Subkontynent wagi ciężkiej

Subkontynent wagi ciężkiej

Na ostatnich przesunięciach w światowym układzie sił Indie zyskują najbardziej

Jeszcze kilka lat temu łatwo było, przynajmniej z politycznego punktu widzenia, o tym kraju zapomnieć. Na prośbę o wskazanie najludniejszej demokracji świata często reagowano odruchową odpowiedzią: Stany Zjednoczone, niektórzy eksperci w powiewie optymizmu wymieniali Unię Europejską, choć w instytucjach wspólnotowych demokracja to nierzadko towar deficytowy. Patrząc na Wschód, partnerem strategicznym zawsze była Japonia, potem do tego grona dołączyła Korea Południowa. Indie przez lata były natomiast miejscem bardziej z baśni niż z rzeczywistości – obszarem bez wyraźnych konturów i kształtów, przez Europę orientalizowanym, czyli postrzeganym i definiowanym stereotypowo w opozycji do Zachodu. Zmitologizowaną stolicą dawnych wielkich cywilizacji, z których dzisiaj nie zostało wiele poza potencjałem demograficznym, religią i kilkoma „produktami eksportowymi”, takimi jak joga, kadzidła i curry, choć to ostatnie akurat z subkontynentu wcale się nie wywodzi.

Bez zasad

To jednak pocztówka z zupełnie innych czasów, naznaczonych dominacją Zachodu w systemie stosunków międzynarodowych opartym na uniwersalnych wartościach i zakotwiczonym w powojennych instytucjach. Dziś, jak słusznie zauważyła Anne Applebaum, komentując na łamach „The Atlantic” atak Hamasu na Izrael i będące jego następstwem naloty na Gazę, zasad w stosunkach suwerennych państw już nie ma. Jeśli istnieją, to raczej na papierze, w miejscach, w których konflikt i tak gości z rzadka, a wojna byłaby tak droga, że aż nieopłacalna – z ekonomicznego, politycznego i technologicznego punktu widzenia. W takim właśnie świecie, w którym przywództwo Stanów Zjednoczonych nieustannie poddawane jest próbie, Unia Europejska przestaje mieć globalne znaczenie, a chińska ekspansja – ta jawna i ta tajna – powoduje permanentny stan niepewności w Waszyngtonie i europejskich stolicach, pojawia się miejsce dla nowych graczy z ambicjami. Nowych, ale nie „wschodzących”, jak przyjęło się kiedyś określać kraje globalnego Południa, których znaczenie polityczne rosło w szybkim tempie. Indie są już bowiem ugruntowaną potęgą regionalną, która w nowym, wielobiegunowym porządku zaczyna mieć coraz więcej do powiedzenia – i wobec której mnożą się wątpliwości.

Już sama przynależność instytucjonalna pokazuje, że Indie nie tyle usadowiły się w komfortowym miejscu pomiędzy Zachodem a czymś na kształt neutralności ze wskazaniem, ile nauczyły się korzystać z bezkrólewia na arenie międzynarodowej. Z jednej strony, to przecież kraj założycielski BRICS+, a więc pierwszej organizacji, która miała stworzyć alternatywę dla liberalnego ekosystemu instytucji międzypaństwowych. Od jej powołania w 2009 r. zrzeszeni w niej liderzy kontestowali fundamenty powojennego porządku: dominację dolara w handlu międzynarodowym, rabunkową gospodarkę zachodnich firm w Afryce i Ameryce Łacińskiej czy brak przedstawicieli tych regionów w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Z drugiej strony, Indie są dzisiaj bezapelacyjnie najważniejszym sojusznikiem USA w całym szeroko rozumianym regionie Azji Południowej, wchodzą w skład czteropaństwowej inicjatywy bezpieczeństwa QUAD – z Japonią, Australią i właśnie Stanami Zjednoczonymi – oraz, co może najważniejsze, stanowią główną barierę dla dalszej ekspansji Chin w tej części świata. Barierę w sensie dosłownym, bo przecież oba państwa wciąż nie uznają wszystkich elementów dzielącej je, długiej na 3,4 tys. km granicy, i w sensie metaforycznym – rosnąca liczba indyjskich inwestycji w krajach pozaeuropejskich często powoduje, że na chińskie projekty w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku nie ma już miejsca albo lokalne władze nie są nimi zainteresowane.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 43/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2023, 43/2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy