Historia lukrem pisana

Historia lukrem pisana

Europosłowi Jackowi Kurskiemu, który wygłosił w TVN tezę, że lewica nie miała nic wspólnego z odzyskaniem przez Polskę niepodległości 11 listopada zgromadzeni pod warszawskim pomnikiem Romana Dmowskiego odśpiewali „My, Pierwsza Brygada”, co można określić jako chichot historii. Uczczono bowiem przywódcę obozu narodowego pieśnią jego śmiertelnych wrogów – piłsudczyków. Świadczy to o całkowitej nieznajomości historii, utrwalanej przez rocznicowe debaty poświęcone odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Można w nich znaleźć stwierdzenie, że przy narodzinach II Rzeczypospolitej zaistniał swoisty treuga Dei, czyli pokój boży zakazujący starć pomiędzy głównymi obozami politycznymi w Polsce, którym patronowali Piłsudski i Dmowski. Byłoby to świadectwem wielkiej dojrzałości ówczesnych elit politycznych, lecz niestety rzeczywistość była odmienna. Gdy wczesnym rankiem 10 listopada 1918 r. Piłsudski wysiadł na warszawskim dworcu ze specjalnego pociągu z Berlina, po ponadrocznym uwięzieniu w Magdeburgu, był pod wrażeniem rewolucji w Berlinie, ale niewiele wiedział o sytuacji w Polsce. Na peronie oczekiwali go książę Zdzisław Lubomirski, jeden z trzech członków skompromitowanej Rady Regencyjnej, i Adam Koc z grupką członków Polskiej Organizacji Wojskowej. To wówczas Piłsudski dokonał ważnego wyboru politycznego – przyjął zaproszenie na śniadanie do rezydencji księcia na ulicy Frascati, pozostawiając towarzyszącego mu Kazimierza Sosnkowskiego pod opieką peowiaków. Członkowie Rady Regencyjnej marzyli tylko, by jak najszybciej oddać władzę Piłsudskiemu, który jednak nie zamierzał się spieszyć z decyzjami. Wbrew wcześniejszym planom postanowił nie wyjeżdżać do Lublina, gdzie już się rozpadła okupacja austriacka i od trzech dni istniał powołany przez piłsudczyków Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, z przywódcą galicyjskich socjalistów Ignacym Daszyńskim na czele. Komendant nie był z tej inicjatywy zadowolony. Za najważniejsze w tych pierwszych dniach uznał umożliwienie Niemcom powrotu do ojczyzny, bo w samej Warszawie było ich, łącznie z urzędnikami cywilnymi, ok. 30 tys., w Królestwie ok. 80 tys., a do tego mniej więcej 600-tysięczna armia Ober-Ostu, która musiała przemieścić się przez Polskę. 10 listopada, w dniu powrotu Piłsudskiego z Magdeburga, ukonstytuowała się w warszawskim Pałacu Namiestnikowskim niemiecka Centralna Rada Żołnierska. Późnym wieczorem Piłsudski spotkał się z jej delegacją i oświadczył, że gotów jest zagwarantować spokojny wyjazd Niemców pod warunkiem oddania broni i sprzętu wojskowego, pozostawienia taboru kolejowego i niedopuszczania na terenie Polski do porachunków z oficerami. Wyznaczył też por. Ignacego Boernera, legendarnego „czerwonego prezydenta” Ostrowca Świętokrzyskiego z czasu rewolucji w 1905 r., na swego pełnomocnika. Spisał się on znakomicie. Następnego dnia, 11 listopada, Piłsudski przejął z rąk Rady Regencyjnej władzę naczelną nad wojskiem, czyli liczącą ok. 5 tys. żołnierzy Polską Siłą Zbrojną, potocznie zwaną Polnische Wehrmacht. Dodać do tego należy wielokroć liczniejszą, lecz marnie wyszkoloną POW. Nie ma więc wątpliwości, że gdyby nie zawarte porozumienie, Niemcy mogliby jednym uderzeniem rozbić powstające struktury odradzającej się Polski. Dowodem były wydarzenia, które miały miejsce 16-18 listopada w podlaskim Międzyrzecu, gdzie próba rozbrojenia niemieckiego garnizonu zakończyła się wymordowaniem kilkudziesięciu mieszkańców, powszechnym rabunkiem i nałożeniem wysokiej kontrybucji. Był to na szczęście jedyny taki wypadek. Ewakuacja bowiem przebiegała sprawnie. Na granicy Niemcy zostawiali uzbrojenie bardzo potrzebne tworzącej się polskiej armii. 14 listopada rozwiązała się Rada Regencyjna, składając swoją dość iluzoryczną władzę w ręce Piłsudskiego. Wydał on dekret powierzający tworzenie rządu Ignacemu Daszyńskiemu i zapowiadający zwołanie „w możliwie krótkim, kilkumiesięcznym terminie” Sejmu ustawodawczego. Daszyński okazał się dla prawicy nie do przyjęcia. Nie tylko odrzuciła ona ofertę wejścia do rządu, lecz także zapowiedziała najostrzejszą z nim walkę, łącznie z rzuceniem wezwania, by nie płacić podatków. W tej sytuacji Piłsudski cofnął nominację Daszyńskiemu i powierzył misję tworzenia rządu Jędrzejowi Moraczewskiemu. Ten okazał się bardziej strawny dla prawicy, nie na tyle jednak, by zgodziła się wejść do rządu. Utworzony 18 listopada rząd Moraczewskiego miał charakter lewicowy. Teki objęło sześciu socjalistów, dwóch radykalnych ludowców i dwóch radykalnych inteligentów. Członkami rządu mieli też zostać Wincenty Witos i Andrzej Kędzior z PSL „Piast”, lecz resortów nie objęli, uzależniając decyzję od wejścia do rządu przedstawicieli zaboru pruskiego, czyli endeków, co nie nastąpiło. Dedykuję te powszechnie dostępne informacje europosłowi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 48/2011

Kategorie: Historia