Tag "Włochy"

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Przymusowe adopcje

Jak Kościół handlował dziećmi niezamężnych kobiet

Turyn, 1963

Piękne miasto, które już od dworca kolejowego przywitało Francescę eleganckimi łukowatymi portykami i szerokimi, olśniewającymi bogactwem bulwarami, powinno było rozbudzić tę ładną ciemnowłosą dwudziestotrzylatkę. Przyjechała przecież z niewielkiego, prowincjonalnego miasta na południu Włoch. W innym momencie życia Franceski lśniący złotym blaskiem w pełnym słońcu Pad kusiłby, żeby pospacerowała wzdłuż jego brzegów. W innym czasie Francesca weszłaby do jednej ze słynnych starych kawiarni, wyłożonych złotymi lustrami i z marmurową posadzką. Napawałaby się tym doświadczeniem, oddychając głęboko i z walącym sercem, radośnie korzystając z młodości i odkrywając świat. Ale gdy tamtej wiosny Francesca przybyła do Turynu, rozpoczął się całkiem inny okres. To był czas jej znikania.

Poprzedniej jesieni pracowała jako zbieraczka oliwek w Apulii – kontynuowała tradycję długiej linii swoich przodków, uprawiających oliwki i tłoczących z nich oliwę. Delikatnie potrząsała gałęziami niewielkich drzew, a pulchne, dojrzałe owoce spadały na plandekę u jej stóp. Była to ciężka praca, dni długie i gorące, ale pewnej nocy otrzymała małą nagrodę. Jej szef, w którym się podkochiwała, zaproponował, że podwiezie ją do domu. Francesca była zachwycona, choć nie przewidziała, że szef wybierze trasę prowadzącą nad lazurowe morze i zatrzyma się przy pokrytym strzechą trullo, typowym dla regionu domku zbudowanym z wapienia. W tym konkretnym trullo mieściły się bar i zajazd, który miał swoją tradycję wśród miejscowych mężczyzn.

Na początku próbowała ukryć przed matką zmieniające się powoli ciało, wyparcie było jedyną strategią radzenia sobie z tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Jednak po czterech miesiącach ich domek, wybrzuszony i pęczniejący od krzyków i oskarżeń, znalazł się na krawędzi wybuchu. Francesca słyszała, ale już nie słuchała, zamknięta we własnych myślach i pragnieniach. Jedna kwestia była jasna: nie miała wyboru, musiała opuścić wioskę.

Podróż pociągiem do Turynu okazała się męcząca – ponad 15 godzin w dusznym wagonie pędzącym na północ. W ciasnej przestrzeni zamkniętego przedziału Francesca siedziała naprzeciwko swojego starszego brata, karabiniera stacjonującego właśnie na północy – wrócił do domu zdeterminowany, aby zmyć plamę, która zbrukała jego rodzinę. (…)

Carabiniere zabrał Francescę do domu ich siostry, która mieszkała w Turynie. Francesca kłóciła się z nimi obojgiem. Desperacko pragnęła zatrzymać dziecko. Nie chciała zniknąć. Ale wysłali ją do domu dla niezamężnych matek, prowadzonego przez zakonnice, w którym zarabiała na swoje utrzymanie, sprzątając, i poznała inne kobiety w podobnej sytuacji. Kobiety, które zostały kiedyś zgwałcone, uwiedzione i porzucone, naiwnie nieświadome w sprawach seksu i ciąży, lub kochanki mężczyzn wykształconych w sztuce moralnej manipulacji. Powstanie tego domu było możliwe dzięki charytatywnym wpłatom turyńskiej klasy wyższej, w tym żony słynnego dyrektora Fiata. Przebywały w nim kobiety z północy i południa Włoch, odizolowane, zmuszone odpokutować za swoje grzechy, podczas gdy mężczyźni nie ponosili żadnej odpowiedzialności.

Dzień rozpoczynał się od pięciokrotnego odmówienia różańca, a kończył się tą samą szeptaną litanią, każdy z paciorków oznaczał kolejne 150 powtórzeń modlitwy o łaskę Dziewicy. Jeśli Francesca uciekła, choćby na chwilę, przed codziennymi wyrzutami swojej rodziny, teraz szukała rozgrzeszenia przed znacznie większym autorytetem, tym wiecznym. Czas spędzony w tym domu klasztorze przypominał obudzenie się w świecie pokrytym pajęczyną – zasłona wstydu przysłaniała wszystko, wraz z całym ciałem dziewczyny, które ją zdradziło.

Podczas apatycznego oczekiwania, aż organizm będzie gotowy do porodu, zakonnice przygotowywały kobiety do ich wkrótce bezdzietnego świata, szkoląc je w pracach domowych. Niegdyś niezgrabne palce uczyły się szyć jedwabnymi nićmi oraz zawijać pastelowe włóczki wokół drutów. Potem zakonnice zabierały podopieczne do niewielkiego sklepu w centrum miasta, a zyski ze sprzedaży rękodzieła pomagały utrzymywać dom. Podczas jednej z bardziej okrutnych życiowych lekcji nauczyły Francescę, jak wydziergać dziecięce buciki.

Kiedy nastała jesień, Francescę wysłano do turyńskiego szpitala położniczego na specjalny oddział przeznaczony dla grzesznic. Kobieta, która nosiła swoje dziecko przez dziewięć miesięcy, która w męczarniach urodziła syna Piera, bo takie imię wybrała dla niego już wcześniej, która karmiła go przez kilka bezcennych dni i rozpaczliwie chciała go zatrzymać, miała zostać wymazana. Na oddziale położniczym miała nazwisko oraz dziecko, ale cztery dni później nie posiadała już ani jednego, ani drugiego. (…) We włoskim akcie urodzenia jej syna, zapieczętowanym przed wścibskimi spojrzeniami na kolejny wiek – co uniemożliwiało matce zdobycie informacji o synu, a zarazem zapewniało, że syn nigdy nie znajdzie matki – zapisano: nato di donna che non consente di essere nominata, urodzony przez kobietę, która nie wyraziła zgody na podanie swojego nazwiska.

Nie miało znaczenia, że Francesca pozostała w Turynie przez kolejne trzy lata, aby być blisko dziecka. Pracowała jako niania u zamożnej rodziny i w rysach małego chłopca, którym się zajmowała, wyobrażała sobie Piera. Nie miało znaczenia, że Francesca wielokrotnie wracała pod bramy sierocińca, chcąc odzyskać synka.

– Daj spokój, kobieto – powiedziała w końcu matka przełożona, zdecydowana położyć kres jej wizytom. – Twoje dziecko zostało wysłane do Ameryki. Jest w dobrej rodzinie.

Nie miało znaczenia, że słowa zakonnicy

Fragmenty książki Marii Laurino Dzieci Watykanu. Jak Kościół handlował „sierotami”, przeł. Anna Halbersztat, Znak Literanova, Kraków 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Przeprawa na Sycylię jako inwestycja w bezpieczeństwo?

Most, który śnił się Mussoliniemu i Berlusconiemu, zostanie wybudowany z pieniędzy przeznaczonych na cele obronne

Pod koniec czerwca kraje członkowskie NATO zgodziły się przeznaczyć do 2035 r. 5% PKB na obronę. Włoski rząd planuje osiągnąć ten cel, realizując „faraoński plan”– budowę mostu między Włochami a Sycylią.

W ramach 5% PKB, które trzeba będzie przeznaczyć na obronę, 1,5% wydatków państw członkowskich mogłoby zasilić „inwestycje mające na celu ochronę krytycznej infrastruktury, sieci, zapewnienie przygotowania sektora cywilnego i wzmocnienie bazy przemysłu obronnego”, głosi deklaracja Sojuszu przyjęta w Hadze.

To bardzo szeroka definicja, którą część krajów mogłaby wykorzystać po to, aby uwzględnić w budżecie oznaczonym jako „obrona” wydatki niemilitarne. Na przykład władze w Rzymie ogłosiły, że chcą zaklasyfikować budowę mostu na Sycylię, którego wartość wynosi 13,5 mld euro, jako wydatek wojskowy.

Inwestycja w bezpieczeństwo?

Dwaj wicepremierzy – Antonio Tajani (minister spraw zagranicznych) i Matteo Salvini (minister infrastruktury i transportu) – podkreślają, że most ma wartość strategiczną, a nie wyłącznie ekonomiczną. Argument ten został również podkreślony w raporcie rządowym opublikowanym w kwietniu.

„Budowa mostu może być wydatkiem na obronę, niezbędną, by zagwarantować bezpieczeństwo  obywatelom”, stwierdził cytowany na portalu ilSicilia.it Antonio Tajani. „Sycylia leży na środku Morza Śródziemnego, są tam ważne bazy NATO, z pewnością posiadanie bardziej wydajnego systemu infrastruktury, który łączy Sycylię z resztą Europy, oznacza również wzmocnienie bezpieczeństwa”, przekonuje Tajani.

W innej wypowiedzi – dla „Milano Finanza” – minister spraw zagranicznych wyjaśnił, że rząd będzie musiał uświadomić obywatelom, że „bezpieczeństwo to szersza koncepcja niż tylko czołgi, ponieważ obejmuje ono również infiltrację terrorystów i cyberbezpieczeństwo”. Aby dotrzymać zobowiązań wobec NATO, sekretarz Forza Italia dodał, że rząd skupi się „na infrastrukturze o przeznaczeniu cywilnym, takiej jak most nad Cieśniną Mesyńską, który mieści się w koncepcji obronności, biorąc pod uwagę, że Sycylia jest platformą NATO”.

Rząd Giorgii Meloni zamierza więc zrealizować plan zbudowania nad Cieśniną Mesyńską najdłuższego mostu wiszącego na świecie. Projekt ten był marzeniem Rzymian, dyktatora Benita Mussoliniego i byłego premiera Silvia Berlusconiego. Już w 1840 r. Ferdynand II Burbon, władca Królestwa Obojga Sycylii, zlecił grupie inżynierów i architektów opracowanie projektu mostu nad cieśniną. W ostatnich dekadach politycy wracali do tego planu, ale nigdy nie udało się inwestycji zrealizować. Pierwsza ustawa przewidująca budowę mostu pochodzi z 1971 r., a 10 lat później założono firmę Stretto di Messina, odpowiedzialną za zarządzanie projektem. Kolejne rządy anulowały lub odkładały projekt na później, aż do 2012 r., kiedy Rzym wycofał się z niego w obliczu nadciągającego kryzysu zadłużenia.

Sycylia bliżej Europy

Obecna władza liczy, że tym razem most powstanie i ożywi gospodarczo nie tylko wyspę, ale całe „mezzogiorno”, czyli południową część Italii. Ma ułatwić płynniejszy handel z Sycylią. Region ten, który głównie eksportuje produkty naftowe i rolnicze, cierpi obecnie, płacąc „koszt wyspiarskości”, wynoszący ok. 6,5 mld euro rocznie. Kwota ta pokazuje szacunkową różnicę między tym, ile kosztowałaby działalność gospodarcza, gdyby wyspa była połączona z kontynentem, a rzeczywistymi kosztami wynikającymi z jej położenia wyspiarskiego.

„Most mógłby ponownie umieścić Włochy w centrum Morza Śródziemnego. Dzięki szybkim połączeniom kolejowym z północą Starego Kontynentu porty sycylijskie i południowo-

włoskie zyskałyby bardzo ważną wartość strategiczną. Inwestycja w most, jeśli zostanie zrealizowana, mogłaby dać naszemu krajowi znaczną przewagę polityczną”, przekonuje na stronie InsideOver sycylijski dziennikarz Mauro Indelicato i dodaje: „Stary Kontynent, po wybuchu wojny w Ukrainie, musi przyśpieszyć realizację planów infrastrukturalnych nie tylko w celu stworzenia szybkich korytarzy dla towarów i ludzi, ale także, w razie potrzeby, dla czołgów i pojazdów opancerzonych. Przemieszczanie wojsk jest niemal tak samo ważne, jak przemieszczanie towarów. W tym sensie ewentualna budowa mostu miałaby również znaczenie z perspektywy wojskowej. Rzym w przyszłości mógłby poprosić o fundusze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

10 mniej oczywistych miejsc w Europie idealnych na wakacje samochodowe

Artykuł sponsorowany Podróż samochodem po Europie otwiera przed turystą zupełnie inne możliwości niż tradycyjne formy zwiedzania. Pozwala dotrzeć do miejsc pomijanych przez biura podróży i uniknąć zatłoczonych atrakcji. Poniżej znajdziesz zestawienie mniej znanych, ale wyjątkowo atrakcyjnych

Świat

Lepsze prawa zwierząt

Włochy wprowadziły ostre kary dla osób znęcających się nad zwierzętami

Korespondencja z Rzymu

We Włoszech zakończył się symboliczny proces, który od lat dojrzewał w świadomości społecznej: od teraz zwierzęta nie są już traktowane jako rzeczy lub własność człowieka – prawo uznaje je za istoty czujące, które zasługują na bezpośrednią i niezależną ochronę.

29 maja włoski Senat przegłosował nową ustawę o ochronie zwierząt, której pierwszą sygnatariuszką była Michela Vittoria Brambilla, przewodnicząca międzyparlamentarnej grupy ds. praw zwierząt i ochrony środowiska, deputowana prawicowej partii Noi Moderati (My Umiarkowani), a wcześniej posłanka i minister turystyki w rządzie Silvia Berlusconiego. Ustawa przewiduje surowe kary za zabijanie zwierząt, znęcanie się nad nimi, organizowanie walk czy nielegalny handel. Prawdziwy przełom stanowi jednak filozofia nowego prawa: ochrona zwierząt jako istot czujących, których dobro zasługuje na autonomiczne miejsce w systemie prawnym. Zmiana polega na odejściu od ochrony „uczucia do zwierząt” na rzecz ochrony samych zwierząt – niezależnie od tego, jak są postrzegane przez człowieka.

Ustawa wprowadza istotne zmiany w Kodeksie karnym, a przede wszystkim zaostrza kary. Za zabicie zwierzęcia grozi teraz od sześciu miesięcy do czterech lat więzienia (w przypadku szczególnego okrucieństwa) oraz grzywna do 60 tys. euro. Surowsze są także kary w przypadku znęcania się – do dwóch lat więzienia, bez możliwości zamiany kary na grzywnę. Wzrasta grzywna za organizowanie zawodów lub wyścigów, podczas których zwierzęta doznają przemocy. Za organizowanie walk z udziałem zwierząt grozi od dwóch do czterech lat więzienia oraz kara pieniężna do 30 tys. euro. Taką samą przewidziano za udział w walkach oraz w zakładach, których podmiotem są zwierzęta.

Wzrastają kary pieniężne za porzucenie zwierzęcia – kosztować to będzie od 5 tys. do 30 tys. euro (wcześniej od 1 tys. do 10 tys. euro). Nowe przepisy zakazują również zabijania zwierząt, które zostały schwytane i o których losie decyduje sąd. Nie będzie można ich uśpić, zanim trybunał nie wydał wyroku. Organizacje obrony praw zwierząt będą miały prawo występować o ponowne rozpatrzenie decyzji, aby zapewnić możliwość jak najlepszego traktowania zwierzęcia i uzyskać nad nim opiekę.

W całym kraju będzie obowiązywał absolutny zakaz trzymania psów i innych zwierząt na łańcuchu. Grozi za to grzywna w wysokości 5 tys. euro. Całkowicie zakazane jest też komercyjne wykorzystywanie skóry kotów domowych.

Ponadto wobec tych, którzy notorycznie popełniają najpoważniejsze przestępstwa przeciwko zwierzętom, będzie można od teraz stosować takie środki zapobiegawcze jak wobec członków zorganizowanych grup przestępczych, a więc konfiskatę mienia i specjalny nadzór.

Należy również uważać na egzotyczne zwierzęta trzymane w domu – w przypadku gatunków zakazanych we Włoszech grozi grzywna i konfiskata. Zostaje także zakazany nielegalny handel szczeniakami, za co grozi od teraz kara pozbawienia wolności na okres 4-18 miesięcy oraz od 6 tys. do 30 tys. euro grzywny.

Wszystkie kary mogą wzrosnąć o jedną trzecią, jeżeli przestępstwo popełnione jest w obecności nieletnich, wobec większej liczby zwierząt albo zarejestrowane i upowszechniane za pomocą narzędzi informatycznych i telematycznych.

Zmiana kulturowa

Ta zmiana nie dokonała się w próżni. Włoskie społeczeństwo od lat daje wyraz coraz silniejszej więzi emocjonalnej ze zwierzętami domowymi – szczególnie w miastach. W kraju, gdzie żyje ponad 65 mln zwierząt domowych: psów, kotów, królików, chomików, rybek czy ptaków – nowa ustawa to nie tylko formalny zapis, ale przede wszystkim odzwierciedlenie realnej zmiany kulturowej, w której zwierzęta stają się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa – nie jako „rzeczy”, ale jako istoty mające prawo do życia bez przemocy.

Według danych opublikowanych w 2023 r. przez Rejestr Zwierząt Towarzyszących (Anagrafe Animali d’Affezione) we Włoszech jest prawie 14 mln psów oznakowanych mikrochipem, co oznacza średnio jednego psa na czterech obywateli.

Najpopularniejszymi zwierzętami domowymi są psy i koty. Badanie przeprowadzone w 2022 r. przez ośrodek Censis, zatytułowane „Wartość społeczna lekarzy weterynarii”, ujawniło, że zwierzęta towarzyszące są wybierane głównie przez singli (54%) oraz osoby po separacji (68%). We Włoszech na 100 mieszkańców przypada ponad 50 zwierząt domowych, a pierwsze miejsce zajmują psy. Pod tym względem Włochy są w Europie na czwartej pozycji, po Węgrzech, Francji i Niemczech. Włosi wydają 5 mld euro rocznie na dobrostan i opiekę nad zwierzętami, w tym pielęgnację, smycze, karmę, obroże i leczenie weterynaryjne.

Preferencje właścicieli zwierząt różnią się w zależności od płci. Mężczyźni częściej wybierają psy (44,4% posiadaczy, 39,7% posiadaczek), kobiety wolą koty (40,4% posiadaczek, wobec 34,1% posiadaczy). Pary z dziećmi to grupa, w której

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Dozbrajaniu Europy Rzym mówi „nie”

Włosi pod silnym wpływem nastrojów pacyfistycznych

We Włoszech tradycje katolickie i komunistyczne jednoczą się, by odrzucić ideę wojny, a zdecydowana większość Włochów sprzeciwia się ponownemu zbrojeniu kraju i Europy.

5 kwietnia 2025 r. na ulice Rzymu wyszło prawie 100 tys. ludzi, domagając się zakończenia programu dozbrajania Europy. Podczas wiecu demonstranci i mówcy potępili plan „ReArm Europe”, zainicjowany przez przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, oraz projekty dotyczące wydatków wojskowych ogłoszone przez rząd premier Giorgii Meloni. W okresie poprzedzającym protest opozycyjny Ruch Pięciu Gwiazd (Movimento 5 Stelle, M5S) skrytykował priorytety wojskowe rządu. Aktywiści obliczyli, że fundusze na planowane transakcje związane z obronnością mogłyby zostać wykorzystane do złagodzenia kryzysów w opiece zdrowotnej i edukacji.

Choć protest zainicjował Ruch Pięciu Gwiazd, akcja zyskała szersze poparcie polityczne i obywatelskie, od zrzeszeń lewicowych po katolickie. Marsz poparł arcybiskup Bolonii kard. Matteo Zuppi, który w przeszłości na prośbę papieża Franciszka próbował przeprowadzić misję pokojową, mającą wesprzeć zakończenie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Podczas manifestacji zaś na ulicach mieszały się flagi tęczowe symbolizujące pokój, organizacji antywojennych, związków zawodowych, propalestyńskie i świeckiego stowarzyszenia katolickiego wspierającego ubogich Comunità di Sant’Egidio.

Protesty zgromadziły zarówno ludzi starszych, jak i młodzież, która niosła transparenty z hasłami: „Nie dla dozbrojenia! Zatrzymajmy ich!” lub krytykującymi premier Meloni i ministra obrony Guida Crosetta. Na telebimie wyświetlono dwa filmy przesłane przez ukraińską pacyfistkę Katrin (Katię) Cheshire i Aleksandra Belika, koordynatora ruchu rosyjskich dezerterów, który schronił się na Łotwie.

W pewnym momencie tłum zaczął skandować: „Meloni i Crosetto, zdejmijcie kaski!”. Powiewały nad nim tęczowe flagi z wypisanym wielkimi literami słowem „Pokój”, będące popularnym odniesieniem kulturowym i symbolem solidarności włoskich pacyfistów. Flagi te czasami można zobaczyć w kawiarniach i restauracjach we włoskich miastach.

Niechętną zbrojeniom postawę Włochów potwierdzają sondaże: zdecydowana większość respondentów sprzeciwia się dozbrajaniu kraju i Europy. W ankiecie opublikowanej 20 marca przez magazyn „Le Grand Continent” 62% pytanych uważa, że są pilniejsze wydatki publiczne niż na obronność – takiej odpowiedzi udzieliło też średnio 34% obywateli krajów Unii Europejskiej. Włosi najliczniej także (53% w porównaniu z 39% ogółu społeczeństw Unii) odrzucili propozycję rozszerzenia francuskiego mechanizmu odstraszania na całą UE.

Pacyfizm z tradycjami

Podobny trend pokazuje sondaż z 30 marca, opublikowany przez turyńską „La Stampę”. 37,5% Włochów opowiada się za wysłaniem pomocy humanitarnej do Ukrainy, natomiast za wysłaniem wojska jedynie 5,8%; na bezpośrednie finansowanie zakupu broni zgadza się 12,8%.

Tak do tej kwestii odniosła się w „La Stampie” politolożka i dyrektorka instytutu badawczego Euromedia Research, Alessandra Ghisleri, według której „przyczyn można się doszukiwać w okolicznościach historycznych, kulturowych i politycznych”. „Z pewnością wielu Włochów, nawet jeśli potępia rosyjską agresję, jest przekonanych, że wysyłanie broni może jedynie przedłużyć konflikt, zamiast go rozwiązać, nie przynosząc żadnych rezultatów poza zwiększeniem liczby ofiar i zniszczeń. Wysyłanie broni raczej niechętnie traktuje co drugi obywatel, podczas gdy wysyłanie pomocy humanitarnej jest interpretowane jako moralny obowiązek, który nie niesie – według prawie 40% społeczeństwa – bezpośrednich negatywnych konsekwencji dla naszego kraju”, pisze Alessandra Ghisleri.

Pacyfizm we Włoszech sięga jeszcze lat 60. W 1961 r. odbył się pierwszy marsz pokojowy połączony ze zbiorową modlitwą. Demonstranci przeszli wówczas ulicami Perugii i Asyżu – miasta św. Franciszka, które obecnie znane jest na świecie z zapoczątkowanych przez papieża Jana Pawła II Międzynarodowych Dni Modlitwy o Pokój. Pierwszy marsz Perugia-Asyż został zorganizowany jako świadectwo umiłowania pokoju i braterstwa między narodami z inicjatywy pacyfisty Aldo Capitiniego, nazywanego włoskim Gandhim. Flaga pokoju, symbol sprzeciwu wobec wszelkich wojen, powiewała wtedy pierwszy raz. W marszu uczestniczyli zarówno komuniści, jak i katolicy, intelektualiści i robotnicy. Według Capitiniego „pacyfizm i niestosowanie przemocy nie oznaczają biernej i bezwolnej akceptacji istniejącego zła, lecz są działaniami i walką przy użyciu własnej metody”.

Od tego czasu marsz pokoju odbywa się co dwa lata, między końcem września a początkiem października, a jego uczestnicy pokonują dystans ok. 24 km. Do dziś jest on punktem odniesienia dla innych marszów pokojowych we Włoszech.

Jak zauważają analitycy prawicowego think tanku Centro Studi Machiavelli, „powojenna kultura polityczna starała się dystansować od militaryzmu i wizerunku agresywnych Włoch, aby zapobiec powrotowi ekstremistycznego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Włosi nie chcą „turystyki kanapkowej”

Cel jest jasny: promować świadome podróżowanie

Korespondencja z Włoch

W ostatnich latach wiele europejskich miast zmaga się z rosnącym problemem turystyki jednodniowej. Szczególnie uciążliwym zjawiskiem stała się tzw. turystyka kanapkowa. To specyficzny model podróżowania, który polega na szybkim, powierzchownym zwiedzaniu bez noclegu, przy minimalnych wydatkach i maksymalnym obciążeniu infrastruktury publicznej. Turyści przybywający w dużych, zorganizowanych grupach – najczęściej autokarami – przechodzą przez miasta niczym karawany, zużywając miejskie zasoby, takie jak toalety czy transport, i zostawiając po sobie śmieci.

Wenecja wprowadza „bilet wstępu”. Od 18 kwietnia do 27 lipca br. w większość dni obowiązywać będzie opłata 5 euro za wstęp do turystycznej części miasta, pobierana w godz. 8.30-16.00. Dotyczy ona osób odwiedzających Wenecję jednodniowo. Aby skorzystać z niższej stawki, należy zarejestrować się online i zapłacić najpóźniej cztery dni przed planowaną wizytą. Jeżeli zrobi się to trzy dni wcześniej, opłata wzrasta do 10 euro. Rejestracji i zakupu „biletu wstępu” można dokonać na stronie cda.ve.it.

„Opłata za wstęp na teren Starego Miasta to innowacyjne narzędzie wpisujące się w szerszą strategię mającą na celu ochronę Wenecji oraz poprawę jakości życia mieszkańców i pracowników – informuje radny Simone Venturini. – Poprzez ten eksperyment dążymy do znalezienia równowagi między prawami mieszkańców a potrzebami odwiedzających”.

Podobne rozwiązanie Wenecja testowała już w ubiegłym roku, ograniczając dostęp turystów przez miesiąc. I chociaż ci krytykowali, miasto oceniło eksperyment pozytywnie. W 2024 r. Wenecja pobiła swój historyczny rekord turystyczny – 13,3 mln odwiedzających.

„Oczywiście nie mamy czarodziejskiej różdżki – dodaje Venturini. – To model eksperymentalny, który będziemy dostosowywać, opierając się na wynikach i analizie danych. Cel jest jednak jasny: zniechęcić do jednodniowej turystyki typu przyjedź-zobacz-wyjedź i promować turystykę świadomą – taką, która wybiera poznawanie Wenecji z szacunkiem i uwagą”.

Z opłaty zwolnieni są ci, którzy nocują na terenie miasta i płacą tzw. podatek klimatyczny. Problemem może być rejestracja grup zorganizowanych – każdy uczestnik musi zostać zgłoszony indywidualnie, a płatność trzeba uiścić kartą kredytową.

Bilet za 10 euro będzie można też kupić w kioskach typu Tabacchi, przy wejściu do Starego Miasta – także za gotówkę.

Jedynym pocieszeniem dla turystów jednodniowych może być to, że również Włosi udający się np. na pogrzeb do tej części miasta będą musieli uiścić opłatę za wstęp.

Nie tylko Wenecja

W Civita di Bagnoregio, malowniczym miasteczku w prowincji Viterbo, bilet wstępu w wysokości 5 euro obowiązuje już od dawna. Kupić go można online lub na miejscu. Do zbudowanej na skale i otoczonej głębokim wąwozem miejscowości prowadzi jedynie most dla pieszych. Obecnie mieszka tam tylko siedem osób. Stare domy opuszczone przez rdzennych mieszkańców wykupili jednak artyści i cudzoziemcy i tchnęli w to miejsce nowe życie. Jego popularność eksplodowała w mediach społecznościowych – w samą zeszłoroczną majówkę przybyło ponad 3 tys. jednodniowych turystów. Miasteczko nie radzi sobie z takim napływem przybyszów i lokalne władze rozważają wprowadzenie limitów odwiedzin.

Ograniczenia obowiązują także na coraz większej liczbie plaż. Neapol wprowadził dzienny limit wejść na plaże Donn’Anna (50 osób) i delle Monache (450 osób). Na wyspach Zatoki Neapolitańskiej – Ischii, Capri, Procidzie – zmniejszono ruch pojazdów, a wiele plaż jest dostępnych jedynie po wcześniejszej rezerwacji i wniesieniu opłaty.

W Ligurii na trasie Via dell’Amore w Cinque Terre limit wynosi 100 osób co 15 minut, natomiast do zatoki Baia del Silenzio w Sestri Levante wpuszczane są maksymalnie 452 osoby dziennie. Od przyszłego roku planowany jest również

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Niebezpieczne związki

Meloni – koń trojański Trumpa w UE

Korespondencja z Włoch

Alt-right, czyli alternatywna prawica, to niejednorodny ruch polityczny obejmujący skrajnie prawicowe ideologie, które odrzucają wiele postulatów konserwatyzmu głównego nurtu. Autorstwo pojęcia przypisuje się białemu supremacjoniście Richardowi Spencerowi, który użył go w 2010 r. Spencer wielokrotnie odwoływał się do propagandy nazistowskiej, choć zaprzecza osobistej identyfikacji z neonazizmem. Steve Bannon nie ukrywa, że to on go zainspirował. Dziś, po salutach rzymskich, które oglądaliśmy w wykonaniu zarówno Bannona, jak i Elona Muska, alternatywną prawicę można przemianować na hail-right, czyli hajlującą prawicę.

Do tej pory Giorgia Meloni mówiła: „Musimy być po stronie Ukrainy, u boku Wołodymyra Zełenskiego, który w momencie rosyjskiej agresji rozpoczętej 24 lutego 2022 r. nie uciekł z rodziną na pokładzie amerykańskiego samolotu, lecz pozostał w swoim kraju, by organizować opór przeciwko najeźdźcy”.

Teraz, gdy „przeciętny komik” i „dyktator” – jak ukraińskiego prezydenta nazwał Donald Trump – który „sprowokował” do wojny Władimira Putina, został rzucony na pożarcie rosyjskiemu niedźwiedziowi przez nową amerykańską administrację, włoska premier znalazła się w trudnej sytuacji. Będzie musiała się wykazać dużą zręcznością. Z jednej strony, nie może nagle przestać wspierać Zełenskiego, z drugiej zaś – musi umocnić uprzywilejowane stosunki Włoch ze Stanami Zjednoczonymi, aby móc odgrywać rolę pomostu między administracją republikańską a Unią Europejską.

Po kontrowersyjnych wypowiedziach Trumpa we Włoszech zapanowała konsternacja. Meloni zachowała milczenie, a w Palazzo Chigi – siedzibie włoskiego rządu – przyjęto strategię powściągliwości, tłumacząc to koniecznością dążenia do „trwałego pokoju”.

Minister spraw zagranicznych Antonio Tajani, lider Forza Italia, ograniczył się do dyplomatycznego komentarza: „To nie jest nasz język”, i dodał, że „konieczne jest zachowanie zimnej krwi”. Elly Schlein, liderka włoskiej Partii Demokratycznej, początkowo również milczała, co wywołało krytykę ze strony sekretariatu partyjnego, który nie krył oburzenia: „Haniebne słowa, pełne pogardy dla ofiar wojny, są upokorzeniem dla zaatakowanej Ukrainy. Są tacy, którzy próbują reagować, podczas gdy Meloni wciąż milczy”.

Z kolei wicepremier Matteo Salvini

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Nowotwór, który toczy Włochy

Europejski Trybunał Praw Człowieka potępia Włochy za mafijne zarządzanie odpadami w „krainie ognia”

Od dziesięcioleci włoska mafia nielegalnie zakopuje i pali śmieci w Neapolu i na całym obszarze Kampanii. Mieszkańcy regionu uznali, że rząd nie zrobił wystarczająco dużo, by temu zapobiec, i złożyli pozew do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który wydał orzeczenie na ich korzyść.

30 stycznia Włochy zostały potępione przez ETPC za bezczynność w obliczu skandalu sanitarnego związanego z gospodarką odpadami w regionie Neapolu. Orzeczenie trybunału stwierdzało, że istnieje „wystarczająco poważne, realne i sprawdzalne” zagrożenie dla zdrowia mieszkańców.

Zadowolony z wyroku jest miejscowy ksiądz, Maurizio Patriciello, który od dawna otacza opieką rodziny dotknięte skutkami skażenia środowiska. Duchowny skomentował, że orzeczenie potwierdza słuszność trwającej od dziesięcioleci walki. „Ile oszczerstw musieliśmy znieść, ile gróźb, ile kpin, ile obelg! – napisał w poście w mediach społecznościowych. – Szliśmy jednak z przekonaniem naprzód. Na własne oczy widzieliśmy, jak niszczeją nasze ziemie i pogarsza się jakość naszego życia”. Pomodlił się też za wszystkich, którzy zmarli na raka w trakcie tej walki, w tym za swoich braci, bratową i siostrzeńca.

Rak zbiera smutne żniwo

„Terra dei fuochi”, czyli „kraina ognia”, to nazwa, która do powszechnej świadomości weszła dzięki Legambiente, stowarzyszeniu działającemu na rzecz ekologii. Organizacja po raz pierwszy użyła tego określenia w raporcie „Ekomafia 2003”, a upowszechnił je znany dziennikarz Roberto Saviano, wykorzystując jako tytuł jednego z rozdziałów swojej słynnej książki „Gomorra”. Ten region czasami nazywany jest także „trójkątem śmierci” albo „wysypiskiem śmieci Włoch”. Któregokolwiek terminu jednak użyjemy, każdy będzie doskonale obrazował sytuację.

Obszar między Neapolem a Casertą, na którym mieszka ok. 2,9 mln ludzi, otrzymał te ponure nazwy ze względu na prowadzone tam nielegalne pochówki oraz spalanie toksycznych odpadów, czym trudniły się przede wszystkim grupy powiązane z przestępczością zorganizowaną. Od jakiegoś czasu odnotowuje się tam coraz większe zanieczyszczenie wód gruntowych i wzrost zachorowań na raka. Bo konsekwencje dla mieszkańców są tragiczne: liczba pacjentów onkologicznych i ofiar raka w Kampanii jest wyjątkowo wysoka – według Istituto Superiore di Sanità w ciągu roku na nowotwory umiera tam o 1,6 tys. osób więcej, niż wynosi średnia krajowa.

Antonietta Moccia jest jedną z 41 osób

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

W stolicy mody palenie niemodne

W Mediolanie nie można już palić na ulicy, chyba że 10 m od innych osób. Naruszającym przepisy grożą kary od 40 do 240 euro

Od 1 stycznia 2025 r. we wszystkich miejscach publicznych Mediolanu, nawet na ulicy, obowiązuje zakaz palenia. Nowy przepis ma na celu poprawę jakości powietrza i ochronę zdrowia mieszkańców. Pomysł budzi jednak sporo kontrowersji.

„Palaczu, wyjdź! I cofnij się o kolejne 10 m!” – to komunikat informujący, jak muszą się zachowywać palacze w Mediolanie. Z tarasów i barów w mieście, także w dzielnicy Navigli, gdzie kwitnie życie nocne, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły popielniczki. W ich miejsce pojawiły się tabliczki antypapierosowe. Mają przypominać, że w stolicy mody palenie już nie jest modne.

Lekcja nowego stylu życia

Od 1975 r. zakaz palenia obowiązuje we włoskich szpitalach i transporcie, a od 2005 r. we wszystkich zamkniętych miejscach publicznych. W stolicy Lombardii od 2021 r. dotyczy on też placów zabaw, parków, obiektów sportowych i przystanków komunikacji miejskiej. Nowością jest to, że obecne rozporządzenie objęło również tarasy, bary, restauracje i wszystkie otwarte przestrzenie publiczne, w tym ulice. W miejscach tych nie można już palić, chyba że odsuniesz się o 10 m od innych osób. Naruszającym przepisy grożą kary w wysokości od 40 do 240 euro.

„Wprowadzamy nawyk niepalenia w pobliżu ludzi. Nie pali się tam, gdzie można wyrządzić krzywdę innym”, skomentowała zakaz palenia na zewnątrz, który obejmuje np. stoliki ustawione przed barami, zastępczyni burmistrza Mediolanu Anna Scavuzzo. „Ten zakaz jest wskazówką, jaki nawyk należy sobie wyrobić. Uważam, że w ten sposób najlepiej chronimy zdrowie. Palenie jest złe”, zauważyła wiceburmistrzyni.

Mediolan, znany z długotrwałego związku z modą i stylem, jest pierwszym miastem we Włoszech, które wprowadziło tak daleko idące ograniczenia dotyczące palenia na zewnątrz. Zakaz nie obejmuje jedynie waporyzatorów i papierosów elektronicznych.

Jak podaje włoski dziennik „Il Sole 24 Ore”, po wprowadzeniu nowego przepisu władze miasta nie nałożyły jeszcze na nikogo kary pieniężnej – wolą raczej edukować obywateli na temat nowego stylu życia. Z praktycznego punktu widzenia jednak sprawdzanie, czy nie doszło do jakichkolwiek naruszeń zakazu, było dotychczas niewykonalne, ze względu zarówno na tłumy turystów, jak i na mniejszą liczbę policjantów na ulicach.

Z otoczenia rady miejskiej, na której czele stoi burmistrz Giuseppe Sala, dochodzą głosy, że „łatwiej i szybciej jest zachęcić kogoś do zgaszenia papierosa, niż nałożyć na niego karę”. Poza tym celem zakazu nie jest zarabianie pieniędzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Dyplomacja zakładników

Włoszka Cecilia Sala była tylko jedną z dziennikarek i dziennikarzy osadzonych w irańskich więzieniach

Korespondencja z Włoch

„Jestem Cecilia Sala. A to jest »Stories«, podcast Chora Media, który każdego dnia opowiada wam historię ze świata”. Głos 30-letniej włoskiej dziennikarki przetrzymywanej od 19 grudnia 2024 r. w więzieniu Evin w Teheranie przyprawiał o dreszcze.

Cecilia Sala przebywała w Iranie na podstawie wizy dziennikarskiej, aby pracować nad nowymi odcinkami podcastu „Stories”. Już wcześniej w swoich audycjach opowiadała o tłumieniu protestów irańskich kobiet i sytuacji politycznej w Republice Islamskiej. Zatrzymano ją w hotelu, kilka godzin przed wylotem, a później przewieziono do Evin, zakładu karnego o złej sławie, w którym przetrzymywani są dysydenci, dziennikarze, więźniowie polityczni i zakładnicy ważni dla państwa irańskiego.

Informację o aresztowaniu dziennikarki włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podało do wiadomości publicznej dopiero 27 grudnia 2024 r. Tego dnia ambasadorka Włoch w Teheranie Paola Amadei odwiedziła Cecilię Salę w więzieniu i mogła ocenić jej stan psychofizyczny. Sala została osadzona w niewielkiej izolatce, gdzie przez całą dobę paliło się światło. Dziennikarka stwierdziła, że czuje się dobrze, ale prosiła włoski rząd o przyśpieszenie działań związanych z jej uwolnieniem. Dyplomaci znad Tybru liczyli na dyskretne rozwiązanie sprawy. Dłużej jednak nie dało się jej utrzymywać w tajemnicy.

Aresztowanie Cecilii Sali w Teheranie nastąpiło trzy dni po zatrzymaniu we Włoszech na wniosek Stanów Zjednoczonych irańskiego inżyniera Mohammada Abediniego Najafabadiego. Posiadający szwajcarski paszport Abedini został aresztowany na lotnisku Malpensa, dokąd przyleciał ze Stambułu. Jednocześnie w USA zatrzymano innego Irańczyka, który legitymował się paszportem amerykańskim, Mahdiego Mohammada Sadeghiego, uznanego za wspólnika Abediniego. Obaj mężczyźni zostali oskarżeni przed Sądem Federalnym w Bostonie o nielegalny eksport z USA do Iranu komponentów elektronicznych służących do produkcji dronów, co naruszyło embargo. Abedini jest ponadto oskarżony o pomoc irańskiemu Korpusowi Strażników Rewolucji Islamskiej, uznawanemu w Stanach Zjednoczonych za organizację terrorystyczną. Konkretnie miał pomóc w ataku terrorystycznym na bazę amerykańską w Jordanii, co doprowadziło do śmierci trzech żołnierzy USA.

Mohammad Abedini Najafabadi przebywa obecnie w mediolańskim więzieniu pod specjalnym nadzorem, oczekując na decyzję sądu apelacyjnego w sprawie jego ekstradycji do USA.

Dopiero 30 grudnia irańska agencja państwowa IRNA oficjalnie potwierdziła aresztowanie Cecilii Sali, powołując się na oświadczenie Generalnego Departamentu Mediów Zagranicznych Ministerstwa Kultury i Orientacji Islamskiej. W oświadczeniu stwierdzono, że Sala została zatrzymana za „naruszenie prawa Islamskiej Republiki Iranu”. 1 stycznia 2025 r. włoskie MSZ formalnie zwróciło się do irańskich władz politycznych o „gwarancje dotyczące warunków przetrzymywania” i „natychmiastowe uwolnienie” dziennikarki. Jej uwolnienia domagają się też wysoka przedstawiciel Unii Europejskiej ds. polityki zagranicznej Kaja Kallas oraz Departament Stanu USA.

Strategia Iranu

Włoskie media szybko powiązały sprawę Sali z aresztowaniem Abediniego, nazywając to dyplomacją zakładników. Praktyka ta polega na aresztowaniu przez Iran cudzoziemców lub osób z podwójnym obywatelstwem, a następnie wykorzystaniu ich jako środka nacisku na państwa, których są obywatelami, w celu uzyskania przysług, okupu lub doprowadzeniu do uwolnienia irańskich więźniów za granicą.

Clément Therme z Paryskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, autor raportu dotyczącego Europejczyków przetrzymywanych w Teheranie, uważa, że praktyka ta „stanowi jeden z fundamentów irańskiej polityki zagranicznej od 1979 r.”. Doszło wtedy do tzw. kryzysu zakładników, gdy irańscy studenci islamscy zajęli ambasadę USA w Teheranie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.