Tag "Turcja"
Więcej niż plaża
W Turcji można zmienić nos, stan cywilny, a czasem – pod wpływem serialu – także wiarę
Korespondencja z Turcji
W folderach turystycznych i wpisach na oficjalnym instagramowym profilu GoTürkiye nic się nie zmieniło. Piaszczyste plaże, zapierające dech w piersiach zabytki, zbocza porośnięte krzewami herbacianymi, wirujący derwisze w Konyi i skalne kominy Kapadocji, nad którymi unoszą się kolorowe balony wypełnione gorącym powietrzem. Taką wizję kraju ma przeciętny turysta. Choć nikt z tym nie walczy, Turcja chce jednak czegoś więcej. Turystyka serialowa, medyczna i ślubna to prężnie rozwijające się gałęzie „przemysłu”.
Jako że Turcja to drugi po Stanach Zjednoczonych producent seriali telewizyjnych, studia, w których kręcone były takie hity jak „Diriliş Ertuğrul” czy „Kuruluş Osman” (o protoplastach dynastii Osmanów; choć nie były – jak „Wspaniałe stulecie” czy „Inna ja” – wyświetlane w polskiej telewizji, mają rzesze fanów, którzy gromadzą się na internetowych grupach i samodzielnie tłumaczą seriale na polski), wizytowali nawet czołowi politycy, w tym prezydent Recep Tayyip Erdoğan. Roi się też w nich od turystów z innych krajów – a państw, w których wyświetlane są tureckie hity, jest 170. Dr Gökçe Özdemir, kierowniczka Katedry Zarządzania Turystyką Uniwersytetu Yaşar w Izmirze, potwierdza w rozmowie z mediami, że seriale zwiększają zainteresowanie turystów Turcją.
W 2024 r. odnotowano 15-procentowy wzrost liczby turystów z krajów, do których sprzedawane były seriale, szczególnie z Bałkanów i krajów arabskich. Liczba gości z Bośni Chorwacji, Kosowa, Serbii, Bośni i Hercegowiny wzrosła niemal dwukrotnie. Tamtejsze biura podróży oferują więc kilkudniowe wycieczki, przede wszystkim po Stambule, podczas których turyści odwiedzają głównie serialowe zakątki. Także niektóre linie lotnicze reklamowały połączenia z Turcją serialowymi odwołaniami. Władze zacierają ręce, widząc w serialach nie tylko szansę dla turystyki, ale i coś znacznie ważniejszego.
– Głos Turcji musi dotrzeć do wszystkich zakątków świata i zaprowadzić pokój i braterstwo, opowiedzieć światu o klimacie tolerancji panującym w Anatolii – deklarował swego czasu Nuri Ersoy, minister kultury i turystyki. – Tureckie seriale mają ogromne znaczenie w przybliżaniu naszej kultury.
Ma rację. Media społecznościowe ekscytują się każdą osobą, która twierdzi, że dzięki produkcjom znad Bosforu przeszła na islam.
Serialowa turystyka uprzykrza jednak życie przewodnikom. – Pytania o to, gdzie jest komnata, w której w serialu „Wspaniałe stulecie” Hürrem pobiła się z Mahidevran, albo gdzie jest stolik, przy którym sułtan wykonał pierścionek dla ukochanej, są na porządku dziennym – mówi przewodniczka Damla Arslan. – Trudno wytłumaczyć, że to tylko serial, do tego kręcony w studiu, nie w pałacu.
Wyjaśnienia nie wszystkich zrażają. Magia ekranu działa i sprawia, że nad Bosfor pod wpływem tych produkcji przybywają nie tylko turyści, ale i zagraniczni studenci. Pod koniec września poinformował o tym dziennik „Hürriyet”, cytując rektora Uniwersytetu Anatolijskiego
Światowy fenomen
Seriale znad Bosforu to społeczne, historyczne i propagandowe lustro współczesnej Turcji
Czym się różnią skwery z osiedlowymi ławkami w bośniackim Mostarze, Władywostoku, Santiago de Chile czy Piotrkowie Trybunalskim? Na pierwszy rzut oka – wszystkim. Inne otoczenie, pogoda i przyroda, inne języki plotkujących na ławeczkach mieszkańców. Jest jednak coś, co od kilkunastu lat, tych znudzonych codziennością ludzi, łączy. Tym międzykontynentalnym spoiwem są tureckie seriale.
W wielu krajach te tasiemcowe produkcje, jak „Wspaniałe stulecie” (139 odcinków), nazywane są operami mydlanymi. W Turcji takie określenia spotykają się z – mniej lub bardziej gwałtownym – sprzeciwem.
Dr Arzu Özturkmen, historyczka i socjolożka z Uniwersytetu Boğaziçi w Stambule, w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” tak określiła te produkcje: „To, co Turcja daje współczesnej telewizji, to na pewno nie opera mydlana, telenowela ani jakiś dramat kostiumowy. To nic innego jak dizi, co po turecku znaczy po prostu serial. To »gatunek w trakcie rozwoju«. Cechuje go wielka różnorodność tematyczna, unikatowa narracja, wykorzystanie przestrzeni i muzyka. I w tym tkwi tajemnica popularności naszych seriali”.
Kosmiczne zyski i niechęć prezydenta
Od lat 2005-2006 tureckie seriale przeżywają prawdziwy bum. Ich sukces jest tak wielki, że początkowo nawet samym producentom i aktorom trudno było weń uwierzyć. Według Tureckiego Związku Eksporterów Usług (Türkiye Hizmet Ihracatçıları Birliği) są one dziś wyświetlane w prawie 180 krajach. W 2023 r. obroty tureckiej branży filmowej, głównie serialowej, wyniosły ok. 600 mln dol., a w 2024 r. zbliżyły się do miliarda. Wszystko wskazuje na to, że ten rok przyniesie Turcji jeszcze większe zyski. Zdaniem tureckiego ministra handlu Ömera Bolata na początku 2025 r. tureckie seriale „na bieżąco” oglądało 800 mln widzów na wszystkich kontynentach.
Wśród pierwszych importerów tureckich tasiemców znalazły się – co nie dziwi – kraje ze świata muzułmańskiego: Azerbejdżan i Kazachstan. Takie tytuły jak: „Ezel”, „Tysiąc i jedna noc” „Czarna perła” oraz „Wspaniałe stulecie” szybko stały się hitami na Bałkanach, głównie w Bośni i Hercegowinie. Także w Rosji, choć seriali produkuje się tam bez liku, tureckie wyrugowały rodzimą produkcję. Kilka lat temu podobnie było w Ameryce Łacińskiej i Środkowej. Tamtejsze seriale, znane także w Europie, szybko ustąpiły miejsca tureckim.
Według Parrot Analytics, firmy analitycznej zajmującej się globalnym rozwojem branży rozrywkowej, popyt na tureckie seriale w latach 2000-2024 wzrósł niemal 200-krotnie!
Organ nadzorujący media – RTÜK – podaje, że Turcy oglądają telewizję średnio przez cztery godziny dziennie, a znaczną część tego czasu poświęcają na rodzime seriale w tzw. prime time, przy czym ponad 70% tureckich gospodarstw domowych korzysta z serwisów streamingowych.
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan nie kryje pogardy dla tej twórczości. Niektóre seriale są wręcz według niego zagrożeniem
Więcej niż trunek
W Grecji ouzo, w Turcji – yeni raki, w Bułgarii – mastika. Wszystkie pachną słońcem i anyżkiem
W gorące, letnie dni, których z każdym rokiem w Polsce przybywa, chętnie sięgamy po coraz to nowsze odmiany piw i cydrów. O ile te pierwsze często goszczą na naszych stołach, o tyle cydry – jabłkowe, gruszkowe, brzoskwiniowe – które przecież coraz śmielej zapełniają sklepowe półki, w naszych domach zobaczyć można rzadziej. Trudno o jednoznaczną odpowiedź, dlaczego tak się dzieje, o tym, że jesteśmy jabłkową i gruszkową potęgą, nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Tymczasem przeciętny Polak wypija rocznie mniej niż litr cydru o zawartości alkoholu 4,5%, podczas gdy np. Anglicy wypijają 16 litrów na osobę.
Niemal zupełnie nieznany pozostaje zaś u nas „król letnich stołów”, anyżkowy destylat, w Polsce niesłusznie i myląco nazywany wódką, produkowany z wytłoków winogronowych z dodatkiem – co czyni go wyjątkowym – anyżku. Już sam ten fakt nakazuje daleko idącą ostrożność w klasyfikowaniu anyżkowego tercetu: ouzo (w Grecji), yeni raki (w Turcji i Azerbejdżanie) i mastiki (w Bułgarii). Być może najtrafniejszym określeniem tego alkoholu byłoby aromatyzowane brandy.
W nielicznych sklepach, które oferują ten alkohol w Polsce, znajdziemy go raczej przy koniakach i francuskim calvadosie, a nie obok wódek. Anyżkowy destylat jest dość mocny – zawartość alkoholu wynosi najczęściej 38-40%, choć w Bułgarii natrafimy też na mastikę o mocy 47-48%. Mogłoby więc się wydawać, że w czasie letnich upałów nie będzie dobrym rozwiązaniem. Jednak spożywający go, od Słowenii po wschód Turcji czy nawet Zakaukazie, rzecz jasna w umiarkowanych ilościach, zgodnie twierdzą, że ten schłodzony trunek stanowi doskonałe orzeźwienie. Picie go w ilościach większych niż szklaneczka z dodatkiem lodu nie ma sensu. Chodzi nam w końcu o smak, aromat i odpowiednio dopasowany do danej potrawy aperitif.
Opisując turecką yeni raki, warto pamiętać, że na całych Bałkanach najpopularniejszym od wieków destylatem z owoców jest rakija, robiona najczęściej z winogron czy śliwek. W Turcji także – choć w mniejszym stopniu – rakija, po turecku raki, jest konsumowana. Z kolei yeni raki (tur. yeni oznacza nowy) sama w sobie jest konkretną marką, która zyskała ogromną popularność – tak wielką, że dziś wszędzie na świecie, pisząc czy mówiąc o tureckiej anyżówce, używa się słów yeni raki.
Z wyżej wymienionych anyżkowych napitków zdecydowanie największą karierę zrobiło jednak greckie ouzo. Mimo że dla większości znawców nie jest ono ani lepsze, ani gorsze od tureckich czy bułgarskich odpowiedników, od lat właśnie ouzo na wszystkich kontynentach jest kojarzone z greckim anyżkowym napojem alkoholowym.
Zarówno pod Akropolem, jak i w sąsiednich krajach bałkańskich ouzo i jego odpowiedniki to znacznie więcej niż napój. To symbol dziedzictwa kulturowego i tradycji Grecji, Bułgarii i Turcji. Na Bałkanach podkreśla głęboką więź między ludźmi, miłe spędzanie razem czasu przy stole. Dziś dla zapracowanych, ciągle gdzieś się śpieszących nacji Zachodu i Północy nie do końca jest to zrozumiałe.
Meze – bałkańskie delektowanie się
Historia i tradycje związane z anyżkowym alkoholem są zaskakująco stare. Pierwsze skuteczne próby stworzenia anyżkowego napoju alkoholowego na Bałkanach, głównie w Turcji, sięgają początku XVI w. Yeni raki, a u sąsiadów ouzo i mastika, błyskawicznie znalazły swoje miejsce w życiu kulinarno-społecznym całego ówczesnego imperium osmańskiego. Na przestrzeni wieków ouzo, yeni raki i mastika stały się nieodzownym elementem tamtejszych uroczystości. Jedną z charakterystycznych cech tego trunku jest to, że stworzono do niego bardzo bogatą paletę przekąsek. W Turcji czy Grecji, a w mniejszym stopniu w Bułgarii, niemal każdy wie, co do anyżkowego aperitifu pasuje, a co nie. Powstały małe przystawki, tzw. meze, które podróżujący do Hiszpanii porównają do popularnych tapas. Są ich dzisiaj setki, a na stoły trafiają wciąż nowe, coraz bardziej wymyślne.
Wróćmy jednak do samego trunku i sposobu jego konsumpcji. Ouzo i jego bałkańskie odpowiedniki spożywane są w dość dużych, przezroczystych szklaneczkach. Dużych, bo należy zostawić sporo miejsca na lód albo – co zdarza się rzadziej – lodowato zimną wodę. Nieschłodzonych ouzo, yeni raki czy mastiki nie warto nawet próbować! W niektórych lokalach na Bałkanach zdarza się, że po zamówieniu możemy dostać dwie szklanki – jedną na właściwy trunek, drugą na lód. Zamawiający sam decyduje, ile lodu chce wrzucić.
Po dodaniu lodu, ewentualnie wody, alkohol mętnieje i przypomina mleko. To mleczne zmętnienie pojawia się, ponieważ anyżek zawiera składnik, który nie rozpuszcza się w wodzie. W Bułgarii i w niektórych innych regionach Bałkanów to
Stambuł czeka na trzęsienie ziemi
Sejsmolodzy nie mają dobrych wieści dla metropolii
Korespondencja z Turcji
Przed meczetem Hagia Sophia jak zwykle tłum turystów oczekuje w karnej kolejce do kas. Po tym jak w 2021 r. muzeum znów stało się meczetem, wstęp przez kilka lat był darmowy, jednak ostatnio znów zmieniono decyzję. Darmowy dla wiernych pozostał wyłożony turkusowym dywanem parter świątyni, zwiedzający płacą za wstęp na galerię. Pnę się więc w górę, słuchając, jak przewodnik opowiada grupie turystów o planowanej renowacji Hagii Sophii.
Monumentalna budowla ma zostać zabezpieczona przed trzęsieniem ziemi, które czeka Stambuł w perspektywie kilku, kilkunastu, choć może dopiero kilkudziesięciu lat. Decyzję o zabezpieczeniu budowli podjęto po katastrofalnym trzęsieniu, które w 2023 r. nawiedziło południowy wschód Turcji, i ogłoszono po niedawnych wstrząsach w Stambule.
Sprawdzam szczegóły. Okazuje się, że architekci planują wzmocnić połączenia między półkopułami a centralną częścią budowli. Zdemontowane zostanie ołowiane pokrycie głównej kopuły i przeprowadzona będzie inspekcja stanu kolumn nośnych oraz podziemi. Zdaniem Hasana Fırata Dikera, kierownika prac, będzie to najprawdopodobniej największa renowacja w historii świątyni. O tyle trudna, że nie da się budować od podstaw, trzeba – twierdzi ekspert – działać w obrębie tych narzędzi, które są dostępne.
Wstrząs nad wstrząsami
Hagia Sophia to z pewnością najbardziej znany, ale niejedyny budynek w 16-milionowym mieście, który przygotowuje się na wstrząsy. Geolodzy od lat przestrzegają przed katastrofalnym trzęsieniem, które może dotknąć rejon morza Marmara. Geolog Naci Görür uważa, że groźba śmierci wisi dziś nad ok. 2,5 mln mieszkańców Stambułu. Trzęsienie, które wydarzy się prędzej czy później, zapewne będzie miało magnitudę od 7,2 do 7,6. Ekspert wyjaśnił dziennikarzom, że wstrząsy o takiej skali wyrządzą większe szkody niż trzęsienie, do którego doszło w lutym 2023 r. „Liczba ofiar śmiertelnych byłaby niewiarygodna. Zagrożonych jest 600 tys. mieszkań. Nie przystoi Republice Turcji, żeby tak wiele osób zginęło w trzęsieniu ziemi”, powiedział w programie telewizji Habertürk. Dodał, że choć geolodzy od lat zapowiadali trzęsienie ziemi na południu, mieszkańcy regionu żyli w nieświadomości, a infrastruktura nie została przygotowana w odpowiedni sposób: „Nie można pozwolić, by powtórzyło się to w Stambule. Musimy uczynić całą jego infrastrukturę odporną na trzęsienia ziemi. Infrastruktura to drogi, mosty, wiadukty, kanalizacja, sieć wody pitnej”.
Tym razem władze wzięły sobie do serca apele naukowców. Minister środowiska i urbanizacji potwierdził dane o 600 tys. mieszkań, które mogą ucierpieć w wyniku wstrząsów. Niektóre ze względu na położenie, inne – z powodu wątpliwej jakości i kiepskiego stanu technicznego. Resort już w 2023 r. zapowiedział wielki projekt transformacji metropolii, zakładający m.in. wybudowanie zupełnie nowych osiedli na 350 tys. mieszkań na terenach uznanych za bezpieczne oraz wzmocnienie tych budynków, które już stoją i wciąż nadają się do zamieszkania.
To ostatnie wcale nie jest takie proste. Tuż po lutowym trzęsieniu trudno było znaleźć ekipę do wykonania inspekcji technicznej – tak wielu chętnych w mieście chciało sprawdzić, czy ich domy są bezpieczne. Zdarzają się też spory sąsiedzkie. Medialnym przykładem takiej sytuacji była sprawa noblisty Orhana Pamuka, który chciał wyburzenia budynku, w którym ma siedem mieszkań, i postawienia na jego miejsce nowego, sąsiedzi zaś żądali wzmocnienia konstrukcji, nie godząc się na rozbiórkę. Sprawa trafiła do sądu.
Choć prace trwają, wydaje się, że nie postępują tak szybko, jak chcieliby urzędnicy. Po trzęsieniu ziemi z kwietnia stambulska administracja, przedstawiciele ministerstwa środowiska i państwowej agencji mieszkaniowej TOKI spotkali się na szczycie poświęconym
Turcy bez potomstwa
Nad Bosforem jeszcze nigdy nie rodziło się tak mało dzieci
Korespondencja z Turcji
Nowe świadczenia finansowe dla rodzin z dziećmi, preferencyjne kredyty dla młodych małżeństw, obniżka cen biletów międzymiastowych dla rodzin – tak tureckie władze chcą zachęcić obywateli do posiadania potomstwa. Nie wiadomo jednak, czy uda się odwrócić trend spadkowy. Nad Bosforem jeszcze nigdy nie rodziło się tak mało dzieci.
Prcka rodzina miała średnio sześcioro dzieci, jeszcze w latach 80. czworo, w 90. zaś przeciętnie troje. Dekadę temu rodziło się nieco ponad dwoje dzieci. Dziś współczynnik urodzeń spadł do półtora dziecka. To najgorszy wynik w historii. Przy takiej liczbie urodzeń nie dochodzi do tzw. zastępowalności pokoleń.
800+ po turecku
Choć są prowincje, np. Şanlıurfa, gdzie współczynnik urodzeń wciąż jest wysoki, to nie wystarczy, by „uratować” społeczeństwo przed nieuchronnym starzeniem się. Władze Turcji o tym wiedzą. Dlatego 2025 r. został ogłoszony Rokiem Rodziny. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan, ojciec czworga i dziadek dziewięciorga dzieci, wielokrotnie w publicznych wystąpieniach mówił, że rolą kobiety jest rodzić, a nawet strofował te Turczynki, które nie zdecydowały się na macierzyństwo, nazywając je „półkobietami”. Zawsze też zachęcał pary do posiadania co najmniej trojga dzieci.
Ale skoro namowy nie podziałały, przeszedł do konkretów. Na majowym kongresie poświęconym rodzinie ogłosił program, który ma poprawić dzietność. Na początek – pieniądze. Na pierwsze dziecko tureccy rodzice otrzymają jednorazowo ok. 130 dol. Jeśli dorobią się dwójki, na drugie do ukończenia przez nie piątego roku życia będą otrzymywać miesięcznie niespełna 40 dol. Miesięczna wypłata przysługująca na trzecie i każde kolejne dziecko będzie wynosiła równowartość 130 dol.
Na tym nie koniec. Rząd chce zachęcać młodych ludzi do pobierania się i pożyczkami ułatwiać im start w małżeństwie. Nowy program preferencyjnych pożyczek zakłada, że para na starcie może otrzymać ok. 4 tys. dol. bezodsetkowego kredytu. Jego spłata zacznie się po dwóch latach karencji i będą na nią cztery lata, chyba że parze urodzi się dziecko, wtedy zostanie odroczona o kolejny rok. Pilotażowy program wprowadzono na terenach dotkniętych trzęsieniem ziemi z 2023 r., z pożyczek skorzystało 7,6 tys. par.
Do obsługi programu kredytów została powołana sześcioosobowa rada, w której zasiedli – pod promującym program banerem przedstawiającym rodziców z trojgiem dzieci pod turecką flagą – ministrowie różnych resortów. Przez cały rok mają być organizowane wydarzenia promujące wartości rodzinne i podkreślające znaczenie struktury tureckiej rodziny. Powstał również zarząd ds. polityki demograficznej, który ma rozwiązywać takie problemy jak starzenie się populacji. Jeszcze w zez lata Turcja jawiła się na tle Europy jako wyspa z dodatnim przyrostem naturalnym, jednak najnowsze dane tureckiego urzędu statystycznego (TÜİK) nie nastrajają optymistycznie. Kiepsko było już przed dekadą, kiedy Turcja uplasowała się w światowym rankingu jako kraj o niskiej dzietności, ale przez te 10 lat zdążyła spaść jeszcze niżej, stając się krajem o bardzo niskiej dzietności. Tymczasem przed stuleciem turelatach 70. dzieci stanowiły
Iran tańczy w Turcji
Oaza swobód i największa imprezownia Bliskiego Wschodu
Korespondencja z Turcji
Jedni się skarżą na duchownych, wtrącających do wszystkiego swoje trzy grosze, i wyśmiewają w internecie ich fatwy oraz decyzje konserwatywnych władz. Drugim Turcja jawi się jako oaza swobód i największa „imprezownia” Bliskiego Wschodu.
Turecki internet kilka razy w roku rozgrzewa się do czerwoności. Jedna z większych awantur dotyczy sylwestra. Turcy stroją choinki, przyozdabiają lampkami miasta i dają sobie prezenty. I choć oficjalnie okazją ku temu jest nie Boże Narodzenie, ale Nowy Rok, muzułmańscy duchowni i tak nie są zadowoleni. Twierdzą, że choć w islamie Jezus jest jednym z najważniejszych proroków, takie świętowanie w grudniu za bardzo nawiązuje do wiary chrześcijańskiej i może sprowadzić muzułmanów na złą drogę. Zwłaszcza jeśli do choinek i prezentów doda się zakrapiane alkoholem imprezy, które należy uznać za haram – nieczyste.
„Narodziny proroka, który wzywał ludzi do prawdy i prawości, nie mogą być obchodzone w sposób sprzeczny z jego wartościami. Nigdy nie zapominajmy, że alkohol, który jest matką zła, hazard, cudzołóstwo, które wstrząsa fundamentami rodziny i społeczeństwa, narkotyki, które obezwładniają umysł i wolę, loterie i inne gry losowe, nie przynoszą nic poza nieszczęściem. (…)” – napisał w opublikowanej pod koniec zeszłego roku fatwie Diyanet, turecki urząd do spraw religii, który sprawuje opiekę nad meczetami, zajmuje się w kraju edukacją religijną, a także odpowiada na pytania wiernych.
Odkąd w Turcji rządzi konserwatywna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, duchowni co prawda rosną w siłę (Diyanet jest jednym z najzamożniejszych ministerstw), nie mogą jednak nikogo zmusić, by brał sobie do serca ich orzeczenia. W samym tylko Stambule nie było więc bodaj hotelu czy restauracji, w której 31 grudnia nie odbyłaby się sylwestrowa impreza. Z szampanem i noworoczną edycją Milli Piyango – narodowej loterii.
Podobne imprezy z różnych okazji regularnie odbywają się też w znacznie bardziej konserwatywnych rejonach kraju, a bawią się na nich nie tylko Turcy. Przecież nawet najbardziej konserwatywna część Turcji jest mniej konserwatywna od dowolnego miasta w Iranie.
Prawie jak Zachód
Wan to duża prowincja przygraniczna. Nikogo nie dziwi fakt, że w mieście pełno jest szyldów po persku czy kantorów, w których irańską walutę można wymienić na tureckie liry. Irańczycy przyjeżdżają tu jednak nie tylko na zakupy.
– To jedyne miejsce, gdzie można potańczyć, swobodnie posłuchać muzyki. Moja siostra na rowerze pierwszy raz jeździła właśnie tu. W Iranie kobiety nie mogą tego robić – mówi Firouz, student z Izmiru. Wychował się w przygranicznej miejscowości, w której większość znała także turecki. Jego pierwsze wypady za granicę to właśnie wyjazdy do Wan.
A przecież nie jest jedyny. Jak podaje turecka agencja informacyjna Demirören, w 2023 r. Turcję odwiedził milion turystów z Iranu. W sezonie letnim było ich tylu, że hotele w Wan miały pełne obłożenie, a przejście graniczne Kapıköy obsługiwało podróżnych przez całą dobę.
– Kochają Wan i miejscowych. Czują się tu swobodniej, żyją wygodniej, bawią się, słuchają muzyki. Mają nawet własne miejsca rozrywki, gdzie mogą się bawić w swoim towarzystwie – powiedział Fevzi Çeliktaş, wiceszef Izby Handlowej z Wan. Dodał, że zdarzają się tygodnie, w których nie ma miejsc w hotelach. – Ale mieszkańcy Wan są gościnni, goszczą wtedy turystów również w swoich domach. Nasza prowincja ma 300-kilometrową granicę z Iranem. Z perspektywy Turcji jesteśmy najdalej na wschodzie, ale z perspektywy Iranu jesteśmy Zachodem.
Turcja zapewnia Irańczykom wolność, której nie mają u siebie. Na stronach biur podróży z Wan pełno jest filmików pokazujących, jak dobrze bawią się przybysze. Dojrzałe kobiety ściągają chusty, ruszają w tany i śpiewają na stateczkach obwożących (koedukacyjne) wycieczki po największym tureckim jeziorze. Młode dziewczyny w ostrym makijażu, skąpych topach i krótkich sukienkach pląsają na dyskotekach, śpiewając jeszcze głośniej i machając włosami wyswobodzonymi spod chust.
Irańczycy na ogół zostają w mieście przez kilka dni. I nie poprzestają na jednej wizycie
Pogoda na protest
Wystąpienia po aresztowaniu burmistrza Stambułu tracą impet. Podobnie jak bojkot sklepów należących do osób związanych z rządem
Korespondencja z Turcji
Izmir, mekka opozycji i oaza swobód obywatelskich. W oknach budynków powiewają flagi i podobizny Atatürka. Wypełniony po brzegi tramwaj rusza z przystanku w dzielnicy Bostanlı. Grajek, który usadowił się pod znakiem zakazu żebrania i muzykowania, zaczyna kilkuminutowy koncert na bębnach. Siwa starsza pani czeka, aż chętni wynagrodzą muzyka drobniakami, po czym zaczyna skandować: „Nie ma ratunku, jeśli będziemy oddzielnie. Albo wszyscy, albo nikt”. Powtarza hasło kilka razy, aż cały tramwaj podłapuje i woła o sprawiedliwość. Gdy kobieta milknie, pasażerowie zaczynają bić brawo. Czują się wspólnotą, walczą o to samo. Choć to nie klasyczny protest na ulicy, mają poczucie, że zrobili coś dla państwa i aresztowanego Ekrema İmamoğlu. Ktoś nawet ociera łzy.
Burmistrza aresztować
Scena w izmirskim tramwaju to pochodna wydarzeń, które wstrząsnęły Turcją w pierwszych dniach po aresztowaniu na początku kwietnia Ekrema İmamoğlu, opozycyjnego burmistrza Stambułu i kandydata na prezydenta w wyborach w 2028 r. İmamoğlu, przez lata pełniący funkcję burmistrza dzielnicy Beylikdüzü, kilkakrotnie zalazł za skórę Erdoğanowi. Pierwszy raz wtedy, gdy w 2019 r. „odbił” z rąk konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) największą turecką metropolię, deklasując w wyborach na jej burmistrza byłego premiera Binalego Yıldırıma. Drugi raz – gdy po unieważnieniu tych wyborów przez władze wygrał ponownie, jeszcze bardziej zwiększając dystans do przeciwnika. Trzeci – gdy przed rokiem znów zwyciężył, wydłużając swoją kadencję o pięć lat. Ale to nie wszystko. Ekrem İmamoğlu niemal od początku kariery politycznej był postrzegany jako ten, kto może pokonać niepokonanego Erdoğana w bitwie o prezydenturę. Wyborcy opozycji nie mogli odżałować, że to nie on został kandydatem na prezydenta w 2023 r.
Teraz miało być inaczej. Tyle że w przededniu prawyborów partyjnych, które miały go wskazać jako kandydata na prezydenta (nikt inny nie kandydował), postawiono mu zarzuty korupcyjne i dotyczące rzekomej przynależności do organizacji terrorystycznej. Choć te ostatnie oddalono, İmamoğlu trafił za kratki.
Niemal w chwili relacjonowanego na żywo zatrzymania zwrócił się do rodaków, by nie godzili się na łamanie prawa i niesprawiedliwość, co spotkało się z natychmiastową reakcją. Tysiące Turków wyszło na ulice. Protest przybierał czasem groteskowe formy – wiralem stał się filmik z uciekającym przed policją demonstrantem w kostiumie Pikachu, podobnie jak zdjęcie derwisza wirującego w masce gazowej przed kordonem policji. Wyglądało to niczym powtórka scen sprzed 12 lat, kiedy w stambulskim parku Gezi doszło do olbrzymich antyrządowych protestów.
Walka o sprawiedliwość
Ale – zauważa turecka dziennikarka i publicystka Ece Temelkuran – tym razem to coś więcej niż powtórka z parku Gezi. W wielki społeczny zryw zaangażowali się nie tylko wyborcy opozycji, ale wszyscy, którzy dostrzegli, że aresztowanie İmamoğlu może mieć podtekst polityczny, i uznali zarzuty przeciwko niemu za sfabrykowane. Autorka książek opisujących, jak AKP rozmontowuje turecką demokrację, podkreśla, że na ulice wyszła młodzież, która nie zna Turcji bez rządzącego od 23 lat Erdoğana, pokolenie, które zdaniem wielu nie jest zdolne do takiego zrywu.
Tylko że protesty w końcu same zaczęły wygasać. Nie bez przyczyny władze zdecydowały o wydłużeniu do dziewięciu dni wakacji przypadających w związku z zakończeniem ramadanu. Część studentów wolała po prostu pojechać do domu, niż tkwić z transparentami na ulicy.
– Wypuszczą
Czy wujek Ekrem naprawi turecką demokrację
Aresztowany burmistrz Stambułu to najpoważniejszy kandydat opozycji na prezydenta
Dziewczynka ma z pięć lat. Mówi do kamery smartfona: „Kochany wujku, wiem, że cię uwolnią. Moi rodzice właśnie maszerują dla ciebie, poszli też głosować. Wyjdziesz, wrócisz do nas i wszystko będzie dobrze”. W krótkim nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych dla aresztowanego burmistrza Stambułu małej Turczynce udało się streścić wydarzenia, które wstrząsnęły Turcją.
Zaczęło się od anulowania uniwersyteckiego dyplomu Ekrema İmamoğlu, zdobytego w latach 90. na metropolitalnej uczelni. Ten „drobiazg” niesie poważne konsekwencje – uniemożliwia kandydowanie na fotel prezydenta, bo według konstytucji głowa tureckiego państwa musi się legitymować wyższym wykształceniem. Nikt nie wątpił, że İmamoğlu studia skończył, udało się jednak znaleźć kruczek, w świetle którego jego przeniesienie się z jednej uczelni na drugą było nielegalne. „Dziś unieważniają mój dyplom, jutro unieważnią wasze dyplomy, dowody osobiste, paszporty – mówił w filmiku nagranym po ogłoszeniu decyzji, twierdząc, że sprawa ma wymiar polityczny. – Chodzi o wolność i elementarne prawa człowieka”.
İmamoğlu stwierdził, że nielegalna jest sama decyzja, którą – jeśli w ogóle – powinna wydać rada wydziału, a nie senat uczelni. I już dwa dni później miał poważniejsze kłopoty. Zatrzymała go policja, bo postawiono mu zarzuty korupcyjne i wspierania organizacji terrorystycznej. Przed sąd doprowadzony został w przededniu prawyborów, które miały wyłonić kandydata opozycji na prezydenta (był w nich jedynym startującym). Głosować mieli wszyscy chętni członkowie Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), która liczy ponad 1,5 mln członków. Po aresztowaniu İmamoğlu wszystko się zmieniło.
Mobilizacja dla Ekrema
Przewodniczący partii Özgür Özel wezwał Turków, aby w niedzielę 23 marca ruszyli do urn w akcie poparcia dla „naszego kochanego burmistrza”. Sprawa spreparowanych, politycznych, jak twierdzi opozycja, zarzutów dla „wujka Ekrema” spowodowała, że tysiące ludzi stawiło się w w punktach wyborczych CHP.
„Zawsze należałem do AKP, ale od dzisiaj jestem z CHP”, powiedział dziennikarzom opozycyjnego dziennika „Cumhuriyet” starszy mężczyzna, który przyszedł oddać głos na İmamoğlu. „Jest to kwestia przyzwoitości i naszej demokracji”.
To samo powtarzały tysiące demonstrantów na ulicach Stambułu, Ankary i Izmiru. Ekrem İmamoğlu ponownie stał się symbolem walki o demokrację, przestrzeganie prawa, przejrzystą politykę i niezależne sądy.
Bo to nie pierwszy raz, kiedy burmistrz największej tureckiej metropolii jest solą w oku władz. Gdy w 2019 r. poprowadził zwycięską kampanię samorządową i po latach odbił Stambuł z rąk obozu rządzącego, minimalnie pokonując byłego premiera Binalego Yıldırıma, wybory unieważniono. Ich powtórka zakończyła się blamażem obozu władzy. Stambułczycy tak się wściekli i zmobilizowali, że niewielka wcześniej różnica między kandydatami urosła do miliona głosów, nie zostawiając miejsca na wątpliwości. Kim jest człowiek, który znów zmobilizował Turków?
Znad Morza Czarnego nad Bosfor
Ekrem İmamoğlu jest synem potentata rynku nieruchomości z Trabzonu. Choć wyrastał w republikańskich wartościach Atatürka, u boku którego jego dziadek walczył o niepodległość, wychowywany był również w poszanowaniu religii. Jego dziadek nosił tytuł hacı, przysługujący osobom, które odbyły pielgrzymkę do Mekki. Jako 12-latek İmamoğlu uczęszczał do meczetu na kurs Koranu, a modlitwy odmawia nawet na oficjalnych spotkaniach. I choć jego rodzina może
Turcja: koniec terroru?
Choć po oświadczeniu Abdullaha Öcalana niektórzy otrąbili historyczny sukces, sprawa może nie być aż tak prosta
Korespondencja z Turcji
Pod koniec lutego, po przeszło 40 latach, odsiadujący wyrok dożywocia w tureckim więzieniu lider Partii Pracujących Kurdystanu Abdullah Öcalan ogłosił rozwiązanie organizacji i wezwał bojowników do złożenia broni. Niektórzy uważają, że to historyczny sukces, ale nie wszystko jest takie proste.
Do izmirskiej siedziby zdelegalizowanej już kurdyjskiej partii wchodzę prosto z ulicy. Nie jestem umówiona, bo nie sądzę, by ktoś tak po prostu zgodził się ze mną rozmawiać. Przychodzę więc bez zapowiedzi, a zgromadzonym w niewielkim pomieszczeniu ludziom nie wypada mnie wyprosić. Sadzają mnie za stołem, proponują herbatę, a na wieść, że jestem dziennikarką, jeden przez drugiego zaczynają opowiadać o tym, że Turcy zamykają Kurdów w więzieniach. Wymieniają: przewodniczący partii siedzi od trzech lat, wiceprzewodnicząca – od kilku miesięcy. W Syrii do Kurdów strzelają, a Öcalana trzymają już kolejną dekadę.
– To człowiek legenda, bohater, mąż stanu. Jemu zawdzięczamy to, kim jesteśmy. Od lat zabiega o pokój i pojednanie, ale nikt go nie słucha.
Zupełnie co innego słyszałam od tureckich przyjaciół, także tych z kurdyjskimi korzeniami. Dla nich, jak dla większości Turków, Abdullah Öcalan to terrorysta numer jeden, a Partia Pracujących Kurdystanu jest źródłem wszelkiego zła. Krewni niektórych zginęli w zamachach, inni wciąż pamiętają walki między bojownikami a tureckim wojskiem, zasieki i czołgi w miastach (ostatnio w 2015 r. w Diyarbakırze).
Nie inaczej uważali tureccy politycy. Gdy Öcalan poskarżył się Trybunałowi Praw Człowieka, a sędziowie zgodzili się, że jego proces nie był bezstronny, Recep Tayyip Erdoğan pełniący wówczas funkcję premiera powiedział, że oczywiście proces można powtórzyć: „Jeżeli świat chce kolejny raz przyjrzeć się szczegółom kryminalnej działalności tego terrorysty, jesteśmy w stanie mu to umożliwić, ale przypominam, że w Turcji mamy niezależny wymiar sprawiedliwości”.
Terrorysta czy bohater?
A jednak ów terrorysta niekiedy politykom się przydawał. W 2019 r., w trakcie kampanii przed wyborami na burmistrza Stambułu, Öcalan zaapelował ustami prawników, by kurdyjscy mieszkańcy metropolii nie dali się wciągnąć w grę polityczną i raczej głosowali na kandydata Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Podobnych sytuacji było więcej i nie przypadkiem miały miejsce przed kolejnymi wyborami.
Najnowszy zwrot w trwającej dziesięciolecia historii miał miejsce kilka miesięcy temu, kiedy Devlet Bahçeli, lider nacjonalistycznej Partii Narodowego Działania (MHP), która pozostaje w koalicji z rządzącą Partią Sprawiedliwości i Rozwoju prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, zaczął nawoływać do rozmów z Öcalanem.
Ten ruch wprawił Turków w osłupienie. Bahçeli, niegdyś
Deklaracja przez pośredników
Oświadczenie Abdullaha Öcalana nie oznacza końca kurdyjskiej walki o niepodległość
Pod koniec lutego zawrzało, gdy w mediach pojawiła się informacja, że Abdullah Öcalan, przez lata symbol kurdyjskiej walki o niepodległość i prawo do samostanowienia, ma wygłosić oświadczenie wzywające Partię Pracujących Kurdystanu (PKK) do złożenia broni. To potencjalnie nowe otwarcie w relacjach tureckiego rządu z mieszkańcami tureckiego Kurdystanu, bo PKK toczy otwartą walkę z Turcją od 1984 r. W walce tej, szczególnie w pierwszych latach, bronią były ataki terrorystyczne, w tym zamachy bombowe w tureckich miastach. Jednocześnie turecka armia od lat 80. prowadzi liczne operacje, w których giną nie tylko bojownicy PKK. W ostatnich latach do walki wykorzystywany jest także nowoczesny sprzęt wojskowy, w tym drony, takie jak osławione bayraktary.
Trudno dziś podać dokładną liczbę ofiar konfliktu turecko-kurdyjskiego, choć według raportu brytyjskiego Home Office do 2013 r. mogło zginąć ok. 40 tys. osób. Wówczas weszło w życie zawieszenie broni między Turcją a PKK, które jednak zawaliło się w 2015 r. Think tank International Crisis Group obliczył, że od tego momentu do 2023 r. śmierć mogło ponieść niemal 7 tys. osób. Niektóre nieoficjalne szacunki sugerują, że ofiar konfliktu może być znacznie więcej, nawet 100 tys.
Ta trwająca ponad cztery dekady walka może już zmierzać do końca, zwłaszcza że 27 lutego ukazało się oświadczenie przywódcy PKK. Odezwa została jednak odczytana nie przez samego Öcalana, ale przez delegację polityków prokurdyjskiej Ludowej Partii Równości i Demokracji, która odwiedziła go w więzieniu na wyspie İmralı. Wydarzenie było transmitowane na ekranach w miejscach publicznych w miastach Wan i Diyarbakır, zamieszkanych przede wszystkim przez Kurdów.
Kurdów nie da się łatwo uciszyć
Transmisja odbyła się z więzienia, w którym Abdullah Öcalan odbywa karę dożywotniego pozbawienia wolności, po tym jak w 1999 r. tureckie służby specjalne uprowadziły go z Kenii. Turcy poszukiwali przywódcy PKK, uważając, że odpowiada za działania terrorystyczne podejmowane przez ugrupowanie. Początkowo jednak ani reprezentujący Öcalana prawnicy, ani organizacje broniące praw człowieka, w tym Amnesty International, nie byli pewni, jakie zarzuty usłyszy. Nic dziwnego, skoro po sprowadzeniu z Kenii na wyspę İmralı Öcalan był przesłuchiwany przez 10 dni bez możliwości spotkania z adwokatami. Ostatecznie za zdradę i separatyzm skazano go na karę śmierci, która w 2002 r. została zamieniona na dożywocie.
Nie poprawiło to warunków, w jakich był przetrzymywany. Z wyspy szybko zabrano innych więźniów, Öcalan stał się więc jedynym osadzonym w całym ośrodku, pilnowanym przez tysiącosobowy personel. Dopiero w 2009 r. zakończono jego izolację, umieszczając na İmralı innych więźniów i budując nowy zakład karny, gdy po interwencji Rady Europy Europejski Komitet ds. Zapobiegania Torturom zgłosił uwagi co do warunków przetrzymywania Öcalana. Z kolei od 2011 do 2017 r.









