Powojenna emigracja o powstaniu warszawskim Obóz londyński i powstanie warszawskie – te dwa pojęcia są nierozerwalne. Taką wykładnię narzuca Instytut Pamięci Narodowej, do tego sprowadza się cała jego polityka historyczna. Nie ma w niej miejsca na inne spojrzenie na tę tragedię narodową. Pokazanie bowiem wielkich polskiego Londynu, którzy niezwykle surowo oceniali wywołanie powstania i postawę jego dowództwa, burzy mit bohaterstwa gen. Bora-Komorowskiego i innych. Mit niezłomnych, którzy stanęli w obronie polskości Polaków. Jedność Londynu i powstania ma zdejmować z dowództwa Armii Krajowej odpowiedzialność za decyzje, które spowodowały śmierć niemal 200 tys. warszawiaków i unicestwienie stolicy. Powstanie warszawskie to wielkie moralne zwycięstwo. Kto uważa inaczej, ten powtarza kłamstwa komunistycznej propagandy – głoszą historycy IPN i prawicowi publicyści. Warto zatem oddać głos powojennej emigracji, którą trudno oskarżyć o sprzyjanie „komunistycznej propagandzie”. Patriotyzm jak bezrozumny dynamit Wśród emigracyjnych publicystów poczytne miejsce zajmuje Stanisław Cat-Mackiewicz. Jego komentarze i felietony zdobyły sławę jeszcze przed wojną, jednak swój pisarski talent rozwinął w pełni poza krajem. Może dlatego, że dopiero wtedy mógł swobodnie pisać to, co myślał, bez oglądania się na polityczne koneksje. Znaczny fragment swojej monografii II wojny światowej Mackiewicz poświęcił sierpniowi 1944 r. Choć nie krył podziwu dla heroizmu powstańców, nie szczędził im też słów krytyki. W „Latach nadziei” pisał m.in.: „Warszawa została zniszczona, spłonęła przeszłość i dusza Polski. (…) Do Warszawy podczas okupacji spłynęły z całej Polski zabytki, pamiątki, amulety przeszłości, amulety narodu. Zginęły bezpowrotnie i tak jak nie można przywrócić życia człowiekowi, tak nie można wskrzesić tego, co z nimi zginęło. (…) Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat ani pocisków. Od czegóż patriotyzm polski! Jest on wielki i wspaniały. Polacy to najbardziej patriotyczny naród w Europie. Ale patriotyzm polski ma właściwości bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł”. Fatalna decyzja powstańcza Jeszcze ostrzej o powstaniu warszawskim pisał Władysław Pobóg-Malinowski. Dzisiaj już mniej popularny, jednak w PRL – jak zauważył jeden z prawicowych publicystów – „napisana przezeń trzytomowa »Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945« była ewangelią dla wszystkich, którzy o dziejach II RP chcieli wyrobić sobie obiektywny i nieskażony pogląd”. Co więc Pobóg-Malinowski pisał na „ten najważniejszy, arcypolski temat”? Oddajmy mu głos: „Nie ma więc żadnej wątpliwości, że nierozumna i fatalna decyzja powstańcza rozpętała furię niemiecką i na pastwę jej oddała Warszawę. Za porwanie się do walki, która w warunkach chwili była bezsensem politycznym, a militarnie – szaleństwem wręcz zbrodniczym, płacono nie tylko zagładą wielkiego miasta z bezcennymi w nim skarbami dorobku pokoleń; płacono nie tylko wspaniałą krwią młodzieży, rzucanej z gołymi rękami na ziejące ogniem bunkry i czołgi, milionową ludność miasta skazywano nie tylko na bezmierne i bezprzykładne cierpienia, na mękę pod bombami lotniczymi i wyjącymi minami, w ogniu i dymie pożarów, w głodzie i chłodzie w piwnicach pod stosami gruzów; ludność w dzielnicach, pozostających w ręku Niemców skazywano na ich bestialskie okrucieństwo”. Przeciwnicy Pobóg-Malinowskiego mogą mu zarzucić zbyt emocjonalne podejście do tematu. W końcu dla zamachu majowego czy Berezy miał więcej zrozumienia. Zgoda. Jako zdeklarowany piłsudczyk nie zawsze zachowywał tak potrzebną historykowi bezstronność. Nie dotyczy to jednak jego oceny sierpniowego zrywu. Na potwierdzenie przytoczmy kilka zdań z recenzji jego „Najnowszej historii politycznej Polski” pióra Józefa Czapskiego, wydrukowanej w paryskiej „Kulturze” w 1964 r.: „Czytając te strony namiętnego przeciwnika decyzji Powstania, który o ludziach, którzy decyzję tę powzięli, mówi, że trzeba było ich »przynajmniej rozstrzelać«, który o Mikołajczyku pisze nie inaczej jak o zdrajcy, zachowujemy przecież przekonanie, że czytamy książkę przede wszystkim rzetelnego historyka. Nigdzie nie podejrzewamy go o drobne nawet, ale świadome zafałszowanie faktów, o cień nierzetelności historycznej”. Klęska była przesądzona z góry Skoro jesteśmy przy „Kulturze”, to jeśli wierzyć wspomnieniom tuzów demokratycznej opozycji, była ona dla nich podstawowym źródłem wiedzy historycznej. Tymczasem wiadomość o wybuchu powstania warszawskiego Jerzy Giedroyc – wówczas żołnierz 2. Korpusu Polskiego gen. Andersa – przyjął bez entuzjazmu. Uważał je wprost „za