Jacek Kuroń 1934 – 2004 Uważał, że przemiany w Polsce po 1989 r. idą w złym kierunku, nie mógł sobie darować błędów, jakie popełniły kolejne rządy III RP, bezrobocia, wykluczenia milionów Polaków. Popierał antyglobalistów. Był zdecydowanie przeciwny wojnie w Iraku. Na polskie życie polityczne patrzył niemal z odrazą, partie nazywał kolejkami do władzy, mówił, że całą klasę polityczną powinno się wysłać na emeryturę. Marzył o nowym ruchu społecznym, zorganizowanym tak jak KOR, dobrowolnie, bez biurokracji, walczącym nie o władzę, ale o idee. I mówił, że powinna go zorganizować młodzież, ludzie przed trzydziestką. „Władza, gdy nie jest bita, zapomina, po co jest”, mówił żartobliwie, gdy dwa lata temu, w jego mieszkaniu, wręczaliśmy mu nagrodę naszej redakcji – Busolę. W tym samym mieszkaniu, przy ul. Mickiewicza w Warszawie, w którym mieszkał jego ojciec, w którym był zameldowany od roku 1947. W ostatnich miesiącach życia, kiedy zmagał się ze śmiertelną chorobą, swe słabnące siły dzielił między fundację SOS, „uniwersytet” w Teremiskach a pisanie książki, która miała być testamentem jego życia. Nie było o nim głośno. Programowo unikał politycznych komentarzy. I tonował rozgłos wokół swej osoby. O książce mówił, że musi wpierw się ukazać. Podobnie jeśli chodzi o Teremiski, gdzie ściągnął młodzież, którą przygotowywał do wejścia w świat. „Oni są jeszcze niegotowi, żeby ich pokazać, poczekajmy na pierwsze wyniki eksperymentu”, tłumaczyła jego żona, Danuta Kuroń. Eksperyment był jakby powrotem do źródeł Kuronia wychowawcy. Młodzież ze środowisk nieuprzywilejowanych miała tam mieszkać, rozwijać się, nadrabiać zaległości, by później zdać egzaminy do szkół wyższych, wejść w wielki świat. To był jego pomysł na zniwelowanie wielkiej niesprawiedliwości III RP, której (on jeden!) czuł się winowajcą – pozbawienia szans edukacyjnych młodzieży z rodzin biedniejszych lub tych spoza wielkich aglomeracji. Teremiski miały być sposobem na przełamanie barier edukacyjnych i cywilizacyjnych. Tak jak sto lat temu „bose uniwersytety” czy późniejsze TUR-y. Tak oto z Jacka Kuronia wychodziła dusza pedagoga, lewicowca. Bo największy błąd, jaki wszyscy popełniamy, to klasyfikowanie Kuronia jako polityka. Jacek Kuroń był kimś więcej niż politykiem. Sam zresztą na pytanie, kim pan jest, odpowiadał: Jacek Kuroń, wychowawca. Te polskie pyskówki, przepychanki, zaciekłe wojny o kawałek władzy, często iluzorycznej, zupełnie go nie interesowały. W Sejmie, jak mówił w jednym z wywiadów, zwyczajnie się nudził, a podczas maratonów głosowań lubił przysypiać. „Nie mam czasu i sił na michałki. Nie otwieram telewizora”, mówił rok temu dla „Przekroju”, pytany, czy interesuje go bieżąca polityka. W gromadzie polskich polityków był gigantem wśród krasnoludków – widział dalej, myślał głębiej, trafniej oceniał rzeczywistość, lepiej widział wyzwania nadchodzącej przyszłości. Był wychowawcą i wizjonerem zarazem. Lekarzem ludzkich dusz, a jednocześnie lekarzem świata – w swej wyobraźni budował nowy ład społeczny, lepszy, dla wszystkich. Był autentycznym człowiekiem lewicy. Tej prawdziwej, a nie tej udawanej, granej na scenie politycznej. Swoje myśli prezentował w prywatnych rozmowach, wywiadach prasowych, ale przede wszystkim w ostatnich książkach. Dwa lata temu było to „Działanie”, za parę tygodni ma się ukazać jego ostatnia książka, testament. Poświęcona Polsce i globalizującemu się światu. Kuroń uważał, że gdzieś około roku 1985, a może wcześniej, w świecie dokonała się rewolucja technologiczna, która rozbiła istniejące dotąd układy społeczne. Do tamtej pory w bogatych krajach Zachodu istniał kompromis między pracą a kapitałem, ład, który zaowocował wielkim bumem gospodarczym XX w. Nowe technologie, globalizm, ten ład rozbiły. Państwo narodowe przestało być suwerenne w sprawach gospodarki, nowe technologie uczyniły i czynią coraz większą liczbę ludzi zbędnymi, spychają ich na margines. Jednocześnie na to wszystko nałożył się nowy ład moralny, który zaczyna panować w świecie – „kult sukcesu, wyścig szczurów, idea „bogaćcie się”, kult cwaniactwa jako profesjonalizmu i pogarda dla biednych, jako nieudaczników”. Powiększająca się masa ludzi zbędnych, rosnąca pogarda tych, którym się udało, wobec przegranych, a jednocześnie globalizacja, która pozbawia całe państwa i narody możliwości decydowania o swoim losie – to wszystko Kuroń









