Tag "Ukraina"
Ukrainy i Europy nie stać na odrzucenie planu Trumpa
Goszczący już na łamach „Przeglądu” Anatol Lieven należy do grupy bardziej obiektywnych zachodnich analityków polityki międzynarodowej. Ma nieczęstą zdolność widzenia i eksponowania tego, co w danej kwestii zasadnicze, i odrzucania tego, co peryferyjne. Sprawuje funkcję dyrektora Programu Euroazjatyckiego w Quincy Institute of Responsible Statecraft. Jest byłym wykładowcą w Georgetown University w Katarze. Wykładał także w Departamencie Studiów Wojennych londyńskiego King’s College. Prezentowane fragmenty artykułu Lievena ukazały się 24 kwietnia 2025 r. w witrynie internetowej: responsiblestatecraft.org. Tam też można zapoznać się z całością jego wywodów.
Zasadnicze zręby planu pokojowego w odniesieniu do Ukrainy zarysowane przez administrację Trumpa nie są nowe, opierają się na zdrowym rozsądku i zostały milcząco zaakceptowane przez Kijów. Ukraińscy urzędnicy przyznają, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma szans na odbicie przez ukraińską armię terytoriów okupowanych obecnie przez Rosję. (…) Z drugiej strony, jak wskazują doniesienia, przystając na zawieszenie broni wzdłuż obecnej linii frontu, Putin zasygnalizował gotowość porzucenia rosyjskiego żądania, aby Ukraina wycofała się z części prowincji, do których Rosja rości sobie pretensje, a które wciąż są w rękach Ukrainy. Także w tym wyraża się zdrowy rozsądek. Ukraińcy nigdy nie zgodzą się ich oddać, a sądząc na podstawie żółwiego tempa postępów Rosjan, opanowanie tych terytoriów w obliczu ukraińskiego oporu wspieranego przez USA oznaczałoby długi i krwawy bój, na końcu którego Rosja zdobyłaby zrujnowane pustkowia.
Członkostwo Ukrainy w NATO nie jest czymś realistycznym, nawet bez amerykańskiego weta. Jest tak, ponieważ wszyscy obecni członkowie paktu jasno stwierdzili, że nie będą walczyć w obronie Ukrainy, a kilka europejskich krajów również sprzeciwia się przyjęciu Kijowa do organizacji. Podczas rozmów pokojowych na początku wojny sam prezydent Zełenski powiedział, że ponieważ wszystkie czołowe rządy krajów NATO (w tym administracja Bidena) odmówiły złożenia obietnicy członkostwa [Ukrainy – przyp. P.K.] w pakcie w ciągu pięciu lat, traktat o neutralności z gwarancjami bezpieczeństwa jest najlepszą drogą dla jego państwa.
Przy tym wszystkim plan Trumpa zawiera jedną dużą niespodziankę. Jest nią oferta uznania rosyjskiej suwerenności nad Krymem. (…) To duża koncesja na rzecz Rosji, choć nie tak wielka, jak sugerują zachodnie media, gdyż nie dotyczy czterech prowincji wschodniej Ukrainy, które według Rosji zostały przez nią przyłączone. (…) Istnieje prawna, moralna i historyczna podstawa sprawiająca, że USA mogą traktować Krym w odmienny sposób. Został on przekazany Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej przez Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republikę Radziecką na podstawie dekretu z 1954 r. Rzecz jasna, bez żadnego pytania o zdanie ludności zamieszkującej Krym. Większość populacji Krymu zagłosowała w 2014 r. za przyłączeniem do Rosji i głosowanie to wydaje się zasadniczo wiarygodne, w przeciwieństwie do „referendów” przeprowadzonych przez Rosję
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
Ukraina w ruinie
Jak dziś funkcjonuje ukraińska gospodarka i co ją czeka w przyszłości?
Powiedzenie, że do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy, przypisuje się Napoleonowi Bonaparte, choć jego autorem był żyjący na przełomie XV i XVI w. włoski kondotier i marszałek Francji Gian Giacomo Trivulzio. Przykład Ukrainy tę zasadę potwierdza. Bez pomocy USA, Kanady i państw zachodnich Kijów dawno wojnę by przegrał, ponieważ gospodarka tego kraju jest w ruinie.
Ukraina to dziś najbiedniejszy zakątek Europy. Szacunki mówią, że w 2025 r. PKB na mieszkańca wyniesie 2218 dol. Dla porównania – w Mołdawii, która przez lata uchodziła za pariasa Starego Kontynentu, będzie to 3867 dol. Na głowę Białorusina przypadnie 6632 dol., a na każdego Polaka aż 18 tys. dol.
Choć według zapowiedzi rosyjska gospodarka już dawno powinna runąć pod ciężarem zachodnich sankcji, PKB na głowę Rosjanina sięgnie w bieżącym roku 10 577 dol. Oznacza to, że Kreml jeszcze długo będzie mógł toczyć wojnę. A mało kto zwrócił uwagę na fakt, że kosztuje ona Rosję znacznie mniej niż Ukrainę i kraje Zachodu, gdyż większość używanego przez agresora sprzętu i amunicji została wyprodukowana w czasach Związku Radzieckiego – więc już za to wszystko zapłacono.
Na czym stoi ukraińska gospodarka
W Związku Radzieckim Kijów i Charków były trzecim po Moskwie i Leningradzie okręgiem naukowo-przemysłowym kraju. W Charkowie działała m.in. Fabryka im. Małyszewa, główny producent czołgów, w tym T-34, T-54, T-64, silników oraz lokomotyw. Zakład ten odpowiadał za ok. 80% produkcji czołgów T-34 w ZSRR podczas II wojny światowej. Szczególne znaczenie miał zaś Ukraiński Instytut Fizyki i Technologii (dzisiaj Charkowski Narodowy Instytut Fizyki i Technologii), który był pionierem badań nad fizyką jądrową i technologią materiałową. To w Charkowie po raz pierwszy w ZSRR dokonano rozszczepienia atomu.
W Dniepropietrowsku (obecnie Dnipro) działały zakłady Jużmasz, jeden z pięciu największych na świecie producentów rakiet nośnych. Na jego czele stał jeden z legendarnych radzieckich konstruktorów, Michaił Jangiel. Pod jego kierownictwem zaprojektowano m.in. rakiety R-12, R-14, MR UR-100, R-36 (SS-18 Satan) oraz RT-23, które stanowiły podstawę radzieckich strategicznych sił rakietowych.
W Donbasie wydobywano najwyższej jakości węgiel – antracyt – który był wykorzystywany w ukraińskich elektrowniach. W kraju działało pięć elektrowni atomowych, w tym największa w Europie Zaporoska Elektrownia Jądrowa. Produkowały one połowę energii elektrycznej w Ukrainie. Dodajmy do tego najlepsze w tej części świata gleby – słynne ukraińskie czarnoziemy, rozwinięty przemysł hutniczy i maszynowy, stocznie w Nikołajewie, wielki port w Odessie. I dobrze wykształcone społeczeństwo. W chwili rozpadu ZSRR Ukraina miała 51 mln mieszkańców. Nic dziwnego, że w prasie zachodniej prorokowano, że kraj ten może się stać regionalnym mocarstwem.
W wyniku rosyjskiej agresji Kijów stracił większą część przemysłu ciężkiego i wydobywczego. Zaporoska elektrownia znalazła się pod kontrolą Rosjan, a połowa zakładów energetycznych została zniszczona w wyniku bombardowań. Dlatego nie przemysł, ale rolnictwo i przetwórstwo rolno-spożywcze są dziś filarem ukraińskiej gospodarki. Dominują w tym sektorze potężne spółki posiadające setki tysięcy hektarów urodzajnej ziemi. Największe agroholdingi Ukrainy (według informacji Ośrodka Studiów Wschodnich) to:
- Kernel Holding – 600 tys. ha;
- UkrLandFarming – gospodarujący na ok. 500 tys. ha;
- Agroprosperis – ok. 470 tys. ha;
- Mironowski Chleboprodukt – ok. 370 tys. ha;
- Astarta Holding– ok. 250 tys. ha.
Wojna niewiele zmieniła, jeśli chodzi o stan posiadania ukraińskich oligarchów – nadal kontrolują gospodarkę, choć nie trzęsą krajem jak kiedyś i ich wpływ na politykę został mocno ograniczony.
Dawny promotor
Jak zrujnować kraj
Przewodnik krok po kroku
Stephen M. Walt jest profesorem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda. Na łamach „Przeglądu” gościł już kilkakrotnie. Jako przedstawiciel defensywnego realizmu zasłynął trafnym przewidywaniem – jeszcze w 2015 r. – że uzbrajanie przez USA Ukrainy nie zrobi z niej państwa neutralnego, tylko jest przepisem na wywołanie długiej i wyniszczającej wojny.
Walt to człowiek odważny, co wielokrotnie potwierdzał nietuzinkowymi publikacjami. Obecnie aktem odwagi jest publiczne sprzeciwianie się prezydentowi Donaldowi Trumpowi, czego dowodem są prezentowane poniżej fragmenty artykułu, który ukazał się w witrynie internetowej Foreign Policy 7 kwietnia 2025 r. (z całością można się zapoznać pod adresem: foreignpolicy.com/2025/04/07/trump-ruin-us-foreign-policy-country/). Znakomita większość amerykańskich akademików, poddana ideologicznej i finansowej presji nowej administracji, zamilkła.
(…) Często krytykuję to, co robią Stany Zjednoczone na globalnej scenie. Stałem na stanowisku, że prezydentura George’a W. Busha w wymiarze polityki zagranicznej była katastrofą. Osiem lat urzędowania Baracka Obamy było rozczarowaniem, pierwsza kadencja Donalda Trumpa to kompletny bałagan, a na czteroletniej kadencji Joego Bidena zaciążyły błędy strategiczne i moralne. Niestety, przewyższenie tego wszystkiego pod względem niekompetentnej polityki zagranicznej Trumpowi oraz jego nominatom zajęło mniej niż trzy miesiące. (…) Można zaryzykować twierdzenie, że Trump postępuje zgodnie z „Pięcioetapowym przewodnikiem, jak zniszczyć amerykańską politykę zagraniczną”.
Krok pierwszy: zatrudnij chmarę donosicieli i lojalistów
Jeśli pragniesz zrujnować kraj, upewnij się, że nikt nie będzie cię powstrzymywał przed robieniem głupich i szkodliwych rzeczy. Musisz zatem otoczyć się ludźmi niekompetentnymi, ślepo oddanymi, całkowicie od ciebie zależnymi, bez kręgosłupa i zasad, a pozbyć się wszystkich, którzy mogliby się okazać ludźmi niezależnymi, wierzącymi w zasady i dobrymi w tym, co robią. Jak mądrze zauważył Walter Lippmann, „gdy wszyscy myślą podobnie, nikt za bardzo nie myśli”. Ułatwia to zdezorientowanemu przywódcy wepchnięcie kraju w bagno. (…) Jeśli chcesz zrujnować politykę zagraniczną swojego kraju, ignorowanie głosów sprzeciwu i poleganie na lokajach to dobry początek. (…)
Krok drugi: skonfliktuj się z tak wieloma państwami, jak to tylko możliwe
Polityka zagraniczna z natury oznacza konkurowanie, dlatego państwa są w lepszej sytuacji, jeśli mają wielu przyjaznych partnerów i stosunkowo niewielu wrogów. Właściwa polityka zagraniczna oznacza zatem maksymalizowanie poparcia, jakie otrzymujesz od innych graczy, i minimalizowanie liczby oponentów, którym stawiasz czoła. Dzięki niezwykle korzystnemu położeniu geograficznemu Stany Zjednoczone odnosiły niezwykłe sukcesy, jeśli chodzi o wsparcie otrzymywane od ważnych sojuszników w innych częściach świata i przewyższały w tym większość swoich przeciwników. Kluczowym składnikiem tych sukcesów było powstrzymywanie się od działań nazbyt agresywnych lub wojowniczych, przy jednoczesnym wywieraniu ogromnego wpływu. Wszystkie mocarstwa czasami grają ostro, ale mocarstwa roztropne kryją pięść w aksamitnej rękawiczce, aby nie wywoływać niepotrzebnego sprzeciwu.
Co zamiast tego robi Trump? Jego administracja w mniej niż trzy miesiące kilkakrotnie obraziła naszych europejskich sojuszników; zagroziła przejęciem terytorium należącego do jednego z nich (do Danii); niepotrzebnie skonfliktowała
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
Umizgi i donosy
Kończy się mit tej Ameryki, która była marzeniem kilku pokoleń Polaków. Nie jest już celem wyjazdów zarobkowych. A ci, którzy jadą do Stanów jako turyści i zapuszczają się na amerykańską prowincję, mają dość smutne obserwacje. Bardzo niski poziom edukacji wpycha miliony Amerykanów w ręce politycznych szalbierzy – oddają swoje głosy w zamian za bezwartościowe obiecanki. Poparli Trumpa, bo jego rywale pożałowali nawet obietnic.
W ostatnich miesiącach przez Polskę przetacza się fala dwóch szoków. Pierwszy to Ukraina. Przez trzy lata prawie wszystkie media głosiły wraz z chórem polityków, że już za chwilę Ukraina pokona Rosję. A my w tym bardzo pomożemy. Wszyscy, poza Polską, mówili i pisali, że od długiego czasu w Ukrainie mnożą się problemy i nic tam nie idzie w stronę sukcesu. Za oszukiwanie opinii publicznej politycy płacą utratą wiarygodności. Zyskują zaś ci, którzy przynajmniej nie kłamali. Kto w polityce przestaje być realistą, szybciej, niż myśli, zalicza kontakt z podłogą.
Jeszcze większy szok przeżywają Polacy w relacjach z USA. Ameryka jaka dziś jest – każdy widzi. Tylko mało kto rozumie, co się tam naprawdę dzieje. Czy w tym, co robi Trump, jest jakiś głębszy zamysł, którego nie potrafimy jeszcze zdefiniować? Czy też zwyczajna głupota i szaleństwo? Stosunek Polaków do Ameryki będzie się zmieniał. Zawiedziona miłość może skutkować czymś więcej niż rozczarowaniem. Polscy politycy znaleźli się w paskudnym położeniu. Widzą przecież, jak nas traktuje administracja amerykańska. Zachowanie kolejnych ambasadorów i urzędników ambasady USA w Polsce nie świadczy o tym, że jesteśmy państwem w pełni suwerennym. Tak nas traktują, jak na to pozwalamy. Skoro nasi politycy biorą udział w wyścigu do ucha co ważniejszych Amerykanów i walczą o to, kto w Polsce jest największym przyjacielem USA, skoro umizgi i wzajemne donoszenie trwają w najlepsze – to jak nas mają traktować?
Fatalny przyjaciel
Gdy jedni liczą ofiary wojny i ponoszone koszty, drudzy kalkulują zyski finansowe i korzyści polityczne
Prof. Grzegorz W. Kołodko – intelektualista, polityk, światowej sławy ekonomista – w swoim przenikliwym i bezkompromisowym stylu rozbiera na czynniki pierwsze trumponomikę i trumpizm, populizm i nowy nacjonalizm, publiczne kłamstwa i brutalną grę interesów. Analizując powrót Trumpa do władzy i jego wpływ na gospodarkę, politykę międzynarodową oraz przyszłość Ameryki, książka ta przestrzega przed zagrożeniami i wskazuje sposoby wyjścia z nasilającego się globalnego zamieszania.
To jest książka nie tylko o postępowaniu amerykańskiego prezydenta. To przede wszystkim opowieść o tym, jak inni reagują na niekonwencjonalne decyzje Trumpa 2.0. To ostrzeżenie przed polityką, która może wstrząsnąć całym światem.
Prezydent Donald Trump wezwał Arabię Saudyjską do zmniejszenia cen ropy, aby w ten sposób uniemożliwić Kremlowi finansowanie wojny z Ukrainą. Czyż to nie intrygujące, że kilkanaście dni później zapowiedział spotkanie z prezydentem Rosji, które miałoby się odbyć akurat w Rijadzie? No bo nie mogą spotkać się w połowie drogi między Waszyngtonem a Moskwą – w stolicy Islandii Reykjaviku, tak jak czynili to Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow – gdyż Władimir Putin jako zbrodniarz wojenny zostałby aresztowany na mocy werdyktu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Czyż to nie chichot historii, że kiedyś Stalin z Rooseveltem w Teheranie, a teraz – niedaleko stamtąd, przez kawałki pustyni i nieco wody Zatoki Arabskiej, dla jednych, albo Perskiej, dla drugich – Putin z Trumpem w Rijadzie? Będzie tam namawiał księcia Mohammeda bin Salmana, de facto władcę Arabii, do obniżki cen ropy, idąc na spotkanie z wszechwładcą Rosji, którą uprzednio jakoby chciał ekonomicznie dobić?
Kroplówka antyrosyjskich sankcji
I bez tego wojna się zakończy. Zaprzestanie się tragicznego zabijania, ale konflikt trwał będzie jeszcze długo. Bardzo długo. Również dlatego, że Rosja nie zechce zwrócić Ukrainie zajętych terytoriów, zwłaszcza Krymu – nawet jeśli Zachód byłby skłonny znieść dotkliwe sankcje nałożone na agresora – a Ukraina, co zrozumiałe, nie zechce się z tym pogodzić przez długie lata, jeśli nie pokolenia. A sankcje trzeba utrzymać do czasu, aż Moskwa zgodzi się na układ, który równocześnie zechce bez szantażu zaakceptować Kijów. Wspólnota międzynarodowa powinna popierać każde rozejmowe porozumienie, które wypracują obie strony konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, nie warunkując tego jakimikolwiek dodatkowymi zastrzeżeniami.
Co zaś tych sankcji się tyczy, to wielce dające do myślenia jest ich dozowanie. Za taki karygodny czyn, jakiego dopuściła się Rosja, nie można było jej nie ukarać represjami handlowymi i finansowymi. Ale dlaczego aplikowanymi w plasterkach, a nie potężnym uderzeniem, które możliwie jak najszybciej zmusiłoby ją do zaprzestania militarnej agresji? Jak to jest możliwe, że w trzecią rocznicę inwazji – 24 lutego 2025 r. – Unia Europejska uruchomiła 16. pakiet sankcji? Jakaś kroplówka podtrzymująca kondycję agresora zamiast silnego ciosu zmieniającego reguły gry? Mniej więcej co dwa miesiące kolejna transza sankcji, jakby węzłowej części z nich nie można było dotkliwie skoncentrować w krótkim czasie? Podobnie w sukcesywnych, limitowanych porcjach sankcje nakładały Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Otóż dlatego, że góry nie wzięli ci, którym doprawdy zależało
Fragment książki Grzegorza W. Kołodki, Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2025
Ukraina zagrożeniem dla Rosji?
John Mearsheimer: Trump ma rację w sprawie Ukrainy
John Mearsheimer – amerykański politolog, twórca teorii realizmu ofensywnego, wykładowca stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie w Chicago 14 marca 2022 r. w „Przeglądzie” ukazały się fragmenty wywiadu Isaaca Chotinera z Johnem Mearsheimerem.
Za prezydentury Bidena, którego administracja bezdyskusyjnie wspierała Ukrainę, poglądy Mearsheimera, wskazującego Zachód jako winowajcę wojny rosyjsko-ukraińskiej, sytuowały się wyraźnie poza głównym nurtem. Co więcej, studenci na Uniwersytecie w Chicago, z którym Mearsheimer jest związany, zaczęli się domagać, by udowodnił, że nie jest rosyjskim agentem. Po zmianie administracji uczony zdaje się wracać do łask mediów głównego nurtu. Nie tak dawno można było zobaczyć wywiad z nim w CNN (www.youtube.com/watch?v=5WfAL35GA_0). Czy w myśli Mearsheimera w ciągu trzech ostatnich lat krwawej wojny dokonała się ewolucja? Poniżej publikujemy fragmenty rozmowy na ten temat. Z całością, która ukazała się 11 marca 2025 r. w witrynie internetowej „New Yorkera”, można się zapoznać pod adresem: www.newyorker.com/news/q-and-a/why-john-mearsheimer-thinks-donald-trump-is-right-on-ukraine.
Jak pana zdaniem Trump radzi sobie z kwestią Rosji i Ukrainy?
– Zgadzam się zasadniczo z tym, co robi. Natychmiastowe zakończenie wojny ma strategiczny sens. Sądzę, że takie działanie jest także odpowiednie z moralnego punktu widzenia. Myślę, że Trump jest na właściwej drodze, i mam nadzieję, że mu się powiedzie, chociaż nie postępuje w najzręczniejszy sposób.
Jak wygląda ta właściwa droga?
– Musi zawrzeć umowę z Rosjanami, a to oznacza zaakceptowanie kluczowych warunków przez nich wysuniętych. Pierwszym jest to, że Ukraina musi być krajem prawdziwie neutralnym. Nie może być członkiem NATO i nie może mieć zachodnich gwarancji bezpieczeństwa. Po drugie, będzie musiała oddać znaczącą część terytorium na wschodzie.
Po trzecie, będzie musiała się zdemilitaryzować w takim stopniu, aby nie stanowić zagrożenia dla Rosji. Trump musi zaakceptować te warunki i wypracować umowę z Rosjanami.
Potem jednak nastąpi najtrudniejszy krok, czyli skłonienie Europejczyków, a zwłaszcza Ukraińców, do wyrażenia na to zgody.
Jak wyglądałaby taka Ukraina?
– Wszystko zależy od tego, jak dużo terytorium utraci od teraz do momentu, gdy zostanie osiągnięte porozumienie. Rosjanie mają strategiczne powody, aby zająć więcej jej ziem. Sądzę zatem, że jest konieczne, z ukraińskiego punktu widzenia, załatwienie wszystkiego szybko, zanim Rosjanie zajmą znacznie większe terytorium i usunięcie ich stamtąd będzie niemożliwe.
Załóżmy, że mamy traktat pokojowy i Ukraina będzie musiała oddać terytorium. Jakie gwarancje mogą lub powinny zostać zaoferowane Ukraińcom, którzy są atakowani przez Rosjan w takiej czy innej formie od dekady?
– Nie mogą otrzymać gwarancji bezpieczeństwa i po prostu muszą zaakceptować ten fakt.
Dlaczego?
– Gwarancje bezpieczeństwa są de facto członkostwem w NATO. Rosjanie na to się nie zgodzą. Czy dla Ukrainy ta sytuacja jest tragiczna? Odpowiedź brzmi: tak. Ale jaka jest alternatywa?
(…) Załóżmy, że mamy traktat pokojowy bez gwarancji bezpieczeństwa, a Putin ponownie atakuje Ukrainę. Co wówczas?
– To byłaby tragedia. Pytanie, jaki byłby najlepszy sposób na uniknięcie tego. Ale czy Putin zaatakuje Ukrainę w przyszłości? Nie wierzę w to. Sądzę, że ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, gdy zakończy tę wojnę, byłoby rozpoczynanie kolejnej.
W 2014 r. powiedział pan, że Putin nie będzie dążył do opanowania reszty Ukrainy. Może ponownie pan go nie docenia?
– Nie. W 2014 r. faktycznie powiedziałem, że nie będzie dążył do zajęcia reszty Ukrainy. Ale sytuacja zmieniła się po 2014 r., szczególnie zaś po tym, jak Joe Biden wprowadził się do Białego Domu. W sprawach Ukrainy był
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
„Dziady” jak broń
Niewiele zabiegów było potrzebnych, aby arcypolski poemat dramatyczny stał się manifestem wolności Ukrainy
„Dajcie nam broń, z resztą damy sobie radę”. Tym razem to słowa nie prezydenta Zełenskiego, ale ukraińskiego aktora Romana Łuckiego, który gra Konrada w poruszającej inscenizacji „Dziadów” według Adama Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej w Iwano-Frankiwsku. Premiera miała miejsce dwa lata temu, potem spektakl zdążył się pojawić kilka razy w Polsce, w Krakowie i w Gdańsku, a w dniach, kiedy świat pamiętał o trzeciej rocznicy rosyjskiej agresji w Ukrainie, dzieło Kleczewskiej nareszcie zobaczyła Warszawa. A powinni je zobaczyć przede wszystkim ci, którzy się wahają, kto na kogo napadł w Ukrainie. „Dziady” to broń, bunt przeciw każdemu, kto niewoli drugiego człowieka.
Pojawiły się te „Dziady” w Warszawie może późno, ale w porę. Tu chodzi nie tylko o rocznicę, ale być może o dziejowy moment zwrotny w tej wojnie, kiedy ruszyła lawina nadziei i zwątpień wywołanych pomysłem prezydenta Trumpa na szybkie zawieszenie broni, a potem zawarcie pokoju. Czy to okaże się możliwe, czas pokaże. Okoliczności czasu i miejsca sprawiają, że silniej wybrzmiewa ten spektakl, ukazujący mechanizm odrzucenia jarzma i bezwzględne dążenie do wyzwolenia.
„Dziady” zawsze miały ładunek buntowniczy. Zwłaszcza część trzecia poematu dramatycznego, z Wielką improwizacją, egzorcyzmami, sceną więzienną, salonem warszawskim, balem u Senatora i widzeniem Księdza Piotra. Ci, którzy z „Dziadami” się zetknęli, mają to głęboko wyryte w pamięci. Moc poetyckiego słowa działa na wyobraźnię, zostawia ślady. W Polsce nieraz była jak tlący się lont. Dość przypomnieć wydarzenia związane z wystawieniem „Dziadów” przez Kazimierza Dejmka czy wcześniejsze długotrwałe i daremne starania o zgodę władz na wystawienia dramatu. W latach stalinowskich było to niemożliwe, potem dopuszczalne, ale poddawane czujnemu oku cenzora, wreszcie po zwrocie ustrojowym miało się okazać, że „Dziady” nadal potrafią uwierać i wywoływać ostre spory.
Mowa o krakowskiej inscenizacji Mai Kleczewskiej w Teatrze Słowackiego, która stała się powodem wieloletnich prób odwołania dyrektora teatru. Wprawdzie wprost tego zarzutu nie stawiano, posiłkując się etykietami zastępczymi, ale wszyscy wiedzieli, że poszło o „Dziady”, które godziły, jak insynuowano, w serca prawdziwych Polaków, tym razem wołając o sprawiedliwość dla kobiet. Tamto przedstawienie powstało po protestach Strajku Kobiet, reagujących na brak równości, przemoc i urzędowe dyrygowanie kobiecym ciałem w myśl jednych z najbardziej restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych w Europie.
To wszystko były nasze wewnętrzne spory, bo poza Polską „Dziady” rzadko trafiały na scenę, a w Ukrainie nigdy. Trwająca zaledwie dwie godziny
Ameryka nie powinna mieszać się w zmianę władzy w Ukrainie
W dyskursie politycznym w Polsce brakuje perspektywy konserwatywnych amerykańskich analityków i publicystów, którzy stanowią zaplecze intelektualne prezydentury Donalda Trumpa. To na ich barkach spoczywa w dużej mierze ciężar tłumaczenia wypowiedzi obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, precyzowania ich i nadawania im spójności. Głoszone przez nich poglądy nie są oczywiście analizami dążącymi do bezstronności, ale nie może to być powód do ich ignorowania. Przeciwnie, czytane z należytą ostrożnością stanowią istotny zestaw puzzli, których ułożenie dawałoby odpowiedź na pytanie, co obecnie dzieje się w amerykańskiej, a zatem i światowej polityce.
Jednym z takich konserwatywnych intelektualistów jest Doug Bandow, były współpracownik prezydenta Ronalda Reagana, autor książki „Foreign Follies. America’s New Global Empire” („Zagraniczne szaleństwa. Nowe globalne imperium Ameryki). Z jego analizami można się zapoznawać przede wszystkim w witrynie Cato Institute (Instytutu Katona), którego jest pracownikiem. Bandow konsekwentnie głosi konieczność powstrzymywania się przez Amerykę od interwencjonizmu. Generalnie jest przekonany o ograniczonych obowiązkach USA w sferze polityki międzynarodowej, czego potwierdzeniem są także fragmenty prezentowanego poniżej tekstu. Warto zwrócić uwagę na określenie w nim państw europejskich jako byłych sojuszników Ameryki. Całość rozważań Bandowa ukazała się na stronie internetowej The American Conservative 13 marca 2025 r. pod adresem: www.theamericanconservative.com/trump-shouldnt-impose-his-will-on-ukraine/.
(…) Jak na ironię, kontrowersje w Gabinecie Owalnym (chodzi o głośną rozmowę przed kamerami prezydenta Donalda Trumpa i wiceprezydenta J.D. Vance’a z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim – przyp. P.K.) wraz z nieprzyjaznymi komentarzami Donalda Trumpa dodały ukraińskiemu przywódcy politycznych skrzydeł. Inni ukraińscy liderzy wsparli go i jego słupki w sondażach wzrosły. Na przykład burmistrz Dnipro Borys Fiłatow stwierdził, że Zełenski „jest naszym prezydentem” i „żadna kłamliwa kreatura z Moskwy, Waszyngtonu czy skądkolwiek nie ma prawa pisnąć słowa przeciw niemu”. Nie powinno to nikogo dziwić. Słowne krytyki i protekcjonistyczne salwy Trumpa sprawiły, że również kanadyjska opinia publiczna stała się wrogo nastawiona do Ameryki. Wzmogły one poparcie polityczne dla Liberalnej Partii Kanady, postrzeganej jako lepiej przygotowana do konfrontacji z Waszyngtonem.
Wyrażona przez Trumpa publicznie frustracja Zełenskim zdaje się prowadzić amerykańską administrację do interwencji w politykę ukraińską. Politico poinformowało (6 marca ukazał się tam artykuł „Top Trump allies hold secret talks with Zelenskyy’s Ukrainian opponents”, dostępny pod adresem: www.politico.eu/article/donald-trump-allies-secret-talks-volodymyr-zelenskyy-opposition-ukraine-elections-yulia-tymoshenko-petro-poroshenko – przyp. P.K.), że czterech
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
Pod Twoją obronę
Mamy czas chaosu i to się pogłębia. Niektórzy próbują tę sytuację racjonalizować, że oto stary świat odchodzi i przychodzi nowy, że mija epoka liberalnej demokracji, nudnej, ale przewidywalnej, a światem będzie teraz rządzić grupa autokratów, szefów największych państw.
I że musimy się z tym pogodzić.
Owszem, w tym kierunku zmierza świat, w tym kierunku pcha Amerykę Donald Trump, ale czy to mu się uda, jak to się skończy – tego przecież nie wie nikt.
Na razie widzimy szamocącego się prezydenta USA, który co godzinę ogłasza coś innego: to podejmuje decyzje, to się z nich wycofuje.
Wrogiem USA stała się Kanada. A w zasadzie nie wrogiem, tylko sąsiadem, którego Stany Zjednoczone chcą anektować.
Wrogiem numer 2 stała się Unia Europejska. „Ona powstała, by nas d…”, mówią trumpiści. I to wystarcza, by ją zwalczać. Jestem dziwnie pewien, że cokolwiek Europa by zrobiła, to dla Trumpa będzie źle. Atakował ją, że za mało wydaje na obronność. Teraz, po brukselskim szczycie, Europa
Trump królem?
Nadciąga decydująca rozgrywka
Korespondencja z USA
19 lutego na oficjalnym koncie instagramowym Białego Domu pojawił się portret Donalda Trumpa w koronie, opatrzony słowami: „Niech żyje król”. Oto szczere wyznanie, o czym naprawdę marzy 47. prezydent USA.
Pierwszy miesiąc drugiej prezydentury Trumpa naznaczony był rosnącym poczuciem chaosu. Z jednej strony, były to działania wciąż nie wiadomo, czy umocowanej prawnie instytucji o nazwie DOGE (Departament ds. Efektywności Rządu), kierowanej przez miliardera Elona Muska. Również nie wiadomo, czy działającego legalnie i w jakiej naprawdę roli występującego. Bo jeśli w charakterze urzędnika federalnego, to nie dopełnił wymaganych formalności – przede wszystkim nie przeszedł procedury background check, sprawdzenia pod kątem bezpieczeństwa narodowego i potencjalnego konfliktu interesów. DOGE jednak niczym walec drogowy z silnikiem odrzutowym przetacza się przez rządowe biura, „czyszcząc” je z rzekomych nadwyżek pracowników, anulując kontrakty i wstrzymując wypłaty. Uzyskiwane w ten sposób oszczędności pozostają kwestią sporną. Są bowiem rezultatem zamrażania wydatków całych urzędów, takich jak USAID (Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego) czy NOAA (Narodowa Służba Oceaniczna i Atmosferyczna), lecz skala wykrywanych nadużyć i zwyczajnych pomyłek nie jest nawet w części tak wielka, jak ogłaszano. Pod znakiem zapytania staje za to możliwość dalszego efektywnego funkcjonowania wielu gałęzi administracji – ostatnio nawet wydziału ds. weteranów oraz Administracji Ubezpieczeń Społecznych, którą Elon Musk nazwał „największą piramidą finansową wszech czasów” (w podcaście Joe Rogan Experience, 28 lutego 2025 r.). Wypłata świadczeń w ramach tych dwóch instytucji odpowiada za czwartą część wszystkich wydatków federalnych.
Z drugiej strony, mamy oczywiście zatrważająco gwałtowne przetasowania w polityce międzynarodowej. Trudno nie uważać za koniec ery sojuszu transatlantyckiego awantury z Zełenskim w Białym Domu, choć była to przede wszystkim ustawka dająca Trumpowi pretekst do wycofania się z potencjalnie kompromitującego „dealu” (ktoś w końcu przedarł się do niego z informacją, że Ukraina może nie posiadać bogactw naturalnych w takich ilościach, o jakich naopowiadał publicznie).
We wtorek 4 marca ruszyła wojna taryfowa USA z Kanadą, Meksykiem i Chinami. Kto, z kim i przeciw komu występuje na tej nowej szachownicy? I pytanie najboleśniej wypalające nam dziurę w brzuchu: czy USA naprawdę zdecydują się na całościowe, gospodarcze, ale i polityczne przymierze z Putinem? Jeśli z jakichś przyczyn Trump do tego właśnie dąży – nie wdaję się tu w rozważania, na ile jest to szalone albo motywowane całkowicie osobistymi pobudkami – czy Ameryka do tego stopnia osłabła, by mu na to pozwolić?
Wszystkie niejasności konstytucji…
Tego, że części amerykańskiego społeczeństwa, w tym rosnącej grupie samych wyborców Trumpa, nie podoba się opisany wyżej chaos i poczucie, że głowa państwa stanowi zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa otaczającego świata, dowodzą sondaże. Czy jednak Ameryka jako państwo nie przekształci się w twór umożliwiający Trumpowi realizację jego monarchistyczno-autokratycznych zapędów?
O co chodzi? Tym razem nie tyle o pieniądze – choć o nie również, wszak mówimy o Trumpie – ile o amerykańską konstytucję. Wprawdzie stanowi ona, że USA są republiką z trzema ośrodkami władzy, mającymi na siebie oddziaływać i wzajemnie się kontrolować, lecz w art. 2 mówi: „Władza wykonawcza jest powierzona prezydentowi”.
Co to oznacza?
Do historii przeszła opinia sędziego Sądu Najwyższego Roberta Jacksona, który w 1952 r. orzekł, iż historyczne źródła wskazujące, jak należy rozumieć te słowa, są „tak enigmatyczne jak sny faraona, których znaczenie objaśniał Józef”.
Nic dziwnego, że od zarania państwa ścierały się teorie usiłujące wytłumaczyć, w jaki rodzaj władzy konstytucja wyposaża prezydenta.
Ta, która zakłada, że prezydent ma władzę nieograniczoną, nosi nazwę teorii unitarnej władzy wykonawczej. Była ona jednak zdecydowanie odrzucana nie tylko przez historyków, ale i przez Sąd Najwyższy. Wiadomo bowiem, że ojcowie założyciele byli zdeklarowanymi antymonarchistami. Do naszych czasów zachowały się tzw. dokumenty federalistyczne – 85 esejów o państwowości stworzonych przez autorów konstytucji w latach 1787-1788, czyli wtedy, gdy pracowali nad jej treścią. Wszyscy oni byli świadomi zagrożeń, jakie niosłaby koncentracja władzy w którymkolwiek ośrodku. Przestrzegał przed tym zwłaszcza Alexander Hamilton, który, choć odrzucał ideę pluralistycznej władzy wykonawczej, był jednocześnie zdania, że specyficzne uprawnienia Kongresu nie pozwolą prezydentowi skumulować w swoich rękach władzy absolutnej.
Wszystkie precedensy prawne…
Po okresie znanym dziś w Ameryce jako „wiek pozłacany” (Gilded Age, 1870-1900), charakteryzującym się szybkim wzrostem gospodarczym, ale także wielką korupcją i wyzyskiem pracownika, Kongres zaczął tworzyć pierwsze niezależne komisje mające strzec praw pracownika i konsumenta oraz polityki monetarnej – na którą oddziaływali oligarchowie tamtych czasów, kupując sobie wpływy na Kapitolu i w Gabinecie Owalnym. Komisje były częścią aparatu władzy wykonawczej, ich szefów mianował prezydent, ale nominacje te musiał zatwierdzić Senat, a Kongres przyznawał fundusze na działanie. Testem władzy prezydenckiej, a równocześnie wykładnią art. 2 konstytucji, stało się orzeczenie SN w sprawie Humphrey’s Executor v. United States z 1935 r. Sąd Najwyższy uznał, że prezydent Franklin Delano Roosevelt nie miał prawa zwolnić z pracy komisarza Federalnej Komisji Handlu Williama Humphreya tylko dlatego, że jego poglądy nie były zgodne z polityką Nowego Ładu. Sąd przypomniał zarazem, że komisarze niezależnych agencji rządowych, choć są one częścią aparatu władzy wykonawczej, mogą być zwalniani jedynie z określonych przyczyn, np. z powodu niekompetencji czy zaniedbania obowiązków. W odpowiedzi na próby prężenia przez Roosevelta muskułów Kongres uchwalił regulacje









