Zatrute wybory w Domu Wodza

Zatrute wybory w Domu Wodza

Robert Mugabe doprowadził Zimbabwe do ruiny i wciąż jest prezydentem

„Państwo jednopartyjne jest zgodne z afrykańską tradycją. Jednoczy ono naród i skupia pod jednym parasolem wszelkie opinie” – taka jest dewiza prezydenta Zimbabwe, Roberta Mugabe.
Od czasu uzyskania niepodległości w 1980 r. Mugabe jest jedynym liderem tego afrykańskiego kraju, dawnej rządzonej przez białych Rodezji. Demokrację toleruje tylko wtedy, kiedy wygrywa właśnie on. Tak stało się także w ostatnich wyborach prezydenckich trwających aż trzy dni (9-11 marca). Tym razem „Wielki Słoń”, jak nazywany jest niekiedy 78-letni prezydent stojący na czele „ogólnonarodowej” partii ZANU-PF, musiał po raz pierwszy stoczyć prawdziwą walkę z opozycją, skupioną w Ruchu na rzecz Demokratycznej Przemiany (MDC). Ruch wystawił popularnego 50-letniego lidera związkowego, Morgana Tsvangirai, który, według nieoficjalnych sondaży, mógł liczyć na poparcie do 70% elektoratu. Generałowie i czołowi politycy ZANU-PF z góry zapowiedzieli, że gdyby jakimś cudem zwyciężył kandydat opozycji, nie obejmie urzędu, nastąpi bowiem zamach stanu.
Jak można było przewidzieć, wygrał jednak Mugabe, w myśl zasady: „Nie jest ważne, jak głosują. Ważne,

kto liczy głosy”.

Władze kontrolowały prawie wszystkie środki masowego przekazu. W kraju panowała atmosfera przemocy i terroru wobec opozycji Aresztowano co najmniej 1,4 tys. działaczy MDC i niezależnych obserwatorów, niektórzy z nich przetrzymywani są w drucianych klatkach dla kur. Od początku roku z rąk bojówek ZANU-PF, budzących lęk „zielonych bombiarzy” (zwanych tak od koloru kurtek), zginęło ponad 30 ludzi. Opornych porywano, by wycinać im na skórze polityczne hasła. Nawet czterej amerykańscy dyplomaci na krótko trafili za kratki. Morgan Tsvangirai i jego najbliższy współpracownik, Welshman Ncube, zostali formalnie oskarżeni o zorganizowanie spisku na życie Mugabe i zdradę stanu. Pragnęli jakoby zgładzić prezydenta przy pomocy byłego agenta izraelskiego wywiadu…
Z list wyborczych skreślono dziesiątki tysięcy wyborców z podwójnym obywatelstwem, przeważnie ludzi mieszkających w miastach i wykształconych, wśród których poparcie dla opozycji jest najsilniejsze. Na listach pojawiły się natomiast nazwiska 50 tys. obywateli już nieżyjących, głosujących na prezydenta, jak można się domyślać, „zza grobu”. Na znak protestu wycofali się obserwatorzy z Unii Europejskiej, ale nie zrobiło to na reżimie żadnego wrażenia. „Co to jest Europa?”, pytał drwiąco autokrata z Harare na wyborczych wiecach. W okręgach wiejskich, gdzie Mugabe ma wielu sympatyków, głosowanie przebiegało szybko i sprawnie, natomiast w dużych miastach – Harare i Bulawayo, bastionach MDC – komisje przyjmowały zaledwie jeden głos na dwie minuty. Ludzie czekali przed lokalami wyborczymi po 15 godzin, gniewni i głodni. Wielu nie dotarło do urn, toteż Sąd Najwyższy w bezprecedensowym orzeczeniu stwierdził, że wybory należy przedłużyć jeszcze na poniedziałek, 13 marca. Ale lokale wyborcze otwarto późno, tylko w Harare, w końcu policja

pałkami i gazem łzawiącym

rozpędziła tych, którzy wciąż czekali, aby oddać głos. Kare Vollan, stojąca na czele 25-osobowego zespołu obserwatorów z Norwegii, powiedziała, że wybory nie spełniły „kluczowych, szeroko akceptowanych kryteriów” uczciwej elekcji, przebiegały bowiem w atmosferze silnej polaryzacji i politycznej przemocy. „Wybory zostały zatrute w takim stopniu, że każdy inny rezultat był nieprawdopodobny”, powiedział Brian Raftopolous z Kryzysowego Komitetu Zimbabwe, skupiającego organizacje obywatelskie i kościelne. Sam Morgan Tsvangirai oświadczył: „Były to najbardziej sfałszowane wybory, jakie kiedykolwiek widziałem w życiu”.
„Wielki Słoń” znów będzie więc prezydentem przez sześcioletnią kadencję, zapewne aż do śmierci. Większość komentatorów jest zgodna, że Robert Mugabe z bohatera walki o wolność zmienił się w „karykaturę afrykańskiego dyktatora”, jak określił to arcybiskup Desmond Tutu, bojownik o prawa człowieka w RPA i laureat pokojowej Nagrody Nobla. A przecież Mugabe odegrał czołową rolę w walce z reżimem białych osadników w Rodezji i spędził 10 lat w więzieniach. Po przejęciu władzy obiecywał – i rzeczywiście przez kilka lat prowadził – politykę umiarkowania, rezygnując z represji wobec białych. Pamiętał, co w 1980 r. powiedział mu prezydent Tanzanii, Julius Nyerere: „Odziedziczyłeś klejnot. Zachowaj go w takim stanie”. Zimbabwe (co znaczy Dom Wodza) rzeczywiście było jednym z najbogatszych państw Afryki, z prężnym i zróżnicowanym przemysłem, dobrą siecią dróg i szkół, niezależnym sądownictwem. Mugabe zrobił wiele, by doprowadzić do równouprawnienia czarnej ludności względem uprzednio uprzywilejowanej garstki białych (którzy stanowią zaledwie 0,5% ludności niemal 13-milionowego kraju). O ile w 1980 r. tylko połowa czarnych dzieci chodziła do szkoły, o tyle obecnie – 97%. Ale stopniowo zaczęły wychodzić na jaw ciemne strony charakteru „Wielkiego Słonia”. Zawsze był ambitny i żądny władzy. Jego rywale polityczni ginęli w dziwnych wypadkach. W 1982 r. przywódca Zimbabwe wysłał swą osławioną 5. Brygadę, wyszkoloną przez „specjalistów” z Korei Północnej, przeciwko plemieniu Matabele, które popierało jego głównego politycznego konkurenta, Joshuę Nkomo. Zginęło wtedy około 20 tys. osób, przeważnie cywilów, a Mugabe zyskał sobie przydomek Kim Ir Boba. On i jego towarzysze partyjni byli (i są) absolutnie pewni, że skoro wyzwolili kraj spod jarzma białych, mają prawo sprawować władzę aż po wieczne czasy. Wiceprezydent Simon Muzenda ujął to dobitnie: „Ludzie powinni głosować na partię rządzącą nawet wtedy, gdy wystawi do wyborów szympansa”.
Mugabe ponad dziesięciokrotnie zmieniał konstytucję, przyznając sobie kompetencje i prezydenta, i premiera. Wiernych popleczników nagradzał stanowiskami w wyjątkowo rozdętej administracji – rząd Zimbabwe liczy 50 ministrów, którzy otrzymali całą flotyllę białych mercedesów i trzykrotną lub czterokrotną podwyżkę pensji. Skorumpowany klan prezydenta wysłał armię do Republiki Kongo, by wzięła udział w tamtejszej wojnie domowej. Interwencja kosztuje Harare 3 mln dol. miesięcznie, ale bonzowie reżimu nabijają kabzy, eksploatując kongijskie kopalnie diamentów.
Skarb państwa jest pusty. Na rynkach światowych spadły ceny eksportowanych przez Zimbabwe surowców. Na domiar złego autokrata z Harare wszczął kampanię represji przeciwko białym farmerom. Uczynił to, gdy w lutym 2000 r. społeczeństwo odrzuciło w referendum projekt wywłaszczenia białych bez odszkodowania. „Wielki Słoń” poczuł, że władza wymyka mu się z rąk, zwłaszcza że w kilka miesięcy później opozycyjny MDC o mało nie uzyskał większości w wyborach parlamentarnych. Prezydent wzniecił więc trzecią „chimurengę”, czyli wojnę o wolność (pierwsza toczyła się w połowie XIX w. przeciw brytyjskim kolonizatorom). Tym razem wojna miała doprowadzić do odebrania białym ziemi. Nikt nie kwestionuje konieczności reformy rolnej w Zimbabwe, gdzie do 4,5 tys. głównie białych właścicieli „farm komercyjnych” należy jedna trzecia najlepszych gruntów. Większość obywateli Zimbabwe uważała jednak, że reforma powinna zostać dokonana w sposób cywilizowany. Mugabe wysłał przeciw farmerom „weteranów wojny o niepodległość”, głównie młodocianych pałkarzy. 1,7 tys. farmerów zostało usuniętych przemocą, dziewięciu zabito. Ale bezpańska ziemia leży odłogiem. Mieszkańcom Zimbabwe, kraju jeszcze niedawno eksportującego żywność, zaczyna

zaglądać w oczy głód.

Ekonomiczna mizeria jest tym bardziej dotkliwa, że polityczny chaos odstraszył zagranicznych inwestorów. Ponadto Mugabe – wychowany w szkole jezuickiej, lecz mający marksistowskie sympatie – jest zwolennikiem interwencji państwa w gospodarkę i autarkii ekonomicznej. W rezultacie w kwitnącym jeszcze przed dziesięcioleciem Domu Wodza 60% dorosłych nie ma pracy, a dwie trzecie żyje w biedzie. Inflacja przekroczyła 116%. Gospodarka Zimbabwe kurczy się w tempie chyba najszybszym na świecie. Na domiar złego prawie jedna czwarta populacji zarażona jest AIDS. Mugabe nie ma żadnej recepty na poprawę położenia poza walką z białymi farmerami oraz „kolonizatorami” z Wielkiej Brytanii. Na przedwyborczych wiecach głosił, że Morgan Tsvangirai jest w rzeczywistością marionetką Londynu i Tony’ego Blaira – tego „małego facecika” i „szefa gangu homoseksualistów”. Wygrana kandydata ZANU-PF będzie więc kolejnym zwycięstwem nad białymi, „dążącymi do rekolonizacji Afryki”. Niektórych przekonały te argumenty. Można postawić pytanie, czy Tony Blair nie wystąpił zbyt gwałtownie przeciwko reżimowi w Zimbabwe, którego i tak nie miał możliwości obalić. Interwencje dyplomatyczne Londynu na rzecz opozycji doprowadziły tylko do zaostrzenia sytuacji. Mugabe zyskał także milczącą solidarność niektórych państw afrykańskich, które nie chcą iść ramię w ramię z dawnymi ciemiężycielami Czarnego Lądu. Znamienne, że przebieg wyborów potępiły Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Unia Europejska, natomiast państwa afrykańskie doszły do wniosku, że Mugabe zwyciężył uczciwie.
Po „zwycięstwie wyborczym” prezydenta perspektywy dla Domu Wodza są raczej ponure. Reżim w Harare popada w coraz większą międzynarodową izolację, nie ma co liczyć na pomoc z zagranicy (z wyjątkiem takich państw jak Libia) czy inwestorów z Zachodu.
Co więcej, spodziewane są kolejne sankcje gospodarcze. UE już zawiesiła pomoc ekonomiczną w wysokości 108 mln euro.
Chaos w Zimbabwe zniechęci obcy kapitał do całego regionu Południowej Afryki, który może stracić z tego powodu nawet 36 mld dol. W samym Domu Wodza opozycja może upomnieć się o swe ukradzione zwycięstwo wyborcze. Komentatorzy kreślą wizję niepokojów i zamieszek. Promykiem nadziei jest to, że Zimbabwe ma wreszcie prężną i (przynajmniej na razie) demokratyczną partię opozycyjną. Być może, zastąpi ona zmurszały reżim w Harare i przywróci stabilizację w kraju, kiedy „Wielki Słoń” Mugabe przeniesie się na rajskie sawanny.


Zimbabwe
Powierzchnia – 390.759 km kw.
Ludność – 12,8 mln mieszkańców
Język urzędowy – angielski
Skład etniczny:
Maszona – 71%
Ndebele- 16%
inni Afrykańczycy – 11%
biali – 0,5%
Azjaci – 0,1%
Dochód narodowy na jednego mieszkańca – 1970 dol.
Średnia przewidywalna długość życia – mężczyźni 43 lata, kobiety 42 lata.
Tempo rozwoju gospodarczego – minus 5,5%

 

Wydanie: 11/2002, 2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy