37/2010

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Znikające auta

Samochody, które teoretycznie wciąż jeżdżą, w praktyce już dawno zostały rozłożone na czynniki pierwsze, bez zachowania norm ochrony środowiska Nasz kraj od lat jest punktem docelowym dla starych, zużytych samochodów. Ściągamy z całej Europy Zachodniej autorupiecie, które u nas dożywają czy raczej dojeżdżają swych ostatnich dni. Powinniśmy w związku z tym także przerabiać bardzo wiele tych pojazdów na złom i surowce wtórne. Tymczasem prawidłowej utylizacji podlega niespełna 20% aut rzeczywiście wycofywanych z eksploatacji. Reszta – gdzieś się rozpływa… Jak wynika ze statystyk, motoryzacja, która w rozwiniętych krajach zawsze była czynnikiem rozwoju gospodarczego, u nas wyraźnie zwolniła obroty. Samochodów osobowych wciąż jeszcze nam przybywa – w 2009 r., według centralnej ewidencji resortu spraw wewnętrznych, w Polsce było zarejestrowanych 16,5 mln aut, o ponad 410 tys. więcej niż w 2008 r. Bardzo wyraźnie spadła jednak liczba samochodów – nowych i używanych – po raz pierwszy rejestrowanych w naszym kraju. W 2008 r. zarejestrowano po raz pierwszy ponad 1,28 mln aut. W 2009 r. już tylko niespełna 865 tys. Ogromna większość to pojazdy importowane. Jeszcze w 2008 r. sprowadziliśmy do Polski ponad 1,1 mln samochodów. Rok później –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Kaczyński wie, o co gra

Z Jarosławem Kaczyńskim problem mają wszyscy. Już nie tylko przeciwnicy polityczni, analitycy i publicyści, lecz także bliscy sojusznicy, w tym ludzie z wąskiego kręgu liderów PiS. Prezes prowadzi swoją gromadkę najbardziej tradycyjnymi, ale i najskuteczniejszymi metodami, jakie obowiązują w partiach wodzowskich. Członkowie takich partii nie muszą sobie zaprzątać głów strategią. Od tego mają szefa. A jeśli mają za dużo wątpliwości, to odchodzą albo są eliminowani. W formie podręcznikowej ta metoda ma zastosowanie w PiS. Ale tylko ktoś z klapkami na oczach nie zobaczy symptomów tej choroby także w Platformie. Wystarczy przecież porównać listę ojców założycieli PO ze stanem aktualnym. Na modny od paru sezonów wodzowski styl zapatrują się też mniejsze partie. Popularne w naszym świecie politycznym stało się myślenie, że receptą na sukces polityczny jest silny wódz obdarzony prawie nieograniczoną władzą i zdyscyplinowane zaplecze, czyli członkowie partii. Okazuje się, że w tym myśleniu jest pewna prawidłowość, bo im marniejsza klasa polityczna, tym większy wysyp kandydatów na wodzów. Kolejni kandydaci na wodzów zapatrzeni są w Kaczyńskiego i jego silną pozycję, ale na szczęście dla nas nie mają jego politycznych umiejętności. Polska i tak już z wielkim trudem znosi tych wodzów, którzy zdążyli się ulokować na drabinach władzy. Komentatorzy oceniający ostatnie wystąpienia i decyzje prezesa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Niedouczony lekarz nigdy nie zaproponuje nowoczesnego leczenia

Prof. Cezary Szczylik, onkolog, przewodniczący Rady Naukowej Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku Pacjent najczęściej ma wiele różnych schorzeń i mądre prowadzenie takiego chorego polega na tym, żeby nie widzieć wyłącznie jednego narządu – Ilu pacjentów onkologicznych do tej pory z powodu niepełnej diagnozy mogło nie zostać zakwalifikowanych do dalszego leczenia? – Myślę, że tysiące. Co do tego jestem pewien, że te liczby idą w tysiące. – Czym zatem jest projekt kardio-onkologii? – Jest przede wszystkim wskazaniem, że taka nisza istnieje, i to nisza bardzo duża. Chorych na nowotwory z równoczesnymi powikłaniami serca jest bardzo wielu. Wzajemne oddziaływanie onkologii i kardiologii dowodzi, że twórcze myślenie i współpraca między dyscyplinami działają na korzyść pacjentów. To bardzo budujące. – Lekarzom nie wystarczają już dyscypliny, w których się specjalizują? De facto połączenie onkologii i kardiologii staje się nową gałęzią medycyny… – Nie dalej jak wczoraj miałem pacjenta z rakiem płuca, u którego występowały zarazem dość złożone zaburzenia rytmu. Poza tym kardiolodzy, których poprosiliśmy o szczegółowe badania, znaleźli pewną dysfunkcję mięśnia sercowego i we wstępnym odczuciu zdyskwalifikowali tę osobę, jako nienadającą się do chemioterapii. Poprosiłem ich, żeby pacjenta zdiagnozować głębiej, żeby wykonać koronarografię, sprawdzić, czy podejrzenie choroby niedokrwiennej jest aż tak poważne. I co się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Episkopat Zadymiony PiS-em?

W Kościele dokonała się zmiana pokoleniowa, którą wspólnie przeprowadzili Jan Paweł II i abp Kowalczyk. I to oni odpowiadają za biskupie nominacje i za to, że stawiali na narodowych konserwatystów Episkopat jest zadymiony PiS-em. Tezę tę postawił biskup emeryt Tadeusz Pieronek. To najbardziej lapidarna, ale, wydaje się, trafna ocena postawy biskupów, ich wyborów. Obserwowaliśmy to podczas niedawnej kampanii wyborczej, kiedy proboszczowie agitowali za Jarosławem Kaczyńskim, obserwujemy teraz, gdy mamy batalię o krzyż ustawiony przed Pałacem Prezydenckim, obserwujemy, śledząc wypowiedzi biskupów. To liczące ponad 100 osób grono w swych przekonaniach w widoczny sposób przesunęło się na prawo. Co więcej, upolityczniło się bardziej niż kiedykolwiek. Tu zaszła zmiana Jednym z ostatnich przykładów wejścia biskupów w sferę profanum był ich głos w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu i wystosowany w związku z tym apel z Jasnej Góry – żeby politycy stworzyli komitet, który zająłby się budową pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy. „To jest totalna pomyłka. Po co się tym zajmują? Co biskupów obchodzi stawianie pomników? Przecież to jest apel o postawienie pomnika. (…) Grzech pierworodny polega na upolitycznieniu Episkopatu”, komentował to posunięcie bp Pieronek. Ale był w tej krytyce odosobniony. To znamienne. Pieronek kilkanaście lat temu należał do najbardziej wpływowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Gdy Kali ukraść komuś krowę…

Rozsądna zwykle w sprawach Polaków za wschodnią granicą „Gazeta Wyborcza” wydrukowała niedawno zdumiewający tekst pt. „Polski orzeł znieważa Mińsk”. Dowiadujemy się z niego, że niejaki pan Henryk Dworak, obywatel Białorusi mieszkający we wsi, która po polsku nazywa się Dąbrówka, ale wielki polski patriota, dokonał czynu niezwykłego. Nie ustawił wprawdzie przed żadnym urzędem krzyża, ale na zewnętrznej ścianie swej kuchni letniej wymalował pokaźnych rozmiarów polskiego białego orła na czerwonym tle. Pokaźnych rozmiarów polskie godło na drewnianej ścianie letniej kuchni pana Dworaka drażni podobno białoruskich urzędników. Pan Dworak opowiada, a „Gazeta Wyborcza” drukuje: „Stoję na podwórku i widzę, jak lecą urzędnicy. I od razu wrzeszczą: jakim prawem? Tu Białoruś!”. Ale pana Dworaka, dzielnego Polaka, nie zatrwożą „choćby na smokach wojska latające”, a co dopiero latający zwykli urzędnicy, w dodatku nieokreślonego szczebla. Więc im hardo odpyskował, na święte prawo własności się powołując: „To moje podwórko, więc maluję, co chcę!”. Urzędnicy porażeni tym argumentem widać odlecieli, ale zaczęła go odwiedzać milicja. O przebiegu tych wizyt „Gazeta” nie pisze, nie ma więc nawet pewności, czy milicjanci czegoś od pana Dworaka i jego orła chcieli. Ale nawet jeśli chcieli, to nic nie wskórali, bo pan Dworak nie tylko wielkim patriotą jest, ale też człowiekiem nieugiętym jak obrońcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Mniejsze kapelusze

Chińskie borowiki trzymają się mocno Media lubią bić na alarm i wyolbrzymiać zagrożenie. Tak jest ostatnio z grzybami. Szermuje się widmem chińskiej ofensywy na polskim rynku. Ktoś z rozpędu nazwał nawet grzyby z dalekiej Azji chińskimi podróbkami. „Jeśli szybko nie będzie borowikowego urodzaju, chińskie podróbki opanują nasz rynek”, pisano. Stwierdzono też, że żaden szef szanującej się restauracji nie przyjmie chińskich grzybów do kuchni, z uwagi na ich marne walory smakowe w porównaniu z polskimi. I tylko wielkie sieci handlowe, które zajmują się sprzedażą towarów tanich, ale niskiej jakości, są zasypywane „kapeluszami z Tybetu”. Rządzi Matka Natura Zapytaliśmy Waldemara Sopolińskiego, właściciela firmy Noris zajmującej się produkcją i eksportem polskich grzybów, jak widzi tę chińską konkurencję. Odpowiedź była zaskakująca. Chińczycy nie są groźni, bo nad wszystkimi grzybami świata i tak trzyma pieczę Matka Natura. Kiedy w Azji jest nieurodzaj, to u nas jest wysyp grzybów i odwrotnie. – Dobrze, że na rynku są Chińczycy, bo ma kto uzupełniać ewentualne niedobory tych prymitywnych organizmów na naszych (i innych europejskich) stołach – powiedział przedsiębiorca. Czym się różnią chińskie od naszych? Zasadniczo różnic nie ma ani w budowie, ani w wyglądzie, ani w smaku. Może chińskie są mniej aromatyczne, ale zwykły konsument

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Skarb w archiwum

Czuję się jak archeolog, który prowadzi prace wykopaliskowe – mówi w wywiadzie dla portalu PiszemyWspomnienia.pl dr Dariusz Wierzchoś z Archiwum Akt Nowych – O tym, że w Archiwum Akt Nowych znajduje się wiele tysięcy pamiętników, wie garstka osób. Skąd się one u was wzięły? – Z siedziby dawnego Domu Pamiętnikarstwa Polskiego i Polonijnego w Rudnie koło Warszawy, która podlegała Towarzystwu Przyjaciół Pamiętnikarstwa – organizacji założonej w 1969 r. m.in. przez profesorów Józefa Chałasińskiego i Jana Szczepańskiego. Towarzystwo bardzo źle zniosło przemianę ustrojową. W 1997 r. pałacyk, w którym znajdował się Dom Pamiętnikarstwa, sprzedano i nowi właściciele usunęli „papierzyska”: pamiętniki, dokumentację organizacyjną Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa, poszyty czasopism, wycinki prasowe, księgozbiór. Przechowywane pod gołym niebem, zabezpieczone jedynie folią zbiory odkrył Zbigniew Gluza z Ośrodka KARTA. We wrześniu 2002 r. pracownicy KARTY załadowali zbiory na ciężarówki i dostarczyli je do naszego archiwum. Z uwagi na potworne zagrzybienie pozostawiono je na rampie. Dopiero po odkażeniu w komorze gazowej pamiętniki trafiły do magazynu i można było przystąpić do prac nad ich zewidencjonowaniem. – Z jakiego okresu one pochodzą? – Najnowsze, które czytałem – z drugiej połowy lat 90., najstarszy – z początku XX w. i obejmuje wydarzenia poprzedniego stulecia.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.