Gdyby nie 11 września, „Suma wszystkich strachów” przeszłaby bez echa „Czekamy, aż skrzydło motyla rozpęta huragan, którego sam Bóg nie zdoła opanować”. Ten nieco kiczowaty cytat nie pochodzi bynajmniej z traktujących o wojnie z terroryzmem przemówień któregoś z amerykańskich oficjeli. Słowa te w filmie „Suma wszystkich strachów” wypowiada przywódca zjednoczonych neonazistów. Ów złowieszczy sojusz wkrótce po uduchowionej przemowie swego lidera dokona nuklearnego zamachu na stadionie w Baltimore podczas finału Super Bowl. Neonaziści spróbują zrzucić winę na Rosjan i tym samym wywołać konflikt między dawnymi wrogami z czasów zimnej wojny. Tym razem reakcją na ten ekranowy atak na amerykańskiej ziemi nie będzie pukanie się w czoło i twierdzenie, że scenarzysta ma chorą wyobraźnię, a jego wizja absolutnie nie ma prawa się ziścić. Film wszedł na ekrany amerykańskich kin pod koniec maja, dosłownie kilka dni po tym, jak waszyngtońska administracja przyznała, że zamachy bombowe w USA są nieuniknione. Paradoksalnie więc okoliczności historyczne uratowały ten dość staroświecko i schematycznie nakręcony obraz, nadając mu dodatkowe znaczenie. Uplasował się tuż za filmami wojennymi w serii produkcji odbieranych – zupełnie niezamierzenie – jako reakcja na 11 września. A powstał przecież dużo wcześniej, na początku 2001 r., za podstawę mając wydaną
Tagi:
Katarzyna Długosz