Takich miejsc nie ma nigdzie. Dwa dni w Terespolu śpiewa się wschodniosłowiańskie kolędy. Już po występie, ale jeszcze marzną w jedwabnych bluzkach. Bo słuchać kolęd też trzeba na galowo. Żadni z nich muzycy. Rolnicy, dopiero co oderwani od gospodarskich prac. Gospodynie przywiozły władykom w czarnych sutannach złocistego sękacza. Podziękować. Że raz w roku prosty człowiek może zaśpiewać jak artysta. W Terespolu już X Międzynarodowy Festiwal Kolęd Wschodniosłowiańskich odbywa się jakby na przekór światu. Bo świat pędzi, a oni, kolędnicy z Podlasia, wcale nie próbują go dogonić. Kto śpiewa, dwa razy się modli, mówią ludzie znad Buga. W dwa dni ponad 900 osób stanęło na scenie. Grand prix pierwszego dnia dostał Zespół Wokalny Katedry Prawosławnej w Lublinie, drugiego – rodzinny zespół Prymaki z Gródka (prymak w tamtym rejonie znaczy: ożenił się z dziewczyną i poszedł mieszkać do teściów). Dzięki sponsorom, którzy na wschodnie kolędowanie nie żałowali, każdy laureat odjechał z 2 tys. zł. – A co to znaczy robić tak, jak świat podpowiada? – Jan Podoluk, dyrygent, który przyjechał z chórem aż z Chełma, nie wyobraża sobie inaczej. – Nie oddawać Bogu, co się ma? Bóg dał talent i nie pokazać go?! Jan Podoluk jeszcze powie jedną prawdę pod prąd: że można śpiewać jak buchalter. Włączy „organy, bajany”, melodie wyliczy i zadowolony z występu. I co ci po tym zostało, jak za serce nie złapał? Bo nuty są martwe. Ożywia je dopiero głos człowieczy. Im ckliwszy, tym bliżej Boga. – Jak ludzie, co tu przyszli, słyszą dobry chór, wiecie, jaki to dla nich pacierz? – tłumaczy muzykant z bródką w szpic. Jeśli przy słuchaniu dobrego chóru coś przemknie człowiekowi przez głowę, to już modlitwa. Z ikoną i satysfakcją Władyka Abel, który od 10 lat otacza kolędowanie na Podlasiu duchową opieką, słucha chórów, siedząc w pierwszym rzędzie. Obok władyki podziwia śpiewaków Jego Ekscelencja Wielce Błogosławiony Sawa, metropolita warszawski i całej Polski. Już rządkiem schodzą ze sceny Kostomłoty. Na końcu, za chórzystami starszymi o kilka pokoleń, Daniel Sawicki. Co tydzień dyrygent wiejskich parafian zbiera ludzi po obrządkach. W piątki, kiedy na wsi czasu przed sobotą jest więcej. Bo każdy chórzysta w Kostomłotach to chłop z kawałkiem ziemi. Sześć lat temu, w siódmej klasie wychowany w katolicyzmie chłopak z białą czupryną przypadkiem poszedł do cerkwi i zobaczył, że jest coś głębiej niż instrument. Jest ludzki głos. W domu oznajmił matce, że wchodzi do Cerkwi. Powiedziała krótko: – Daniel, wchodź. Po co jemu, młodemu, śpiewać z ludźmi martwym alfabetem? Że skansen? Daniel Sawicki takich pytań sobie nie zadaje. Panowie z grzywkami starannie przyczesanymi na boczek z tremy aż boją się wejść na schodki. Chór Wiarus z Międzyrzeca Podlaskiego zakupił na ten koncert twarde okładki na piosenki. Żeby nie było prowizorki. Pilnują się ręki Ewy Łańcut-Nestoruk. Gdy starszym panom głosy zaczynają za bardzo wibrować w najtkliwszych partiach, umówiony ruch ściąga je z nieba na ziemię. Aż widać wysiłek na twarzach. Bo starszy głos ma to do siebie, że lubi wibracje. A to niedobre w męskim chórze. Sala ma poczuć potęgę. Ostatni ruch ręki. Żeby tylko równiutko skończyć, wyciszając basy mruknięciem… Udało się. Było równiutko. Gdy przed pięciu laty dawny dyrygent wyjechał za granicę i nie wrócił, Wiarus został jak bez pasterza. Trzy miesiące nie śpiewali. Nostalgia się zrobiła w domach i czasu za dużo. No to wzięła męski chór Ewa Nestoruk, absolwentka wychowania muzycznego, żeby przynajmniej tyle wspólnego miał z kulturą starszy pan w Międzyrzecu Podlaskim. Choć czas nie jest łaskawy dla „wiarusów”. Jeszcze niedawno było ich 40. Nie ma już połowy. Starzy wymierają, a nowych nie przybywa. Ze wstydu. Bo skąd człowiek, który całe życie słucha muzyki z kaset, ma wiedzieć, że posiada głos? Koszt kultury, czyli okolicznościowych występów Wiarusa na biesiadach i konkursach w okolicy, to tylko te muchy, które zafundował panom dom kultury. Chórzyści zraraz wsiądą do autokaru. Odjadą w tym roku z okolicznościową statuetką kolędnika i ikoną z misternym srebrnym krucyfiksem. A najbardziej z satysfakcją. Wystarczy. Bo głos jest za darmo W zimnych remizach strażackich godziny prześpiewali na próbach. Aż panu Zenkowi z Przegalin Dużych na tych próbach przymarzały ręce do organków. Już
Tagi:
Edyta Gietka









