Tag "Teatr"

Powrót na stronę główną
Kultura

Warszawa zła i dobra

Porywające spektakle o stolicy

Na pozór wszystko te spektakle dzieli. „Mahagonny” w Teatrze Studio opiera się na songspielu Brechta/Weilla (1927), potem rozbudowanym do formy widowiska operowego. „Karnawał warszawski” Cyryla Danielewskiego grany w stołecznym Teatrze Komedia korzysta ze starego wodewilu (prapremiera 1905). Oba snują jednak opowieść o wielkim mieście. Mieście potworze, pełnym przemocy, niewolącym i pochłaniającym mieszkańców, ale też o mieście marzeniu, które przynosi swobodny oddech i wolność.

Songspiel Brechta/Weilla nie opowiada o Warszawie, pokazuje miejsce wyimaginowane, tytułowe Mahagonny, które wiele obiecuje, a potem niszczy skuszonych perspektywą sukcesu. Jego znakiem rozpoznawczym stał się „Alabama song” – w Studiu śpiewa go porywająco Ewa Błaszczyk: „Potrzebny nam byle jaki bar / Żeby można w nim whisky chlać i gin / Inaczej tylko grób inaczej tylko grób / Inaczej inaczej inaczej tylko grób”. Śmiały pomysł połączenia „Mahagonny” ze współczesnym songspielem „Afterparty” Kasi Głowickiej i songami do tekstów Bartosza „Fisza” Waglewskiego sprawia natomiast, że i „Mahagonny” można traktować jako figurę każdego wielkiego miasta. Tak zachwala swoją produkcję sam teatr: „Mahagonny, fikcyjne miasto w Europie lat 30. XX w. i współczesna Warszawa. Rewolucja przemysłowa, galopująca nowoczesność, wszechogarniający postęp. Muzyka i śpiew”.

Na scenie Teatru Studio i Mahagonny, i Warszawę symbolizuje klub fitness, w którym rozgrywa się ta opowieść o życiu bez barier, czerpaniu pełnymi garściami z przyjemności, ale i o cierpieniu, które za tym się kryje. Bohaterowie niezmordowanie poddają próbie swoją kondycję, tak ważną w pogoni za sukcesem. Ich utrudzenie słychać zwłaszcza w części drugiej widowiska, skomponowanej przez Głowicką, i w tekstach Waglewskiego. Dochodzą w nich do głosu krańcowe przemęczenie, utrata złudzeń, poczucie nienadążania za tempem życia narzucanym przez wielkie miasto. Szczególne wrażenie robi song influencerki w wykonaniu Natalii Rybickiej. Obietnica wielkiego miasta okazuje się złudą. Ten spektakl ma przebudzić, zachęcić do bacznego przyglądania się światu i stawiania sobie innych wymagań, z myślą o zagrożonej przyszłości.

Od takiego odstręczającego wizerunku Warszawy najwyraźniej stronił Danielewski. Na scenie Studia wielkie miasto, Warszawa, niewoli przybyszów, w Komedii zaś ich wyzwala. Utwory Brechta i Danielewskiego powstały mniej więcej w tym samym czasie, dzieli je zaledwie 20 lat – a zarazem przepaść. Łączy z kolei niemal kompletne zapomnienie. Wprawdzie wersja operowa „Mahagonny”, czyli trzyaktowa sztuka „Rozkwit i upadek miasta Mahagonny”, trafia co pewien czas na afisz w Polsce (po raz ostatni w Teatrze Muzycznym w Gdyni, 1982), ale wcześniejsza wersja koncertowa raczej nie. W zaciszu archiwum spoczywał też „Karnawał warszawski”, po raz ostatni

Bertolt Brecht, Kurt Weill, Kasia Głowicka, Bartosz „Fisz” Waglewski, „Mahagonny. Ein Songspiel/Afterparty”, reżyseria i scenografia Krystian Lada, Teatrgaleria Studio w Warszawie, premiera 8 grudnia 2024.

Cyryl Danielewski, „Karnawał warszawski”, reżyseria i adaptacja Sławomir Narloch, muzyka Jakub Gawlik, Teatr Komedia w Warszawie, premiera 3 stycznia 2025.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Fenomen Teatru STU

Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie sztuczna inteligencja sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem i prawdziwym aktorem

Krzysztof Jasiński – twórca legendarnego Teatru STU

Teatr przeżywał rozmaite lęki o swoją przyszłość. Wiek temu zagrażało mu kino, potem telewizja, a teraz sztuczna inteligencja?
– Pojawiają się takie opinie. Temat nabrzmiewa, a z każdym dniem obecność sztucznej inteligencji staje się coraz bardziej odczuwalna. Jedni lękają się, że ich zastąpi, drudzy liczą, że wzbogaci możliwości teatru. To ci, którzy wiążą z AI nadzieję na nasycenie teatru nowoczesnością. Są już w Europie spektakle ze sztuczną inteligencją w roli głównej. Zaangażowani w nowinki chcą zaprząc AI do roboty, choć zwykle w tych planach lekceważą najważniejszy podmiot.

Mianowicie?
– Słowo ucieleśnione. AI jest operatorem w zasobie słów, ale nie zastąpi żywego aktora. Fenomen teatru polega na tym, że mamy do czynienia ze specyficznym kontaktem międzyludzkim, często dość intymnym. Tu AI będzie bezsilna. Teatr jest po przeciwnej stronie – świat wyobraźni rozkwita raczej w krainie ducha. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę, jak zdycha dekonstrukcja, postmodernistyczny paradygmat. Jakąś rolę odegrał, nie przeczę, namieszał w humanistyce i sztuce, ale już jest anachroniczny.

Ze słowem w teatrze bywa różnie.
– Obserwujemy klęskę słowa, i to na wszystkich poziomach. Wyrzucono autora, próbując zastąpić go dramaturgiem albo nawet zespołem dramaturgów. Szkoły aktorskie już nie potrafią uczyć mówienia – młodzi aktorzy nie wiedzą, co to jest słowo ucieleśnione, metafizyka słowa. Mówią niewyraźnie, nie znają wagi samogłosek i ich szczególnej roli w przenoszeniu emocji. Niepotrzebny im taki warsztat, wystarczy mikrofon – i już słychać.

Może i słychać, ale co?
– Otóż to! Mikrofon deformuje relację aktor-widz. Siedzę w teatrze, który ma większą scenę, i nie wiem, kto mówi, bo słyszę w głośnikach. Słyszę radio, a nie żywego człowieka. Ale jest coś ważniejszego, co jest tajemnicą słowa – słowo ucieleśnione przez aktora. Jeśli jest przetworzone, oderwane od ciała – magia słowa ginie. Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie AI sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem, aktorem – magiem słowa. Elita, która przywróci kontakt z żywym słowem, wyłączy mikrofony, prąd i wróci do tradycyjnej, misteryjnej funkcji teatru – w większym stopniu, niż to dzisiaj bywa.

Czy słowo zawsze było dla pana jądrem teatru?
– Niewiele o tym mówiłem, bo nikt mnie o to nie pytał. Miałem szczęście, że kiedy jako „spadochroniarz” niespodziewanie wylądowałem w Krakowie, dyrekcję Starego Teatru sprawował jeszcze Władysław Krzemiński. Od tego czasu znałem wszystkich jego dyrektorów, a z niektórymi się przyjaźniłem. Stary Teatr zawsze był nowoczesnym teatrem dramatycznym. Zanim zapisano mnie do szkoły teatralnej, odwiedzałem Teatr 13 Rzędów w Opolu. Potem, już w Krakowie, poznałem bliżej Waldemara Krygiera, współpracownika Jerzego Grotowskiego – rzadko dzisiaj się go wspomina, a był malarzem, kostiumografem, wykonywał plakaty dla Grotowskiego, pamiętne linoryty do „Apocalypsis cum figuris”. Wtedy z Jerzym Gurawskim pomagał Grotowskiemu kształtować przestrzeń spektakli, architekturę, plastykę. To był czas, kiedy Grotowski przywiązywał jeszcze wagę do słowa, jego współpracownicy prowadzili lekcje wymowy. Kolegowałem się z nim przez kilka lat i pamiętam eksperymenty z rezonatorami ciała. Wtedy jeszcze Grotowski powoływał się na tradycję Reduty Juliusza Osterwy, potem po prostu opuścił teatr.

A mnie wymowy w szkole teatralnej uczyła Halina Gallowa, żona Iwona Galla, aktorka Reduty. Potem naszą nauczycielką była Danuta Michałowska, ukształtowana w Teatrze Rapsodycznym Mieczysława Kotlarczyka, wielkiej szkole słowa scenicznego. Kotlarczyk nawiązywał do niemieckiej metody sprachgestaltung, opracowanej w latach 20. ubiegłego wieku przez Rudolfa i Marię Steinerów. Ich nowe podejście do języka zainspirowało wielu twórców i pedagogów teatru. Sam Kotlarczyk wydał książkę „Sztuka żywego słowa. Dykcja, ekspresja, magia” (Rzym, 1975). W Polsce cenzura nie chciała puścić trzeciego rozdziału, „Magia”, i całość ukazała się dopiero w Watykanie nakładem Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego z przedmową Karola Wojtyły.

Wracając do „moich uniwersytetów” – w PWST wiersza uczył mnie Jerzy Merunowicz, dawał mi nawet „prywatne” lekcje. A sprawa była prosta: zamiłowanie do mowy wpoił mi w liceum znakomity nauczyciel łaciny – do dzisiaj z pamięci mogę recytować fragmenty Owidiusza.

Podobno potem sam pan dawał lekcje wymowy?
– Dokształcałem aktorów – zwracałem uwagę na wymowę, a tak naprawdę na to, jak to jest z tą magią słowa, jakie są podstawowe tajemnice sztuki aktora. Młode pokolenie postmodernistyczne, które teraz króluje na scenach, nie ma zielonego pojęcia, czym jest metafizyka słowa w teatrze.

Brakuje dawnych mistrzów?
– Bardzo nam brakuje Jerzego Treli – mieliśmy wspólne plany. Na jubileusz 60-lecia STU przygotowuję spektakl oparty na „Fauście” Goethego. Dostrzegłem inspirujące paralele. Goethe pracował 60 lat nad „Faustem”, STU właśnie obchodzić będzie 60-lecie.

Jerzy Trela kilkanaście lat grał mistrzowski monodram „Wielkie kazanie księdza Bernarda” Leszka Kołakowskiego. Jak trzeba było jakiegoś demona czy ducha albo samego diabła zagrać, to Jerzy Trela był najlepszy. W „Hamlecie” Duch Ojca, w „Weselu” Chochoł – i dalej w „Wyzwoleniu” i „Akropolis”, bo graliśmy cały tryptyk pod wspólnym tytułem „Wędrowanie”. „Hamlet” jest już grany przez 25 sezonów i bezcielesny głos Jerzego Treli elektryzuje przedstawienia.

Ale już wcześniej grzmiał z wawelskiej wieży: „Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony” w trakcie widowisk podwawelskich, kiedy podczas wianków krakowskich gromadziło się 200 tys. ludzi. Teraz w scenariuszu „Fausta” zatrudnimy sztuczną inteligencję, żeby mówiła głosem Treli. To będzie mefistofeliczny, cyfrowy głos Jerzego Treli – inaczej mówiąc, diabelska robota.

Czyli sztuczna inteligencja jednak na coś się panu przyda.
– Owszem, będzie służyła, nabierze lucyferycznych znaczeń, będzie na swoim miejscu.

Często powtarza pan nazwisko Wyspiańskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Teatr 2024: karuzela z przesiadkami

To był sezon rozpędzonej zmiany personalnej, nowego otwarcia Teatru Telewizji i kilku zaskakujących odkryć repertuarowych

Kręci się w koło

Zaczęło się od odwołania Moniki Strzępki z dyrekcji warszawskiego Teatru Dramatycznego (5 stycznia 2024 r.). Na stanowisku dyrektorki przetrwała niewiele ponad rok. Ciemne chmury gromadziły się, zanim jeszcze weszła do gabinetu dyrektorskiego, ale spór osiągnął temperaturę wrzenia, kiedy się okazało, że koncepcja tzw. kolektywu kierowniczego, mającego stać na czele teatru, przerodziła się w swoje przeciwieństwo.

Tymczasem w krakowskim Teatrze Słowackiego powstał autentyczny kolektyw – zespół poczuł się jednością, poddawany presji urzędu marszałkowskiego, i doprowadził do zakończenia sporu wokół dyrektora Krzysztofa Głuchowskiego (powodem było głównie wystawienie „Dziadów” w reżyserii Mai Kleczewskiej), a także do jego nominacji na następną kadencję.

Karuzela zmian rozkręciła się, gdy po odwołaniu Strzępki nie udało się rozstrzygnąć konkursu na dyrekcję Dramatycznego – ratusz nominował więc Wojciecha Farugę i Julię Holewińską, duet sprawujący kierownictwo w Bydgoszczy, na który już psioczą kapryśnicy z powodu adaptacji „Fausta” w Teatrze Narodowym. Ich nominacja spowodowała zmiany w Bydgoszczy. Z kolei rezygnacja dyrektora Jakuba Skrzywanka w związku z powołaniem go na szefa artystycznego Starego Teatru w Krakowie wywołała konieczność zmiany dyrekcji w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, gdzie – powołany zaledwie rok wcześniej – obiecywał pozostać do końca kadencji. Podobnie odejście dyrektor Doroty Ignatjew z łódzkiego Teatru Nowego na naczelną do Starego otworzyło konieczność poszukiwania nowej dyrekcji w Łodzi. Gdzie zresztą niemal jednocześnie z fotela dyrektora Teatru Jaracza zrezygnował Michał Chorosiński.

Poza tym po ponad 40 latach z warszawskiego Teatru Współczesnego odszedł Maciej Englert – aż dziw, że na pożegnalnym spektaklu zabrakło najwyższych przedstawicieli władz stolicy, przypadek nadzwyczaj długiej kadencji Englerta należy do fenomenów, a Współczesny pod jego dyrekcją długo pozostawał niedoścignionym wzorcem dla innych teatrów.

Można by tę listę ciągnąć, bo czekają nas kolejne nominacje. A niejako po drodze wymieniono w konkursowym tempie redaktorów „Teatru” i „Dialogu” oraz dyrektorkę Instytutu Teatralnego. Uff!

 

Ta piękna Zośka

Zajrzyjmy teraz do teatru nie od kuchni, ale od widowni. Reżyser Marcin Wierzchowski chętnie poszukuje źródeł naszych lęków i uwikłań w przeszłości. Tym razem w spektaklu „Piękna Zośka” Teatru Wybrzeże sięgnął do kroniki kryminalnej z okresu międzywojennego, kiedy w podkrakowskiej wsi pod ciosami męża zginęła Zośka Paluchowa. Tragedia na miarę Wyspiańskiego odtwarza mroczny obraz przemocy wobec kobiet, zaciskającej się niczym garota na szyi bohaterki. Zośka rwie się do życia, do Krakowa, do swobody. Ale dla władzy męża to zagrożenie. Widzów i recenzentów zachwyciła forma przedstawienia, wyrównana gra całego zespołu i wiarygodne kreacje odtwórców ról małżeństwa Paluchów: Karoliny Kowalskiej jako Zośki i Piotra Biedronia – Macieja. Spektakl obsypany został nagrodami, zyskując niebywały rozgłos i przypominając, że Teatr Wybrzeże szczyci się jednym z najmocniejszych zespołów aktorskich w kraju.

 

Gombrowicz w lustrze swojego roku

Teatr nie po raz pierwszy przesypia jubileusz Gombrowicza – może dlatego, że Gombrowicz do jubileuszy nie bardzo pasuje. Honoru domu broniła „Iwona, księżniczka Burgunda”, oryginalna inscenizacja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Warszawski Teatr Capitol zaprasza na niezapomniany DISCO Sylwester

  Warszawski Teatr Capitol zaprasza na niezapomniany DISCO Sylwester – wieczór pełen sztuki, śmiechu i świetnej zabawy. Wejdź w Nowy 2025 Rok z teatralnym rozmachem! Brawurowe komedie, gwiazdorskie obsady, niezliczone toasty i radosne wiwaty –

Kultura Wywiady

Artystką się bywa

Te wyjątkowe momenty są ulotne i najczęściej poprzedzone ogromną pracą

Justyna Sieńczyłło – aktorka teatralna i telewizyjna, dyrektorka naczelna i artystyczna warszawskiego Teatru Kamienica, który założyła z mężem Emilianem Kamińskim

Artystka nie kojarzy się z walką, raczej z wrażliwością.
– Mój mąż mawiał, a ja się do tego przychylam, że artystką się bywa. Nasz zawód jest przede wszystkim jednak rzemiosłem, w dużej mierze polega na warsztacie. Artysta to wielkie słowo. Te wyjątkowe momenty są ulotne i najczęściej poprzedzone ogromną pracą. Ale dla nich warto uprawiać ten zawód. Takie pojedyncze chwile przeżyłam, grając ukochany spektakl męża i mój „Wiera Gran” w reżyserii Barbary Sass, o pełnej determinacji kobiecie, która musiała stoczyć niejedną ciężką walkę… (…) W kawiarni, w której siedzimy, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej występowała Wiera Gran. Akompaniował jej Władysław Szpilman. Po drugiej stronie, przy alei Solidarności, kiedyś ulicy Leszno, znajdowała się Cafe Sztuka. Tam z kolei Wiera śpiewała już w czasie wojny, w trakcie pobytu w getcie warszawskim. Słuchacze na widowni pili gorącą wodę, ewentualnie stać ich było na kawałek chleba. Ale przede wszystkim słuchali piosenek Wiery i dzięki nim przenosili się mentalnie i emocjonalnie do innego świata. W tych krótkich chwilach mur oddzielający getto od strony „aryjskiej” nie istniał! To była walka tych ludzi o każdą minutę życia. (…)

Dostałaś za tę tytułową, wielką rolę nominację do Feliksa, jednej z najważniejszych nagród teatralnych w Polsce.
– To miłe, ale dla mnie największą nagrodą jest to, że w teatrze komediowym ten dramatyczny spektakl jest dla ludzi czymś więcej niż przedstawieniem. Często słyszę po nim od widzów, że im pomogłam, dotknęłam ważnych strun, a nawet, że wyleczyłam z traumy. Niezwykle budujące jest, że gramy ten tytuł już od 12 lat. Nie zdejmujemy go z afisza.

Inną walczącą kobietą, o której zrobiłam spektakl w Kamienicy, była Pola Negri. Wybitna artystka, która przed wojną mieszkała tuż za rogiem, przy Elektoralnej. Oddajemy tu cześć i honor wielu wybitnym artystkom i artystom. Widzowie mówią o nas, że Kamienica to najbardziej warszawski teatr w Warszawie. Na tym bardzo zależało Emilianowi, cieszę się, że nasi widzowie to doceniają. (…)

Walczysz każdego dnia. Na jakich poziomach?
– Jeśli musisz coś zrobić i wiesz, że tylko ty możesz tego dokonać, bo liczą na ciebie inni, to możesz naprawdę dużo! Nawet przenosić góry. Zdajemy egzamin każdego dnia. Czasem prostszy, czasem trudniejszy. Kiedy wchodziłam do zawodu dwadzieścia kilka lat temu, miałam zupełnie inne doświadczenia i oczekiwania, i inne walki do stoczenia niż teraz, jako matka dwóch dorosłych synów, jako dyrektorka teatru, której zmarł mąż, jako aktorka. Życie stawia na naszej drodze przeszkody skrojone na naszą miarę. Czasami ludzie mnie dopytują: jak dałaś radę? (…) Gdybyś mnie o to zapytała 20 lat temu, gdy Emilian zaczął już realnie tworzyć wymarzony przez siebie teatr, odpowiedź byłaby inna. Spodziewałam się, że będzie ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak. On też się tego nie spodziewał. Bagaż odpowiedzialności, który dźwigamy, rośnie z roku na rok. Zatrudniamy ludzi, którzy z tej pensji utrzymują siebie i swoje rodziny. To wielka odpowiedzialność.

A wracając do mojej walki, to walczę również o to miejsce, o tę kamienicę. Nie jest tajemnicą, że lata temu pojawiła się grupa ludzi, która chciała przejąć przestrzeń Teatru Kamienica na inne cele. To nie jest nasza własność, tylko wspólnoty mieszkaniowej, która wynajmuje piwnicę pod działalność teatru. Stan prawny jest skomplikowany. Miasto ma większość praw własności w tej przestrzeni. Teraz walczymy o to, aby móc odkupić choć część tej przestrzeni, którą zajmuje Teatr Kamienica, bo to sprawi, że nie będzie nas można stąd usunąć i już nikt z dnia na dzień nie będzie próbował zabetonować naszych drzwi, jak to się działo kilka lat temu. Sprawa ciągnie się i wyniszcza nas od lat, ale my się nie poddamy. Teraz, gdy Emiliana już nie ma, walczę ja. (…) Rozmawiam z urzędnikami, z aktorami, z dziennikarzami, muszę działać.

Latem 2003 r. Emilian Kamiński przyszedł do ogrodu przy waszym domu, gdzie akurat siedziałaś z przyjaciółką. Oznajmił, że ma pomysł na Teatr Kamienica.
– Wtedy w ogóle nie było to oczywiste. Nikt w Polsce nie zbudował prywatnego teatru, własnymi rękami. Tak, własnymi, bo Emilian już jako nastolatek ciężko pracował, m.in. na budowach, przy rozładunku wagonów z węglem, i te wszystkie umiejętności, które posiadł we wczesnej młodości, wykorzystał przy tworzeniu teatru. Jego marzenie dotyczące własnego teatru też nie rozpoczęło się tamtego lata w 2003 r. Kiedy w PRL Emilian był etatowym aktorem Teatru Ateneum w Warszawie, do Polski przyleciał Joseph Papp, producent amerykański. Zobaczył Emiliana na scenie, zachwycił się jego talentem i charyzmą. Zaprosił go jako jedynego aktora z teatru na obiad, wraz z ówczesnym dyrektorem Ateneum,

Fragmenty rozmowy z książki Magdaleny Kuszewskiej Wojowniczki, Lira, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Prapremiera tekstu: Ferajna! Zupełnie Inny Świat

28.11.2024 w Teatrze XL imienia Artystów Zaangażowanych Teatr XL zapisuje się w historii teatru polskiego autorskim repertuarem. Zazwyczaj tematyka prapremier dramatów, wiąże się z reprezentatywnym społecznie doświadczeniem, które wywarło wpływ na percepcję twórców i stało

Kultura Wywiady

Aktor uczy się każdego dnia

Chciałbym doświadczyć spektaklu nie do uratowania

Łukasz Simlat – (ur. w 1977 r.) w 2000 r. ukończył Akademię Teatralną w Warszawie. W latach 2007-2010 związany z Teatrem Powszechnym, a w latach 2012-2016 z Teatrem Studio. Od 2022 r. jest członkiem zespołu Ateneum. Współpracował z wieloma innymi warszawskimi teatrami. Za drugoplanowe role w „Zjednoczonych stanach miłości” i „Amoku” otrzymał nagrody na FPFF w Gdyni. Drugoplanowa kreacja w „Bożym Ciele” przyniosła mu Orła.

W ostatnich latach jesteś bardzo aktywny zawodowo i współpracujesz z czołowymi polskimi reżyserami. Wszedłeś w najlepszy etap kariery?
– Czuję się dobrze w obecnym momencie kariery. Ludzie mnie różnie odbierają, nie jestem zaszufladkowany, staram się bawić swoim zawodem w całej rozciągłości, od komedii po dramat. Przede wszystkim chcę, żeby praca mnie satysfakcjonowała, bo przyniesie to najlepszy efekt przed kamerą i dam radość widzom. Nieposkromione aktorskie ego każe jednak cały czas czekać na to, co jest za zakrętem. Niewiadoma daje rodzaj adrenaliny, bo pytamy, jaki będzie następny projekt i kiedy się przydarzy. Ogólnie jest dobrze, warto wychodzić z domu i czasem schylać się po najmniejsze role, zwłaszcza jeśli są równie ciekawe jak epizod w „Kosie”. W naszym zawodzie trzeba szukać frajdy i korzystać z pomocy wyobraźni, która pozwala oszacować, jaki film może powstać. Cała praca odbywa się przed wejściem na plan. Dopiero w trakcie zdjęć zderzamy nasze potrzeby i pomysły z rzeczywistością.

Wydaje się, że starannie dobierasz role. Można w Polsce pozwolić sobie na odrzucanie słabszych propozycji?
– Czytałem raz wywiad z Seanem Pennem, który był w szczytowym momencie kariery, niedługo po odebraniu Oscara za „Rzekę tajemnic”. Wzruszyło mnie, jak aktor powiedział, że scenariusz „Obywatela Milka” wyciągnął ze sterty 50 tekstów leżących na biurku i pomyślał: „To jest ten szczęśliwy reżyser, do którego się uśmiecham”. Nie jestem w tak uprzywilejowanej sytuacji jak Penn. Odrzucam propozycje, które mnie kompletnie nie interesują, są opakowane w rodzaj złej emocji albo dotykają tematu, którego nie należy moim zdaniem promować. Czasem z przymusu, gdy dostaję nie do końca satysfakcjonujący tekst, staram się nałożyć na niego własne pomysły, aby rozwinąć postać. Może twórcy mnie posłuchają i stwierdzą, że warto coś zmienić? Za każdym razem rozpoczynam nową przygodę, która zależy od koncepcji scenariusza i wizji reżysera.

Co najbardziej zafascynowało cię w scenariuszu „Sezonów”, które opowiadają o parze aktorów pracujących w małym teatrze i przeżywających kryzys małżeński?
– Czytając tekst, miałem wrażenie, że każdą scenę przeżyłem, byłem jej świadkiem, słyszałem, że się zdarzyła, albo wierzę, że mogłaby się zdarzyć. Znam środowisko teatralne i realia ciasnych korytarzy, wiem, jak cały organizm pracuje na zapleczu, podczas prób lub w trakcie spektaklu. Elementem, który chyba najbardziej mnie ujął i przyciągnął do pracy z Michałem Grzybowskim, była mieszanka gatunkowa. Lubię się poruszać w konwencji komediodramatu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Premiera „Boeing Boeing” oraz jubileusz Mikołaja Krawczyka w Teatrze Capitol.

W Teatrze Capitol, odbyły się dwa pokazy premierowe hitowej komedii w reżyserii Wojciecha Adamczyka – „Boeing Boeing”. Druga uroczysta premiera połączona była z jubileuszem 30-lecia pracy artystycznej Mikołaja Krawczyka.   Pełna sala, salwy

Kultura

Największy teatr wrócił do gry

Sceptycy powątpiewali, czy uda się reaktywować Teatr TV, który przecież lata dominacji ma za sobą

Milionowa (czasem nawet kilkumilionowa) widownia Teatru TV to dawne dzieje. Teraz oglądalność niektórych spektakli zbliża się do pół miliona widzów. Ale i ten wynik jest zgoła fantastyczny, jeśli pamiętać o parokrotnie niższej średniej oglądalności teatru małego ekranu w ostatnim sezonie za poprzedniego kierownictwa (189 tys.).

Fascynująca technicznie transmisja musicalu „1989” z Teatru im. Słowackiego w Krakowie (koprodukcja z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim) zebrała nawet w najwyższym momencie oglądalności ponad 800 tys. widzów. Aby osiągnąć taki wynik, teatr tzw. żywego planu o przeciętnej pojemności 250 miejsc na widowni musiałby nieprzerwanie grać przez rok przy kompletach każdego wieczoru. Wiadomo, że to nieosiągalne, więc słowa: „Witam po premierze w największym polskim teatrze”, powtarzane po każdej emisji teatru telewizyjnego przez prowadzącą pospektaklowe rozmowy, znajdują pełne potwierdzenie w rzeczywistości.

Nowa jakość

Jednak liczy się nie tylko ilość, a przynajmniej nie musi ona być kryterium najważniejszym, bardziej waży nowa jakość oferowanej produkcji. Już widać wyraźną zmianę jakościową – na ekranie pojawiły się od dawna niewidziane gwiazdy, wrócili nieobecni przez lata twórcy. Dość przypomnieć znaczący monodram Krystyny Jandy „Zapiski z wygnania”. Kierownictwo TVP w likwidacji (o paradoksie!) nie szczędzi sił ani środków, aby tchnąć w Teatr TV nowego ducha i zapewnić mu godziwe warunki rozwoju. Wreszcie skończył się czas, kiedy prezesi TVP przy każdej okazji, kiedy tylko bywała mowa o misji, chwalili się realizacjami w Teatrze Telewizji, ale jednocześnie nie ustawali w wysiłkach, aby tę produkcję zepchnąć w kąt, a najlepiej ukrócić.

Na razie zmiany są zachęcające. Wprawdzie malkontenci narzekają, że znaczna część pokazywanych tytułów to rejestracje spektakli zrealizowanych w teatrach publicznych, a nawet prywatnych, a produkcje własne dopiero zaczęły dawać o sobie znać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Premiera komedii muzycznej na nowej scenie Teatru Kapitol

KAZADI, PAKOSIŃSKA I POLEWANY ROZBAWIŁY PUBLICZNOŚĆ!     W poniedziałek, 7 października, na nowo otwartej scenie „Foskal 11 Jedzenie i Sztuka” odbyła się premiera komedii muzycznej „Razem czy osobno?”, na której nie zabrakło gwiazd polskiego show-biznesu. Spektakl, w którym wystąpiły