Korespondencja z Belgradu Kult Tita nie blednie, wręcz przeciwnie – jest coraz silniejszy Dziękujemy Ci, że mogliśmy przeżyć beztroskie dzieciństwo bez kłopotów i wojen – to jeden z wielu wpisów do księgi pamięci w Domu Kwiatów w Belgradzie, gdzie pochowany jest legendarny Josip Broz-Tito. Dwa miesiące temu, 25 maja, dzień jego 115. urodzin, obchodzono we wszystkich byłych republikach jako tradycyjny Dzień Młodości. Ludzie zebrali się w miejscu jego urodzenia – chorwackim Kumurovcu, w Bośniackim Doboju organizowano Titoparty, w wielu miastach odbyły się tradycyjne sztafety młodości. Nad grobem wielkiego prezydenta znów polały się łzy. Twórca byłej Jugosławii, zmarły w 1980 r., jest dziś wspominany z rozżaleniem i nostalgią. Na jego grób przybywają pielgrzymki z całego terytorium byłej Jugosławii. Od 2000 r., każdego 25 maja regularnie dojeżdża do mauzoleum grupa motocyklistów ze Słowenii, którzy twierdzą, że Tito lubił tak jak oni rock’n’rolla. Zjawiają się tam też serbscy emeryci i weterani II wojny światowej. Są to więc ludzie w różnym wieku, którzy często mają różne powody do tęsknoty za dawnymi czasami, ale wszystkich można zdefiniować jednym słowem – jugonostalgicy. Jugonostalgia pojawiła się wraz z rozpadem Jugosławii. Na forach internetowych poświęconych tej tematyce można znaleźć setki jej bardziej lub mniej rozbudowanych definicji. W skrócie chodzi jednak o to, na co wskazuje sama nazwa – tęsknotę za Jugosławią. Na początku nie była tak silna, gdyż każdy z rządów nowo powstałych państw starał się wskazać jak najwięcej wad byłego tworu, oczerniano też samego Tita. Wraz z upływem czasu, gdy okazało się, że nowa rzeczywistość nie jest usłana różami, ludzie, szczególnie z biedniejszych państw powstałych po rozpadzie Jugosławii, zaczęli masowo tęsknić za utraconym rajem. Dla nich były to czasy, kiedy wszyscy mieli pracę i jedzenie, gdy stopa przestępczości była niska, różnice etniczne nie miały znaczenia, a trudne decyzje polityczne pozostawiano Ticie, który poważnie obserwował świat z tysięcy portretów powieszonych na ścianach kancelarii, sklepów, dworców i prywatnych domów. Metodija (29 lat) pytany o narodowość, odpowiada: – Jestem Jugosłowianinem. Raz w życiu składałem przysięgę i jeden z jej fragmentów brzmiał: „Dziś, gdy staję się pionierem, daję pionierskie słowo honoru, że będę się pilnie uczył i pracował oraz że będę walczył o ideały, o które walczył towarzysz Tito”. Jestem wierny tym słowom i dlatego jestem wierny Jugosławii. I chociaż Tito zmarł rok po jego urodzeniu, a Jugosławia rozpadła się, gdy uczęszczał jeszcze do szkoły podstawowej, wspomina ją jako okres największego dobrobytu w swoim życiu. – Mieliśmy wtedy wszystko. Moja mama pracowała jako nauczycielka, a ojciec był magazynierem. Z obydwu wypłat utrzymywali mnie i moją siostrę, kupowali nam wszystko, czego zapragnęliśmy, każdego roku jeździliśmy na dwutygodniowe wczasy do Grecji i rodzice jeszcze byli w stanie odłożyć spore sumy. Wraz z rozpadem państwa rozpadła się i firma mojego ojca, a z pensji matki nie byliśmy w stanie przeżyć. Przed ośmiu laty rodzice wyjechali do Ameryki i pracują tam w fabryce cukierków. Metodija mieszka w Bitoli, mieście na południu dzisiejszej Macedonii, gdzie niespełna trzy lata temu na głównej ulicy pojawiło się nowe popiersie Josipa Broz-Tita. Tutaj podczas spaceru alejami parku miejskiego można też podziwiać dumne statuy partyzantów II wojny światowej – każda z nich oznaczona jest pięcioramienną gwiazdą. Żadna z pamiątek dawnej Jugosławii nie została tu zniszczona. Zresztą w całej Macedonii sytuacja wygląda podobnie, główne ulice pozostały z reguły ulicami imienia byłego prezydenta. Najbardziej elitarne liceum w Skopie nadal nosi imię Josipa Broz-Tita. Branko, 47-letni taksówkarz ze Skopie, gdy dowiaduje się, że jestem z Polski, od razu zaczyna nasycony frustracją monolog: – Pamiętam, jak przyjeżdżaliście tutaj sprzedawać namioty na bazarach. Wtedy dla was był tu raj. Na początku lat 80. byłem w Katowicach. Traktowaliście mnie jak króla, bo miałem marki i dolary. Za dewizy mogłem mieć wszystko. Teraz wy jesteście w Unii, a ja nie dostałbym wizy nawet do Polski, bo pracuję tu na czarno. Gdyby nie kilku polityków, Jugosławia istniałaby nadal i już dawno bylibyśmy w Unii. Z taką frustracją i rozczarowaniem









