W ogromnej mierze od UE zależy, czy Serbia otrząśnie się wreszcie z kompleksów wielkiego przegranego Europy Serbski Kościół prawosławny na dwie niedziele przed wyborami prezydenckimi potępił „mocarstwa światowe” za dążenie do oderwania Kosowa od Serbii, wbrew udzielonym przez nie gwarancjom. W orędziu na prawosławne Boże Narodzenie Kościół oskarżył mocarstwa światowe o to, że „bezwstydnie łamią wszelkie normy sprawiedliwości boskiej i ludzkiej”. Gdy czytałem to utrzymane w dramatycznym tonie orędzie, w którym Kosowo nazwano „naszą ziemią świętą, sercem i duszą narodu serbskiego”, przypomniały mi się rozmowy o „problemie kosowskim”, jakie prowadziłem przed laty z przyjacielem, niemal legendarnym jugosłowiańskim dziennikarzem (późniejszym doradcą prezydentów Meksyku), Chorwatem przecież, a nie Serbem, Djuką Juliusem. Mówiąc o kłopotach Serbów z „Kosowarami”, kosowskimi Albańczykami dążącymi do oderwania tej prowincji od Serbii, Djuka użył takiego porównania: – Wyobraź sobie, że jakaś lokalna grupa etniczna postanowiła oderwać od Polski Kraków i Gniezno razem wzięte. Triumf ultrasa „Nie ma Europy bez serbskiego Kosowa!”, głoszą napisy na plakatach wyborczych kandydata serbskich nacjonalistów na prezydenta kraju, Tomislava Nikolicia. Zgodnie z wymogami nowej konstytucji Serbii wydrukowane cyrylicą, mogłyby być równie dobrze afiszami jego głównego rywala, obecnego prezydenta Serbii, proeuropejskiego przywódcy Partii Demokratycznej, Borisa Tadicia, albo większości z pozostałych siedmiu kandydatów niemających żadnych szans. Prawie nikt, na czele z rozgrywającym politykiem, premierem Serbii, Vojislavem Kosztunicą, który ma faktyczną władzę i o którym mówi się „układny Europejczyk z sercem serbskiego nacjonalisty”, nie rezygnuje z przynajmniej werbalnej obrony „serbskiego Kosowa”. Pierwsza tura wyborów prezydenckich, która odbyła się w niedzielę, 20 stycznia, przyniosła zwycięstwo człowiekowi robiącemu to z największą pasją – serbskiemu ultrasowi, Nikoliciowi. Zdobył on prawie 40% głosów, podczas gdy Tadić o 4,5 pkt proc. mniej. Zważywszy, że żaden kandydat nie uzyskał ponad 50% głosów, 2 lutego odbędzie się druga tura. – Wprawdzie prezydent nie ma w Serbii rzeczywistej władzy, ale wybory prezydenckie nie tylko pokazują układ sił w kraju, lecz także mają nań realny wpływ, ponieważ umocnią lub osłabią naszą pozycję wobec Unii Europejskiej – mówi profesor socjologii na Uniwersytecie Belgradzkim, Milan Vukmanović. Również jego zaskoczyła niezwykle wysoka jak na Serbię, 61-procentowa frekwencja w wyborach. Według belgradzkiego tygodnika „Vremje”, była w znacznej mierze reakcją elektoratu na ogłoszenie tuż przed serbskimi wyborami przez byłego przywódcę partyzanckiej Armii Wyzwolenia Kosowa, nowego premiera rządu kosowskich Albańczyków, Hashima Thaciego, zapowiedzi nieuchronnej proklamacji niepodległości Kosowa. Na razie jeszcze „pod nadzorem” UE. Ma to nastąpić tuż po drugiej turze serbskich wyborów, na początku lutego. Belgrad w kolejce do konsulatu Także w wyborach z 2004 r. Nikolić w pierwszej turze wygrał z Tadiciem, ale ten ostatni w drugiej rundzie pokonał go 20-procentową przewagą. Tym razem jednak może być inaczej, ponieważ głosowania odbywają się „w złowrogim cieniu Kosowa, który budzi w społeczeństwie szczególne emocje”, jak to określił jedyny serbski polityk, który odważył się powiedzieć: – Nic na to nie możemy poradzić, oddajmy to Kosowo i spokój! – Oddajmy Kosowo, zakończmy wreszcie umysłowy stan wojny, w jakim tkwimy, i wstąpmy do Unii Europejskiej – nawoływał przywódca Partii Liberalno-Demokratycznej, Ceda Jovanović. Głosowało na niego w pierwszej turze zaledwie 5,5% wyborców. To właśnie najlepiej oddaje stan umysłów w Serbii dziewięć lat po jej klęsce w nierównej „wojnie kosowskiej” przeciwko siłom USA i NATO. Tymczasem Nikolić, występujący w obronie „dumy narodowej Serbów”, dostał głosy większości spośród 2 mln serbskich uchodźców, którzy w wyniku przegranych wojen o Chorwację, Bośnię-Hercegowinę i Kosowo musieli schronić się w Serbii. Poparli go również ci, którzy stracili pracę wskutek prywatyzacji oraz ogromna większość spośród 100 tys. Serbów głosujących w północnym Kosowie. Serbska młodzież ma nieco inne powody do rozgoryczenia niż starsze pokolenie, wciąż upokorzone z powodu przegranej wojny, rozpadu federacji, czyli dawnego „imperium” Tita, jak z pewną tendencyjną przesadą określają to, co było, niektórzy europejscy politycy. Pod konsulatami Niemiec i Francji w Belgradzie jak co dzień ustawiają się od rana długie kolejki młodych Serbów. Kraje Unii Europejskiej nadal stosują restrykcyjną, upokarzającą politykę w wydawaniu wiz obywatelom pokonanej Serbii.
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









