Staram się gadać ze sceny o tym, co jest dla mnie ważne, bez poczucia misji i monopolu na rację Agata Duda-Gracz, reżyser, człowiek teatru – Ostatnio mówiło się sporo o upadku albo upadaniu teatru, o odchodzeniu od sztuki dramatycznej, aktorskiej i reżyserskiej, o tworzeniu spektakli niskoobsadowych, byle jak i byle gdzie. – To bardzo powierzchowna ocena. I łatwa – bo prościej jest biadać nad upadkiem teatru niż spróbować dostrzec zachodzące w nim zjawiska. Przecież tyle się zmienia! Tyle jest teraz języków teatralnych, sposobów mówienia o świecie. Prof. Jerzy Nowosielski powiedział kiedyś, że sztuka nie rozwija się ruchem liniowym, lecz spiralnym – te same zjawiska, problemy, tematy (i zarzuty) pojawiają się w twórczości każdego pokolenia, tylko już na innym poziomie (czasowym, obyczajowym). Tak samo jest w teatrze – on nie upada, tylko ewoluuje – po to, by w nowy sposób opowiadać o tym, o czym mówił 500 lat temu. Jeżeli zaś chodzi o zarzut „małoobsadowości” sztuk… no cóż, niektórym trudno odmówić siły rażenia, np. dramatom Becketta czy Ionesco. Mówi pan, że teatr powstaje „byle gdzie”; a ja sądzę, że wspaniałe jest, iż miejsca nieteatralne – dworzec, stara fabryka czy garaż stają się Teatrem. To oznacza po prostu, że magia teatru nie tkwi w takim czy innym budynku, ale w ludziach, którzy go tworzą. Chyba podobnie jest z Kościołem, prawda? Albo przynajmniej powinno być. – Czyli nie ma żadnego kryzysu, wszystko jest OK? – Wydaje mi się, że do teatru chodzi dzisiaj mniej ludzi niż kiedyś, że stał się bardziej elitarny, co jest oczywiście smutnym zjawiskiem. Ale nie nazywałabym tego od razu kryzysem – to bardziej signum temporis. Większość potrzeb zaspokaja bowiem telewizja, dostarczając rozrywki łatwej, lekkiej i niewymagającej myślenia. Z drugiej strony nie zauważyłam, żeby dobry spektakl grano do pustej bądź półpustej widowni. Czy to nie piękne? – Nie dajecie sobie rady z telewizją, ale przecież to jest wasz środek wyrazu. Wyście się na tym wychowywali od małego. – Dla niesystematycznego widza, jakim jestem, dawno zatarła się granica pomiędzy serialem, dziennikiem a reklamą z racji dość wyrównanego poziomu… nazwijmy to abstrakcji. Mogłoby to być zjawisko nawet zabawne, gdyby nie adnotacje u dołu ekranu świadczące o tym, że to się dzieje naprawdę. Poza tym nie mogę się zgodzić na sprowadzenie ludzi do bandy kretynów, których jedyną potrzebą jest robienie zakupów, kopulowanie, farbowanie włosów i taniec. Zgoda na taki porządek świata oznacza, że Sarah Kane faktycznie jest współczesnym Szekspirem. Myślę, że tzw. współczesność kryje w sobie całą masę ważnych i fascynujących zjawisk i że nie upadliśmy wcale aż tak nisko, jak można by było sądzić z mediów. Trzeba tylko na tę współczesność patrzeć własnymi oczami. – Dlaczego nie sięga pani po współczesny dramat? – Bo nie znajduję w nim nic dla siebie. Bo nie wierzę w egzystencjalne problemy cieplarnianej młodzieży, wymyślającej pikantne dialogi o „dupie Maryni”. Bo bardzo często jest powierzchowny i letni, sprowadzający wszystkie zdarzenia bądź do fizjologii, bądź dewiacji. Wierzę w teatr opowiadający o wielu zjawiskach na wielu płaszczyznach, gdzie wykreowany świat polemizuje z rzeczywistością, miast głupio ją małpować. Przestrzeń do tego znajduję u takich autorów jak Genet, Ghelderode czy Dorst. – Władza? Walka o byt? – Nie interesuje mnie publicystyka na scenie. Chcę, żeby każdy mój spektakl opowiadał inną historię, w każdym staram się zbudować kompletny świat – z niebem u góry i piekłem na dole (albo odwrotnie). I z człowiekiem śmiertelnym w środku. Fascynuje mnie wszelki mit i jego konfrontacja z rzeczywistością. Współistnienie umarłych z żyjącymi. Nasze nieuchronne przemijanie i w końcu śmierć – zarówno ciał, jak i idei. W ostatnich kilku spektaklach nęcił mnie temat wojny – idiotyzmu umierania w imię haseł głoszonych przez tych, którzy na wojnę wysyłają, lecz sami na nią nie idą. Niewyczerpywalnym tematem jest oczywiście miłość. Zarówno ta skomplikowana i bolesna miłość do drugiego człowieka, jak i ta największa – do samego siebie. Interesuje mnie cała sfera tematów obejmujących wszelkie fanatyzmy: religijne, patriotyczne, moralno-obyczajowe. – A jeśli ktoś się poczuje dotknięty, nawet zgorszony? – Moje spektakle nie są obiektywne. Są moje. Dlatego nie oczekuję, że widzowie mi przytakną. Nie zamierzam ani ich dopieszczać, ani zadowalać. Staram się gadać ze sceny o tym, co jest dla
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









