Zrozumieć komunistów

Zrozumieć komunistów

Czy gen łajdactwa jest na trwałe wpisany w mentalność wyznawców ideologii komunistycznej? Adam Michnik, „Rana na czole Mickiewicza”, „Gazeta Wyborcza”, listopad 2004 r. Czytałam ostatnio dwa teksty, które jako bezpartyjnej lewaczce dały mi do myślenia. Jeden z nich to paraautobiograficzna powieść Mikołaja Łozińskiego pt. „Książka”. Jak Biblia jest zmitologizowaną historią narodu żydowskiego, tak „Książka” to zmieszana z fikcją monografia rodziny, a może dynastii, zapoczątkowanej przez babkę autora, Eugenię Łozińską, polską komunistkę i żonę polskiego komunisty pochodzenia żydowskiego. Jej nazwisko, dzięki synowi Marcelowi oraz wnukom, reżyserowi dokumentaliście Pawłowi oraz powieściopisarzowi Mikołajowi, już wpisało się w dzieje polskiej kultury. Po bardzo uważnej lekturze „Książki” odnoszę wrażenie, że autor nie odżegnuje się od komunistycznych tradycji rodziny, tylko stara się je zrozumieć, zaznaczając, że pewne sprawy przemilcza. Może zresztą wróci do nich w formie czysto beletrystycznej? Francuzi powiadają: Tout comprendre c’est tout pardonner – wszystko zrozumieć to wszystko przebaczyć. Przebaczyć, co nie znaczy pochwalać czy ortodoksyjnie podzielać dane poglądy i kontynuować wynikające z nich poczynania. Polscy biskupi, przebaczając Niemcom, nie wyrazili wszak aprobaty dla Hitlera i jego zbrodni! Całkiem inny stosunek do komunizmu zaprezentował Adam Michnik w obszernym eseju „Nasza przemoc, nasza zaraza”, przedrukowanym w wielkanocnym numerze „Wyborczej” (23–25 IV br.) za książką „Przebyta droga 1989-2009”. Istotę tego manifestu antykomunistycznego streszczają słowa: „Nie potrafię zrozumieć interpretacji świata w wydaniu ówczesnych (międzywojennych – AT) faszystów i komunistów”. Tekst Adama Michnika zawiera sporo stwierdzeń, z którymi trudno się nie zgodzić, ale ogólny wniosek zawarty w zacytowanej wypowiedzi jest dla mnie nie do pojęcia i nie do przyjęcia. Z racji wieku (90 lat) dobrze pamiętam całe międzywojnie i wydaje mi się, że poniekąd rozumiem (co nie znaczy, że podzielam…) zarówno postawy polskich „faszystów” (zwolenników radykalizującej się prawicy), całkowicie mi obcych, jak i polskich komunistów. Ci drudzy byli mi na tyle bliscy, że w przedwojennej elitarnej szkole zakonnej uznano mnie za „komunistkę”, mimo że ani moi śp. rodzice, ani ja z komunizmem nie mieliśmy nic, ale to nic wspólnego. Tylko że będąc wówczas żarliwą katoliczką, bardzo poważnie traktowałam Ewangelię i wysnułam logiczne – jak mi się zdawało – wnioski z Kazania na górze (Mt 5,1-7,28). Nie darmo dziś można uznać Chrystusa za socjalistę (vide tekst na ten temat w przeglądzie prasy zagranicznej „Forum”, 18-24 IV br.). W naszym katolickim społeczeństwie Kazanie powinno by stanowić lekturę obowiązkową dla polityków wszelkich opcji, zwłaszcza zaś ludzi lewicy. Także dla ateistów… „Jądrem gorejącym” lewicowości wydaje mi się egalitaryzm. Chrystus uznał wszystkich ludzi, także nieprzyjaciół – za „dzieci Ojca w niebiesiech” i z tego tytułu równych. Ludzie są równi jako ludzie, lecz z natury dzielą się na silniejszych i słabszych. Przez cały znany nam okres ludzkich dziejów silni na różne sposoby wykorzystywali słabszych, albo przynajmniej nie przejmowali się ich niedolami i nie spieszyli ze wsparciem. Dlatego do pierwotnego hasła rewolucji francuskiej 1789 r. Wolność i Równość – dopisano Braterstwo. Dlatego komuniści marzyli o „związku bratnim”. Inaczej mówiąc – nie ma Równości bez braterskiej miłości, jaką silni powinni by darzyć słabszych, zamiast skazywać ich na różne frustracje. Adam Michnik w wielkanocnej „Wyborczej” napisał też: „Rewolucja wyzwala ludzi, ale też wyzwala w ludziach podłość, zawiść i okrucieństwo”. Nie jestem historykiem ruchów rewolucyjnych, sądzę jednak, że zarówno bunty chłopskie (francuskie żakerie czy nasza rzeź galicyjska z 1846 r.), jak i wielkie rewolucje europejskie były wybuchem agresji spowodowanej długotrwałą, dotkliwą, kumulującą się frustracją słabszych, którzy niekiedy przez pokolenia padali ofiarą pychy, niegodziwości i okrucieństwa silnych. I to silni ponoszą odpowiedzialność za rewolucyjne wybuchy oraz ich mniej lub bardziej gwałtowny i krwawy przebieg. Powody frustracji bywają różnorakie: inne w przypadku krzywd, które są udziałem rodzimych „gorzej urodzonych” chłopów czy robotników, inne, gdy w grę wchodzą dyskryminowane grupy mniejszościowe, różniące się od większości pochodzeniem etnicznym i kulturowym. To nie przypadek, że w czasie rewolucji październikowej tak istotną rolę odegrali przedstawiciele takich mniejszości. Symbolem tego są nazwiska Dżugaszwili, Dzierżyński, Trocki (Bronstein). Moim zdaniem o polskim komunizmie nie da się serio rozmawiać, nie zastanowiwszy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 21/2011

Kategorie: Opinie