Nie jesteśmy grzecznymi chłopcami. Bandyci, którzy do nas trafili, bo zamordowali z zimną krwią, muszą się nas bać – Ta nazwa działa na ludzi. Niedawno ktoś do mnie zadzwonił. Mówię: – Wydział do spraw Zabójstw, słucham. – O Matko Boska! – i trzask odkładanej słuchawki – opowiada naczelnik, podinspektor Marek Dyjasz. – Przestępcy wiedzą, że tutaj ich dokładnie rozliczymy i nie popuścimy – dodaje zastępca naczelnika, nadkomisarz Andrzej Kraska. Niektórzy boją się tak bardzo, że przyznają się już w drodze na przesłuchanie. Wiedzą, że nie jesteśmy byle komisariatem, gdzie policjanci, przywaleni bieżącymi sprawami, nie mają na nic czasu. Ludzie do wszystkiego „Pływająca”, drewniana klepka na korytarzu, biurka z epoki Gomułki, krzesła, które dał właściciel restauracji „Bazyliszek”. W co drugim pokoju stoją akwaria z rybkami. Podobno uspokajają. Eksperymentalny Wydział Zabójstw Komendy Stołecznej Policji powstał rok temu. – W wydziale będą pracować najlepsi nasi fachowcy, co może pozwoli uniknąć błędów w śledztwach, np. popełnianych na miejscu przestępstwa – mówił ówczesny komisarz stołecznej policji, Michał Otrębski. Najgłośniejsze sprawy, które nie doczekały się wyjaśnienia, to choćby zabójstwo Wojtka Króla, morderstwo w sklepie Ultimo na warszawskim Nowym Świecie, czy zamordowanie premiera Jaroszewicza i jego żony. Obecnie za wszystkie porażki, związane z niewykryciem sprawców odpowiada jedna osoba – naczelnik wydziału. Poprzednio każda komenda rejonowa prowadziła śledztwo tylko na swoim terenie. Ludzie z różnych jednostek prowadzący śledztwa nie znali się, materiały dowodowe były w kilku komendach. Policjanci z Wydziału Zabójstw uważają, że wreszcie nie muszą zajmować się przerzucaniem papierków i drobnymi przestępstwami. – Nie obchodzą nas kradzieże przysłowiowych słoików z piwnicy. Jest morderstwo, trzeba znaleźć sprawcę – mówi Piotr, oficer pracujący w wydziale. – W policji potrzebna jest specjalizacja. Oprócz amerykańskiej nazwy wydział niewiele ma wspólnego z pracą policjantów z takiej samej placówki za oceanem. – Amerykanie przejmują tylko poważne zabójstwa. Przyjeżdża ważny policjant z takiego wydziału na miejsce zabójstwa i mówi: ”Eee, to pewnie kłótnia rodzinna. Niech ktoś inny się tym zajmie” – opowiada nadkomisarz Andrzej Kraska. – My natomiast bierzemy wszystko: zabójstwa bezdomnych, morderstwa po alkoholu, czasem egzekucje mafijne. Czasami przez cały tydzień nie się nie dzieje. Są jednak takie dni, że trzeba jeździć do czterech trupów. Ktoś znalazł zwłoki na Pradze, jakiś mężczyzna wpadł do szybu windy, zamordowano członka gangu na Żoliborzu i powiadomiono o zgonie kobiety w Śródmieściu. Pierwsza informacja o zabójstwie trafia do komisariatu, potem do stołecznego stanowiska kierowania, które powiadamia Wydział Zabójstw. Na miejsce jedzie starym fordem dziewięcioosobowa ekipa. Gdy jest kilka spraw jednego dnia, trzeba ściągać policjantów z domów. Po oględzinach ciało przewozi się do Zakładu Medycyny Sądowej na sekcję. Z miejsca zdarzenia ekipa dochodzeniowa pobiera wszelkie możliwe ślady, które trafiają potem do laboratoriów kryminalistycznych. Na złapanie zabójcy pracuje sztab ludzi. Czasami po kilkanaście nocy z rzędu. Ludziom nie opłaca się wracać do domów. Śpią w biurze na wersalkach. To nie kino Piotr to już prawie legenda w Wydziale Zabójstw. Zawsze świetnie poinformowany – wie, co się dzieje na mieście. Zdarza się, że po jakimś zabójstwie dzwonią do niego ludzie z informacją, która bezbłędnie naprowadza na sprawców. W policji pracuje od ośmiu lat. W wydziale jest od początku. Wzbudza respekt. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko obcięte włosy. Słownictwa mogliby mu pozazdrościć kaprale z kawalerii powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego. Siedzi rozwalony za biurkiem i pije coca-colę, bo wczoraj tęgo popił. Na klamce od okna wisi nunczako, w rogu pokoju stoi kij bejsbolowy zabrany z agencji towarzyskiej. – Pies to pies. Nasi klienci mają się mnie bać. Nie gram obywatela dobrego państwa – mówi. Z żoną rozszedł się pięć lat temu. Córkę widuje od czasu do czasu. Mieszka w wynajmowanym mieszkaniu. Zarabia, razem z dodatkiem mieszkaniowym, 1900 złotych. Nie zamierza bawić się już w jakiś trwały związek. – Szczerze mówiąc, to ja jestem wypaczony. Na żadną pracę poza policją nie mam co liczyć. Mógłbym pracować u bandziorów, ale nie chcę. Teoretycznie pracuje do 16, ale to udaje się rzadko. Jak nie ma zabójstw, trzeba chodzić na ulicę,