Tag "zdrowie publiczne"

Powrót na stronę główną
Wywiady Zdrowie

Nie tylko jedna choroba

Zdrowie po 65. roku życia

Prof. dr hab. n. med. Artur Mamcarz – kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Medycyny Stylu Życia oraz prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Holistycznej.

Czy wielochorobowość zwykle zaczyna się po 60. roku życia?
– Tak. Ryzyko występowania chorób przewlekłych rośnie wraz z wiekiem. Rzadko spotykam pacjenta po 65. roku życia, który nie ma żadnych problemów zdrowotnych. Choroby najczęściej nie występują wtedy pojedynczo, ale współistnieją, tworząc skomplikowaną sieć zależności. Mówimy wówczas o wielochorobowości, a leczenie takiego pacjenta wymaga zupełnie innego podejścia niż w przypadku osoby młodszej, z jednym rozpoznaniem.

Które schorzenia są w grupie seniorów najczęstsze?
– Choroby układu krążenia. Nadciśnienie tętnicze to niemal epidemia, bo dotyczy ok. 12 mln Polaków. Jego konsekwencjami są: zawały serca, udary mózgu, niewydolność serca oraz zaburzenia rytmu. Równolegle mamy zaburzenia lipidowe – podwyższony cholesterol prowadzi do odkładania się blaszek miażdżycowych w tętnicach. Problem w tym, że zwężenia rzędu 50-70% mogą nie dawać objawów. Pacjent czuje się zdrowy, a proces chorobowy postępuje. Wystarczy pęknięcie blaszki i dochodzi do zawału.

Jakie inne choroby mogą się jeszcze pojawiać?
– Cukrzyca typu 2, której częstość rośnie wraz z epidemią otyłości, przewlekła obturacyjna choroba płuc (POChP), szczególnie u palaczy, ponadto nowotwory oraz choroby zwyrodnieniowe stawów i kręgosłupa, które ograniczają mobilność i obniżają jakość życia. Oprócz czynników biologicznych bardzo ważne są czynniki społeczne – samotność, brak aktywności, zły sen, zanieczyszczenie środowiska. To wszystko sprzyja chorobom i przyśpiesza proces starzenia. Dlatego dla pacjentów 60+ tak istotna jest adherencja terapeutyczna.

Co to jest adherencja terapeutyczna?
– To przestrzeganie rekomendacji, które w stosunku do pacjenta proponuje lekarz po wspólnym ustaleniu zasad diagnostycznych, a później terapeutycznych. Adherencja służy temu, by pacjent czuł się lepiej i mógł dłużej cieszyć się zdrowiem. Nie wystarczy, że osoba chora odbierze receptę i wykupi lek – kluczowe jest jego regularne stosowanie, przestrzeganie zaleceń dotyczących diety, aktywności fizycznej, redukcji masy ciała, rzucenia palenia itd. Niestety, wiele osób rezygnuje z terapii po kilku tygodniach, bo „czuje się lepiej”, albo zapomina o niektórych lekach, szczególnie przy wielochorobowości.

Brak współpracy pacjenta z lekarzem prowadzi do nasilania się objawów i większej liczby hospitalizacji, a w konsekwencji do krótszego życia. Jest to ogromne wyzwanie edukacyjne i kulturowe, bo w Polsce wciąż panuje przekonanie, że jak coś nie boli, to nie trzeba leczyć.

Wielochorobowość wiąże się z przyjmowaniem wielu leków naraz. Jak lekarze i pacjenci sobie z tym radzą?
– Rzeczywiście, seniorzy często zaczynają dzień od garści tabletek. Kardiolog przepisuje swoje, diabetolog swoje, a nefrolog jeszcze inne. W takim układzie łatwo o interakcje. Dlatego niezwykle ważna jest rola lekarza POZ, który koordynuje leczenie. Musi on ocenić, czy schematy się nie dublują, czy nie ma ryzyka powikłań.

Ogromnym wsparciem są farmaceuci, którzy często są bardziej dostępni niż lekarze. Mogą prowadzić przeglądy lekowe, doradzać pacjentom i wychwytywać potencjalne błędy. W niektórych krajach od dawna są oni częścią zespołu terapeutycznego. W Polsce ten model dopiero się rozwija, ale widzę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Czy hałas nas zabija?

Długi kontakt z głośnymi dźwiękami negatywnie wpływa na zdrowie

Dr Dorota Kalka – psycholożka, seksuolożka, kierowniczka Zakładu Psychologii Wspomagania Rozwoju na Uniwersytecie SWPS w Sopocie.

Dr Dorota Kalka zajmuje się psychologią wspomagania rozwoju człowieka z uwzględnieniem obszaru zdrowia, w tym psychoseksualnego, a także psychologią kliniczną dzieci i młodzieży. Interesuje się jakością życia dzieci z zaburzeniami rozwojowymi, bada czynniki istotne dla dobrostanu człowieka. Jest współautorką kilkunastu metod diagnostycznych stosowanych w poradniach psychologiczno-pedagogicznych w całej Polsce.

 

Jak długotrwała ekspozycja na hałas wpływa na psychikę człowieka?
– Hałas miejski – nadmierny poziom dźwięków pochodzących głównie z transportu, działalności przemysłowej i społecznej w miastach – obok zanieczyszczeń powietrza jest jednym z głównych czynników środowiskowych negatywnie oddziałujących na nasz rozwój i zdrowie. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Dane Europejskiej Agencji Środowiska pokazują, że ponad 20% populacji Unii Europejskiej jest narażone na długotrwały hałas transportowy przekraczający poziom uznawany przez WHO za szkodliwy, 55 dB Lden (Lden, day-evening-night noise level, oznacza poziom hałasu w ciągu całej doby – przyp. red.).

Czyli nie chodzi wyłącznie o utratę słuchu?
– Według badań długotrwała ekspozycja na hałas miejski zwiększa ryzyko nadciśnienia tętniczego, chorób sercowo-naczyniowych oraz zaburzeń snu, które wtórnie prowadzą do obniżenia ogólnej kondycji zdrowotnej. Warto dodać, że nawet niskie poziomy hałasu nocnego (większe lub równe 40 dB) nasilają fragmentację snu, obniżają jakość regeneracji i sprzyjają zmęczeniu psychicznemu. Hałas oddziałuje również na zdrowie psychiczne. Podnosi poziom stresu i drażliwości oraz zwiększa ryzyko zaburzeń nastroju, w tym depresji i lęku. Mechanizmem leżącym u podstaw tych efektów jest m.in. aktywacja osi podwzgórze-przysadka-nadnercza i zwiększone wydzielanie kortyzolu. W dłuższej perspektywie może to prowadzić do wyczerpania zasobów psychicznych i somatycznych organizmu.

Gdy długo siedzę w głośnym miejscu, czuję irytację.
– Tak może być w wyniku przebywania w głośnym miejscu. Szczególnie istotnym skutkiem ekspozycji na hałas jest zjawisko tzw. irytacji hałasowej (noise annoyance), które wiąże się z poczuciem stałego przeciążenia bodźcami i ograniczoną możliwością regeneracji. Prowadzi ono do obniżenia jakości życia, pogorszenia samopoczucia oraz trudności w funkcjonowaniu poznawczym. Badania populacyjne wskazują, że mieszkańcy obszarów o wysokim natężeniu hałasu transportowego częściej zgłaszają bezsenność, przewlekłe zmęczenie, problemy z koncentracją oraz podwyższony poziom lęku. Ponadto zarówno dzieci, jak i dorośli narażeni na hałas miejski osiągają gorsze wyniki w testach poznawczych. Sugeruje to jego negatywny wpływ na zdolność do koncentracji, pamięć roboczą i ogólną zdolność uczenia się.

Jak hałas wpływa na rozwój dziecka, powiedzmy mieszkającego w dużym ośrodku miejskim powyżej 100 tys. mieszkańców?
– Dzieci dorastające w takich miastach jak Gdańsk, Warszawa czy Wrocław codziennie stykają się z podwyższonym poziomem hałasu. Źródłem są głównie ruch uliczny, komunikacja publiczna, a także liczne budowy. Dźwięki te mogą się wydawać elementem naturalnego pejzażu miasta, jednak badania jasno pokazują, że mają one poważne konsekwencje dla zdrowia i rozwoju najmłodszych. Hałas ma wielowymiarowy, negatywny wpływ na rozwój dzieci – są one szczególnie wrażliwą grupą w porównaniu z dorosłymi, ponieważ ich układ nerwowy znajduje się w fazie intensywnego rozwoju, a zdolności adaptacyjne są ograniczone.

Czyli dzieci potrzebują do prawidłowego rozwoju ciszy?
– Uważam, że dla rozwoju istotne jest to, co umiarkowane, dzieci potrzebują różnorodności, ale ciągłe przebywanie w hałasie nie sprzyja rozwojowi. Hałas maskuje sygnały mowy, co utrudnia dzieciom rozwój fonologiczny i percepcję językową, prowadząc do opóźnień w rozwoju językowym. Badanie przeprowadzone na grupie dzieci w wieku od 22 do 30 miesięcy wykazało, że jedynie te, które przebywały w cichym otoczeniu, bez rozmów w tle, efektywnie zapamiętywały nowe słowa. U dzieci hałas wywołuje reakcję stresową – podnosi poziom kortyzolu i adrenaliny. Konsekwencje to chroniczne zmęczenie, problemy ze snem oraz obniżenie koncentracji. Co w praktyce oznacza trudności w nauce, gorsze samopoczucie psychiczne i większą podatność na rozdrażnienie.

Na lekcjach w szkole jest cisza.
– I tutaj mamy paradoks, bo hałas w szkołach okazuje się szczególnie niebezpieczny. Na lekcjach z założenia panuje cisza, która jednak ustępuje hałasowi w czasie przerw. Badania wykazały, że nie sam średni poziom hałasu, lecz jego zmienność i nagłe skoki mają najgorszy wpływ na rozwój poznawczy – pamięć roboczą, uwagę i zdolność uczenia się. Dzieci uczęszczające

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Walka o ciszę

Polska przoduje w UE pod względem zanieczyszczenia hałasem

Smog akustyczny może się wydawać określeniem abstrakcyjnym, jednak dane Europejskiej Agencji Środowiska dowodzą, że ta nazwa jest słuszna. Współczesny człowiek żyje w nieustającym hałasie. Liczne badania pokazują, że długotrwałe przebywanie w zbyt głośnym otoczeniu działa na nas równie destrukcyjnie jak wdychanie smogu. Tymczasem w Polsce mamy mniej restrykcyjne normy hałasu niż w innych krajach Europy.

Żeby to sprawdzić, postanowiłem przeprowadzić na sobie eksperyment i pisać wprost z centrum stołecznego hałasu (czyli z mojego domu). Niniejsze rozważanie będzie więc przeplatane „dziennikiem ogłuszanego”.

Zabójczy hałas

„Według ustaleń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) hałas jest drugą pod względem znaczenia przyczyną problemów zdrowotnych związanych ze środowiskiem, zaraz po zanieczyszczeniu powietrza”, twierdzi Eulalia Peris z Europejskiej Agencji Środowiska (EEA). Długotrwałe funkcjonowanie w hałasie znacząco pogarsza zdrowie człowieka, obniżając jakość i długość jego życia. Wbrew pozorom nie chodzi tylko o słuch. Hałas negatywnie oddziałuje na wszystkie układy organizmu, a także zakłóca prawidłowy rozwój dzieci i młodzieży.

Aby przeciwdziałać negatywnym skutkom hałasu, Unia Europejska wydała specjalną dyrektywę 2002/49/WE. Badacze twierdzą, że każdy dźwięk powyżej pewnego poziomu jest szkodliwy, niezależnie od naszego subiektywnego odczucia.

 

8.00 – niedawno usiadłem do pisania. Zaczyna się rytmiczne postukiwanie i szuranie. Na parterze robią remont. Dziś przywieźli kamienne blaty, które właśnie zaczynają docinać na podwórku specjalną piłą szybkoobrotową.

 

Dyrektywa definiuje m.in. pojęcie „hałasu w środowisku” jako niepożądane lub szkodliwe dźwięki generowane przez działalność człowieka na wolnym powietrzu. Do tej kategorii zalicza się hałas emitowany przez środki transportu, w tym pojazdy drogowe, kolejowe i lotnicze, a także dźwięki pochodzące z obszarów przemysłowych. Jednocześnie wyklucza się z tej definicji hałas emitowany przez samą osobę narażoną. W dokumencie 2002/49/WE zdefiniowano również, jak hałas należy mierzyć.

Monitorowanie stanu środowiska akustycznego realizowane jest co roku poprzez opracowywanie map akustycznych zgodnie z ustalonymi wskaźnikami. Proces ten obejmuje kilka etapów i uwzględnia wszystkie istotne elementy infrastruktury badanego obszaru. Co najważniejsze, zdefiniowano poziomy hałasu w dzień i nocą. Według WHO dobowa norma hałasu to 53 dB w dzień i 45 dB w nocy. Europejska Agencja Środowiska swoje normy określiła na 55 dB w dzień i 50 dB nocą.

 

8.30 – w podwórku są biura, więc zaczyna się pikanie domofonów, które słychać przy otwartych oknach, wszak jest 25 st. C w drugim tygodniu września. Walenie drewnianych, ciężkich drzwi od podwórka wieńczy charakterystyczne piskliwe „ti-di-pip”. Hałas piły tarczowej wgryzającej się w kamień jest teraz przeplatany kakofonią nerwowych dźwięków spóźnionych pracowników biurowych.

 

Ogłuchnąć w imię postępu

Od wielu lat polskie normy dotyczące hałasu nie są zgodne z zaleceniami ani Światowej Organizacji Zdrowia, ani Europejskiej Agencji Środowiska. W przeciwieństwie do limitów określanych przez WHO, skupiających się na ochronie zdrowia publicznego, w Polsce wyznaczanie norm opierało się przede wszystkim na kryteriach ekonomicznych. Pod koniec 2011 r. Ministerstwo Środowiska przedstawiło propozycję złagodzenia obowiązujących limitów hałasu, co oznaczałoby dopuszczenie wyższego poziomu dźwięków w otoczeniu.

Główną przyczyną tej zmiany była potrzeba obniżenia

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Z receptą w ręce

Większość infekcji, z którymi przychodzą pacjenci do lekarzy rodzinnych, ma charakter wirusowy i ulega samowyleczeniu

Bywa, że lekarze przepisują leki, kiedy nie jest to konieczne. Powodów jest kilka – mogą mieć trudny dzień, być zmęczeni, mogą też ulegać pacjentom lub naciskom ze strony przełożonego. Jeśli chodzi o antybiotyki, to w ich sprawie nie ma nacisków ze strony przemysłu farmaceutycznego.

Prof. Tomasz Sobierajski, socjolog i badacz socjomedyczny, zauważa, że akurat firmom nie powinno zależeć, by lekarze przepisywali ich leki, bo jeśli przestaną w końcu działać na skutek antybiotykooporności, wówczas producenci stracą istotne źródło przychodów.

Psychiatra Piotr Wierzbiński stwierdza podczas rozmowy:

– Pacjenci bywają bardzo roszczeniowi. Przychodzą i żądają konkretnego leku. Wyuczyli się w internecie albo usłyszeli coś od pani Krysi. Sądzą, że znają się na medycynie lepiej od lekarzy. Kontestują medycynę. Z drugiej strony jest lekarz rodzinny, który dziennie przyjmuje kilkudziesięciu pacjentów. Myśli sobie: jestem zmęczony, mam swoją wydolność, mam dość. I wypisuje receptę, często mając ku temu wskazanie kliniczne.

– Czyli jednak winny jest system, bo gdyby lekarz nie był przepracowany, to mógłby się pochylić nad pacjentem.

– Tak, ale braki kadrowe są obecnie tak duże, że gdyby lekarze przyjmowali 10 pacjentów dziennie, to kolejki wydłużyłyby się jeszcze bardziej.

Lekarka rodzinna Joanna Jonek-Lewandowska wspomina czasy, gdy pracowała w jednej z dużych prywatnych sieci przychodni medycznych. Zaznacza, że takie sieci działają jak typowe korporacje, co oznacza, że mają swoje procedury, również jeśli chodzi o jakość świadczonych usług. W ich oczach pacjent jest klientem, którego lekarz w roli usługodawcy powinien obsłużyć tak, by ten zechciał wrócić.

– Pewnego razu zaproszono nas na zebranie, na którym jeden z menedżerów zaprezentował wyniki badania satysfakcji przeprowadzonego wśród pacjentów sieci. Przychodnia pytała ich m.in. o oczekiwania. Okazało się, że pacjent wychodzi od lekarza zadowolony, gdy dostanie od niego zwolnienie i co najmniej jedną receptę – mówi lekarka.

Z menedżerem był tylko jeden problem: sam nie był lekarzem. Nie mógł więc mówić lekarzom, co mają robić, bo ich obowiązuje etyka zawodowa. Jego nie. A zgodnie z etyką zawodową lekarz powinien przede wszystkim zapobiegać, a nie tylko leczyć. Nie każda wizyta musi się zakończyć wypisaniem recepty – i nie każda powinna. Nawet jeśli badanie pokazało, że tego oczekuje klient. To znaczy pacjent.

– Widzimy, że w państwach wysoko rozwiniętych więcej jest profilaktyki, np. przeciwnowotworowej, więcej rozmów i kontaktu z pacjentem niż wypisywania recept na wszystko, zwłaszcza jeśli nie są konieczne. I do tego staramy się dążyć – podkreśla Joanna Jonek-Lewandowska.

Rzeczywiście istnieje związek między poziomem rozwoju kraju a jego podejściem do działań profilaktycznych oraz edukacji zdrowotnej. Widać go w danych. WHO w raporcie z 2024 r. wyraźnie wskazuje, że bogatsze kraje więcej inwestują w ochronę zdrowia. Są to inwestycje w leczenie, ale i w profilaktykę. Ich podejście do zdrowia publicznego często obejmuje bardziej zrównoważoną strategię, która podkreśla znaczenie profilaktyki postrzeganej jako sposób na zmniejszenie długoterminowych kosztów opieki zdrowotnej i poprawę jakości życia obywateli, w myśl

Fragmenty książki Arkadiusza Lorenca Polska na prochach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Co to za cholera?

Przyczyną pojawiania się choroby są zmiany klimatyczne, a przede wszystkim brudne ręce

Do szczecińskiego szpitala trafiła pacjentka, u której wykryto bakterię cholery. Obecność bakterii w dwóch różnych próbkach potwierdziły dwa niezależne laboratoria. Służby sanitarne szukają źródła choroby, ponieważ ani pacjentka, ani jej bliscy nie wyjeżdżali do krajów, w których dziś najczęściej można się cholerą zarazić. Specjaliści są w trakcie ustalania toksynotwórczości bakterii wykrytej u pacjentki. Na razie na kwarantannie domowej znalazło się 26 osób, a pod nadzorem epidemiologicznym jest ich łącznie 85. To element procedury, która ma zapobiec ewentualnemu rozprzestrzenieniu się choroby.

To się czasem zdarza

Cholera najczęściej występuje dziś w Afryce i Azji. Jest ostrą i zakaźną chorobą przewodu pokarmowego, wywoływaną przez szczepy przecinkowca wytwarzającego enterotoksynę. Do zakażenia dochodzi po spożyciu skażonego pokarmu lub wody. Leczy się ją antybiotykami oraz płynami przeciwdziałającymi odwodnieniu i niedoborom elektrolitów. Śmiertelność sięga ok. 1%. Najważniejsze to w odpowiednim momencie wyłapać, z czym ma się do czynienia, ponieważ w razie braku leczenia lub jego małej skuteczności śmiertelność może znacznie wzrosnąć.

Krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych prof. Miłosz Parczewski informuje, że nietoksynotwórcze przecinkowce cholery są w Polsce wykrywane raz na kilka lat. Jak się okazuje, bakterie cholery bez toksyny występują m.in. w wodach Bałtyku. W ocenie specjalisty takich przypadków jak w szczecińskim szpitalu będzie więcej ze względu na potencjał badawczy oraz zmieniający się klimat – dłużej jest cieplej, co sprzyja rozwojowi przecinkowców. Poprzedni przypadek cholery w Polsce odnotowano w 2019 r. w Świnoujściu.

Prof. Parczewski zauważa, że przypadek pacjentki z podejrzeniem cholery został potraktowany „z pełną ostrożnością”. Służby sanitarne obligatoryjnie działają szerszym frontem, decydują o kwarantannie i prowadzą dochodzenie epidemiologiczne, traktując poważnie podejrzenie zakażenia przecinkowcem cholery. Choć jeszcze nie potwierdzono, czy to szczep z toksyną, uznaje się go za potencjalne zagrożenie epidemiczne.

Główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski, który wykazał się wspominaną ostrożnością, odniósł się na antenie TVP Info do słów prof. Miłosza Parczewskiego: „Z mojego punktu widzenia nie do końca ma znaczenie na tym etapie, jaka to jest odmiana bakterii. Dla mnie kluczowe jest to, żeby zabezpieczyć otoczenie pacjentki, nie dopuścić do rozprzestrzenienia się zakażenia i znaleźć jego źródło. Bo nie ma wątpliwości, że ta pacjentka jest traktowana jako zakażona cholerą. Dostała antybiotyki w kierunku tej bakterii”.

Sytuację skomentował w Polsat News również wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny: „Zawsze istniały choroby, które z krajów tropikalnych były zaciągane do nas w różny sposób. Tutaj nie wiemy, jakie jest źródło. Nie byłbym bardzo zdziwiony, gdyby to był jednak ktoś z Polski, kto po prostu gdzieś wyjechał”.

Inne zdanie wyraził w rozmowie z portalem Medonet dr Grzesiowski: „Nic nie wskazuje na to, aby był to przypadek zawleczony, czyli

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Astma wymaga kontroli

O przestrzeganiu zaleceń lekarskich i szansach na normalne życie

Prof. dr hab. n. med. Radosław Gawlik – kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Alergologii i Immunologii Klinicznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach oraz prezydent Polskiego Towarzystwa Alergologicznego

Panie profesorze, gdzie jest granica między astmą a astmą ciężką?
– Można to wytłumaczyć dość jasno. Astma jako choroba bywa stosunkowo łatwa do opanowania – jeśli leczenie przebiega prawidłowo, mówimy wtedy o tzw. kontroli choroby. Dla pacjenta oznacza to, że może normalnie funkcjonować: uprawiać sport, spotykać się ze znajomymi, prowadzić życie bez większych ograniczeń. Warunkiem jest systematyczne i regularne stosowanie się do zaleceń lekarskich oraz przyjmowanie odpowiednich leków.

Jeśli jednak pacjent tego nie robi albo choroba zostaje zaostrzona przez inne czynniki, takie jak infekcje, alergeny czy zanieczyszczenia, dochodzi do pogorszenia stanu zdrowia i rozwoju astmy ciężkiej.

Czy są grupy osób szczególnie narażone na wystąpienie astmy ciężkiej? Kto najczęściej na nią zapada?
– Są to głównie niewłaściwie leczone osoby. Dzieje się tak zazwyczaj dlatego, że nie stosują leków systematycznie. Początkowe objawy mają często charakter napadowy, a ich ustąpienie bywa mylnie interpretowane jako wyzdrowienie. Po pewnym czasie dolegliwości wracają, stają się coraz częstsze i dopiero wtedy pacjent trafia do specjalisty. Do pogorszenia przebiegu astmy przyczyniają się także przebyte infekcje.

Jakie inne czynniki mogą powodować, że astma przekształca się w postać ciężką?
– Należą do nich np. czynniki środowiskowe, palenie papierosów czynne bądź bierne, warunki zawodowe, czyli narażenie na substancje drażniące w miejscu pracy. To może znacząco przyczyniać się do pogorszenia stanu chorobowego.

Jak wygląda dostępność do leczenia w Polsce – teoretycznie i praktycznie?
– Dostępność jest w różnych regionach kraju zróżnicowana, ale generalnie można powiedzieć, że jest dobra. Większym problemem bywa natomiast realizacja zaleceń terapeutycznych. I to dotyczy zarówno lekarzy, jak i pacjentów. Wiele osób postrzega astmę jako chorobę napadową, incydentalną i przerywa leczenie po ustąpieniu objawów. Statystyki są niepokojące: tylko ok. 10% pacjentów przyjmuje zalecone leki wziewne rok po wizycie u specjalisty.

Tymczasem astma to choroba zapalna, która rozwija się przez lata. W Europie, czyli także w Polsce, czas od pierwszych objawów do diagnozy wynosi średnio aż siedem lat. W tym czasie toczy się nieleczony proces zapalny, który powoduje postępujące uszkodzenia. Nadużywanie popularnych w leczeniu objawowym leków rozkurczowych może dodatkowo pogarszać stan pacjenta. Te leki dają chwilową ulgę, ale nie leczą przyczyny. To tak, jakby przy złamaniu nogi wziąć tylko środek przeciwbólowy i liczyć na poprawę.

Czy astmę ciężką da się leczyć w domu?
– Tak, jest taka możliwość. Program leczenia astmy ciężkiej ewoluuje, stale wprowadzane są nowe opcje, także te dotyczące leczenia domowego. Od zeszłego roku pacjenci mogą otrzymywać lek do domu i samodzielnie go podawać. To rozwiązanie nie wpływa negatywnie na finansowanie leczenia. Niestety, pozostają jeszcze pewne ograniczenia formalne – przede wszystkim związane z wyceną takiej formy terapii i wszechobecną biurokracją.

Niektórzy pacjenci wolą przyjechać do ośrodka i otrzymać lek od pielęgniarki, ale są też

Autoryzowany wywiad prasowy przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w związku z warsztatami z cyklu Quo vadis medicina? pt. „Optymalna terapia astmy szansą na dobre życie z chorobą”. Wiosna 2025.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Liczy się każda minuta

Meningokoki – groźne zakażenie, któremu można zapobiec

Dr n. med. Ilona Małecka – lekarz z Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Uniwersytetu Medycznego im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu, członkini Zarządu Polskiego Towarzystwa Wakcynologii

Czym są meningokoki?
– Choć nazwa meningokoki może nie brzmieć groźnie, w rzeczywistości są to niezwykle niebezpieczne bakterie. Potrafią wywołać ciężkie zakażenia, takie jak sepsa (posocznica) czy zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, a nawet obie te postaci jednocześnie. To zakażenia, które zawsze mają ciężki przebieg i bezwzględnie wymagają hospitalizacji. Mogą też prowadzić do powikłań – również odległych w czasie.

Meningokoki, czyli Neisseria meningitidis, nie są jednorodne. Wyróżnia się kilka typów serologicznych – A, B, C, W i Y – i to właśnie one odpowiadają za ponad 99% inwazyjnych zakażeń na całym świecie. W Polsce, podobnie jak w wielu krajach europejskich, najczęściej występuje typ B, odpowiadający za ok. 70% przypadków zachorowań.

Kto jest najbardziej narażony na zakażenie?
– Do zakażenia dochodzi drogą kropelkową – przez kontakt z osobą chorą lub nosicielem bakterii. Nosicielstwo oznacza obecność bakterii w nosogardle, bez objawów choroby.

Chociaż ryzyko zakażenia dotyczy każdego, to najbardziej narażoną grupą są małe dzieci – szczególnie te w pierwszym roku życia. To właśnie wiek jest najistotniejszym czynnikiem ryzyka. Szczególną uwagę należy zwrócić także na wcześniaki, u których ryzyko jest trzykrotnie wyższe niż u dzieci urodzonych o czasie. Do grupy ryzyka należą również osoby z zaburzeniami odporności, np. związanymi z tzw. układem dopełniacza, oraz osoby z różnych przyczyn pozbawione śledziony.

Jakie są objawy i przebieg choroby?
– Zakażenie meningokokowe może mieć bardzo podstępny przebieg – jego początek wygląda jak zwykła infekcja: gorączka, gorsze samopoczucie, zmniejszona aktywność. To, co je wyróżnia, to błyskawiczny rozwój choroby. W ciągu kilkunastu godzin może dojść do gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia: wysokiej gorączki, nudności, wymiotów, silnych bólów głowy, a w przypadku dzieci również do niepokojących objawów neurologicznych.

Charakterystyczna jest też wysypka – drobne wybroczyny lub większe zmiany skórne przypominające siniaki, które nie znikają pod wpływem ucisku. Często występuje postępująca niewydolność wielu narządów.

Jak wygląda leczenie i jakie są rokowania dla pacjentów?
– W przypadku podejrzenia zakażenia meningokokowego liczy się każda minuta. Mamy tzw. złotą godzinę na wdrożenie leczenia. Leczenie polega na dożylnym podaniu antybiotyków, ale zwykle konieczna jest także intensywna terapia wspomagająca. Często pacjenci trafiają od razu na oddział intensywnej terapii. Mimo szybkiej reakcji nie zawsze udaje się wygrać walkę z chorobą. Najcięższa postać zakażenia, tzw. piorunująca, postępuje tak szybko, że nawet w szpitalu nie udaje się uratować pacjenta. Śmiertelność ogólna wynosi ok. 10%.

Ci, którym uda się przeżyć, mogą borykać się z powikłaniami: padaczką, martwicą tkanek (w skrajnych przypadkach prowadzącą do amputacji), problemami psychologicznymi czy zaburzeniami koncentracji i trudnościami w nauce. Te problemy mogą się pojawić wiele miesięcy lub nawet lat po chorobie.

Mamy jednak skuteczną i bezpieczną profilaktykę zakażeń meningokokowych.
– Meningokoki to groźne, ale możliwe do powstrzymania zagrożenie. Od wielu lat mamy do dyspozycji skuteczne i bezpieczne szczepionki.

W Polsce szczepienia przeciw meningokokom należą do grupy szczepień zalecanych, co oznacza, że są odpłatne i to rodzic podejmuje decyzję o ich podaniu dziecku. Rodzic może to zrobić tylko wtedy, gdy ma wiedzę, dlatego obowiązkiem nas

Autoryzowany wywiad prasowy przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w związku z Europejskim Tygodniem Szczepień. Kwiecień-maj 2025.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Prawie normalne życie

Nowoczesne leczenie hemofilii

Bogdan Gajewski – prezes Polskiego Stowarzyszenia Chorych na Hemofilię

W kwietniu przypadał Światowy Dzień Chorych na Hemofilię. Zna pan tę chorobę zarówno z własnego doświadczenia, jak i z wieloletniej działalności społecznej. Czym jest hemofilia?
– Zaburzeniem krzepnięcia krwi, wynikającym z wrodzonego braku lub niedoboru jednego z czynników krzepnięcia. W hemofilii A mamy do czynienia z niedoborem czynnika VIII, w hemofilii B – czynnika IX, a w hemofilii C – czynnika XI. Objawy są nie tylko zewnętrzne, jak siniaki czy przedłużające się krwawienia, np. z nosa. Najbardziej charakterystyczne i najgroźniejsze są krwawienia wewnętrzne – do mięśni i stawów – które, nieleczone lub leczone nieprawidłowo, prowadzą do kalectwa. Nieleczona hemofilia oznacza przerażający ból – jakby ktoś ściskał palce w drzwiach. Taki był obraz mojego dzieciństwa. Dziś dzieci nie muszą tego doświadczać.

Na czym polega genetyczne podłoże hemofilii?
– Jest ona chorobą dziedziczoną recesywnie. Geny, których dotyczy mutacja, związane są z chromosomem X. Chorują zatem mężczyźni, a kobiety są bezobjawowymi nosicielkami. Jednak w przypadku hemofilii C, najrzadszej, dziedziczenie przebiega inaczej – chorują zarówno kobiety, jak i mężczyźni.

Jak często występuje ta choroba?
– Średnio u jednego dziecka na 10 tys., jest więc rzadka. Na hemofilię i pokrewne skazy krwotoczne choruje w Polsce ok. 6 tys. osób. Poprawa wykrywalności tych schorzeń wynika z coraz lepszej diagnostyki i wzrostu świadomości wśród lekarzy. Dawniej osoby z nietypowymi objawami krwawień często przez lata pozostawały niezdiagnozowane. Obecnie coraz częściej rozpoznawane są także inne skazy, takie jak choroba von Willebranda, występująca u nawet 1% populacji.

Czy edukacja społeczeństwa w tym zakresie jest wystarczająca?
– Zdecydowanie nie. Wciąż funkcjonują szkodliwe stereotypy – jak ten, że drobne skaleczenie u chorego na hemofilię grozi śmiercią. Tymczasem drobne urazy nie są dla nas żadnym zagrożeniem. Śmiertelne są natomiast wspomniane wewnętrzne krwawienia do stawów czy mięśni. Świadomość społeczeństwa rośnie, ale wciąż potrzebna jest edukacja, zwłaszcza że dzięki odpowiedniemu leczeniu hemofilia nie wyklucza już z życia społecznego, zawodowego czy rodzinnego.

Czy hemofilię można wyleczyć?
– 20 lat temu odpowiedziałbym kategorycznie „nie”. Obecnie dzięki terapii genowej możliwe jest całkowite wyleczenie hemofilii B. Leczenie polega na wprowadzeniu do organizmu genu odpowiedzialnego za produkcję czynnika

Autoryzowany wywiad prasowy przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w związku ze Światowym Dniem Chorych na Hemofilię. Kwiecień 2025.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Grypa antyszczepionkowców

Sezon grypowy jest w tym roku najgorszy od dekad. Powody? Niechęć do szczepienia się i bariery systemowe

Pod koniec lutego mieliśmy w Polsce ponad 2 mln odnotowanych zachorowań na grypę. Taka epidemia wirusa jest rekordowa na tle innych krajów Europy. Pobiliśmy również niechlubny rekord 1 tys. zgonów. Według wiceministra zdrowia Wojciecha Koniecznego mamy ok. 200 tys. przypadków grypy tygodniowo. Liczba zachorowań w sezonie 2024/2025 jest zdaniem ekspertów aż trzykrotnie wyższa niż w sezonie poprzednim. Wyjątkowo zjadliwy wirus uderza nie tylko w osoby najstarsze. Od tygodni z kompletną dezorganizacją zmagają się szkoły, w których uczniowie chorują na zmianę, nawet po pół klasy, a nauczycieli na zwolnieniach nie ma kto zastępować.

Antyszczepionkowe społeczeństwo?

„Od początku sezonu zachorowało 1 mln osób, mówimy to na podstawie zgłoszeń, które otrzymujemy za pośrednictwem Centrum e-Zdrowia. 50% przychodni raportuje do tego systemu, więc rzeczywista liczba zachorowań może sięgać nawet 2 mln. Patrząc na hospitalizację, 25 tys. osób z rozpoznaniem grypy trafiło do szpitala. Najbardziej niepokojącą informacją jest liczba zgonów, która od początku sezonu wyniosła ok. 1 tys. osób”, przedstawia statystykę dr n. med. Paweł Grzesiowski, główny inspektor sanitarny.

Według danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego na grypę zaszczepiło się ok. 1,8 mln osób. To na tle innych krajów europejskich niewiele. „To, że przeciwko grypie zaszczepiło się zaledwie 5% naszej populacji, jest z pewnością powodem do wstydu w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, gdzie jest znacznie więcej osób zaszczepionych. Niestety, podobnie jest w całej Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie szczepienia przeciwko grypie wciąż są problemem. Trudno przekonać naszych rodaków, że szczepienie jest bardzo ważne i warto co roku się szczepić przeciwko temu wirusowi”, przyznała w rozmowie z Polską Agencją Prasową dr n. med. Agnieszka Mastalerz-Migas, konsultant krajowa w dziedzinie medycyny rodzinnej.

Brak szczepień nie jest jednak efektem wyłącznie niechęci do szczepionek lub niedbałości Polek i Polaków o zdrowie. Eksperci podkreślają, że problem jest również na poziomie organizacyjnym. W przypadku szczepień realizowanych w POZ kłopotem jest to, że po otrzymaniu recepty na szczepionkę trzeba się udać do apteki po preparat i albo umówić się na kolejną wizytę w celu zaszczepienia, albo próbować swojego szczęścia w aptece. Jeżeli chce się załatwić szczepienie podczas tej samej wizyty, można skorzystać wyłącznie z pełnopłatnej szczepionki.

„Chodzi przede wszystkim o to, żeby pacjent nie musiał najpierw uzyskiwać recepty na szczepionkę, np. przeciwko grypie, potem ją realizować w aptece, a następnie wracać do swojej przychodni, gdzie taki preparat może zostać podany. Optymalne rozwiązanie jest takie, żeby szczepionka była w lodówce w placówce podstawowej opieki zdrowotnej, a szczepienie byłoby wykonywane zaraz po wyjściu z gabinetu lekarza, u pielęgniarki”, tłumaczy dr Mastalerz-Migas.

Żadnych wniosków po pandemii

Zadziwiające jest też, jak społeczeństwo podchodzi do zakażeń po pandemii. Mogłoby się wydawać, że będziemy bardziej uważni po trzech latach rygoru sanitarnego. Ludzie wrócili jednak do starych nawyków, nie pozostając przy żadnych nowych zasadach higienicznych, takich jak chociażby izolowanie się, kiedy jest się chorym. Dzieci chodzą z katarem do szkoły, a rodzice, póki są w stanie utrzymać się na nogach – do pracy. Dziś maseczka jest taką samą abstrakcją jak przed rokiem 2020. A szkoda, bo ten prosty zabieg mógłby uchronić przed rozprzestrzenianiem się wirusa grypy w miejscach publicznych czy transporcie zbiorowym.

Wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny zaznaczał w rozmowie z Polskim Radiem, że jest to bardzo dobry sposób na ograniczanie zakażeń, kiedy chory z jakiegoś powodu musi się znaleźć w większym skupisku ludzi. „Jestem zaskoczony, jak jadę autobusem albo tramwajem, a zdarza mi się to nie tak rzadko, że osoby starsze, osoby, które wyglądają na schorowane, a nawet te, które pokasłują czy sprawiają wrażenie po prostu chorych, nie jadą w maseczkach, nie zakładają ich, nie izolują się”, mówił na antenie.

Największą przeszkodą, jeśli chodzi o szczepienie się, jest jednak brak wiedzy wśród pacjentów. Według badań przeprowadzonych na potrzeby Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych aż 73% respondentów wskazuje, że nie dociera

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Pudrowanie wirusa

Resort zdrowia wydał prawie 7 mln zł na kampanię promującą szczepienia przeciw HPV wśród dzieci – z marnymi efektami. Słono zapłacić za szczepienie muszą dorośli

Zaczęło się niewinnie, od wizyty kontrolnej u ginekologa. „Lekarka była zaniepokojona. Zrobiła mi cytologię. Po kilku tygodniach okazało się, że mam HPV, i to wredną odmianę powodującą raka. Skierowano mnie na zabieg do szpitala w celu usunięcia zmian. Przy wypisie lekarz, który wykonywał zabieg, zalecił mi jak najszybsze szczepienie przeciwko HPV. Zrobił to na gębę. Nie dostałam takiego zalecenia w wypisie, nikt nie wystawił mi recepty na szczepionkę. Musiałam załatwić to prywatnie i była to droga przez mękę. Łącznie wydałam ponad 3 tys. zł. Gdy zobaczyłam w kinie reklamę Ministerstwa Zdrowia, zalała mnie krew”, pisze w liście do redakcji czytelniczka „Przeglądu”, 35-letnia Ania.

A kto pana zaszczepi?

To tylko jedna z wielu historii związanych ze szczepieniem dorosłych przeciwko HPV. Ministerstwo Zdrowia kładzie nacisk na darmowe szczepienie młodzieży w wieku 9-14 lat. Zapomniano jednak o dorosłych, szczególnie tych w wieku rozrodczym. To poważny błąd. HPV jest przenoszony drogą płciową lub w kontakcie ze skórą osoby zakażonej. Według badań CBOS okres największej aktywności seksualnej Polaków przypada na wiek 25-44 lata. Według seksuologów kobiece libido osiąga szczyt około trzydziestki i utrzymuje się na podobnym poziomie aż do menopauzy. Tymczasem okienko na refundowane szczepienie zamyka się wraz z ukończeniem 18. roku życia. Potem zaczynają się niebotyczne koszty dla wszystkich, którzy są zainteresowani zaszczepieniem się przeciwko wirusowi mogącemu powodować raka.

HPV (Human Papillomavirus) to nazwa ludzkiego wirusa brodawczaka. Odpowiada on przede wszystkim za zachorowania na raka szyjki macicy oraz raka pochwy i sromu u kobiet. Może również wywoływać raka prącia u mężczyzn. Obydwie płcie są zaś zagrożone rakiem odbytu, jamy ustnej, nosogardzieli, nasady języka i migdałków, okolic głowy i szyi. Wyróżnia się ponad 200 typów wirusa. Część jest rakotwórcza. Trzy najczęściej występujące wysoce rakotwórcze typy, HPV-16, HPV-18 i HPV-45, są odpowiedzialne za 75% przypadków raka płaskonabłonkowego szyjki macicy, 90% przypadków raka gruczołowego szyjki macicy i większość przypadków zmian przednowotworowych szyjki macicy. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała typy HPV-16 i HPV-18 za czynniki rakotwórcze dla człowieka. Przed zakażeniem HPV może uchronić szczepionka. Szczepienie jest najskuteczniejsze, jeśli nastąpi przed potencjalnym narażeniem na zakażenie wirusem, do którego dochodzi głównie drogą płciową. Jednak zaszczepić się można także po inicjacji seksualnej, a skuteczność takiej profilaktyki też została udowodniona w badaniach. W Polsce w powszechnym programie szczepień, który obejmuje najmłodszych pacjentów, przeciw HPV bezpłatnie dostępne są dwie szczepionki: 2-walentna szczepionka Cervarix i 9-walentna szczepionka Gardasil 9.

– Mój doktor wyjechał na urlop, a przyszła już pora na drugą dawkę szczepionki. Zadzwoniłem na teleporadę do swojego POZ i mocno się tłumaczyłem lekarce z przychodni, że potrzebuję szczepionki na HPV, że to już druga dawka itd. Receptę w końcu dostałem. Lekarka na koniec zapytała. „Ale kto pana zaszczepi?”. Powiedziałem, że idę prywatnie. Lekarka nie dowierzała, że nie zaszczepią mnie u niej w przychodni, bo przecież „szczepią na wszystko, jeśli przyniesie się swoją szczepionkę”. Niestety, szczepienie na HPV jest jedynym, na które odmówiono mi zaszczepienia w trzech kolejnych przychodniach POZ. Co więcej, pytałem w kilku przychodniach, czy ktoś zrobi to odpłatnie, i również spotkałem się z odmową. A mówimy o Warszawie – opowiada 37-letni Tymon.

Wirus z dobrym PR

Walka z wywołującym raka wirusem jest dziś na pierwszych stronach prasy kobiecej. Szczepienia przeciw HPV reklamują aktorki, a przede wszystkim modelka Anja Rubik. Można odnieść wrażenie, że zaszczepić się można ot tak, między zakupami w najlepszych warszawskich butikach a pogawędką ze znajomymi przy kawiarnianym stoliku. Ten cukierkowy obrazek z Instagrama z rzeczywistością ma niewiele wspólnego.

Ministerstwo Zdrowia zorganizowało akcję „HPV. Czas na szczepienie jest teraz”. Spoty emitowano m.in. w kinach i telewizji. Zapytane o koszty ministerstwo odpowiedziało „Przeglądowi”, że w 2024 r. na kampanię celowaną do rodziców

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.