Kasia woziła o świcie pielęgniarki i pracowników lotniska. Magda wyprowadzała opalonych gości na krawędź wzgórza – skok w górę, klik, zdjęcie lądowało na Instagramie. Cindy nie chciałaby już wracać do robienia makijażu gwiazdom telewizji. Taksówkarka z Dublina, hotelarka spod Aten i berlińska kosmetyczka. Polskie siłaczki, którym czasem brak sił, nigdy jednak – pomysłów na życie. Przez lata przemierzały emigracyjne szlaki, aż drogę zastąpił im koronawirus. Zająć czymś ręce Siedzą na ławce blisko siebie, kończą jeść lody – Mandeep, Becca i Oliwka. Kasia robi im zdjęcie. Udało jej się wyluzować podczas zamknięcia, które zaczęło się w Irlandii 15 marca. – Na początku myślałam, że oszaleję bez pracy – opowiada. Szybko dodaje, że bardzo kocha męża i córki. Od zawsze marzyła, żeby hodować konie – w Prudniku albo w Strzegomiu. – A najlepiej dostać się do telewizji – śmieje się – jak Smoleń i Olejnik! Tak jak oni skończyła zootechnikę. Wnuczka ułana, ostatnią klacz sprzedała, będąc w czwartym miesiącu ciąży. W Polsce pracowała jako hipoterapeutka i instruktorka jeździectwa. Do Irlandii poleciała odwiedzić kuzyna. Spacerując z psem znajomych, trafiła na stajnię wyścigową. Spytała, czy szukają pracowników. Szukali. Trafiła do opieki nad młodymi końmi. Po przedłużonym z powodów osobistych urlopie w Polsce nie miała do czego wracać. Znalazła pracę w irlandzkiej kwiaciarni, gdzie zastał ją kryzys 2008 r. i skazał na dwumiesięczną bezczynność. Chętnie podjęła się nowego wyzwania w firmie farmaceutycznej. Zwolnili ją po roku, gdyż mówiła po angielsku lepiej niż menedżerka. Poszła do sądu i wygrała. Wróciła do Polski koniowozem, z klaczą. Znów spróbowała szczęścia jako florystka, już na swoim, i znów dogonił ją kryzys. Zdążyła wszystko pozamykać, niewiele stracić. Kolejny raz była gotowa na Irlandię. Przyjechała na Wyspy bez grosza. – Ciuchy na rozmowę w H&M kupiłam za wygraną w totolotka – wspomina. – 56 euro, akurat wystarczyło. Udało się. Przepracowała w sklepie siedem lat, potem została taksówkarką. Jeździć da się w ramach grafiku mamy i żony. Znajomi taksówkarze doradzili, żeby spróbować. Zdała egzamin, odeszła z H&M. Zaliczała wpadki – klientka, którą zawiozła okrężną drogą na dworzec, spóźniła się na pociąg. Kasia nie wzięła od niej ani grosza. Kolejnych pasażerów uprzedzała, że się uczy. Z Irlandczykami można o wszystkim pogadać – o drodze przez Dublin i przez życie. Pobudka codziennie o czwartej, praca do popołudnia, chyba że zarobi szybciej. Rano wiezie pielęgniarki i pracowników lotniska; lekarzy i pracowników Facebooka – później. W aucie Kasi jest miejsce na wózek inwalidzki. Od dwóch lat korzysta z tego udogodnienia Rosie. Zostały dobrymi znajomymi, ale Kasia nigdy nie spytała, na co choruje pasażerka. Uważa, że nie wypada. Na czas pandemii Rosie wyjechała za miasto, do rodziców. – Człowiek się przywiązuje – mówi Kasia. – Jest miło, kiedy z góry wiadomo, pod jaki adres jechać. Biegły angielski to podstawa. Uczyła się od zawsze, do perfekcji opanowała język nie w Irlandii, lecz na Islandii. – Irlandczycy nigdy mnie nie krytykują za drobne błędy, jeśli już, to pomagają. Mąż pomaga w pisaniu – za co Kasia, dyslektyczka i dysgrafka, jest mu wdzięczna. Mieszkają w magicznym Ashbourne. Dwie główne ulice, jeden kościół, cztery puby. Jest kilka szkół, starsza córka chodzi do specjalnej, z językiem gaelickim (otworzy jej to ścieżki kariery). Nie ma tu dużych firm. Kiedy uruchomi swoją siedzibę Netflix, ceny domów skoczą w górę. Kasia marzy o domu. Jest jeden, na który ich stać, ale czy to się utrzyma po pandemii? Dwa tygodnie przed zamknięciem zauważyła, że po mieście kręci się mniej ludzi. Odwołano obchody św. Patryka, co dotknęło ją finansowo. Rząd wypłacał po 203 euro tygodniowo, potem zwiększył pomoc do 350 euro. Mąż, szef kuchni, pierwszy raz Wielkanoc spędził w domu. Córki uczą się w domu. Kasia pomaga starszej w odrabianiu lekcji. – Dziś na pewno wspierałabym nauczycieli, gdyby strajkowali – wzdycha z tęsknoty za profesjonalną opieką nad dziećmi. W pierwszy poranek bez szkoły dziewczynki wyjęły z szafy różowe sukienki i przebrały się za księżniczki. Kasia ma oko do kadrów; równolegle z zootechniką uczyła się w studium fotograficznym. Na widok córek chwyciła aparat. Tak znalazła sposób walki z monotonią codzienności.
Tagi:
Zuzanna Muszyńska









