52/2008

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Historia

Messalina – nimfomanka w pałacu?

Piękna cesarzowa stała się symbolem okrucieństwa i opętania seksem Do dziś Waleria Messalina, żona imperatora Klaudiusza, jest ikoną nieokiełznanego seksu. Już starożytni historycy uznali ją za obciążoną wieczną hańbą, okrutną i wyuzdaną rozpustnicę, którą powodują wyłącznie zmysły. „Z państwem rzymskim igrała wśród kaprysów”, napisał o niej surowy dziejopis Tacyt. Messalina uchodzi za symbol absolutnej, amoralnej wolności. Moraliści ją potępiają, w skrytości ducha są nią wszakże zafascynowani. Cesarzowa stała się bohaterką niezliczonych filmów, także erotycznych, jak również utworów literackich. W powieści „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa pojawia się na balu Szatana. Dawni dziejopisowie spisali o cesarzowej-kurtyzanie historie, które budziły ekscytujące dreszcze czytelników. Oto Messalina urządziła w pałacu cesarskim dom publiczny, w którym klientów przyjmowały zniewolone do tego damy ze znakomitych rodów, a w orgiach musieli brać udział także ich mężowie. Uczony Pliniusz Starszy opowiada, jak to żona władcy imperium i matka jego dzieci, Oktawii i Brytannika, urządziła maraton wytrwałości seksualnej. Messalina rywalizowała z doświadczoną córą Koryntu i zwyciężyła, przyjmując w ciągu jednej nocy 25 kochanków, lecz nie została zaspokojona. Wieczną sławę zdobyły wersy satyryka Juwenalisa, który opisał, jak cesarzowa wymykała się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Carmen nie jest tanią dziwką

Tylko na operowej scenie całkowicie się realizuję. Operetki nie cierpię Małgorzata Walewska, śpiewaczka – Jest pani wymarzoną operową Carmen, która podbija serca mężczyzn swoim głosem, ruchem, charakterem. Kim jest według pani Carmen – czy kobietą fatalną, która idzie po trupach i jak sobie kogoś upatrzy, to nie cofnie się nawet za cenę życia, czy też kobietą rozwiązłą, która skacze z kwiatka na kwiatek, a jak już kogoś zdobędzie, z miejsca szuka innego? – Carmen to kobieta niezależna, świadoma siły swojego seksapilu, a nie tania dziwka. Musi w niej być coś intrygującego i niezwykłego, skoro faceci tak się w niej zakochują. Ona kocha szczerze, ale myślę, że potrzebuje partnera, który by jej cały czas imponował, którego trzeba cały czas zdobywać. Poza tym nie jest kobietą zdolną do kompromisów. – Dlaczego już dwukrotnie przenosiła pani operę „Carmen” w swoim wykonaniu na wideo? – Ma pan zapewne na myśli „Carmen” z St. Margarethen? To zapis VHS fragmentów przedstawienia z 1996 r., który powstał dla potrzeb festiwalu. Nagranie pozostawia wiele do życzenia. Jakość obrazu i dźwięku jest wątpliwa i jedynie moje arie są nagrane w całości, oprócz arii z kartami. Niestety po pewnym czasie materiał ten zaczął być sprzedawany w internecie z pogwałceniem praw

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

W moim niewidzeniu

Gdy Ewa Lewandowska zaśpiewała „Ave Maria” w programie „Mam talent”, zachwyciła całą Polskę Ewa ma piękne, duże oczy. Niebieskie, czasem trochę zielone. Niestety, te oczy powoli umierają. Ale ona się nie poddaje. Jej brawurowe, a zarazem delikatne „Ave Maria” zrobiło wrażenie na wszystkich. Nawet Kuba Wojewódzki, juror programu „Mam talent”, już nie nabijał się z pieska, który wszedł z Ewą na scenę. Wyjąkał tylko: – Jestem na tak. Pozostałe jurorki nie kryły entuzjazmu. Agnieszka Chylińska: – Byłaś absolutnie fantastyczna. Małgorzata Foremniak: – Gdy śpiewasz, rozchodzi się światło. Widownia na stojąco długo biła brawa. Mama, Grażyna Lewandowska, stojąca w kulisach, rozpłakała się jak dziecko. To był moment największego triumfu 25-letniej Ewy Lewandowskiej z Bydgoszczy. I chyba wielka niespodzianka dla wielu… Na pewno zaskoczeni byli ci, którzy pamiętają ją z podstawówki. – Byłam wtedy chłopczycą biegającą po płotach i dachach, zapatrzoną w starszego brata Rafała – wspominała ze śmiechem tamte czasy śliczna, promienna, pozytywnie nastawiona do świata Ewa, gdy trzy lata temu rozmawiałyśmy w maleńkiej bydgoskiej kawiarence po raz pierwszy. – Byłam rozhukana, rozgadana, zawsze siadałam w ostatniej ławce. Zawsze w spodniach. Kochałam piłkę nożną i samochody.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Nie zostańmy pod śniegiem

Jak polecimy z lawiną, to koniec może nastąpić po kilku sekundach. Lepiej wcześniej przez kilka sekund pomyśleć, czy iść na niebezpieczny szlak Dawno temu w lutym 1980 r., gdy koło schroniska w Dolinie Pięciu Stawów uczyłem się jeździć na nartach, na zboczach górki zwanej Niedźwiedziem, podciąłem małą „deskę” śnieżną. Straciłem równowagę, zjechałem dwa metry na boku, wiązania się nie odpięły, bo nie było oporu, a śnieg natychmiast wypełnił niewielkie zagłębienie w stoku, unieruchamiając moje nogi z nartami. Poczułem się jak zakotwiczony, w parę sekund wyrósł nade mną gustowny biały sarkofag. Śniegu było jednak mało, od razu więc się wygrzebałem, zdarzenie wydało mi się dość zabawne. Przestało mi być do śmiechu, kiedy miesiąc później, niemal w tym samym miejscu, lawinka zasypała osiem osób. Odkopano je prawie natychmiast, całe schronisko rzuciło się na ratunek, ale trzy dziewczyny zostały zaduszone przez śnieg, którego wcale nie było dużo. „Nie była to nawet lawina, raczej przesunięcie się warstw śniegu. (…) Stok w pobliżu schroniska, spacerowe miejsce dla narciarzy. I trzy ofiary śmiertelne”, relacjonuje pisarz i ratownik Michał Jagiełło w swym „Wołaniu z gór”. Zabijają nie tylko potężne lawiny, łamiące drzewa jak zapałki i wzbijające białe obłoki kilkadziesiąt metrów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.