Tag "zbrodnie wojenne"

Powrót na stronę główną
Kraj

Wraca Smoleńsk

Trumny smoleńskie dały Kaczyńskiemu władzę, teraz mają mu pomóc tę władzę zachować Od kilku lat wydawało się, że Smoleńsk 2010 to temat zamknięty. Że wszystko zostało już szczegółowo wyjaśnione. Bo tak rzeczywiście było. Przebadany został wrak, badali go eksperci z komisji Millera i prowadzącej śledztwo prokuratury. Przeanalizowana i niemal dokładnie odczytana została czarna skrzynka. Zarówno słowa, które padły w kabinie, jak i wskazania przyrządów. Wszystko jest udokumentowane. Piloci schodzili za szybko – powinni zniżać się z prędkością 3,5 m/s, a zniżali się z prędkością 7 m/s. Nie powinni być niżej niż 100 m, jeśli widoczność jest mniejsza niż 1000 m. A oni zupełnie świadomie zeszli do 39 m i dopiero wówczas zdecydowali się na poderwanie samolotu. Widoczność mieli na 200 m. Przy prędkości 270 km/godz., a taką miał lądujący samolot, 200 m pokonuje się w niespełna 3 sekundy. Samolot de facto leciał więc na oślep. We mgle. Do tego pilot próbował podrywać Tu-154, korzystając z automatycznego pilota, i dopiero po 5 sekundach zorientował się, że ten system na tym lotnisku nie działa, że trzeba ręcznie. A tylu ton nie podrywa się od razu. Przy prędkości zniżania 3,5 m/s przeniżenie wynosi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Każda wojna ma swój język

Wszystko wskazuje, że nie ma narodów odpornych na propagandę polityczną Dr hab. Rafał Zimny – profesor UKW w Bydgoszczy, członek Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN Mamy wojnę, a ta nie istnieje bez propagandy, która wpływa na nasz język: zmienia znaczenia słów, miesza konteksty, tworzy nowe określenia, odziera z godności, szczuje jednych na drugich. – Zacznijmy od tego, że samo słowo propaganda nie musi mieć negatywnego znaczenia. Mówimy przecież np. o propagowaniu zdrowego stylu życia. Jednak w wydaniu politycznym kojarzy się zdecydowanie negatywnie. Między innymi dlatego, że oba totalitarne reżimy XX w. wypracowały doskonałe i złowrogie systemy propagandowe. Ale, co warto podkreślić, propaganda nie jest prostą agitacją. Jest perswazją pozyskującą: propagując coś, chcemy na długo pozyskać zwolenników dla jakiegoś poglądu czy idei. Tę długofalowość widać nawet w łacińskim źródłosłowie: propagare znaczy szczepić, krzewić. Natomiast agitacja – czyli perswazja pobudzająca – jest nastawiona na pozyskanie tu i teraz. Tak działają reklama czy komunikaty w kampanii wyborczej. Masz kupić konkretny krem albo przyjść zagłosować, a potem już nikogo nie obchodzisz. Wszystko wskazuje, że nie ma narodów odpornych na propagandę polityczną. Nawet my, w tej części Europy, którzy, będąc tak długo pod butem rosyjskim, byliśmy poddawani przez dziesięciolecia propagandzie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pomoc uchodźcom to maraton, a nie sprint

W Niemczech podobnie jak w Polsce ciężar przyjęcia uchodźców wzięli na siebie wolontariusze Korespondencja z Niemiec Nie od wczoraj społeczeństwo Republiki Federalnej współtworzą mieszkańcy z tzw. tłem imigracyjnym. Tak określa się w Niemczech osoby, które nie urodziły się jako obywatele RFN lub których przynajmniej jedno z rodziców nie było rdzennym Niemcem. Coraz częściej zachodnich sąsiadów Polski opisuje się jako Einwanderungsgesellschaft – społeczeństwo imigracyjne. Pod tym względem Niemcy upodabniają się do Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Brazylii czy Kanady. W 2019 r. zgodnie z danymi Federalnego Urzędu Statystycznego w Niemczech mieszkało ponad 21,2 mln osób z „tłem imigracyjnym”. Stanowi to 26% populacji. Ociężała administracja Nowi mieszkańcy osiedlali się w Niemczech Zachodnich już w drugiej połowie XX w. W okresie powojennej prosperity zakorzenili się tu gastarbeiterzy z Turcji, Włoch, Hiszpanii, Jugosławii i Grecji. Wówczas nie dbano o żadną integrację, przeciwnie, przyjezdnych separowano i liczono, że po zakończonych kontraktach wyjadą tam, skąd przybyli. Większość tak zrobiła, ale pozostałych było wystarczająco dużo, by wpłynąć na zmianę profilu społeczeństwa. Wietnamscy boat people, polscy imigranci przed stanem wojennym, w jego trakcie i po nim, uchodźcy z wojen na Bałkanach – kolejne grupy migrantów wzbogacały niemiecki krajobraz kulturowy i polityczny. Najlepiej pamiętamy niedawne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Malowniczy altruizm

Wróciły pytania formułowane przez największe umysły wieku światowych wojen. Czy mamy jeszcze prawo podziwiać zachody słońca z czystym sumieniem? Czy rozmowa o drzewach jest teraz zbrodnią, bo zawiera w sobie milczenie o tylu niecnych czynach? Czy pisanie wierszy po tym, co Rosja uczyniła Ukrainie, jest barbarzyństwem? Odwrócę rozterki wypowiedziane przez Kiša, Brechta, Adorna i wielu innych ludzi ducha, dotkniętych do żywego okropnościami wojny: czy wolno dać złamać sobie pióro przez kanalię o ego rozbuchanym na pół świata? Mówić o wojnie albo wcale – powszechna mobilizacja artystyczna albo mamer za dezercję? Coś się we mnie buntuje, kiedy słyszę ludzi sztuki przepraszających przed swoimi występami, wernisażami czy spotkaniami autorskimi: „Drodzy państwo, wiem, że to nie jest dobry czas [głębokie westchnienie i spojrzenie rannego spaniela], ale przecież musimy żyć [rozłożone bezradnie ręce, wzrok błagający o zrozumienie], dlatego… [łzy w oczach, w gardle] zapomnijmy na chwilę…” i tak to się dalej rozwija, twórca w lamentacyjnym tonie prosi o prawo do istnienia w warunkach wojennych. Na co dzień człowiek niewiele wkłada do gara, nie ma pięciu mieszkań w stolicy, z których jedno mógłby tymczasowo odpalić uchodźcom, a potem pochwalić się na Fejsbuku swoją wielkodusznością, nie ma środków, którymi mógłby ich wspomóc, fotografując wyciąg z konta i epatując skromną wielkodusznością –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Malowniczy altruizm

Wróciły pytania formułowane przez największe umysły wieku światowych wojen. Czy mamy jeszcze prawo podziwiać zachody słońca z czystym sumieniem? Czy rozmowa o drzewach jest teraz zbrodnią, bo zawiera w sobie milczenie o tylu niecnych czynach? Czy pisanie wierszy po tym, co Rosja uczyniła Ukrainie, jest barbarzyństwem? Odwrócę rozterki wypowiedziane przez Kiša, Brechta, Adorna i wielu innych ludzi ducha, dotkniętych do żywego okropnościami wojny: czy wolno dać złamać sobie pióro przez kanalię o ego rozbuchanym na pół świata? Mówić o wojnie albo wcale – powszechna mobilizacja artystyczna albo mamer za dezercję? Coś się we mnie buntuje, kiedy słyszę ludzi sztuki przepraszających przed swoimi występami, wernisażami czy spotkaniami autorskimi: „Drodzy państwo, wiem, że to nie jest dobry czas [głębokie westchnienie i spojrzenie rannego spaniela], ale przecież musimy żyć [rozłożone bezradnie ręce, wzrok błagający o zrozumienie], dlatego… [łzy w oczach, w gardle] zapomnijmy na chwilę…” i tak to się dalej rozwija, twórca w lamentacyjnym tonie prosi o prawo do istnienia w warunkach wojennych. Na co dzień człowiek niewiele wkłada do gara, nie ma pięciu mieszkań w stolicy, z których jedno mógłby tymczasowo odpalić uchodźcom, a potem pochwalić się na Fejsbuku swoją wielkodusznością, nie ma środków, którymi mógłby ich wspomóc, fotografując wyciąg z konta i epatując skromną wielkodusznością –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Negocjacje Rosja-Ukraina: jaka to jest gra?

Niby się toczą. Ale czy coś z nich wynika? Jak negocjują Rosjanie Gdy siadasz do negocjacji z Rosjanami, nie spodziewaj się szybkiego przełomu. Prof. Stanisław Bieleń w wydanej w 2013 r. pracy „Negocjacje w stosunkach międzynarodowych” jeden z podrozdziałów poświęcił specyfice i tradycji stylu rosyjskiego. Pisze w nim, że na ten styl, wywodzący się z dyplomacji ZSRR, składają się „ekstremalne warunki wyjściowe, ograniczone pełnomocnictwa, emocjonalna taktyka, negatywne nastawienie do kompromisów, skąpstwo w ustępstwach oraz ignorowanie ostatecznych terminów”. Próbkę takich właśnie zachowań widzieliśmy podczas rozmów Siergieja Ławrowa z Dmytrem Kułebą, szefem ukraińskiej dyplomacji, w tureckiej Antalyi. Ławrow był jak ściana, recytował propagandowe tezy Kremla i nie zamierzał ustępować nawet o centymetr. Dlaczego tak się zachowywał? Ewidentnie nie miał przyzwolenia na działania bardziej elastyczne. I każdym wypowiadanym zdaniem to podkreślał. Bieleń wskazuje jeszcze jeden czynnik określający sposób negocjowania przez Rosjan. „O ile zachodni dyplomaci przeważnie postrzegają negocjacje jako sztukę dochodzenia do porozumienia na drodze wzajemnych ustępstw, o tyle strona radziecka, a obecnie rosyjska widzi je jako walkę do wygrania – pisze. – Wszystkie ustępstwa strony przeciwnej postrzega się jako słabość. Dość powszechne jest przekonanie, że Rosjanie nie szanują nikogo, kogo się przynajmniej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Izrael szuka przyjaciół

Premier Naftali Bennett wyciąga rękę do Moskwy, Kijowa, Abu Zabi i Kairu Wizyta premiera Naftalego Bennetta w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk z pewnością zapisze się w historii Izraela. Przywódca państwa żydowskiego pojechał tam nie na wypoczynek, ale na spotkanie, które jest istotnym rozwinięciem porozumień abrahamowych, zawieranych od 2020 r. umów normalizujących relacje Izraela ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem, Marokiem i Sudanem. Nad Morzem Czerwonym z Bennettem spotkał się bowiem nie tylko prezydent Abd al-Fattah as-Sisi, ale także książę koronny Muhammad ibn Zajid an-Nahajjan, następca tronu Abu Zabi i de facto władca ZEA. To bezprecedensowe wydarzenie, gdyż Izrael relacje dyplomatyczne z Abu Zabi sformalizował dopiero w 2020 r. dzięki mediacji Stanów Zjednoczonych. Wcześniej współpraca między państwami odbywała się w dużej mierze nieoficjalnie, choć izraelscy ministrowie odwiedzali kraj nad Zatoką Perską, a już w 2019 r. ogłoszono, że Izrael zaprezentuje swój pawilon na zaplanowanej na rok 2020 wystawie EXPO. W ostatnich miesiącach podjęto jednak wiele istotnych działań, które cementują relacje. Prezydent Icchak Herzog, przemawiając w styczniu w izraelskim pawilonie w Dubaju, zaznaczył, że od 2020 r. wartość wymiany handlowej z Emiratami przekroczyła 1 mld szekli, a państwa podpisały ponad 120 porozumień, w tym badawczych i rozwojowych.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Oligarchowie

W Ukrainie władza i pieniądze są nierozłączne Gdy 13 lutego br. przedstawiciele administracji prezydenta Joego Bidena podali kolejną datę rozpoczęcia przez Rosję inwazji na Ukrainę, z kijowskich lotnisk Boryspol i Żuliany odleciało 20 prywatnych samolotów należących do licznego grona tamtejszych oligarchów. W popłochu Samostijną opuszczali członkowie ich rodzin, przyjaciele oraz partnerzy biznesowi. Zamożni pasażerowie kierowali się do Szwajcarii, Austrii, Bawarii i na Lazurowe Wybrzeże. Wśród nich był najbogatszy obywatel Ukrainy Rinat Achmetow, którego majątek w 2012 r. szacowano na 16 mld dol., a który w 2014 r., po zajęciu Krymu przez Rosjan oraz powstaniu republik ludowych Donieckiej i Ługańskiej, stracił ponad 8 mld dol. Do Monachium odleciał jego partner biznesowy Wadym Nowiński (1,7 mld dol.). Kijów opuścił też Ołeksandr Jarosławski (1,2 mld dol.), znany działacz sportowy, prezes grupy finansowej Development Construction Holding oraz UkrSibbanku. Kolumna samochodów, którą oligarcha gnał na lotnisko, potrąciła śmiertelnie człowieka. Oczywiście nikt się nie zatrzymał. 13 lutego prywatny lot z Kijowa do Wiednia zorganizował dla 50 osób Ihor Abramowycz, milioner i jeden z liderów Opozycyjnej Platformy – Za Życie. A już po rozpoczęciu rosyjskiej agresji z aresztu domowego ulotnił się oskarżony o zdradę stanu i finansowanie terroryzmu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Upadły mit trzeciej armii świata

Jak walczą Rosjanie i co z tego wynika? Od kilku dni straty rosyjskie rosną znacznie wolniej. Siedmio-, ośmiokrotny spadek (z 1000 wyeliminowanych z walki żołnierzy dziennie do 100-150) jest konsekwencją wytracania przez konflikt dynamiki. Wojna – mimo lokalnych ataków i kontrataków obu stron – przybrała charakter pozycyjny, nawet na południu. Rosjanie okopali się na zdobytym terenie, Ukraińcy nie mają dość sił, żeby ich odrzucić. Ale te dane mówią nam coś jeszcze. Rosjanie coraz lepiej kontrolują tyły, ograniczając możliwość ataków na konwoje z zaopatrzeniem. Obniża się też efektywność ukraińskich uderzeń w zgrupowania bojowe przeciwnika. Pouczające może tu być nagranie z zasadzki na rosyjski oddział pancerny, które kilka dni temu wypłynęło w sieci. Z jego treści wynika, że Ukraińcy zaskoczyli agresorów, ale ci szybko się otrząsnęli – ucieczka ze strefy rażenia, pokrycie ogniem rozpoznanych pozycji wroga itp. Mniejsza o szczegóły taktyczne, istotne jest stwierdzenie, że Rosjanie nie wchodzą już jak dzieci we mgle pod lufy Ukraińców. Brakuje im rozpoznania, mają niewystarczające siły, ale potrafią się odgryźć. Obrońcy zaś nadrabiają odwagą. Na wspomnianym filmie odległość dzieląca operatora wyrzutni od obranego za cel czołgu jest iście samobójcza. Ukraińcy rzucili do walki rezerwy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Wiedząc tak wiele, nie wiemy niczego

Nigdy wcześniej w historii świata tak wielka liczba ludzi nie posiadała umiejętności czytania i pisania. Nigdy wcześniej informacja o odległych wydarzeniach nie docierała w najdalsze od nich regiony tak szybko. Nigdy wcześniej ludzkość nie dysponowała tak precyzyjnymi systemami obserwacyjnymi i geolokalizacyjnymi. Nigdy dotąd tak wyrafinowany sprzęt lotniczy nie krążył nad naszymi głowami. Nie jesteśmy w stanie zliczyć stacji telewizyjnych, radiowych, portali internetowych, źródeł w mediach społecznościowych, które 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, bez chwili wytchnienia i przerwy relacjonują lub może raczej maglują informacje ze świata. A szczególnie te ze strefy wojennej, szczególnie jeśli jest ona w Europie, nawet na jej obrzeżach – jak w przypadku Ukrainy. Ale czy wiemy więcej, rozumiemy lepiej, przyswajamy bardziej? Odpowiedź może być tylko jedna – nie. Absolutnie nie. Realną wartością w cyfrowym wszechświecie jest sam ruch bitów, ich przepływ, udostępnianie, a wszystko w tempie nieogarnialnym przez nas – statystów, żyjących w przekonaniu, że jesteśmy odbiorcami, czytelnikami, widzami. Łudzimy się, że jesteśmy istotami myślącymi, ale jesteśmy tylko końcówkami odbiorczymi, palcami na klawiszach. Klikamy, więc jesteśmy – deklarowałby współczesny Kartezjusz. Nie mamy żadnych szans na ocenę ani selekcję treści i materiałów, które nas bombardują ze wszystkich stron. Starodawne pojęcia takie jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.