26/2020

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Ekologia

Śmieci nie znają granic

To już przeszło 20 lat, odkąd żeglarz Charles J. Moore odkrył między Hawajami a Kalifornią ogromne, dryfujące na oceanie śmietnisko. Rzuciło mu się w oczy szczególnie kłębowisko plastikowych opakowań, butelek, zakrętek i nieprzebrane ilości niezidentyfikowanych odpadków. Obszar nazwano Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci i z niepokojem obserwowano jej wzrost. Prąd Północnopacyficzny szybko akumuluje w niej kolejne odpadki. Raport sporządzony w 2018 r. na podstawie obserwacji wody z samolotu i statków ocenił jej wielkość na przynajmniej 1,6 mln km kw. To cztery do 16 razy więcej, niż wskazywały poprzednie szacunki. Plama to dryfująca, polimerowa zupa składająca się z 1,7 bln kawałków. (…) Skąd mogły pochodzić same śmieci? Naukowcy wyłowili kilkaset przedmiotów, z których dało się odczytać słowa czy też całe zdania w dziewięciu językach. Spośród nich 30% stanowiły śmieci z japońskimi opisami, tyle samo z chińskimi. Resztę przyporządkowano do dziewięciu krajów. Największy ekologiczny problem mórz i oceanów to porzucone i zgubione sieci rybackie. Sieci, które unoszą się na wodzie, nigdy nie przestają łowić. Ryb, morskich ssaków, skorupiaków. Łapią też inne śmieci. Wykonane z bardzo wytrzymałego poliamidu albo tańszego polipropylenu nie ulegają szybkiemu rozkładowi w środowisku morskim. Jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Górnicy podwójnymi ofiarami

Na Śląsku są obawy, że wstrzymanie wydobycia w kopalniach może być pretekstem do ich zamknięcia i zwolnień grupowych Patryk Białas – ekolog, aktywista i niezależny radny Katowic Zdaje się, że wskutek wydarzeń ostatnich miesięcy górnicy ze Śląska będą ofiarami w kilku wymiarach: zakazili się koronawirusem, są stygmatyzowani i są celem hejtu, a na koniec jeszcze stracą pracę? – Zdecydowanie tak, górnicy, ale też inni mieszkańcy Górnego Śląska, wskutek zaniedbań mogą stać się podwójnymi ofiarami obecnego kryzysu. Przede wszystkim trzeba było znacznie wcześniej słuchać prawdziwych ekspertów. Łudzono górników, że nie ma zagrożenia i koronawirus nie pojawi się w kopalniach. Sami górnicy mieli zastrzeżenia do możliwości wdrożenia procedur bezpieczeństwa. W warunkach pracy w kopalniach nie ma możliwości trzymania dystansu, a wysoka temperatura, wilgotność, duże zapylenie, wentylacja sprzyjają rozprzestrzenianiu się wirusa. Kwestią czasu było, kiedy to wybuchnie. A potem nagle zamykane są kopalnie, panuje chaos, w Warszawie zapadają decyzje bez konsultacji z załogami – to nie tworzy zaufania. Dziś w społecznościach górniczych pojawia się spiskowa teoria, że testy przeprowadzane są w tych kopalniach, które pójdą do likwidacji. Na razie 12 kopalni tymczasowo wstrzymało wydobycie, górnicy obawiają się jednak, że przynajmniej niektóre zostaną zamknięte na stałe. Będą? –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Dyplom z internetu

Choć koronawirus szybko pozamykał restauracje w Stanach Zjednoczonych, niektóre z nich dość niespodziewanie zaczęły odgrywać nową rolę. Wprowadzenie masowej izolacji i przymusowej kwarantanny wygnało studentów z kampusów i sal wykładowych z powrotem do domu, a zajęcia przeniosło do przestrzeni wirtualnej. Okazało się jednak, że nawet w USA, gdzie szkolnictwo wyższe jest znacznie bardziej zdigitalizowane niż w innych częściach świata, przejście na zdalne nauczanie nie było takie proste. Również dlatego, że wyprowadzka z akademika często była dla studentów tożsama z utratą dostępu do internetu. Parkingi pod restauracjami McDonald’s i Burger King oraz innych sieci fastfoodowych, które, choć zamknięte, nadal miały włączone darmowe sieci bezprzewodowe, w wielu miejscach zapełniły się samochodami młodych ludzi. Nie przyjeżdżali tam oni po jedzenie, ale po dostęp do internetu, żeby wysłuchać wykładu czy wysłać pracę zaliczeniową. I nawet jeśli im się to udawało, jeśli mimo problemów finansowych, technicznych i mentalnych zakończyli ten semestr z sukcesem, ostatnie kilka miesięcy trwale odciśnie się na ich ścieżce edukacyjnej. Pandemia zabrała im bowiem w tym roku nie tylko fizyczne uczestnictwo w zajęciach, ale też społeczne aspekty przebywania na uczelni – od bliskich znajomości i sportowej rywalizacji do spraw dużo bardziej fundamentalnych, jak dach nad głową i gwarancja regularnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Mocne wejście Witkowskiego

Jeśli był jakiś powód, by oglądać kuriozalnie bezczelną ustawkę, którą przygotowała telewizja rządowa, był to Waldemar Witkowski. Dla tych telewidzów, którzy od paru lat są skazani na propagandę PiS, jak i dla tych, którzy nigdy nie widzieli go ani w TVN, ani w Polsacie, jest on prawdziwie pozytywnym odkryciem. Wystarczyło, że był sobą. No i że ma własne, a nie marketingowe poglądy. Dla czytelników naszego tygodnika zarówno Witkowski, jak i to, co sobą reprezentuje jako szef Unii Pracy, nie było niespodzianką. Bo jako jedyne medium pamiętaliśmy o tej części lewicy. Dlaczego Witkowski? Bo w polityce na długi dystans najważniejsza jest wiarygodność, a ta bierze się ze świata wartości i konsekwencji w ich przestrzeganiu. Bywa, że ludzie idei długo dostają po głowie od przebierańców zmieniających stroje i barwy polityczne, byle być blisko półki z konfiturami. Wielu polityków, którzy wdrapali się do samorządów i parlamentu pod szyldem lewicowym, traktuje go jako rekwizyt. Przydatny w karierze. I bez skrupułów wymieniany na lepiej rokujący. Do eurowyborów Unia Pracy i Razem poszły pod szyldem Lewica Razem. Witkowski z Zandbergiem. A Czarzasty ze Schetyną i Kosiniakiem-Kamyszem. Nie przypominałbym o tym, gdyby nie haniebne wyrugowanie Unii Pracy i Witkowskiego przez trzech tenorów. Był to ruch na bardzo krótkich nóżkach. Zmarnowano czas i część potencjału lewicy. A Witkowski przeżył i to on jest tenorem. A tak na marginesie chciałbym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Jedenastka roku

Obejrzałem debatę prezydencką na żywo, z emocjami kibicowskimi, ba, żaden mecz dawno nie sprawił, że tak przygryzałem paznokcie. To miało być polityczne Wembley, mecz wyjazdowy w jaskini lwa, na terenie pyszałkowatego faworyta, któremu sprzyjać miały ściany i stronniczy sędziowie. Co więcej, oglądałem to z Żoną, której emocje się udzieliły i z którą w trakcie programu reagowaliśmy jednako, a po jego zakończeniu wyciągnęliśmy zgodne wnioski. Muszę tu dodać, że z Żoną przekomarzamy się, a nawet kłócimy o każdy wspólnie obejrzany mecz (przekornie zawsze kibicuje tym drugim), film (nawet jeśli oboje zasnęliśmy na nim z nudów, kłócimy się choćby o to, kto pierwszy zasnął), o prognozach pogody nie wspominając (Żona pyta, jak dziś będzie, a kiedy odpowiadam, że upalnie, zakłada ciepłe palto itd.) – podejrzewam, że wieczny spór jest paliwem naszego małżeństwa. Jednomyślność podczas wieczoru spędzonego z telewizją publiczną? Ho ho! Barwna fantazja, dość nawet perwersyjna, ale wysoce nieprawdopodobna – telewizja publiczna gości w naszym domu równie często jak ksiądz po kolędzie, czyli nigdy (raz się zdarzyło, że krewki ministrant pomylił piętra, a wtedy stanowczo skorygowałem jego ścieżkę tak, by mógł dotrzeć do sąsiadów i nie maziać nam kredą po drzwiach). Takiej okazji do kłótni, jak prezentacja

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Z kim na orbitę?

W przestrzeni okołoziemskiej mamy wyścig między firmami komercyjnymi Dr hab. Marek Czajkowski – doktor nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny w Zakładzie Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Polskiego Towarzystwa Stosunków Międzynarodowych i The Academy of Political Science. Jesteśmy świadkami wyścigu w zdobywaniu kosmosu. Czy to gra o prestiż, nowe zdobycze naukowe, może o pieniądze czy wreszcie o militarne panowanie nad światem? – W zasadzie chodzi po części o wszystko. Uczestnicy wyścigu mają wiele celów i starają się je osiągnąć z różnym natężeniem. Ale warto zwrócić uwagę na nowe zjawisko. Od paru dekad widać coraz wyraźniej, że działalność poszczególnych państw uczestniczących w programach kosmicznych już nie jest dominująca. Wystarczy porównać środki, jakie przeznaczyły władze państw, z wydatkami prywatnych konsorcjów, nierzadko ponadpaństwowych, czy z kapitałem międzynarodowym. W 2018 r. przemysł kosmiczny zarobił ok. 360 mld dol., z czego ok. 277 mld dol. przypada na działalność czysto komercyjną. Spektakularne loty załogowe i kosmiczne programy militarne przyniosły zaangażowanym przedsiębiorstwom zysk ok. 80 mld dol. W tle szumnie opisywanych działań w kosmosie mamy więc wyścig między firmami komercyjnymi, amerykańskimi i innymi. Zawsze w tej rywalizacji chodziło o prestiż, o polityczny wymiar dowodzący, że dane państwo jest potęgą. Tak się dzieje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 26/2020

Naród ma dość Kampania wyborcza dobiega końca. Kandydaci na urząd prezydenta poruszają wiele kwestii, zarówno istotnych, jak i błahych. W zasadzie z niewielkimi wyjątkami mówią o tych samych sprawach, prześcigając się jedynie zapewnieniami, który z nich zrobi lepiej, który czego da więcej, i jakie ważne dla narodu reformy przeprowadzi. Naród chyba ma tego już dość. W dodatku dla każdego z kandydatów pojęcie narodu ma nieco inną treść. Brak mi wśród tych planów przyszłych prezydentów choćby napomknienia o reformie struktur władzy. Jeśli nawet nieśmiało wspominają o odpartyjnieniu, nie precyzują tego pojęcia. Najwyższy czas doprowadzić do rzeczywistego trójpodziału władzy! To nie jest kwestia przyjęcia odpowiedniej ustawy i głoszenia haseł, to kwestia personalnego rozdziału między władzą ustawodawczą a wykonawczą. To wprowadzenie zasady, że parlamentarzysta nie będzie równocześnie ministrem, a w rządzie nie będzie zasłużonych aktywistów partyjnych. My mamy prezydenta, oni większość parlamentarną (niezależnie od tego, kto to my, a kto oni), a rząd jest techniczny, w jego skład wchodzą niezaangażowani partyjnie eksperci. I nie przekonuje mnie tłumaczenie, że w innych państwach taki system nie obowiązuje. Możemy popełniać własne błędy, więc możemy wprowadzać własne zasady. Kandydat z takim programem uzyskałby pełne poparcie nie na zasadzie wyboru mniejszego zła. Ja oczywiście

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Syndrom grupowego myślenia

Terapeutyczna rola sztuki tworzonej w powojennych Niemczech jest nie do przecenienia Florian Henckel von Donnersmarck – reżyser niemiecki, laureat Oscara za „Życie na podsłuchu”, niedawno premierę miał jego najnowszy film „Obrazy bez autora” Nominowane do Oscara „Obrazy bez autora” to właściwie historia z happy endem. Przedstawiasz losy artysty Kurta Barnerta, który mimo przeciwności losu i uwikłania w tragiczną historię Niemiec, ostatecznie odnosi sukces zawodowy i osobisty. Nie obawiałeś się, że wyjdzie z tego kicz? – Może to staroświeckie, ale wierzę, że ludzie dobrej woli zawsze będą górą. Mówiąc to, chcę jednak podkreślić, że mój film nie jest ani bajką Disneya, ani krwawą komiksową baśnią w stylu Tarantina. Pół żartem, pół serio: choć – podobnie jak w „Bękartach wojny” – w „Obrazach bez autora” drugoplanowym bohaterem jest zepsuty do szpiku kości nazista, w finale nikt triumfalnie nie wycina mu swastyki na czole. To byłoby zbyt teatralne. W twoim filmie rzeczony nazista, a przy okazji teść Kurta, prof. Seeband, ponosi klęskę. – Ale nikt nie próbuje go upokorzyć. To nie ma sensu, bo zło jest inteligentne i samo potrafi zrozumieć, że zostało pokonane. W jednej ze scen Seeband dostrzega namalowany przez Kurta portret, na którym został przedstawiony w nazistowskim mundurze. Wystarczy rzut oka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.