Nie mogłam uciszyć moich dwóch córeczek, szmuglerzy kazali mi je uspokoić, ale nie potrafiłam. W końcu wyrwali mi je z rąk i cisnęli do wody, widziałam, jak toną Władze Arabii Saudyjskiej siłą deportują do pogrążonej w wojnie ojczyzny tysiące Somalijczyków, którzy ryzykowali życie, by dotrzeć na Półwysep Arabski. Dla wielu z nich jest to wyrok śmierci. W takim kraju trudno żyć. Wokół wybuchy, strzelaniny, w brzuchu ciągle pusto, usta wysychają z pragnienia. W obskurnych klitkach i szałasach z pogiętej blachy duszą się wielodzietne rodziny. Na pójście do szkoły, opiekę w szpitalu czy znalezienie pracy praktycznie nie ma szans. Somalia to miejsce, w którym czas się zbuntował i zawrócił – wpychając mieszkańców z powrotem w średniowiecze. Z XXI w. zostawił im jedynie broń. I wiedzę, jak jej używać. Nic dziwnego, że Somalijczycy z takiego państwa uciekają. Granica jest jak poszarpana skóra, przez którą sączy się krew narodu – tysiące ludzi, młodych i starych. Zresztą starość to w Somalii pojęcie względne, bo mało kto dożywa tam pięćdziesiątki. Ten kraj szybko wykańcza swoje dzieci. Na całym świecie przebywa ok. 600 tys. somalijskich uchodźców. Stłoczeni w obozach są zdani na łaskę agencji pomocowych. Dzień po dniu ich życie zamienia się w wegetację. Trwają tak już od lat, bo wojna w ojczyźnie zaczęła się ponad dwie dekady temu. Jednak wielu Somalijczyków nie poddaje się. Nie mają zamiaru mordować i ginąć pod banderą jednej z partyzantek ani dołączyć do ludzkich widm, snujących się między uchodźczymi namiotami. Chcą pracować, utrzymywać rodziny, czuć się potrzebni, silni, spełnieni. Skoro w ich kraju jest to niemożliwe, szukają szczęścia gdzie indziej. Np. w raju, za który oni, muzułmanie, uważają Arabię Saudyjską. To długa i pełna pułapek odyseja. Ale ucieczka z piekła zawsze taka jest. Za wszelką cenę Somalijczycy, którym marzy się szczęśliwsze życie na Półwyspie Arabskim, muszą najpierw przemierzyć swój niebezpieczny, pustynny kraj i dotrzeć na wybrzeże. Najlepiej, jeśli przetną zachodnią granicę Somalilandu – półautonomicznego regionu na północy Somalii, spokojniejszego niż reszta państwa – i znajdą się w sąsiednim Dżibuti. Stamtąd droga do Jemenu, przedsionka saudyjskiego edenu, jest najkrótsza. Na nieszczęście prowadzi przez wzburzone wody cieśniny Bab al-Mandab, zwanej Wrotami Łez. Nawet w najwęższym miejscu to 26 km żeglugi na przekór zdradliwym prądom morskim. Zdesperowani wędrowcy nie odpuszczają mimo ryzyka. Według danych biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) tylko między styczniem a październikiem zeszłego roku aż 13 tys. Somalijczyków odbyło taki rejs. Nie tylko oni się na to decydują – w zmaganiach towarzyszą im tysiące Etiopczyków. Emigranci, ściśnięci po kilkanaście, kilkadziesiąt, a czasem ponad sto osób na chybotliwych łódeczkach i zardzewiałych kutrach, mierzą się ze wściekłymi falami, a wcześniej z ludźmi, dla których ich tragedia jest okazją do zarobku. Ceny, które przemytnicy dyktują za przeprawę na drugą stronę cieśniny, sięgają kilkudziesięciu dolarów od osoby. Dla przeciętnego Somalijczyka to fortuna, więc często całe rodziny muszą się zapożyczać, by wysłać do lepszego świata chociaż jedno dziecko. Nie gwarantuje to jednak komfortowej podróży. Ani bezpiecznej. W 2009 r. co najmniej 685 osób wypadło za burtę i utonęło, zostało zabitych przez towarzyszy lub zmarło z powodu fatalnych warunków sanitarnych. Fale wyrzucają niektóre ciała na ląd. Inni giną na zawsze w odmętach i nikt nigdy się nie dowie, że w ogóle próbowali ucieczki. Jeden z uchodźców opowiedział pracownikom UNHCR swoją historię: „Na łódź wsiadałem w Obock (miasto portowe – red.) w Dżibuti. Żeby tam dotrzeć, dwa dni szedłem przez pustynię od granicy. Później przemytnicy długo trzymali mnie w jakimś miejscu niedaleko Obock razem z setkami innych: mężczyznami, kobietami i dziećmi. Brakowało wody pitnej. Szmuglerzy sprzedawali butelkowaną, ale po zawyżonych cenach. Ci, których nie było na nią stać, musieli pić wodę z pobliskich studni. Była słona i zanieczyszczona. Kto się jej napił, chorował i umierał. Każdego dnia, kiedy tam byłem, czworo lub pięcioro ludzi umierało z głodu albo przez biegunkę”. Inna emigrantka, Somalijka Hawo Yousef, opisała swoją tragedię w liście do Al-Dżaziry: „Silnik przestał działać, bo skończyła się benzyna. Łódź kołysała się na boki, a wokół pływały rekiny.
Tagi:
Michał Staniul