21/2003

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Opinie

Gol do własnej bramki

Nieprawdziwa i niepotrzebna wypowiedz Mariusz Łapińskiego dla radia Zet nie służy formacji przeżywającej trudne chwile Nieprawdziwa, niesłuszna i niepotrzebna wypowiedź Mariusza Łapińskiego dla Radia Zet nie służy formacji przeżywającej trudne chwile. Późniejsze jego komentarze także nie. Godna polecenia zasada, że o kolegach mówić trzeba dobrze albo wcale, w tym przypadku zastosowana być nie może. Są takie błędy i okoliczności, w których je popełniono, że trzeba mówić głośno, nawet kiedy chodzi o kolegę. Zwłaszcza gdy popełniwszy błąd, brnie dalej. Nie ma powodu ani usprawiedliwienia dla tworzenia nieprawdziwego wrażenia, że indywidualna postawa, ewidentnie błędna, podzielana jest przez szersze grono. Spieszę więc zapewnić, że nikt w SLD, pewnie i sam bohater sprawy, nie pracuje nad nową, bardziej restrykcyjną ustawą o prawie prasowym. Mało – jeśli w ogóle – jest u nas ludzi wierzących, że media uwzięły się szczególnie na ten rząd, parlament, na struktury demokratyczne państwa. Zapewne nie znalazłaby się większość uznająca, że „Rzeczpospolita” pisze na żenująco niskim poziomie. Spiskowe teorie dziejów nie są i raczej nigdy nie były specjalnością demokratycznej lewicy. Wolność prasy, tajemnica dziennikarska, pluralizm to fundamenty demokracji. Jeśli pojęcie niepoprawności politycznej w polskich warunkach coś już znaczy, to kwestionowanie tych spraw jest właśnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Mitznie rozjechały się nogi

Przewodniczący zrezygnował, a Partia Pracy milczy w najważniejszych sprawach Izraela Korespondencja z Tel Awiwu Izraelczycy starają się ujawnić okoliczności, które doprowadziły do bolesnej kraksy przewodniczącego izraelskiej Partii Pracy, Amrama Mitznę, i zadecydowały o jego sensacyjnym podaniu się do dymisji. Pod pręgierzem resztek opinii publicznej znalazła się Partia Pracy, która nie potrafiła podołać nagannym uczuciom zazdrości w obliczu bezprecedensowego powodzenia prawicowego Likudu, potwierdzanego cotygodniowymi son-dażami, i jeszcze przed wybraniem Mitzny na przewodniczącego pod kierunkiem Benjamina Ben Eliezera opuściła na dobre swoje okopy, usytuowane dotychczas po lewej stronie mapy politycznej Izraela. Byłe ugrupowanie polityczne Dawida Ben Guriona, Goldy Meir i Icchaka Rabina pociągnęło tak dalece w prawo, że o schedę po Amramie Mitznie może obecnie ubiegać się biznesmen i milioner Beni Gaon, brat tenora Jorama Gaona. Mitzna padł, bo nie uzyskał poparcia zamożnych rodzin rządzących miejscowym przemysłem, dyrygujących mediami i bankami. Nic zatem dziwnego, że czujne kierownictwo partyjne zareagowało odsunięciem się od Mitzny jak od osobnika dotkniętego śmiercionośnymi zarazkami SARS. Partia na uboczu Od dłuższego czasu nowa „centrolewicowa” Partia Pracy, zajęta własnymi wewnętrznymi intrygami i rozgrywkami politycznymi prowadzonymi w kuluarach partyjnych i jaczejkach, powstrzymuje się przed zabieraniem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Matrix powraca

Sean Connery nie zagrał w „Matriksie 2”, bo nie zrozumiał scenariusza. Z fabułą filmu takiego problemu nie będzie Cztery lata temu dali widzom czerwoną pigułkę, zakwestionowali istnienie rzeczywistości, a przy okazji zrewolucjonizowali kino science fiction. Mało znani filmowcy, bracia Andy i Larry Wachowscy „Matriksem” zawojowali kina i umysły młodych ludzi. Jako że od początku miała to być trylogia, nadszedł czas na jej drugą część: „Matrix-Reaktywacja”. Tym razem jednak efekt zaskoczenia i nimb tajemniczości zastąpiły wyśrubowane oczekiwania zarówno pod względem technicznym, jak i artystycznym. Bo dla wielu „Matrix” to coś więcej niż świetne kino akcji. Niekomiksowa filozofia „Matrix” opowiadał historię Thomasa Andersona (Keanu Reeves), programisty w wielkiej korporacji, który w nocy jako haker Neo próbował dotrzeć do tajemniczej sieci – zwanej matriksem. Szukał kontaktu z legendarnym Morfeuszem (Laurence Fishburne), któremu ponoć się to udało. Gdy się spotkali, Neo dostał ową, dziś już przysłowiową, czerwoną pigułkę, stanowiącą drogę do przebudzenia. Okazało się, że świat dostępny dotąd jego zmysłom, jedyny znany i oczywisty, w którego istnienie nie miał podstawy wątpić, jest w istocie skomplikowanym programem komputerowym. A prawdziwi władcy tego świata – maszyny – utrzymują ludzi w nieświadomości,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

W Zakopanem jest bohaterem

Najlepszy pilot został zwolniony, bo ratował uczniów pod Rysami Henryk Serda chciał latać od dziecka. Marzył o chwili, kiedy popatrzy na świat z góry. Zaczął jako skoczek spadochronowy w Aeroklubie Krakowskim. Potem były szybowce, samoloty sportowe i wreszcie w 1980 r. zrobił licencję pilota śmigłowcowego. Pracował już wówczas w lotnictwie sanitarnym. Do dyspozycji ratowników był w tym czasie śmigłowiec MI-2. Sokół pojawił się z początkiem lat 90. – Byłem w swoim żywiole – opowiada Serda. – MI-2 radził sobie dobrze w terenie płaskim, ale i w Tatrach się sprawdził. Jednak, gdy przesiedliśmy się na sokoła, poczuliśmy się tak, jakby fiata 125 zamieniono na mercedesa. Kapitalne znaczenie podczas akcji ratunkowych w Tatrach miały zwłaszcza moc sokoła i jego większa maksymalna prędkość. Ponadto mógł trwać w zawisie bez ograniczeń, a MI-2 najwyżej sześć minut. Niesubordynowany O tym, że Henryk Serda nie należy do pokornych, wiedzieli od dawna i jego przyjaciele, i wrogowie. Gdy coś mu leżało na wątrobie, mówił o tym bez owijania w bawełnę. Dlatego już z końcem ubiegłego roku chodziły słuchy, że krakowskie Lotnicze Pogotowie Ratunkowe chce się go pozbyć. – W krótkim czasie dostałem aż trzy upomnienia. Zarzucono mi na przykład, że z własnej winy nie stawiłem się na dyżur.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Sejm nienawiści

Zapiski polityczne 13 maja 2003 r. Byłem parlamentarzystą przez kilka kadencji. Pamiętam i dobrze wspominam X kadencję, gdy działał i dość zgodnie reformował kraj Sejm Mądry złożony z bardzo przeciwstawnych grup politycznych, które mimo tak skrajnie odmiennych rodowodów potrafiły bezboleśnie zmienić radykalnie ustrój Rzeczypospolitej. Niestety, na tym mądrość poselska się skończyła. Następna kadencja przebiegała już pod znakiem wojny politycznej uwieńczonej haniebną listą Macierewicza, będącą symbolem naszej narodowej zaciekłości i głupoty, a także podłości moralnej, czego dowodem było wpisywanie wspaniale dzielnych ludzi – takich jak Wiesław Chrzanowski czy Jan Zamoyski – na listę agentów bezpieki. Zatrute owoce tej kadencji przetrwały i zrodziły absurdalną prawniczo i paskudną moralnie ustawę lustracyjną. Następna, czyli II kadencja Sejmu upłynęła pod znakiem nowej konstytucji, zaciekle zwalczanej przez siły prawicowe i przez olbrzymią część kleru katolickiego. Sporo ludzi odeszło wówczas od Kościoła traktowanego jako wysoka instancja moralna. Nie utracił natomiast poparcia Kościół tradycyjno-ludowy z potężną siłą ujawnioną w Radiu Maryja, będącą zjawiskiem tyleż wrogim interesom państwa polskiego, co Kościoła katolickiego, ale zaspokajającą ambicje religijnego kacyka z Torunia. Potem nastąpiła III kadencja Sejmu Totalnej Nieudolności Sprawowania Władzy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Obalili Saddama, wylądują w więzieniu?

Obywatele Polski walczący w armii amerykańskiej w USA popełnili przestępstwo i podlegają karze więzienia do lat pięciu Korespondencja z Nowego Jorku Senator RP, Kazimierz Pawełek, składając do rządu Leszka Millera zapytanie parlamentarne, zwrócił uwagę na problem, który już wkrótce stanie przed władzami Polski. Jest nim konflikt prawny, w jakim znajdują się Polacy służący w Iraku w szeregach sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że grozi im za to… polskie więzienie. W czynnej służbie wojskowej USA znajduje się 1,4 mln żołnierzy. Z tej liczby 37,2 tys., czyli trzech na stu to cudzoziemcy, osoby urodzone poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ok. 15 tys. nie ma obywatelstwa amerykańskiego, a służba wojskowa jest dla nich drogą do osiągnięcia tego celu. Co trzeci cudzoziemiec w wojsku amerykańskim jest Latynosem (z wyraźną dominacją Meksykanów). Niemal 5,5 tys. to Filipińczycy. W omawianej grupie jest także 537 osób urodzonych w Polsce. Dane Pentagonu wskazują, że spośród tych 537 Polaków obywatelstwem USA mogą wylegitymować się 342 osoby, a 195 ma tylko polskie. Duża część ma podwójne obywatelstwo, co teoretycznie w USA nie powinno mieć miejsca, ale jest tolerowane. Spójrzmy, jak wygląda rozrzut liczbowy „polskiej służby” w poszczególnych rodzajach sił

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Nie boję się dziennikarzy!

Mariusz Łapiński: „Rzeczpospolita” to gazeta, która sięgnęła bruku. Wiele opisywanych przez nią afer nigdy się nie wydarzyło Śmieję się w duchu od momentu mojej rozmowy z red. Moniką Olejnik. Bo nagle okazało się, że zwykły szary poseł SLD może zagrozić wolności polskich mediów! A histeryczne reakcje, zwłaszcza mediów prywatnych pokazują, że przysłowie „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”, ciągle świetnie się sprawdza. Moje słowa zostały wypaczone. I to w sposób świadomy. Powiedziałem, że według mnie, media, głównie prywatne, przekroczyły pewne granice. Ataki na elity władzy, parlament, prezydenta, rząd, tworzenie fikcyjnych afer. To wszystko prowadzi do fatalnego odbioru elit politycznych w społeczeństwie. Gwałtownie rośnie pozycja Samoobrony czy LPR. Może się zdarzyć, i to jest właśnie zagrożeniem, że do władzy dojdą skrajne ugrupowania. I w tym kontekście mówiłem o zagrożonej demokracji. Media są czwartą władzą, a władza to także odpowiedzialność. I tej odpowiedzialności nie widać dzisiaj w mediach. Jeżeli nie potwierdzają się zarzuty stawiane w artykułach – często pisanych na zamówienie, za grube pieniądze, nierzetelnie i z odgórnie założonym planem dalszej gry medialnej – to chyba coś jest nie tak. Ludzie bezkarnie obrzucani błotem czekają latami na sprawiedliwość. Najlepszym przykładem jest sprawa prezydenta Kwaśniewskiego złożona z powództwa cywilnego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Zaginione dzieci

Co drugi dzień ginie bez wieści małe dziecko. Co sześć godzin – uczeń szkoły podstawowej Zima 1995 r. 10-letnia Ania Jałowiczor chce iść do domu, nudzi ją szkolna zabawa. Jest ciemno, ale nauczyciele pozwalają jej wyjść. Nigdy nie dociera do babci, z którą wtedy mieszkała w śląskim Dębowcu. Rodzice Ani wyjechali do Niemiec, pracowali, by kupić mieszkanie. Wrócili, by szukać dziecka. Dziś mają tylko kilka zdjęć. Najbardziej promienne z Wigilii, na miesiąc przed zaginięciem. Marzec 2001 r. 11-letnia Ewa Wołyńska nie wraca do domu. Mieszka wraz z rodzicami w Karlinie, 200 metrów od Parsęty. Po godzinie 22 rodzice zawiadamiają policję. Poszukiwania trwają do dziś. Dzwonią naciągacze i żądają 300 zł, a potem co łaska za wskazanie miejsca pobytu dziewczynki Mnożą się sygnały o zmasakrowanym ciele na torfowisku. Krzysztof Jackowski, jasnowidz z Człuchowa, widzi wodę i śmierć. Październik 2002 r. 13-letnia Iwonka Wąsik idzie osiedlową ulicą w Tarnowskich Górach. Wraca ze szkoły, w plecaku niesie garnek z zupą dla mamy. Przed chwilą spotkały się na ulicy i to właśnie matka prosi, by dziewczynka wróciła do szkolnej stołówki. Nigdy nie dotrze do domu. Znika na osiedlowej uliczce w pogodny dzień. Przyjaciele odchodzą ostatni Jolanta Łagodzińska jest psychologiem. W Fundacji Itaka, która m.in. zajmuje się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Dlaczego SLD mniej wolno?

Niech Andrzej Celiński trzyma się z dala od ludzi, którzy trwonią swoją lewicowość w ciemnych interesach, na biznesowych bankietach i balach dorobkiewiczów Jeśli Andrzej Celiński mówi, że „Jestem już u siebie” (tytuł wywiadu dla Trybuny, 26-27.04.br.), jest to bardzo znacząca informacja, zwłaszcza w tak trudnym dla SLD okresie. Dla sympatyzujących z lewicą, chociaż niezorganizowanych, jak ja, wypowiedzi Andrzeja Celińskiego na temat Sojuszu – partii rządzącej – są miarą rzeczy, poziomem odniesienia, wreszcie testem intencji największego ugrupowania politycznego. Zastrzega jednocześnie, iż czuje się nadal związany myślami, korzeniami i pamięcią ze swoim środowiskiem i z tego powodu zawsze już pozostanie trochę z boku. Nie chodzi, jak zrozumiałem, o jakieś wewnętrzne rozterki, ideowe rozdarcie, lecz o przeszłość, rodowód, przebytą drogę. W sprawach bieżących, jak sam mówi, wobec zdarzeń i zachowań, które uważa za szkodliwe dla Polski, dla lewicy, dla SLD, nie zamierza się dystansować, chce być sobą, zajmować stanowisko, piętnować zło. A ma do tego tytuł nie tylko moralny, KOR-owski glejt na lewicowość, ale i kwalifikacje zawodowe, przecież to praktykujący socjolog, ceniony analityk rzeczywistości społecznej, ekonomicznej i politycznej. Powiem, że ten lekko zaznaczony dystans nawet mi odpowiada, lecz zarazem prowokuje do wypowiedzi, tym bardziej że skłaniają ku temu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przegląd poleca

Na studia z „Przeglądem”

Kształcimy prowincję Przyszłość należy do studiów licencjackich, które pozwalają szybciej wejść na rynek pracy Rozmowa z prof. Julianem Auleytnerem, rektorem Wyższej Szkoły Pedagogicznej TWP w Warszawie – Wasza uczelnia jest największą niepubliczną szkołą wyższą w Polsce, studiuje w niej ok. 16 tys. osób. Jak wam się udało zachęcić taki tłum? – Zdecydowaliśmy, że nie warto tworzyć kilku nowych uczelni w różnych punktach Polski, skoro może być jedna, która „pilnuje” wszystkiego. Zaczynaliśmy od 440 studentów przyjętych na pierwszy rok. Początkowo była to uczelnia bezwydziałowa, kształcenie prowadziły instytuty. Powstał instytut w Katowicach a zaraz potem w Szczecinie, Olsztynie, Wałbrzychu i Lublinie. Do tej układanki punktów dydaktycznych doszedł też Człuchów. Nasza inicjatywa edukacyjna opierała się na aktywności lokalnej. Wokół Warszawy działają punkty przygotowane technicznie do edukacji na odległość. Taka struktura odpowiada warunkom, jakie czekają nas w Unii Europejskiej. – Czym wyróżnia się wasza oferta? – Wyczerpuje się zainteresowanie pedagogiką, stąd nasze otwarcie na politologię i filologię angielską. Jesteśmy typową uczelnią humanistyczną, nie mamy szans konkurowania z wyższymi szkołami o profilu ekonomicznym, ale nasza oferta kształcenia może być konkurencyjna dla niektórych uczelni niepublicznych, a także

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.