migrantów jako potężne zagrożenie – już nie tyle kulturowe, ile kryminalne – z którym polscy żołnierze i Straż Graniczna toczą bitwę o bezpieczeństwo Polaków. Według opowieści niezależnych mediów z kolei migranci to przede wszystkim ofiary białoruskiego reżimu i władz RP. Łukaszenka zwozi ich z ogarniętych wojnami miejsc i pcha ku naszej granicy, my zaś brutalnie ich wyrzucamy. I tak po wielokroć, w wyniku czego Bogu ducha winni ludzie umierają w lasach z wyziębienia. Obie wizje oparte są na uproszczeniach, obie de facto uprzedmiotowiają cudzoziemców, którzy pragną przedostać się przez Polskę do krajów starej Unii. Tymczasem nie mamy do czynienia ani z potworami czyhającymi na nasze mienie, ani z bezwolną masą, uciekającą w popłochu przed niechybną śmiercią. Kim więc są bezimienni zwykle bohaterowie najważniejszych newsów ostatnich dni? Co ciągnie ich do Europy i przed czym uciekają? Ponury bilans wojen Z dostępnych informacji wynika, że dominują wśród nich mieszkańcy Iraku, głównie Kurdowie, oraz obywatele Syrii. Pozostali pochodzą z Afganistanu, Libanu i krajów Afryki Północnej. Rzesza Irakijczyków i Syryjczyków z miejsca przywodzi skojarzenia z toczonymi na Bliskim Wschodzie wojnami i daje łatwe wyjaśnienie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Badri 313 – nowa twarz afgańskich talibów

Amerykańskie uzbrojenie, pakistańskie wyszkolenie Jeśli ktoś myśli, że typowy afgański wojownik to długobrody mężczyzna w powłóczystych szatach, poruszający się rozklekotaną starą toyotą, jest w wielkim błędzie. Dziś coraz większe znaczenie zyskuje elitarny oddział Badri 313. Na filmach propagandowych żołnierze są pokazani w mundurach, nowoczesnych hełmach, butach, kominiarkach i kamizelkach kuloodpornych podobnych do tych, jakie noszą siły specjalne na całym świecie. Zamiast starego kałasznikowa trzymają amerykańskie karabinki automatyczne M4, czasami z noktowizorami i zaawansowanymi celownikami. Wiele wskazuje, że oddział ma na wyposażeniu wielozadaniowy pojazd humvee, opracowany dla armii USA. Elitarne komando z pewnością dąży do tego, by skutecznie konkurować z podobnymi jednostkami bojowymi Indii czy Pakistanu. Jego nazwa to upamiętnienie bitwy koło Badri (dzisiejsza Arabia Saudyjska), gdzie 13 marca 624 r. wojska proroka Mahometa pokonały oddziały Kurajszytów (plemię beduińskie zamieszkujące okolice Mekki). Prorok miał wtedy do dyspozycji jedynie 313 wojowników. Dziś, jak możemy sądzić z nielicznych przekazów, bojowników gotowych oddać życie za swojego duchowego przywódcę jest ponad 1000. Badri 313 to jednostka – jak na warunki afgańskie – świetnie wyszkolona. Zdaniem Matthew Henmana, szefa wydziału ds. terroryzmu i protestów społecznych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Afganistan czy kalifat

Ambicje Państwa Islamskiego Prowincji Chorasan rozciągają się na wszystkie sąsiednie kraje zamieszkane w zdecydowanej większości przez muzułmanów 26 sierpnia oczy całego świata zwrócone były na lotnisko w Kabulu. Tysiące Afgańczyków desperacko próbowały wydostać się zachodnimi samolotami ze zdobytego przez talibów kraju. Przed bramami kontrolowanego przez Amerykanów lotniska panował chaos. Waszyngton ostrzegał, że w tych warunkach lada chwila może tam dojść do ataku terrorystycznego, a kolejne kraje zwijały w pośpiechu swoje akcje ewakuacyjne. Zamach nastąpił chwilę przed godz. 18. Terrorysta wysadził się w powietrze przy bramie Abbey, przez którą zachodni żołnierze wpuszczali na teren lotniska uciekających ludzi. W wyniku eksplozji zginęło ponad 180 osób, w tym 13 amerykańskich wojskowych. Uwaga świata do tej pory skupiona była na talibach, radykalnym islamskim ugrupowaniu, które w błyskawicznej ofensywie w kilka tygodni zajęło Afganistan. Do ataku bombowego przyznała się jednak inna organizacja, pozostająca ostatnio na uboczu – Państwo Islamskie Prowincji Chorasan. Prowadzi ono wojnę zarówno z międzynarodową koalicją, jak i z samymi talibami. Terroryści z kraju wschodzącego słońca Chorasan po persku znaczy „tam, gdzie wstaje słońce”. Wieki temu nazywano tak krainę rozciągającą się na części terenów dzisiejszych Afganistanu, Pakistanu, Iranu,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Na stulecie urodzin Stanisława Lema

(12 września 1921 – 27 marca 2006) Jeden z najwybitniejszych umysłów XX w., wizjoner, pisarz science fiction i filozof, autor książek przetłumaczonych na ponad 40 języków, jest szczególnie bliski czytelnikom „Przeglądu”. Mieli z nim bardzo bliski i częsty kontakt. Od lutego 2002 r. do lutego 2006 r. napisał dla naszego tygodnika 126 komentarzy. Ostatni – miesiąc przed śmiercią. Gdy w grudniu 2001 r. wręczaliśmy Lemowi w jego krakowskim domu naszą nagrodę BUSOLĘ, powiedziałem, że jest ona wyrazem wdzięczności autorów i czytelników tygodnika za skłanianie nas „do refleksji nad światem, nad kondycją współczesnego człowieka, nad jego miejscem w kosmosie. A Stanisław Lem jest niczym busola w życiu intelektualnym naszej epoki”. Widzimy, jak spełniają się jego najodważniejsze wizje. Widział w człowieku odkrywcę, ale również niszczyciela własnego dorobku. Co dwa tygodnie na trzeciej kolumnie pojawiały się jego błyskotliwe teksty. Był ateistą i racjonalistą, krytycznym i odważnym. Pisał prosto z mostu. Patrzył na świat i Polskę bez złudzeń. Wiele ówczesnych tekstów jest i dziś bardzo aktualnych. Choćby taka uwaga: „My nie mamy porządnych partii, nie ma na kogo głosować…”. Lem jak mało kto zasługuje na pomniki. A przede wszystkim na to, żeby jego oceny trafiły do kolejnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.