Tag "Teatr"

Powrót na stronę główną
Kultura

Toruń jednego aktora

Polskie festiwale torują drogę wciąż mało znanym na świecie, a wybitnym utworom Tadeusza Różewicza Wprawdzie Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora nie mają charakteru konkursu, ale triumfatorką przeglądu okazała się Lidia Danylczuk (Ukraina) ze spektaklem „Stara kobieta wysiaduje” według Tadeusza Różewicza. Została wyróżniona przez jury Nagrody ZASP, tradycyjnie w Toruniu przyznawanej, a także Kapitułę Nagrody Antoniego Słocińskiego, która przyznana została w tym roku po raz pierwszy. Antoni Słociński (1925-2018), aktor, reżyser i pedagog przez lata związany z toruńskim festiwalem, w latach 80. dyrektor Baja Pomorskiego, gospodarza imprezy, ustanowił w testamencie nagrodę za wierność autorowi tekstu. W tym roku zabrakło Antka Słocińskiego wśród nas, ale została Jego nagroda, świadectwo, że zawsze o swoim ukochanym festiwalu myślał. Tak pisał o monodramie w książce „Czy teatr jednego aktora jest teatrem ubogim?” (2011): „Teatr ten wyrósł z człowieka i mówi ciągle o człowieku. O złożoności i przewrotności jego natury, o tkwiącym w nim od zarania egzystencji dobru i złu. Mówi o jego tęsknotach, marzeniach i nadziejach na życie, mówi też o wszelkich słabościach, obawach i lękach przed nieubłaganą śmiercią. Taki jest ten przedziwny teatr. Niby taki jak inne, ale odrębny, samotny i głęboko ludzki”. „Stara kobieta

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Synekdocha, Nowy Jork

Autorka dramatu powinna być umarłą autorką. Tak bywa najczęściej i może nie bez powodu – po prostu w ten sposób jest to znakomicie zorganizowane. Inaczej dramaturg, który często pracuje na cudzym tekście. Ten ma konkretną pracę do wykonania. Autorka dramatu na próbach siedzi za reżyserem, a pozycję ma chwiejną, niejednoznaczną, jakby jej status dopiero się ustalał. Aktorzy reagują na dramat. Śmieją się, komentują, robią miny. Zadają mnóstwo pytań. To oni pierwsi wyłapują niespójności. Niektórzy podkreślają kolorowym pisakiem swoje kwestie w całej sztuce. Jeśli o czymś zapomniałam, jeśli coś pomyliłam – odkryją to właśnie teraz, podczas pierwszych czytań. Dlatego nawet w tych momentach, kiedy śmieją się z żartów, jest mi tak bardzo wstyd, że sztywnieję, po prostu drętwieje mi połowa ciała. Kawę dopijam do połowy i wylewam zimną do umywalki w aneksie kuchennym na końcu korytarza. Po pierwszym czytaniu mam na sobie usztywniający gips, coś, co dopiero muszę z siebie zrzucić, rozchodzić. Natomiast aktorzy są swobodni i piękni. Wyglądają jak grupa ludzi, którzy się spotkali przed wyjazdem na Woodstock tak tylko, żeby omówić szczegóły podróży. Zapominam, że to także muzycy i kiedy czekamy na reżyserkę, oni od niechcenia przysiadają się do fortepianu. Nie wiem, jak się zachować. Udaję, że przeglądam pocztę w telefonie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne

Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o wojnie trojańskiej

Agata Duda-Gracz, laureatka Nagrody im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego za wybitne osiągnięcia artystyczne w dziedzinie reżyserii i scenografii, jest szczególnie doceniana za konsekwentne tworzenie oryginalnego teatru autorskiego. To ona właśnie przygotowuje, wraz ze studentami IV roku stołecznej Akademii Teatralnej,

Kultura

Cisza, szum i zgiełk

Nieźle się zaczęło, a jest na co czekać – sezon teatralny 2018/2019 Tak jest od lat: mimo że „sezon teatralny” stał się pojęciem bardziej umownym niż rzeczywistym, we wrześniu rusza z impetem machina, sypią się premiery, zapowiedzi premier i festiwali. Widać, że zaczyna się coś nowego. Pierwszy ton nowemu sezonowi nadał Teatr WARSawy mądrym i pięknym spektaklem-koncertem Leny Piękniewskiej-Bem „NieWarszawa”. Szkoda, że przy tej okazji ratusz nie wypowiedział się o przyszłości tej offowej sceny. Od trzech lat trwa jego wymowne milczenie, od czasu kiedy stołeczni radni odrzucili projekt wymiany tytułów własności między gminą a właścicielem dawnego kina Wars na Nowym Mieście, gdzie funkcjonuje dzisiaj teatr. Trudno dociec, czemu podjęto taką decyzję, ale w efekcie teatr istnieje jedynie dzięki dobrej woli prywatnego właściciela, który stosując preferencyjne warunki najmu, faktycznie ponosi straty – wciąż z nadzieją, że dojdzie z miastem do porozumienia. Ale ratusz milczy, trzymając w napięciu artystów, którzy związali swoje życie z tym miejscem w Warszawie i stworzyli magiczny punkt na mapie kulturalnej pustki Nowego Miasta. Adam Sajnuk, szef WARSawy, prowadzi teatr w warunkach „frontowych”. Najwyższy czas z tym zerwać (to apel do ratusza) i rozwiązać ten palący problem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Warlikowski dał mi bardzo odważne role

Nikt mi nie proponuje „czegoś”! Otrzymuję konkretne, interesujące propozycje i ode mnie zależy, czy je zaakceptuję Isabelle Huppert – aktorka francuska Czy przypomina sobie pani aktorskie początki? Dlaczego wybrała pani ten zawód? – Z czasów wczesnej młodości pamiętam poczucie ulotności. Chwilami wydawało mi się, że nie istnieję. Może dlatego wybrałam aktorstwo, żeby zaistnieć. Kamera daje realną egzystencję. Co decyduje, że rzuca się pani w nową artystyczną przygodę? – Podstawowym warunkiem jest osoba reżysera. Jestem gotowa na wszystko, jeśli mogę pracować z kimś, kogo podziwiam, z kimś wielkim. Jeżeli jednak okazuje się, że reżyser nie jest wielki? – Nigdy dotąd to mi się nie zdarzyło. Mówię poważnie – zawsze pracowałam z osobami, które odkrywały przede mną nowe światy. Miałam naprawdę dużo szczęścia. W trakcie zdjęć byłam zawsze przekonana, że obcuję z kimś wybitnym, nawet jeśli film mógł się okazać niewypałem. Tak czy owak nie można wszystkich zadowolić i wszystkim się podobać. Dlatego ważne jest, żeby dokonywać trafnych wyborów. To bardzo trudne, również w życiu. Doświadczenie sprawia jednak, że zaczynamy rozumieć, co jest dla nas dobre, a co nie. Oczywiście kiedy pracuję z tak znanym reżyserem jak Michael Haneke, zadaję sobie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Talentu nikogo nie nauczysz

Prof. Grażyna Dyląg wykłada w Wiedniu, ale wszystko, co najlepsze, kojarzy się jej ze Śląskiem Korespondencja z Wiednia „Liebe Grażyna! Dziękuję, że mogłem być w trakcie pani zajęć (to polsku, dalej już po niemiecku). Jestem pod wrażeniem pani sposobu pracy. Wprawdzie wolno mi było tylko krótko podejrzeć pani zajęcia, ale zauważyłem, że pani pracuje bardzo konkretnie. (…) Jest pani dla mnie inspirującą nauczycielką. Pragnę z całego serca móc się od pani uczyć i z panią pracować”. To jeden z wielu listów od studentów, które dostaje prof. Grażyna Dyląg, prodziekan, czyli współprowadząca, wydziału aktorskiego Max Reinhardt Seminar w Wiedniu. Od 23 lat uczy tam aktorstwa, a po reformie zarządu słynnej uczelni jest jedną z czworga (dwie profesorki i dwóch profesorów) zarządzających. – Nigdy nie odczułam – czy byłam w Berlinie, czy jako bardzo młoda profesorka w Salzburgu – tego, że jestem kobietą. W pracy coś mi się udało albo nie. Nigdy nie byłam traktowana inaczej z powodu płci. Kiedy był u nas rozpisywany konkurs na dwie profesury, jedyny raz się uparłam, żeby zachować ten styl – wchodzą koleżanka i kolega profesor. Zarządzamy wydziałem zespołowo, ale pierwszy raz w historii na zewnątrz reprezentuje nas kobieta. Cała czwórka nie może przecież wszędzie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Teatr, który wstrząsa

Najbardziej odkrywcze nowości sezonu 2017/2018 Każdego roku na afiszach teatralnych w Polsce pojawia się ponad 120 prapremier. W tym przeglądzie najbardziej obiecujących i odkrywczych nowości sezonu 2017/2018 uwzględniłem także „nowości drugiego obiegu”, a więc teksty odkurzone, takie jak „Mężczyzna” Gabrieli Zapolskiej, czy przerobione – jak „Myszy Natalii Mooshaber” Ladislava Fuksa, które po latach znalazły się w repertuarze i mogą zainteresować inne teatry. Tak czy owak tych odkryć (nie licząc monodramów, których tu nie uwzględniłem), zarówno dramatów oryginalnych, jak i adaptacji, o których warto pamiętać, zebrało się całkiem sporo. Wiele z nich dotyka tematów – i tak być powinno – żywych, bolesnych, choć teatrowi na ogół udaje się iść własną drogą, unikając bezpośredniego udziału w przepychankach politycznych. 1946, tekst i dramaturgia Tomasz Śpiewak, reżyseria Remigiusz Brzyk, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach Przedstawienie uczciwe w intencjach, przemyślane, silnie związane z teatrem kieleckim i Kielcami. Choć nie jest to teatr faktu, fragmenty spektaklu noszą taki charakter – zwłaszcza relacja ze szpitala, w którym ratowano ofiary, a częściej identyfikowano ciała pomordowanych Żydów. Nie jestem pewien, czy przedstawienie wybrzmiałoby tak silnie poza Kielcami, chociaż jego prezentacja na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych temu zaprzecza. Może więc ktoś

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Wesołe bufety teatralne

Czyli anegdoty o mistrzach z notesu Krystyny Gucewicz Część 1 Szymon Szurmiej Aktor na scenie i w życiu. Reżyserowanie świata wokół siebie miał we krwi, w genach, charakterze i temperamencie. Egzemplarz absolutnie niepowtarzalny. Osobowość tajemnicza i magnetyczna – wszystko to spowodowało, że napisałam książkę o Szymonie i żałuję tylko jednego: że nie zaakceptowano mojego tytułu: „Szymon sztukmistrz”. Za to zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie powstała płyta, na której Szymon nagrałby swoje żelazne anegdoty. Zapis brawury, niepowtarzalny kabaret jednego aktora, zabawny do zwariowania, bo taki był Szymon i jego nałóg rozsiewania śmiechu. Coś mi świta, że była o tym mowa, kiedy pisałam książkę o Szurmieju, człowieku instytucji, artyście i przyjacielu wielkiego serca. Każdego potrafił ująć swoim poczuciem humoru, awantury reżyserskie natychmiast wymazywał pojednawczym żarcikiem, rzucanym od niechcenia. Miał jakiś wewnętrzny kompas, który go przeprowadził przez naprawdę bujne życie, przez kraje, wojny i zesłania. A w każdej sytuacji szukał dystansu i pogody. Taki miał charakter. Nie pielęgnował w sobie nienawiści, narzekanie zostawiał innym. À propos narzekania. Opowiadał o niezadowolonym szewcu Morycu: – Oj, Pan Bóg źle urządził ten świat – narzeka Moryc. Żona wtrąca: – Chcesz powiedzieć, że wyszłoby lepiej, gdybyś ty urządzał? – Niektóre rzeczy na pewno lepiej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Lupa superstar

Chyba niewielu twórców ma dziś taki status jak Lupa? Obejmuję tym pytaniem także polskich pisarzy, muzyków, malarzy czy reżyserów filmowych – nie widziałam nigdy takiej miłości, takiego oddania. Może – przez chwilę – podobnym uczuciem obdarzano Janusza Głowackiego, ale to było dawno, wiele lat przed jego śmiercią, kiedy jeszcze chętnie grano w teatrach jego sztuki. Nigdy wcześniej nie widziałam, aby reżyser wchodzący na salę prób dostawał oklaski. Na stojąco. Na początek. Z miłości. Jako wyraz szacunku i szczególny gest zaufania. Obserwowałam pierwszy miesiąc prób do „Procesu” Lupy we wrocławskim Teatrze Polskim. Nikt się nie spodziewał wtedy, że „Proces” nie zostanie wystawiony, a dyrektorem teatru zostanie Cezary Morawski i tym samym teatr we Wrocławiu na dobrą sprawę upadnie. Pierwsze próby Lupy do nowego spektaklu to seminaria, lekcje interpretacji tekstu. Porównywanie przekładów, filozoficzne i językoznawcze wykłady, które w pewnym momencie przeradzają się w zbiorowe psychoterapie, lekcje historii, ćwiczenia intelektualne. Aż w końcu spotkania zamieniają się w eksperymenty: to podczas improwizacji rodzą się konkretne sceny, które możemy potem oglądać w teatrze podczas inscenizacji. Zanim spotkałam Krystiana Lupę, spotykałam reżyserów, którzy byli jego asystentami, poznawałam jego aktorów, z uwagą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Wiem! To pani, pani Basiu!

Ponoć Jarosław Kaczyński obejrzał dwa odcinki „Ucha Prezesa” i miał zastrzeżenia, że koty mleka nie piją Izabela Dąbrowska – aktorka W „Uchu Prezesa” ostro żartujecie z władzy. Wzięła pani udział w serialu ze względu na poglądy? – Jestem aktorką, która skupia się na powierzonym zadaniu. Tylko z uwagi na świetnie napisany materiał przyjęłam tę rolę. Widzowie jednak traktują udział w programie jako deklarację polityczną. Jak reagują, kiedy rozpoznają w pani panią Basię? – Jeżeli ktoś ma odwagę podejść, to się uśmiecha, uściśnie rękę, powie „Dzień dobry” i właściwie tyle. Nie ma nachalnych ani niemiłych reakcji. Kiedy przystępowała pani do pracy, nie było chęci dopiec rządzącym? – To program satyryczny, który ma uwypuklić pewne mechanizmy władzy i obśmiać je. Za „Uchem” stoi Robert Górski, który przecież wcześniej pisał „Posiedzenia rządu”, gdzie grał premiera i tak samo obśmiewał mechanizmy władzy, choć ostrze satyry wymierzone było w inną opcję polityczną. Taka jest domena satyryków i tylko tego należy się trzymać, bez względu na to, jakie filtry na naszą satyrę będą chcieli nakładać widzowie. Sam lubię „Ucho Prezesa” za to, że pokazujecie polityków z empatią, choć tak łatwo byłoby ich upokorzyć. Są w programie bardzo ludzcy. –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.