Niedrukowane wspomnienia Ludwika Borowskiego, komendanta powiatowego MO z Nowego Targu, o „Ogniu” W artykułach i na filmach „żołnierze wyklęci” napadają po wojnie na posterunki MO, tu zabiją pięciu bezimiennych milicjantów, tam ośmiu. Nie ma nazwisk zabitych, miejsc pochówku, tylko liczby. Ani słowa o tym, że ci zamordowani mówili tym samym językiem, nawet podobne mieli mundury i też walczyli o Polskę, tylko trochę inną. Zabici i ranni milicjanci, najczęściej ludzie bardzo młodzi, bez doświadczenia wojskowego, których posyłano na pierwszą linię walki z przeciwnikami ówczesnej władzy, nie mieli czasu na robienie notatek, nie pisali pamiętników. Zdarzało się, że ginęli, zanim zdążyli dopełnić wszystkich formalności związanych z przyjęciem do służby. Tym cenniejsza jest relacja Ludwika Borowskiego, komendanta powiatowego Milicji Obywatelskiej w Nowym Targu od sierpnia 1946 r. do końca stycznia 1947 r., który wspomina swoją walkę z partyzantami „Ognia”. Zmarły w 2006 r. komandor Marynarki Wojennej Ludwik Borowski pisał, że morderstwa dokonywanie przez podwładnych „Ognia” na cywilach miały budzić strach przed ludźmi z lasu: „Grupy podporządkowane »Ogniowi« uprawiały swego rodzaju makabryczne współzawodnictwo w mordowaniu ludzi najbardziej oddanych władzy ludowej w Polsce. Skrupulatnie penetrowano okoliczne miejscowości w poszukiwaniu członków PPR, ZWM i ludzi bezpartyjnych dobrze wykonujących swoje obowiązki służbowe, lubiących porządek i dyscyplinę społeczną”. Strzały, buty Scenariusz tych zabójstw był podobny. Oto jak Borowski opisuje zabójstwo Mariana Kordeczki: „Do mieszkania wpadło dwóch osobników w mundurach wojskowych, z bronią i krzyknęli: »Ręce do góry«. Obecni w mieszkaniu nie spieszyli się z podniesieniem rąk. Marian Kordeczka w tym momencie trzymał na ręku czteroletniego syna gospodarza. Jeden z bandytów doskoczył do Mariana Kordeczki i strzelił mu w skroń. Śmiertelnie ranny Kordeczka zdążył jeszcze posadzić dziecko, odwrócić się do bandyty i zapytać: »Za co ty mnie zabijasz?«, po czym silnie uderzył w pierś bandytę i upadł na podłogę na wznak. Uderzony bandyta o mało nie upadł, w następnej chwili oparł się o stojącego Jakuba Kordeczkę, a następnie skoczył nogami na głowę zabitego i strzelił mu w piersi. Zabitemu ściągnięto buty, okrwawioną olimpijkę i zabrano portfel. Przed wyjściem bandytów Franciszek Kołodziej zapytał ich: »Za co zabiliście Kordeczkę?«. Bandyta w drzwiach odwrócił się i powiedział: »Każdy komunista zginie jak ten skurwysyn« i wybiegł z mieszkania, trzymając w ręku buty zabitego”. Podobnie w Krościenku zastrzelono Franciszka Kołodziejskiego, który pracował w Stowarzyszeniu Flisaków i w kółku rolniczym w Sromowcach Niżnych. „Około godziny 20 usłyszano ujadanie psów i po chwili energiczne stukanie do drzwi. Franciszek Kołodziejski w tym czasie czytał gazetę i nie spieszył się z otwarciem drzwi. Za oknami słychać było kroki i jakąś rozmowę. Po chwili ponownie zapukano do drzwi i naraz drzwi siłą zostały wypchnięte. Do pokoju wbiegło czterech mężczyzn uzbrojonych i krzyknęli: »Ręce do góry, mamy ciebie, bolszewiku«. Pani Kołodziejska wbiegła do pokoju z płaczem i zaczęła prosić bandytów, aby nie robili krzywdy mężowi. Dwóch bandytów przez chwilę rozmawiało z gospodarzem domu, pozostałych dwóch wyrzucało wszystko z szaf i przygotowywało do zabrania. Pani Stanisławie kazali wyjść z pokoju, ale ona przeszła tylko do następnego pokoju i przez otwarte drzwi wszystko obserwowała. Jeden z bandytów uderzył kilka razy w twarz Franciszka, powiedział coś obraźliwego i strzelił mu w głowę. Przez następnych kilka minut oprawcy w pośpiechu pakowali odzież do worków, po czym wybiegli z domu”. Zawód morderca We wspomnieniach Borowskiego znalazł się przerażający fragment zeznań jednego z członków „Plutonu Śmierci”, Stanisława Kociczka, ps. „Bocian”, który już po śmierci Józefa Kurasia, w czasie odsiadywania w Rawiczu kary 12 lat pozbawienia wolności, dobrowolnie opowiedział, co robił w lesie. „Morderstw, w których brałem udział i których dokonywałem osobiście, nie ujawniłem w sądzie. (…) 5 maja 1946 r. w Skomielnej Białej brałem udział w zabójstwie Świdra Jana z Zarytego, Łapy Józefa i Obłąka Franciszka ze Skomielnej Białej. Trzej wymienieni zostali zastrzeleni przez porucznika, ps. »Ryś«, a dobijał ich Mierzwa Karol, ps. »Wicher«. Zabójstw tych dokonano z rozkazu »Ognia«, bo nie chcieli się podporządkować »Ogniowi«. W drugiej połowie 1946 r. »Groźny« urządził zasadzkę na górze Obidowa koło Nowego Targu. W zasadzce tej wyprowadzono z taksówki prokuratora Rejonowego Sądu Wojskowego z Krakowa. Następnie zatrzymano auto ciężarowe, z którego wyprowadzono dwóch urzędników bezpieczeństwa z Nowego









