Turcja – duma wygrywa z inflacją

Turcja – duma wygrywa z inflacją

Dominuje narracja, że Erdoğan jest jedynym politykiem, który „sobie poradzi”


Dr Karolina Wanda Olszowska – historyczka, turkolożka, prezes Instytutu Badań nad Turcją


Chciałbym naszą rozmowę zacząć od obrazka, który dominował w zachodnich mediach i budził powszechne oburzenie komentatorów, mianowicie prezydenta Erdoğana rozdającego pod lokalami komisji wyborczych banknoty dzieciom i ściskającego dłonie zgromadzonych sympatyków. Ten wizerunek łaskawego „sułtana”, jak pisały zagraniczne media, zdominował nasze postrzeganie tureckich wyborów.

– To, co nas szokowało, wcale nie oburzało w Turcji. Musimy pamiętać, że rozdawanie banknotów czy złotych monet to pewien tradycyjny element świętowania. Na przykład, gdy przychodzimy na ślub, to przypinamy pieniądze do sukienki panny młodej, więc wszyscy widzą, ile daliśmy. Pytania o pieniądze i zarobki, twoje lub twojej rodziny, też nie są w Turcji tabu. U nas zachowanie Erdoğana interpretowano jako symbol publicznego „rozdawnictwa”, a w Turcji był to po prostu zwyczajny gest, wynikający z szeroko praktykowanego zwyczaju. Tyle więc, jeśli chodzi o różnice kulturowe.

A na jakich sprawach koncentrowała się kampania?

– Z jednej strony, na pytaniu, w którą stronę pójdzie Turcja. Z drugiej, na gospodarce. Turkom w tym momencie żyje się trudno, a skala ubożenia jest bardzo duża i bardzo widoczna. Nie zobaczymy tego może od razu, odwiedzając Stambuł czy Ankarę, ale wystarczy porozmawiać z Turkami. To, jak im się żyje, jakie konsekwencje rodzi słabość liry, jak bardzo odczuwalne są podwyżki cen i inflacja – to powracające tematy.

Oczywiście obok tematów gospodarczych kampania prezydenta Erdoğana mocno stawiała na kwestie dumy narodowej, godności i tożsamości tureckiej. Co ciekawe, nawet już nie w odniesieniu do Grecji albo USA, jak kiedyś zdarzało się regularnie, ale uogólnionego Zachodu i państw Europy Zachodniej. To jest żywa emocja. Weźmy pod uwagę choćby sondaż przeprowadzony na początku zeszłego roku – już po rosyjskiej agresji na Ukrainę – w którym pytano Turków, czego najbardziej się boją. I okazało się, że „rozbioru Turcji przez kraje Zachodu”. A więc nie Rosji ani USA, tylko widma zagrożenia z czasów osmańskiej przeszłości.

To zapytam o jeszcze jedną sprawę, nad którą głowią się zachodni komentatorzy. Jak to jest, że siła nabywcza tureckiej płacy spada, kurs liry pikuje, inflacja jest najwyższa w Europie, a jednak Turcy decydują się powierzyć władzę tej samej ekipie, pod rządami której doszło do tego załamania. Jak to możliwe?

– Erdoğan rządzi od ponad 20 lat. To on ma zatem struktury, które są razem ze społeczeństwem. A tego właśnie nie potrafi zrobić opozycja – trafić do tych szerokich mas społecznych, do których trafiła niegdyś i przemówiła rządząca AKP. Opozycja nadal jest mocniejsza w wielkich miastach i wśród intelektualistów. A partia rządząca oprócz tego, że ma struktury w całym kraju, ma również dostęp do narzędzi, w tym do prasy. Mówimy o kraju, w którym ponad 90% mediów kontrolowanych jest przez osoby związane z prezydentem Erdoğanem. Z kolei te media, które nie są podporządkowane, i tak się autocenzurują, ponieważ po puczu z 2016 r. boją się tego, że poniosą konsekwencje. Czy to finansowe, czy wręcz aresztowania. Mamy więc media, które powielają jeden przekaz…

Że trzeba popierać rząd?

– Nawet nie trzeba aż tak wprost. Ale dominuje narracja, że Erdoğan jest jedynym politykiem, który „sobie poradzi”. Poważne kłopoty ekonomiczne? To wynika nie z polityki rządu, tylko z sytuacji międzynarodowej. Trzęsienie ziemi? Prezydent już się rozprawił z deweloperami, a tak naprawdę nikt przecież nie był w stanie podobnej katastrofy przewidzieć. Badania opinii publicznej zresztą potwierdzają, że podobne nastroje są szeroko rozpowszechnione. W jednym z sondaży ponad 50% badanych powiedziało, że Erdoğan to jedyny polityk, który będzie w stanie poradzić sobie ze skutkami trzęsienia ziemi. A skoro Erdoğan zgarnia tak wielką pulę zaufania, pozostali politycy muszą się zadowolić tym, co zostaje.

Opozycja jest aż tak słaba?

– Opozycja, szczególnie w drugiej turze wyborów prezydenckich, nie miała pomysłu na to, jak przekonać ludzi. Po pierwsze, miała bardzo ograniczone narzędzia, biorąc pod uwagę choćby dostęp do mediów. Ile można zrobić przez same platformy społecznościowe? Po drugie, brakowało sposobu, by pokazać realne rozwiązania. Gdy samemu się nie rządzi, to o wiele trudniejsze. Opozycja mówiła, że zatrudni ekspertów, ale sama obietnica nie jest jeszcze realną receptą na wyjście z kryzysu, prawda? Tym bardziej że ludzie mieli prawo nie wiedzieć czy nie rozumieć, co ci eksperci właściwie planują zrobić. A prezydent Erdoğan powtarzał, że on nie podwyższy stóp procentowych, czyli że kredyty nie pójdą w górę. Nie brakowało rodzin, dla których to jest konkretny argument, a nie jakaś bliżej nieokreślona ścieżka do zbicia inflacji w przyszłości.

Czy da się ocenić, na ile przewagę wypracował sobie sam Erdoğan, a na ile jest to kwestia odebrania konkurencji dostępu do mediów?

– Nie można zaprzeczyć, że Erdoğan jest wybitnym politykiem, świetnie potrafi wykorzystać wszystkie asy w rękawie i jest zawsze trzy kroki przed swoimi oponentami. Nie bez przyczyny jest nazywany teflonowym Tayyipem – bo żaden problem do niego się nie przykleja. Oczywiście miał ich wiele, ale potrafił z nich wyjść, wykorzystując wszystkie możliwe środki, którymi dysponuje. Zarówno w kraju, jak i w polityce międzynarodowej potrafi się dogadać z kimś, kogo zaciekle zwalczał jeszcze przed chwilą, gdy było to konieczne. Gdyby tak nie było, nie rządziłby przez ponad 20 lat z takim poparciem społecznym. A musimy pamiętać, że AKP doszła do władzy dzięki zwróceniu się ku grupom społecznym, które wszyscy ignorowali.

Czyli?

– Erdoğan trafił do ludzi na wsiach, w małych miejscowościach, biedniejszych. I zmienił ich życie. Rządy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju to przecież nie tylko te ostatnie lata: rozprawa z opozycją, aresztowania dziennikarzy, wzmocnienie nastrojów nacjonalistycznych. Musimy pamiętać też o pierwszej dekadzie rządów Erdoğana, gdy eliminowano korupcję i przemoc domową, zwiększano dostęp do ochrony zdrowia i ubezpieczeń społecznych, a także odsetek dziewcząt korzystających z edukacji. Wcześniej, w czasach zakazu noszenia chusty, konserwatywne rodziny po prostu od pewnego wieku nie puszczały córek do szkół i dziewczęta przedwcześnie kończyły edukację. Za Erdoğana do szkół, a później na uniwersytety i do pracy, trafiło kilkaset tysięcy kobiet, a to pomogło zmniejszyć nierówności.

Skoro Erdoğan zwracał się do, nazwijmy to najogólniej, „zwykłych Turków”, do kogo zwracała się opozycja?

– Jej oferta była jednak skierowana głównie do mieszkańców dużych miast i, powiedzmy, intelektualistów. Oczywiście opozycja starała się tę ofertę rozszerzyć i trafić również do ludzi bardziej konserwatywnych, bardziej wierzących, do tych wszystkich grup, do których przez lata trafiał Erdoğan. Niektórzy liderzy postanowili w końcu chodzić od drzwi do drzwi, spotykać się z ludźmi, organizować wiece poza największymi miastami. Ale wydaje się, że zwrot przyszedł za późno albo swoje zrobił nierówny dostęp do przekazu informacyjnego.

Wrócę jeszcze na chwilę do poparcia dla Erdoğana. Spójrzmy na moją ulubioną grupę, gospodynie domowe. Mówimy tutaj o aż 11 mln kobiet, z których 60% zagłosowało na Erdoğana. Bo choć wywodzący się z opozycji burmistrz Stambułu wprowadził udogodnienia dla kobiet pracujących w domu, np. bezpłatną komunikację miejską, to Erdoğan zabiegał o tę grupę już całe lata temu, przyznając jej choćby prawo do renty. Powstaje więc wrażenie, że nawet jeśli opozycja ma jakieś dobre pomysły, to tak naprawdę podchwyciła je od rządzących.

W drugiej turze uchodzący za bardziej liberalnego czy lewicowego kandydat opozycji Kemal Kiliçdaroglu i tak zwrócił się przeciwko uchodźcom z Syrii, obiecując ich deportację. Niektórzy twierdzą zresztą, że ta wolta, zamiast pomóc, zaszkodziła, bo odebrała łagodnemu kandydatowi wiarygodność.

Ta kwestia była aż tak ważna?

– Jeśli chodzi o ten zwrot w drugiej turze, to mówimy zarówno o postulacie deportacji syryjskich uchodźców, jak i o obietnicy walki z terroryzmem. Żaden z tych tematów nie jest tak naprawdę w debacie publicznej nowy. Przeciwnie, także postulat odesłania Syryjczyków pojawia się od co najmniej kilku lat na tureckiej opozycji. W Kemala Kiliçdaroglu uderzyło jednak to, że rzeczywiście przeszedł od – jak to się mówiło kiedyś w Polsce – polityki miłości do polityki walenia pięścią w stół. Widać choćby po badaniach frekwencji, że ona w drugiej turze zmalała na wschodzie kraju, w regionach zamieszkanych przez Kurdów. Co to może znaczyć? Że choć liderzy kurdyjscy i sprzymierzona z Kiliçdaroglu partia HDP nawoływali do głosowania na niego, zmiana języka i zaostrzenie przekazu, wołanie o terroryzmie, zniechęciły do oddania głosu na kandydata opozycji, zamiast zachęcić.

My w oczywisty sposób mamy tendencję do postrzegania Turcji i polityki Ankary przez pryzmat tego balancing act, odgrywanego dzisiaj przez prezydenta Erdoğana między Zachodem i Rosją. A jaka była rola polityki zagranicznej w kampanii?

– Turecka polityka zagraniczna od lat jest prowadzona na potrzeby polityki wewnętrznej. Dlatego teraz myślę, że możemy się spodziewać pewnej zmiany, choćby szukania porozumienia z krajami zachodnimi, ze Stanami Zjednoczonymi. Skoro mamy etap kampanii za sobą, pokazaliśmy wyborcom to, co oni chcą zobaczyć, możemy wrócić do prowadzenia normalnej polityki. A w tej mimo wszystko dominuje w Turcji pragmatyzm. Poza tym kierunki prowadzenia polityki zagranicznej podyktuje teraz konieczność wyjścia z kryzysu gospodarczego. Ile można uzupełniać rezerwy dzięki Rosji, Arabii Saudyjskiej, Katarowi, państwom arabskim? To musi kiedyś się skończyć, a trzeba będzie szukać nowych rozwiązań, żeby za 10 miesięcy, przy okazji wyborów lokalnych, nie okazało się, że Erdoğan nie tylko nie zyskał od czasów wyborów krajowych, ale wręcz stracił.

Wiele zachodnich redakcji pisało o tych wyborach jako o referendum na temat samej demokracji i populizmu. Czy myśli pani, że było w tym trochę przesady, czy rzeczywiście w jakimś sensie los demokracji i systemu liberalnego na całym świecie rozstrzyga się właśnie w Turcji?

– Na pewno jest w podobnych twierdzeniach pewna doza przesady. Nie spekuluję, czy te wybory zmienią los demokracji na całym świecie. Z perspektywy Turcji ważniejsze jest to, że one już zmieniają kształt tamtejszej polityki. Tak naprawdę Erdoğan nie wygrał przytłaczającą większością. Mówimy o nieco ponad 2 mln głosów różnicy, co przy 64 mln uprawnionych do głosowania i przeszło 80-procentowej frekwencji nie jest liczbą imponującą.

Teraz prezydent, rządząc, będzie jednak musiał brać pod uwagę to, że wcale nie ma takiego poparcia społecznego, jakie miał wcześniej. Będzie więc musiał jakoś do tej rzeczywistości się dostosować. I być może już na naszych oczach sprawdza się to, o czym mówili tureccy analitycy przed wyborami: że dla jakości rządów i demokracji najbardziej szkodliwe, druzgocące byłoby jednoznaczne i bezkonkurencyjne zwycięstwo prezydenta.

Czyli ani demokratyzacja, ani dalsze kroki w stronę autorytaryzmu, tylko stabilizacja i kontynuacja. Czy tak można to podsumować?

– Myślę, że tak. Teraz polityka rządu skupi się na gospodarce, a sam Erdoğan na tym, żeby szukać swojego następcy – bo to też jest wyzwanie dla niego na kolejną kadencję.

Fot. AP/East News

Wydanie: 2023, 23/2023

Kategorie: Świat, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy